„Miałam dość kpin, że będę starą panną. Zamknęłam rodzinie jadaczki, gdy przyprowadziłam do domu prawdziwego przystojniaka”

zdradzona kobieta fot. iStock, Egoitz Bengoetxea Iguaran
„Kończyło się zwykle na tym, że nikt ze mną nie rozmawiał, a ja czułam się z każdą chwilą gorzej i w końcu podczas kolejnego tańca wypłakiwałam się Robertowi w poły marynarki”.
/ 16.07.2024 14:38
zdradzona kobieta fot. iStock, Egoitz Bengoetxea Iguaran

Tyle lat był blisko, a ja nawet nie brałam go pod uwagę. Dlaczego?

Kiedy kończyłam studia, rozstałam się z moim wieloletnim chłopakiem, za którego zamierzałam wyjść za mąż. On, niestety, miał zupełnie inne plany i, jak się okazało, serce pojemne jak tramwaj. Załamałam się, gdy dowiedziałam się, że poza mną spotykał się jeszcze z dwiema innymi dziewczynami i to na dokładkę z mojego akademika.

Mimo to trudno mi było podjąć decyzję 

W tamtym czasie cała moja rodzina czekała już tylko na nasze wesele. Z drugiej strony wiedziałam, że małżeństwo ze zdrajcą byłoby największym błędem mojego życia i byłam wdzięczna losowi, że dowiedziałam się o wszystkim przed wypowiedzeniem sakramentalnego „tak”.

Rozwód bolałby jeszcze bardziej. Przez kolejnych kilka lat byłam na wielu ślubach mojego rodzeństwa, najbliższych przyjaciół i kuzynostwa. Prawie za każdym razem chodziłam na nie z kolegą z podstawówki i sąsiadem Robertem. Śluby działały na mnie niezmiennie jak wyciskacze łez. Cieszyłam się szczęściem młodej pary, ale jednocześnie wciąż zadawałam sobie pytanie: „Dlaczego to nie ja tam stoję?”.

Z czasem tak już się napatrzyłam na te suknie i zabawy, że przestałam nawet marzyć o dużym weselu. Chciałam wziąć cichy ślub i mieć męża – kogoś, z kim będę mogła pogadać wieczorami, pokłócić się o pilota. Kogoś, kto pomoże mi odkręcić słoik albo zdjąć sweter z górnej półki. Chciałam nie musieć już dłużej siedzieć sama na rodzinnych imprezach i widzieć tych pełnych współczucia spojrzeń.

Niektóre kobiety miały naprawdę mało interesujących, prostych facetów, którzy upijali się i opowiadali sprośne żarty. A mimo to nawet one mi współczuły, że jestem sama. Może byłam przewrażliwiona, ale miałam wrażenie, że albo miały mnie przez to za gorszą, albo nie wiedziały, jak ze mną rozmawiać, żeby mnie nie urazić.

Jakbym była ostatnim okazem gatunku

Kończyło się zwykle na tym, że nikt ze mną nie rozmawiał, a ja czułam się z każdą chwilą gorzej i w końcu podczas kolejnego tańca wypłakiwałam się Robertowi w poły marynarki. Robert miał do mnie świętą cierpliwość.

Naprawdę podziwiałam to, że wciąż chodzi ze mną na rodzinne imprezy, mimo że niemal zawsze kończyły się tak samo. Ale chętnie przyjmował zaproszenie, bo nigdy nie gardził darmową wyżerką i tortem. Poza tym lubiliśmy ze sobą tańczyć. Kiedy dostałam zaproszenie na wesele mojej ostatniej wolnej kuzynki, która była nadzwyczaj złośliwa, nie mogłam pojąć, jak to możliwe, że nawet Ulka, która potrafi tak dopiec innym i jest zwyczajnie nieżyczliwa, mogła znaleźć kandydata, który będzie chciał przebywać z nią każdego dnia aż do końca życia, a ja nie znalazłam nikogo.

Wychodząc na zakupy, wpadałam na Roberta. Od razu pomyślałam, że może go zaproszę.

– Robert… Moja kuzynka bierze ślub. Nie poszedłbyś? – spojrzałam błagalnie.

– No, jasne. Zawsze z przyjemnością! Żadna moja koleżanka nie tańczy tak dobrze jak ty. Fajna z ciebie babka. Do tańca i do różańca.

– Dzięki – odparłam.

Najwyraźniej nie wszyscy tak sądzą. A przynajmniej nikt konkretny. A akurat ta panna młoda szczególnie lubi się pastwić nad moim staropanieństwem, więc nie przypuszczam, żeby było miło.

– Baśka – spojrzał na mnie z wyraźnym zaciekawieniem. – A czemu ty właściwie jesteś sama? Jesteś piękną kobietą.

– Dzięki – odpowiedziałam obojętnie i wzruszyłam ramionami.

Nawet przez myśl nie przeszło mi, żeby jego słowa wyrażały cokolwiek więcej niż współczucie. Ja jemu też trochę współczułam. Zawsze był nieśmiały, przez co miał kłopoty z życiem towarzyskim. Łysinka i brzuszek także mu nie pomagały.

– Nie, no poważnie. Wiesz… jakbyś chciała jakoś dopiec tej swojej kuzynce, to ja mogę powiedzieć, że jestem twoim narzeczonym – zadeklarował odważnie.

– Serio? – zapytałam zaskoczona. – Nie, chyba nie. Dzięki! Ale miło mi.

– Serio. Zastanów się.

Poszłam do sklepu, wciąż myśląc o tym, co powiedział. Nie mogłam przestać się zastanawiać nad tym, jaką minę miałaby Agnieszka, gdyby usłyszała, że moje staropanieństwo jest już nieaktualne. Szybko ta wizja zaczęła być kusząca i wracając, nabrałam przekonania, że warto utrzeć jej nosa.

Zapukałam do Roberta

– Super! Obiecuję, że będę wybitnie udawał! – zaśmiał się.

Z jednej strony miałam triumfalne wizje, z drugiej uznałam, że naprawdę osiągnęłam już szczyt desperacji, skoro uciekam się do takich zagrań. Następnego dnia Robert przyszedł pokazać mi koszulę, którą wybrał – seledynową, z krótkim rękawem.

– Chłopie, błagam cię! – zaśmiałam się. – Bez urazy, ale jak mi mają uwierzyć, że nagle, po tylu latach się w tobie zakochałam, to nie możesz wystąpić w czymś takim.

– Czyli… Co mam włożyć? Jaką koszulę? – pytał zagubiony.

– Pójdę z tobą do sklepu, OK? I do fryzjera. Musimy doprowadzić tę twoją fryzurę do współczesności.

– No, dobra – odparł jak zwykle zgodnie.

Następnego dnia ruszyłam z nim do galerii handlowej. Robert był świeżo po premii kwartalnej, więc powiedział, że pozwoli się ubrać od stóp do głów, bo na pewno taki wybrany przez mnie strój przyda mu się na wiele okazji.

Byłam zachwycona. W końcu miałam szansę doprowadzić go do ładu, bo jego weselne stroje wołały o pomstę do nieba, ale nigdy nie śmiałam mu zwrócić uwagi, skoro i tak robił mi łaskę, że w ogóle ze mną szedł.

Wybrałam mu jasnobłękitną koszulę z długim rękawem, czarną marynarkę i spodnie, a do tego eleganckie skórzane pantofle. No i, rzecz jasna, piękny krawat i butonierkę.

Wyglądał świetnie. A kiedy zaprowadziłam go do młodego i energicznego fryzjera i powiedziałam pół żartem, pół serio, żeby sprowadził go do współczesności, nie mogłam się napatrzeć, jak kolejne pukle przerzedzonych kędziorów lądowały na podłodze.

W końcu ktoś powiedział to jasno

Trzeba się ogolić na zero! Kiedy dodatkowo przyciął mu brodę i nadał jej mocny kształt, byłam zachwycona. Wyglądał jakoś nowocześniej i dużo młodziej. Prawie jak przystojniak! Może z brzuszkiem i trochę odstającymi uszami, ale naprawdę nabrał stylu!

Z takim narzeczonym to ja mogę iść – poklepałam go przyjacielsko po ramieniu, a on się rozpromienił.

Miałam wrażenie, że ucieszył go mój komplement. Kiedy w sobotę rano, stawił się po mnie pod drzwiami, miał na sobie jeszcze elegancki płaszcz.

– Dokupiłeś jeszcze coś nowego?

– Obawiałam się, że będzie chłodno, bo widziałem prognozę i poszedłem do tego samego sklepu, do którego mnie zaprowadziłaś i sprzedawca mi taki dobrał. Nie chciałem cię już kłopotać drugi raz, a tym bardziej nie chciałem iść w mojej starej puchowej kurtce. Może być?

– Rewelacja! – zapewniłam go.

Czułam totalny luz. Znałam Roberta i wiedziałam, czego się po nim spodziewać. Zawsze był miły, dobrze tańczył, nie nagabywał mnie i się nie upijał. Nadawał się idealnie na tego typu imprezy. Tego popołudnia był jeszcze bardziej czarujący niż zwykle. Miałam wrażenie, że strój i fryzura dodały mu pewności siebie.

Z radością spędzałam z nim wieczór

– O, Baśka, ty jak zwykle sąsiada opłaciłaś, żeby z tobą przyszedł? – zachichotała panna młoda.

– Opłaciła? – odpalił Robert. – To chyba ja bym jej musiał zapłacić. Całe szczęście Basieńka po wielu latach dostrzegła moje starania i postanowiła mi dać szansę.

Mówił, wpatrując się w mnie jak w obrazek, a na koniec pocałował mnie w dłoń. Z rozbawieniem obserwowałam jej opadającą szczękę.

– Poważnie? Jesteście razem? – zapytała oszołomiona.

– Tak… – odpowiedział Robert z iskierkami w oczach. – Basia uczyniła mnie najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi i przyjęła moje oświadczyny.

Agnieszka zbladła i wyjąkała gratulacje. Zatriumfowałam w duchu! Tego się nie spodziewała. Tyle lat miała ze mnie używanie, że jestem „ostatnią żyjącą singielką”. Chyba w najśmielszych snach nie przypuszczała, że mogłabym jej wywinąć taki numer. I z kogo teraz ona biedna, będzie się śmiała?

Wszystko to byłoby naprawdę zabawne, gdyby nie fakt, że, niestety, było wyssanym z palca kłamstwem.

Zaangażowałam się w ten spektakl

Patrzyłam Robertowi w oczy, śmiałam się i rozmawiałam ze wszystkimi, którzy przychodzili z gratulacjami.

Przyjmowałam je z niewymuszoną radością, pozwalając sobie po prostu cieszyć się tą miłą chwilą. Wiadomość wywołała oczywiście ogromną sensację, a ja nie zamierzałam niczego weryfikować. Bawiłam się tym wieczorem i naszym kłamstewkiem. Cóż! W końcu żyje się raz.

Mały grzeszek mi nie zaszkodzi! Już zaplanowałam, że po kilku tygodniach poinformuję ich, że nam nie wyszło i tyle. Tego wieczoru byłam jednak szczęśliwa w swojej wydumanej bańce mydlanej, która zaraz miała prysnąć. Kiedy wesele się kończyło, byliśmy jedną z ostatnich par wciąż obecną na parkiecie. Wróciliśmy do domu ostatnim transportem.

– Basiu, a może zaprosisz mnie jeszcze na drinka? – zagaił odważnie Robert.

– A co? Jeszcze ci mało? No dobrze, chodź. Pośmiejemy się trochę z naszego udanego teatrzyku. Jestem ci bardzo wdzięczna. Świetnie odegrałeś tę rolę.

– Bo odgrywałem ją sercem… – odpowiedział wyraźnie poruszony.

– A co to niby znaczy?

Że cię kocham. Naprawdę cię kocham. Nie od dzisiejszego wieczoru. Od dawna. I zawsze chciałem ci to powiedzieć, ale nie miałem śmiałości. Teraz dzięki twojej pomocy wyglądam choć nieco lepiej od diabła… Nie podejrzewam, żebyś zechciała dać mi szansę, ale…

Patrzyłam na niego oszołomiona. Czy on mówił prawdę?

Naprawdę chciał się ze mną związać

Nic nigdy nawet nie zasugerował. Nie sądziłam, że jestem w jego typie. On także nie był w moim, ale patrząc na niego dziś, zaczęłam się zastanawiać, jakie to w ogóle miało znaczenie.

Był pomocnym, życzliwym i sympatycznym mężczyzną o dobrym sercu. Znałam go na wylot i on znał mnie. No i zawsze rewelacyjnie się z nim bawiłam. Dziesiątki myśli przebiegały mi przez głowę, gdy nagle Robert podszedł bliżej i po prostu mnie pocałował. Jego pocałunek był słodki i miękki. Najlepszy w moim życiu.

Ku własnemu zdumieniu byłam gotowa dać się porwać namiętności, ale Robert nagle się wycofał.

– Idę do siebie – powiedział. – Pogadamy jutro… na trzeźwo. Nie chcę, żebyś podejmowała takie decyzje pod wpływem…

– Jakie decyzje, Robert? – próbowałam wymusić na nim kolejne miłe słowa.

On jednak zdecydował, że wraca i nie było szans, by go zatrzymać. Położyłam się i pół nocy nie mogłam przestać myśleć o Robercie. Szampan chyba faktycznie uderzył mi do głowy mocniej, niż przypuszczałam. A może to nie była kwestia szampana, tylko tej chwili? Jak to możliwe, że tyle lat był tak blisko, a ja nawet nie brałam go pod uwagę, a teraz ni stąd, ni z owąd coś takiego?

A może dałam się ponieść wyobraźni i przekonałam samą siebie do tego, że mogłabym mieć takiego narzeczonego. Kiedy w końcu zasnęłam, przyśnił mi się znów on. Rano nie miałam najmniejszych wątpliwości. Ktoś zapukał do drzwi, a ja otworzyłam w szlafroku.

– Przyniosłem ci bułki na śniadanie – powiedział, a ja rzuciłam mu się na szyję.

– To za bułki? – zaczął się śmiać.

– Za to, że otworzyłeś mi oczy.

Dalej sprawy potoczyły się szybko. Właściwie znaliśmy się już tak dobrze, że okresu narzeczeństwa nie było sensu przeciągać w nieskończoność. Poza tym… cała moja rodzina wiedziała już o zbliżającym się ślubie! Nie mogłam ich zawieść.

Pobraliśmy się zaledwie pół roku później

Nie robiliśmy weseliska, tylko małą uroczystość dla najbliższych. Tak oto w wieku trzydziestu dziewięciu lat wyszłam za mąż za swojego sąsiada i przyjaciela. I wiem, że była to najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć, bo kocham Roberta nad życie i wiem, że mogę na niego liczyć w każdej sytuacji. W końcu od tego zaczęła się nasza miłość.

Barbara, lat 39

Czytaj także:
„Na 18-stce córki przypadkiem podsłuchałam jej rozmowę z kolegą. Byłam w szoku, że tak wychowałam własne dziecko”
„Mąż zaskakiwał mnie kwiatami, aż któregoś dnia przyniósł inną niespodziankę. Nie wiedziałam, czy śmiać się czy płakać”
„Przegapiłem dzieciństwo córki i zostałem z dorastającą panną. Szkoda, że do nastolatek nie dają instrukcji obsługi”

Redakcja poleca

REKLAMA