„Miałam pod ręką przyjaciela, a uganiałam się za przystojnym mięśniakiem. Gdyby nie Paweł, nigdy nie przejrzałabym na oczy”

zakochana kobieta fot. Adobe Stock, leszekglasner
„W końcu czułam się dobrze. Tak jakoś… beztrosko i rześko, bo ból po Pawle zaczynał powoli ustępować. U boku miałam swojego najlepszego kumpla. Czy można pragnąć czegoś więcej?".
/ 13.06.2024 22:00
zakochana kobieta fot. Adobe Stock, leszekglasner

Przez całe życie nie udało mi się znaleźć prawdziwej przyjaciółki. Jasne, miałam znajome, z którymi od czasu do czasu mogłam się w coś pobawić, ale ich tajemnice, opowieści o sympatiach czy gadanie o ciuchach i kosmetykach kompletnie mnie nudziły. Moją pasją było raczej taplanie się w błocie, łowienie żab i robienie wędek z patyków. No i jeszcze wyścigi rowerowe z moim kumplem Jackiem – to było coś!

Jacka znam od kołyski

Mieszkaliśmy całe dzieciństwo na sąsiednich ulicach i szybko odkryliśmy, że łączy nas zamiłowanie do wcześniej wspomnianych aktywności.

Bywało, że wracaliśmy do domu upaćkani po uszy, ale jednocześnie przepełnieni taką radością życia, jaką odczuwa się tylko w dzieciństwie. Kiedy poszliśmy do szkoły, staliśmy się obiektem kpin i plotek, a złośliwa rymowanka: „Jacek i Barbara, zakochana para" nucona za naszymi plecami wydawała się tym zabawniejsza i bardziej dokuczliwa, że przypadkiem nosiliśmy te same imiona, co jej główni bohaterowie.

Ludziom w naszym wieku trudno było pojąć, że będąc w szkole, można przyjaźnić się z kimś przeciwnej płci, a fakt, że dzieliliśmy jedną ławkę był dla naszych rówieśników czymś kompletnie niezrozumiałym! Nawet belfrzy dostrzegali, jak blisko jesteśmy ze sobą. Dla mnie nie było w tym nic niezwykłego. Zdecydowanie bardziej wolałam realizować szalone plany z Jackiem, zamiast sterczeć przy trzepaku i szeptać sobie do ucha o tym, kto się w kim zabujał i który chłopak pociągnął którą dziewczynę za warkoczyki.

Ja i Jacek byliśmy nierozłączni aż do zakończenia szkoły podstawowej. Później nasze losy potoczyły się nieco inaczej, gdyż kumpel zdecydował się na naukę w technikum o profilu mechanicznym, podczas gdy ja postawiłam na liceum ogólnokształcące.

Wtedy pojawiły się nowe wyzwania

A raczej kolejne osoby w naszym otoczeniu. Moje pierwsze spotkanie z Pawłem miało miejsce, gdy byłam w drugiej klasie liceum. Był to naprawdę atrakcyjny i dobrze zbudowany facet, który całkowicie zawładnął moimi myślami. Sprawiło to, że Jacek zaczął wydawać mi się dużo mniej interesujący niż wcześniej.

W porównaniu z Pawłem mój kumpel z lat dziecinnych i wszystkie jego koncepcje momentalnie zrobiły się dla mnie mało istotne.

Odnosiłam wrażenie, że Jacek wciąż mentalnie tkwi w krótkich spodenkach. Całe dnie spędzał na dłubaniu w kawałkach drewna, zamiast poświęcić czas na coś bardziej konstruktywnego. Na dodatek nasze rozmowy zaczęły przypominać dialog głuchego ze ślepym. Kiedy chciałam mu się wyżalić z uczuć, jakie żywię do Pawła, Jacek wyraźnie nie pałał entuzjazmem, by mnie wysłuchać. Machał ręką na moje wynurzenia, pogrążał się w ciszy lub nagle zmieniał wątek.

Bywało mi smutno, dlatego z czasem coraz mniej się przed nim otwierałam i zaczęłam mieć poczucie, że przyjaźń z facetem to nie dla mnie. Aż w końcu definitywnie rozstaliśmy się jako kumple.

Nie narzekałam na to, bo zależało mi na tym, żeby cały swój czas oddawać Pawłowi, a nie Jackowi, który robił się coraz bardziej małomówny. Jasne, że wpadaliśmy na siebie na osiedlu, rzucaliśmy sobie „siema", ale to tyle.

Czułam się jak dorosła kobieta

Chciałam też mieć w głowie same dorosłe sprawy... Muszę jednak szczerze powiedzieć, że mojemu chłopakowi brakowało takiej fantazji i finezji jak Jackowi. Owszem, wyciągał mnie czasem na kawusię czy wręczał mi bukiet róż, ale wszystko to wydawało się jakieś takie… oklepane i sztampowe.

Po dziś dzień, kiedy zerkam przez okno w rodzinnym domu i mój wzrok pada na tę szpetną, ceglaną ścianę, mimowolnie na mojej twarzy pojawia się uśmiech, a myśli wędrują do tamtego pamiętnego poranka, gdy zwlekłam się z wyrka i odsłoniłam zasłony.

Przetarłam oczy ze zdziwienia, kiedy ujrzałam przed sobą niesamowity widok – na brzydkiej ścianie naprzeciwko okna ktoś namalował moje ulubione kwiatki, ciągnące się przez całą jej długość! Pod pięknymi stokrotkami, prezentującymi się fantastycznie mimo zimy, widać było napis: „Dla Basi".

– Przecież wspominałaś, że marzysz już o wiośnie! – Jacek wyszczerzył zęby w łobuzerskim uśmiechu, gdy spytałam go o te kwiaty. – Wystarczyło powiedzieć, i proszę bardzo!

Potrafił sprawić, że się śmiałam

Pewnego razu, kiedy biadoliłam, że mama zabroniła mi postawić karmnik dla ptaków na parapecie, wpadł na jeszcze bardziej niesamowity pomysł. Doskonale pamiętam, że mama nie pozwoliła na ten karmnik, bo obawiała się, że ptasie odchody pobrudzą okno i ściany domu. A ja tak strasznie marzyłam, żeby móc obserwować wróbelki i sikorki, oddzielone ode mnie tylko cienką taflą szyby! Opowiedziałam o tym marzeniu Jackowi, a on… Do dziś uśmiech wpływa mi na usta, gdy przypomnę sobie, co wtedy zrobił.

W środku nocy do moich uszu dobiegł donośny trzask, a zaraz po nim czyjeś soczyste przeklinanie. Zaniepokojona całą sytuacją, zerwałam się z łóżka i popędziłam do okna, ale przez panującą na zewnątrz ciemność nie zdołałam niczego wypatrzyć. Jeszcze przez kilka minut wyglądałam na dwór, po czym w końcu uznałam, że to najpewniej jakiś podchmielony osobnik wracał do domu po całonocnej balandze i przez nieuwagę wywinął orła. Uspokojona tą myślą, z powrotem wsunęłam się pod kołdrę.

W godzinach porannych wspomnienie o tym zdarzeniu przywołała mi nieruchoma sikorka, która siedziała na parapecie za oknem. Podeszłam do niej bliżej i moje oczy niemal wyskoczyły z orbit z wrażenia. Ten ptaszek był tak precyzyjnie wyciosany z kawałka drewna i ozdobiony kolorowymi farbami, że sprawiał wrażenie jak gdyby był prawdziwy!

Chwyciłam maluszka i ułożyłam go obok moich rzeczy, a następnie zaproponowałam Jackowi wspólne wyjście na lody. Chciałam mu tym samym podziękować i jakoś wynagrodzić to, że nieźle się potłukł, kiedy zleciał z antresoli.

Tak właśnie zachowywał się Jacek

Był nie tylko kreatywny, ale przede wszystkim zawsze słuchał tego, co mówię. Potrafił mnie rozśmieszyć, ale też pocieszał, gdy było mi smutno. Robił to jednak po swojemu, nigdy na siłę.

Bardzo cenne okazało się to w momencie, gdy Paweł postanowił zakończyć nasz czteroletni związek. Praktycznie z godziny na godzinę zerwał ze mną, tłumacząc, że nasza relacja staje się zbyt poważna, a on sam nie czuje się jeszcze na to gotowy. Byłam totalnie załamana i przez pewien czas w ogóle nie opuszczałam mieszkania, ciągle się zastanawiając, dlaczego spotkało mnie takie rozczarowanie.

Dobrze pamiętam, że kiedy czułam się fatalnie, ściskałam w ręce breloczek otrzymany od Jacka i wpatrywałam się w namalowane na nim kwiatki, pragnąc, aby to właśnie po Pawle zostały mi tak miłe wspomnienia, a nie po kumplu.

Jacek po raz kolejny wkroczył w moje życie. Pewnego razu odwiedził mnie i zaproponował wspólny spacer.

Ech, z nim tak zawsze! Nigdy nie potrafił jasno powiedzieć, co mu chodzi po głowie

Szykuj się, Basia. Skrzek w stawie się pojawił. – Z kieszeni kurtki wyjął mały słoiczek i oznajmił, że zabiera mnie na połów, a ja szeroko wytrzeszczyłam oczy, bo przecież kijanki łapaliśmy ostatnio dekadę temu!

Jacuś na widok mojej zdziwionej facjaty tylko zachichotał i rzekł:

– Okej, to przynajmniej zobaczymy, czy tam są. To jak, idziesz ze mną? Bo samemu mi się nie widzi.

Zawsze trzymał w sekrecie faktyczne przyczyny swoich postanowień. Tamtego dnia tylko uniosłam ramiona i od razu narzuciłam na siebie płaszcz, ponieważ w mieszkaniu zaczęło mi brakować powietrza. Wybraliśmy się wówczas na dłuższą przechadzkę.

Jacek dał mi wolną rękę

Pozwolił mi na początku przez dłuższy czas nic nie mówić, a później równie cierpliwie wysłuchiwał moich skarg i pretensji do Pawła. Ze stoickim spokojem wręczał mi jedną chusteczkę za drugą i przytakiwał.

Dzień po dniu pojawiał się u mnie w odwiedzinach. Nie opuszczał ani jednego. Wciąż przychodził, a ja w końcu poczułam, że mogę mu się wygadać do woli, bez żadnych zahamowań. W przeciwieństwie do innych, on mnie nie oceniał, nie prawił mi kazań. Zwyczajnie trwał przy mnie, choć – jak się później okazało – nie robił tego całkiem bezinteresownie.

W pewien upalny dzień postanowiliśmy przejechać się na rowerach, żeby odwiedzić znajome zakątki i na nowo przebyć dobrze znane trasy. Pogoda była idealna, a wiosna niesamowicie przemieniała się w lato. Promienie słońca sprawiały, że kwiaty wypuszczały kolejne pąki, a ptasie trele rozbrzmiewały tak głośno, że aż huczało w uszach.

Jacuś zaproponował wycieczkę do naszego ukochanego zagajnika, więc pedałowałam ile sił, ścigając się z podmuchami wiatru. W końcu poczułam się świetnie. Jakoś tak beztrosko i rześko, ponieważ ból po stracie Pawełka zaczął powoli mijać. U boku miałam największego kumpla.

O czym jeszcze można było marzyć?

Po dotarciu na łąkę oparliśmy jednoślady o pień i rozsiedliśmy się na zielonym dywanie. Przymknęłam powieki, delektując się każdym haustem rześkiego powietrza. Jacek milczał, skubiąc źdźbło trawy. Od czasu do czasu zerkałam na jego sylwetkę, zastanawiając się, kiedy tak bardzo się zmienił. Kiedy zdążył dorosnąć i stać się tak fascynującą osobą.

– Znalazłem trochę wolnej chwili – odparł z uśmiechem na twarzy, kiedy podzieliłam się z nim swoimi przemyśleniami (w końcu przyjacielowi można się zwierzyć ze wszystkiego, czyż nie?). – Miałem sporo wolnego, bo przecież nic innego nie zaprzątało mi głowy poza wyczekiwaniem na twoje przybycie, zgadza się?

Wytrzeszczyłam gały, totalnie zaskoczona jego słowami. Z początku w ogóle nie kapowałam, o co mu biega.

– Zawsze czułem, że tylko na ciebie czekam – ciągnął. – Od chwili, kiedy naplułaś mi do kieszeni kurtki, a potem naładowałaś ją piachem, pamiętasz? Mimo że wtedy starzy spuścili mi manto w domu, bo piasek rozsypał się wszędzie, jakbyśmy dopiero co wrócili z plażowania.

Kochałem cię, gdy razem taplaliśmy się w błocie i zbieraliśmy do starej puszki królicze bobki, żeby je położyć pod wycieraczką tej wrednej babki z końca ulicy. Darzyłem cię miłością też później, gdy zrobiłaś się taka niedostępna z tymi swoimi szminkami i dorosłymi ciuchami.

No i wtedy, gdy przychodził do ciebie ten ciołek. A już najbardziej zakochany byłem, kiedy mogłem cię pocieszać, gdy ten głąb w końcu przestał się pokazywać.

Jego zręczne dłonie stworzyły coś wyjątkowego – uczucie, które kryło się w drewnie

Moje oczy robiły się coraz większe

No proszę, jaki cwaniak z niego! Udawał, że mnie słucha, potakiwał głową i pocieszał, gdy ryczałam! W rzeczywistości jednak nie chodziło mu tylko o koleżeństwo ze mną. Chciałam coś powiedzieć, ale Jacek mnie ubiegł.

– Trochę się już namęczyłem, bo sporo czasu tu sterczałem i czekałem na ciebie. Zanim więc jakiś następny baran się napatoczy, posłuchaj mnie uważnie – oznajmił, po czym zarzucił mi na szyję sznureczek w kolorze czerwieni, a na nim wisiało śliczne, drewniane serduszko pomalowane złotą i czerwoną farbą.

Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, co Jacek chciał mi przekazać, ponieważ niespodziewanie złożył na moich ustach pocałunek, a ja w żaden sposób nie stawiałam oporu. Później również straciliśmy zapał do konwersacji. Do domu wlekliśmy się na nogach, ciągnąc jednoślady za siodełka.

Raz po raz rzucałam Jackowi promienny uśmiech i dotykałam drewnianego serduszka, które było tak aksamitne w dotyku, że miało się ochotę bez przerwy obracać je między palcami.

– Miłość to coś, co sam sobie wyciosałem – rzucił mój kumpel, który zna mnie jak nikt inny.

„No, święta racja – przyszło mi do głowy. – Rzeźbiłeś w tym drewnie całe wieki…".

Teraz mamy już obrączki na palcach i wolę nawet nie wyobrażać sobie, co by było, gdyby Jacka zabrakło w moim życiu.

Basia, 29 lat

Czytaj także:
„Zostałam zdradzona przez męża i dzieci. Moim rosołem pluli na kilometr, a schabowe teściowej wychwalali pod niebiosa”
„Spędziłam urlop w Tunezji z moim eks, bo szkoda mi było kasy. Trafiliśmy do jednego pokoju i tego samego łóżka”
„Za stary bohomaz po dziadku dostałem 100 tysięcy. Rodzina uznała, że mam się podzielić, ale nie dam im ani grosza”

Redakcja poleca

REKLAMA