– Słuchaj, mam pomysł! – z tymi słowami Martyna rzuciła się na krzesło w kawiarni i od razu sięgnęła po mój sok. – Czekaj, zadyszałam się, jak tu biegłam… Nie masz pojęcia, jakie te nowe buty są niewygodne. Gdybym wiedziała, że…
– Ale co to za pomysł? – wpadłam jej w słowo, bo przyjaciółka miała zwyczaj ciągnięcia niekończących się dygresji.
– No przecież mówię. Poproszę wodę z cytryną – rzuciła do kelnerki. – O właśnie, wiesz, że picie wody z cytryną codziennie rano pomaga na…
– Pomysł! – przypomniałam jej. – Jeszcze nie powiedziałaś, o co chodzi!
– A, tak! – zreflektowała się. – Więc chodzi o to, że niedługo przyjeżdża do nas moja ciocia, a ona, rozumiesz, jest niesamowita! Interesuje się kabałą, stawia tarota i w ogóle pasjonuje się przepowiadaniem przyszłości. No i pomyślałam, że poprosimy ją, żeby nam powróżyła!
– No nie wiem… – zawahałam się. – Byłam już u wróżki i właściwie to nic mi nie powiedziała. Same ogólniki. Że spotkam mężczyznę, dostanę pieniądze i tak dalej.
– No i spotkałaś tego, jak mu tam… Krzyśka, a niedługo potem dostałaś zwrot podatku z urzędu skarbowego – wytknęła mi. – Czyli w sumie się sprawdziło.
– Niby tak, tyle że jak się ma dwadzieścia cztery lata, to się ciągle spotyka jakichś mężczyzn, a wtedy akurat był okres, kiedy urząd skarbowy robił zwroty nadpłaconych podatków. Więc ona po prostu mogła to mówić wszystkim, co do niej przyszli. Nie wierzę w takie przepowiednie, one pasują do każdego. A z Krzyśkiem byłam raptem na dwóch randkach, więc się nie liczy.
– Mówię ci, ciocia Olga jest inna. Ona nawet ma swoją własną metodę wróżenia, takie karty, które sama narysowała, bo jest też artystką. Mówi, że one są zharmonizowane z jej energią i dlatego potrafi z nich wyczytać bardzo konkretne fakty. A właśnie, co do energii, mówiłam ci, że zmieniłam taryfę i teraz płacę mniej za prąd? Powinnaś też sobie zmienić…
Spodziewałam się kogoś innego
Dalsza część rozmowy dotyczyła miliona innych spraw, co przy przeskakiwaniu Martyny z tematu na temat było całkowicie normalne. Omówiłyśmy więc rachunki za prąd, kwestię prądów morskich u wybrzeży Bałtyku, ponarzekałyśmy przy okazji na zatłoczenie naszych plaż, a potem gładko przeszłyśmy do zastanawiania się, czy w ręcznik plażowy można się też wycierać normalnie po kąpieli w wannie, a jeśli tak, to dlaczego wobec tego nazywa się go „plażowym”. Do tematu ciotki Olgi nie wracałyśmy i o niej zapomniałam.
Martyna miała wielu niezwykłych znajomych i krewnych. Jej siostra na przykład była rzeźbiarką, która kiedyś poprosiła mnie, bym jej pozowała do popiersia anioła.
Matka i ojczym z kolei hodowali jakąś dziwną rasę zupełnie łysych kotów, a jej chłopak prowadził studio tatuażu. Kolejna indywidualistka w tym towarzystwie jakoś mnie nie zdziwiła.
– Kaśka! Przyjedź do nas, ciocia ma właśnie fazę na przepowiadanie przyszłości!
– Martyna zadzwoniła kilka dni później i próbowała przełamać mój sceptycyzm.
– Co ci szkodzi? Zobaczysz te jej autorskie karty, są naprawdę fajne. A może ci też powie, co cię czeka w wakacje?
Bardzo lubiłam jej ekscentryczną rodzinę, więc dałam się namówić. Ciotkę Olgę wyobraziłam sobie jako starszą kobietę o cygańskiej urodzie, niepokojąco błyszczących oczach, ubraną w luźny strój nawiązujący do szat wróżki. Tymczasem… cóż, właściwie tylko strój się zgadzał.
Martyna przedstawiła mnie…
Dziewczyna była młodsza ode mnie o rok. Przedstawiła mnie ślicznej, szczupłej szatynce z długimi, czarnymi włosami, bardzo sympatycznej.
– Cześć, jestem Olga – powiedziała, wyciągając do mnie rękę, na której nadgarstku kołysała się droga bransoletka z przywieszkami. – Młodsza siostra mamy Martyny – uśmiechnęła się na widok mojej zdumionej miny. – Zaczekajcie, zrobię sobie zielonej herbaty i zaraz zaczynamy.
– Nie mówiłaś, że ona jest taka młoda – szepnęłam do przyjaciółki. – A w ogóle, to skąd ma kasę na takie bransoletki?
– No mówiłam ci, że ona wróży. Ma dar – Martyna była zdziwiona moim zdziwieniem. – Mnóstwo ludzi do niej wraca. Podobno wszystko, co ci powie, się sprawdzi.
Wróżba w ogóle nie przypominała seansu, który odbył się kilka miesięcy temu w suterenie kamienicy na starym mieście, kiedy odwiedziłam tamtą wróżkę. Nie było gadżetów tworzących nastrój, jak podświetlana kula, nie pachniało kadzidełkiem (po czasie uznałam, że to tani chwyt), a Olga nie usiłowała mnie o nic na początku wypytywać. Tylko zapaliłyśmy świeczkę, żeby przyjemniej nam się siedziało.
– Wybierz kartę – powiedziała, wskazując na ręcznie wykonane obrazki.
Wybrałam.
– Rybak w łodzi… – mruknęła. – To mężczyzna, którego spotkasz. Tu jest silnym wioślarzem, co nie oznacza, że taki jest jego zawód – uśmiechnęła się. – Ważne, że ma sieć, w którą cię złapie. To ona was połączy. No i łódź… Przyjrzyj się, to jest twoja przyszłość.
Czyżbym miała poznać mojego wioślarza?
Prawdę mówiąc, byłam rozczarowana. Facet z wiosłami, łódka i rybackie sieci – to ma być przepowiednia dla mnie? Ale zaraz przypomniałam sobie, że jadę na wakacje nad Adriatyk, do Włoch. Może więc to nie takie głupie. Może spotkam jakiegoś przystojnego rybaka w porcie czy na plaży, kupię od niego rybkę prosto z sieci i to będzie początek naszej wielkiej, pięknej miłości?
Posłuchałam jeszcze przepowiedni dla Martyny. Wyciągnęła kartę z dwoma walczącymi smokami i usłyszała, że to obrazuje jej przyszłość. Podobnie jak ja nie wiedziała, jak to interpretować, ale ciocia Olga nie powiedziała na ten temat już nic więcej.
Zebrała karty na kupkę i jak gdyby nigdy nic rozpoczęła pogawędkę o ścieżkach rowerowych w naszym mieście. Zadeklarowała się jako zapalona rowerzystka i od razu się wprosiła na wycieczkę z nami. Dwie godziny później, spocone i zmęczone, pedałowałyśmy zawzięcie w stronę lasu. Muszę stwierdzić, że jak na osobę zawodowo przepowiadającą przyszłość, Olga okazała się mało przewidująca, bo nie wzięła ze sobą ani kropli wody.
– Nie przewidziała, że będzie jej się chciało pić? – na postoju prychnęłam z niejakim sarkazmem do Martyny.
– Bo to karty pokazują przyszłość – przyjaciółka wzięła ciotkę w obronę. – Ona tylko je interpretuje, a czasem nawet to nie. Czasami sama musisz się domyślić, co oznacza dana karta. A właśnie, słyszałaś, że mam nową kartę lojalnościową?
Martyna pogrążyła się w kolejnej dygresji, a ja z westchnieniem podałam Oldze swoją butelkę. Wróżka czy nie, akurat teraz była po prostu spragniona.
Trzy tygodnie później wylądowałam w niewielkiej, zupełnie nieturystycznej miejscowości nad Adriatykiem. Wynajęłam pokój z widokiem na port i codziennie spacerowałam o świcie po plaży, licząc na to, że spotkam jakiegoś przystojnego rybaka wracającego z nocnego połowu.
Nic z tego! Spotykałam tylko turystów, biegaczy oraz miejscowe Włoszki kupujące ryby i ośmiorniczki od grubych, wąsatych rybaków. No i ani jeden z nich nie miał łodzi z wiosłami, tylko kutry z silnikami.
„I jak tam, kochana? Poznałaś już swojego Włocha, co zarzuci na ciebie sieć?” – pisała Martyna w mejlu.
„A skąd! Tutaj jest nudno. Tylko morze, plaża i pizza… A co u ciebie?”.
„Niestety, nie za dobrze – żaliła się. – Ostatnio strasznie pokłóciłam się z Dragonem. Poszło o pierdołę, jak zwykle. Ale tym razem normalnie skoczyliśmy sobie do oczu. To chyba koniec…”.
Dragon był jej chłopakiem. Jego ksywa wzięła się od tatuażu ze smokiem, który miał na całych plecach. Kiedy Martyna zaczęła z nim być na poważnie, kazała sobie wytatuować takiego samego smoka, tylko w wersji miniaturowej, na łopatce. To miał być taki symbol ich związku – dwa identyczne smoki. I w sumie byli fajną parą. Szkoda, że jednak im nie wyszło…
Pewne rzeczy zaczęły do siebie pasować
Pod koniec urlopu we Włoszech nudziłam się tak okropnie, że zarejestrowałam się na polskim portalu randkowym i zaczęłam korespondować z różnymi facetami, żeby mieć choć namiastkę rozrywki. Musiałam przyznać, że ten „niekomercyjny” wyjazd się nie udał. Zamiast tętniącej życiem miejscowości, do której zjeżdżają turyści z całego świata, uparłam się jechać do „prawdziwych Włoch”, no i miałam za swoje.
Prawdziwe Włochy okazały się bowiem usypiająco nudne. Ich mieszkańcy byli przeważnie starszymi ludźmi, którzy zostali na prowincji, podczas gdy wszyscy młodzi wyjechali do dużych miast, a za centrum rozrywki musiała mi wystarczyć mała, lokalna knajpa z pizzą i makaronami. Kiedy wróciłam, od razu zadzwoniłam do Martyny. Wiedziałam, że ona i Dragon rozstali się po karczemnej awanturze. Zaprosiłam ją na włoskie wino, które z sobą przywiozłam, żeby ją trochę pocieszyć. O dziwo, nie wyglądała na przygnębioną.
– Słuchaj, to się sprawdziło, rozumiesz? – wyglądała wręcz na podekscytowaną.
– Pamiętasz moją kartę? Dwa walczące smoki! To przecież my, Dragon i ja! No wiesz, nasze tatuaże, i w ogóle!
Otworzyłam szeroko oczy, bo to rzeczywiście miało sens. Symbolem ich związku były dwa identyczne smoki i to właśnie je musiała symbolizować karta Olgi. Smoki walczyły, co zapowiedziało wielką kłótnię między kochankami. Niesamowite! Zaraz jednak pomyślałam o swojej karcie i zmarszczyłam czoło.
– Ale u mnie nic się nie sprawdziło – zauważyłam. – Ani rybaka, ani nawet, cholera, łodzi z wiosłami! Same silnikowe!
– Oj tam, może jeszcze się sprawdzi… – próbowała mnie pocieszać przyjaciółka.
Teraz to Martyna czeka na księcia
Na szczęście moje rozczarowanie nieco mi osłodziła nowa, interesująca znajomość. Bo poznałam fajnego chłopaka na tym portalu randkowym. Na razie byliśmy jeszcze na etapie korespondowania i dzwonienia do siebie nocami, ale Remik wybierał się pod koniec wakacji do mojego miasta i mieliśmy się spotkać.
– Remik? Co to za dziwaczne imię? – dociekała Martyna. – To zdrobnienie.
– No tak. Normalnie się nazywa Remigiusz – odpowiedziałam. – W każdym razie przyjeżdża, jak tylko skończy staż. Teraz mieszka w Łodzi, ale jeśli nam się ułoży, to mówi, że może poszukać pracy tutaj. Mówię ci, jest świetny! Mam wrażenie, że rozumie mnie, zanim jeszcze skończę zdanie… Czuję, że coś z tego będzie! Co ty tam tak zawzięcie sprawdzasz?
Zajrzałam jej przez ramię, bo nie odrywała wzroku od telefonu.
– No jego imię – wymruczała. – Jestem ciekawa, jakie ma pochodzenie. O, mam! Remigiusz – pochodzi od łacińskiego rzeczownika remigium, oznaczającego „wiosło”. Zatem znaczenie imienia to „wioślarz” lub „wytwórca wioseł”.
– Co? – aż zaschło mi w gardle z wrażenia. – Wiosło? Wioślarz? Serio?!
– Co cię tak dziwi? – nie zrozumiała.
– Fakt, to dość rzadkie imię, ale…
– Nie rozumiesz?! Karta Olgi! Wioślarz w łodzi z siecią! To on, Remigiusz to mój wioślarz! Czyli jednak sprawdziło się!
– Czekaj… mówiłaś, że skąd on jest? Z ŁODZI? – dopytywała przyjaciółka.
– I poznałam go przez internet, czyli przez sieć… – wyjąkałam.
Wszystko się zgadzało. Dwa walczące smoki Martyny – i mój Remigiusz, czyli wioślarz, który wybierał się do mnie z Łodzi, a pisał przez sieć. Przypadek? Nie sądzę.
Niestety Olga już wyjechała i nie mogłyśmy wyciągnąć następnych kart. Martyna poprosiła jednak ciotkę przez telefon, żeby zrobiła to za nią, i wróżka wylosowała obrazek z siwym koniem stającym dęba. Jeszcze nie okazało się, co on oznacza, ale Martyna jest dobrej myśli.
– Myślisz, że poznasz księcia na białym koniu? – zażartowałam sobie z niej.
– Żebyś się nie zdziwiła! – fuknęła. – Karty ciotki Olgi nigdy nie kłamią…
Czytaj także:
„Zakochałam się w facecie swojej szefowej. Wiedziałam, że nie możemy być razem, bo natychmiast straciłabym pracę”
„Mam 23 lata i zakochałam się w swojej 41-letniej szefowej. Nie obchodzą mnie konwenanse i różnica wieku”
„Zakochałem się w góralce, ale rodzice nas rozdzielili. Gdy po latach wróciłem z żoną i synem, gorące wspomnienia odżyły”