Reklama

Kiedyś byłam żoną, matką – teraz jestem przede wszystkim samotna. Mąż zmarł siedem lat temu. Zostawił mi wielki dom z ogrodem, który dziś wydaje się bardziej pusty niż przestronny. Córka Ania mieszka od lat za granicą. Ma swoją rodzinę, pracę, życie. Wpada raz w roku, przysyła paczki na święta, pisze maile.

Reklama

Znaliśmy się

Nie szukam już wielkich emocji. Nie tęsknię za romansami jak z powieści, nie wyglądam przez okno z nadzieją. Lubię moje rytuały: poranną kawę w kuchni, ciepły szlafrok, ciszę. Jestem jedną z tych kobiet, które nie narzekają, ale też nie mają się z kim śmiać.

Kilka miesięcy temu zmarła moja ciotka Waleria. Zostawiła mi w spadku małe mieszkanie na Mokotowie. Po odmalowaniu postanowiłam je wynająć. Nie dla pieniędzy, choć i one się przydadzą. Bardziej dla poczucia, że coś się jeszcze dzieje. Że komuś mogę dać dach nad głową.

Zaczęłam przyjmować kandydatów – młode pary, jeden rozwodnik, dziewczyna z kotem i hałasem w głosie. Wszyscy wydawali się jakby z innej planety. Już miałam zrezygnować z dalszych spotkań, kiedy zadzwonił mężczyzna. Powiedział:

– Nazywam się Stefan. Jestem starszym samotnym mężczyzną. Właśnie sprzedałem swoje duże mieszkanie i szukam spokojnego miejsca, najlepiej z duszą.

Gdy pojawił się w drzwiach wydał mi się dziwnie znajomy.

– Czy my się przypadkiem nie znamy? – zapytałam.

– Tak! Chodziłem z panią do liceum.

Roześmiałam się. Głos miał ciepły, z nutą zawadiackiego żartu, która kiedyś mogła sprawiać, że dziewczyny się rumieniły.

– Zapraszam do środka – powiedziałam, cofając się do mieszkania.

– Ładnie tu. Skromnie, ale z charakterem.

– Dziękuję. To po cioci. Miała rękę do rzeczy – odparłam.

Polubiłam go

Rozmawialiśmy dłużej niż powinniśmy. Najpierw o czynszu i kaloryferach, a potem jakoś zeszło na szkołę, czasy PRL-u, harcerstwo, kompoty w słoikach i mleko w szklanych butelkach. Stefan sypał anegdotami jak z rękawa. Śmiałam się, aż brzuch mnie bolał. Dawno nikt nie patrzył na mnie z taką uwagą.

– No dobrze – powiedziałam, zbierając się w sobie. – Mieszkanie jest pana, jeśli pan chce.

Skinął głową z wdzięcznością.

– A pani, jeśli pozwoli, zostawi mi numer. Może kiedyś wpadnie pani na herbatę?

Pierwszy raz zaprosił mnie na kawę zaledwie tydzień po tym, jak się wprowadził. Powiedział, że to „w ramach wdzięczności” i że upiekł drożdżówkę. Oczywiście nie wierzyłam, że upiekł ją sam, ale skusiłam się – może bardziej na jego uśmiech niż na ciasto.

Usiedliśmy w kuchni, przy oknie. Stefan nalał kawy do filiżanek, jakbyśmy byli w jakiejś kawiarni z lat sześćdziesiątych.

– Pamięta pani, jak pachniała Warszawa, kiedy się wracało z zajęć na wiosnę? – zapytał, mieszając cukier. – Taka mieszanka kurzu, bzu i budzącej się nadziei.

– Teraz pachnie jak spaliny i fast-foody – odpowiedziałam, ale bardziej z przyzwyczajenia niż przekonania.

Byłam niepewna

A potem zaczęliśmy spacerować. On mówił dużo, a ja słuchałam, śmiejąc się częściej, niż wypadało. Któregoś wieczoru wracaliśmy alejką przy Polu Mokotowskim. Wiatr podwiewał mój płaszcz, a Stefan, z rękami w kieszeniach, opowiadał o tym, jak kiedyś uciekł z WF-u, bo wolał czytać „Lalkę” na schodach biblioteki.

– To przyjaźń, prawda? – rzuciłam wtedy, zanim zdążyłam się zastanowić.

Zamilkł na chwilę. A potem powiedział tylko:

– Pytanie, czy przyjaźń to już wszystko.

Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam. Ale tej nocy nie mogłam zasnąć. Moja przyjaciółka Marta, kiedy jej wspomniałam, tylko pokręciła głową.

– Nie zakochuj się. On ma wynajmować mieszkanie, nie serce.

Milczałam. Bo może właśnie tego się bałam najbardziej – że to tylko uprzejmość, a ja znowu robię sobie nadzieję.

Nie chciałam się zawieść

To był cichy, szary dzień. Trochę wietrzny, jakby pogoda nie mogła się zdecydować, czy chce jeszcze być zimą, czy już wiosną. Spotkaliśmy się przypadkiem pod kioskiem. Stefan kupował gazetę, ja szłam z poczty. Uśmiechnął się, jak zawsze.

– Może wpadniesz na chwilę? Zaparzę herbaty. Mam malinową. Podobno dobra na wszystko.

Zgodziłam się bez namysłu. U niego pachniało czymś domowym. Miał stół nakryty obrusem, nieco krzywym, ale czystym. Zdjął marynarkę, nalał herbaty, a potem usiadł naprzeciwko i spojrzał na mnie jakoś tak inaczej.

– Wiesz, że byłem żonaty przez trzydzieści osiem lat? – zaczął cicho. – Zosia była dobra. Cierpliwa. Uczyła mnie życia, bo ja byłem chaotyczny. Umarła na raka.

Zamilkł, zapatrzył się gdzieś za mnie. Nie przerywałam. Wzięłam łyk herbaty.

– Po jej śmierci myślałem, że już nigdy z nikim nie będę rozmawiać tak naprawdę. Wiesz? Ale z tobą… – urwał. – Znowu czuję, że ktoś mnie słucha.

Nie odpowiedziałam. Czułam, jak w gardle rośnie mi gula. Odwróciłam wzrok, próbując nie dać po sobie poznać, że oczy mi się zaszkliły. W domu, wieczorem, wyjęłam stare pudełko z fotografiami. Przeglądałam je długo. Jedno przykuło moją uwagę – bal studniówkowy. Miałam wtedy osiemnaście lat. A w tle… czy to był on?

Miałam go w głowie

Następnego dnia nie zapytałam. Nie miałam odwagi. Ale długo nie mogłam przestać o tym myśleć. I o tym, co powiedział. Nigdy nie myślałam, że jeszcze kiedyś usłyszę coś takiego. Że ktoś nazwie mnie „kimś, kto słucha”.

Zaczęłam się łapać na tym, że myślę o nim częściej, niż powinnam. I że każda wiadomość od niego wywołuje we mnie coś pomiędzy radością a niepokojem. Czułam, że się zakochałam. Tak po prostu. W tym wieku. Kiedy już nikt się tego nie spodziewa, a ja sama nie sądziłam, że jeszcze coś podobnego mnie spotka.

Zaczęłam dbać o siebie bardziej. Ale bałam się, bo przecież on tylko wynajął u mnie mieszkanie. Był uprzejmy, życzliwy, samotny, jak ja. Może mu po prostu dobrze się ze mną rozmawiało, może to ja wszystko sobie wymyśliłam?

Z tym niepokojem poszłam do Marty.

– Zakochałaś się? – spytała, marszcząc brwi.

– Nie wiem. Może po prostu jestem z nim zbyt blisko.

– Basia – weszła mi w słowo – on wynajmuje u ciebie mieszkanie, a ty robisz z tego melodramat. W twojej głowie to jest film romantyczny, a dla niego może to po prostu przyjemna sąsiedzka relacja. Nie zakochuj się, błagam. To nie jest romantyczne, to naiwne.

Nie rozumiała mnie

– A może właśnie tego potrzebuję? Odrobiny naiwności! – wyrwało mi się. Aż mnie samą zdziwiło, z jaką siłą to powiedziałam.

Marta spojrzała na mnie zaskoczona, ale nic nie odpowiedziała. Wyszłam od niej z ciężkim sercem. Przez chwilę myślałam, że przesadzam. Że może rzeczywiście robię z igły widły. Ale potem Stefan zadzwonił, tylko po to, żeby zapytać, czy mam ochotę na spacer, bo dzisiaj wiatr jest ciepły, jakby wiosna o nas nie zapomniała – i wszystko mi się pomieszało.

Tego dnia od rana czułam, że coś się zmieni. Może dlatego, że spałam niespokojnie, może przez to, że pierwszy raz od lat postanowiłam coś przygotować specjalnie dla kogoś. Wyciągnęłam obrus z szuflady, ten haftowany przez moją mamę. Zapaliłam świeczki. A z radia sączyła się miła muzyka. Upiekłam ciasto. Zwykłe, jogurtowe, ale pachniało. Podałam kolację – makaron z sosem śmietanowym i koperkiem. Stefan usiadł, uśmiechnął się, ale chyba coś wyczuł, bo przez chwilę był zaskakująco milczący.

– Ładnie tu – powiedział w końcu.

Atmosfera była napięta

Piliśmy herbatę. Serce waliło mi jak młotem. W końcu odstawiłam filiżankę i spojrzałam na niego.

– Stefan… Muszę coś powiedzieć. I nie wiem, czy to jest mądre, czy nie, ale… czuję, że muszę.

Patrzył na mnie uważnie. Nie przerywał.

– Zanim się pojawiłeś, miałam wrażenie, że nic się nie wydarzy. Że po prostu wynajmiesz u mnie mieszkanie i tyle. Ale z każdym dniem zaczęłam czekać na twoje wiadomości. Na kawę. Na te twoje śmieszne opowieści. I nie wiem, co ty myślisz, ale ja się zakochałam.

Zamilkłam. Czekałam. Poczułam się nagle bardzo naga, choć miałam na sobie wełniany sweter.

Stefan wstał powoli. Przez chwilę myślałam, że zaraz powie „przepraszam”, że ucieknie, że się roześmieje. Ale on podszedł do mnie, stanął przy krześle, nachylił się i powiedział cicho:

– Nie spodziewałem się tego. Ale może to jest nasza druga szansa.

I wtedy wziął mnie za rękę. Powoli. Delikatnie. Jakbyśmy mieli po szesnaście lat i stali na szkolnej dyskotece, niepewni, czy wolno nam się dotknąć. Długo nie mówiliśmy nic więcej. Bo wszystko, co najważniejsze, zostało już powiedziane.

Barbara, 64 lata

Reklama

Czytaj także:
„Byłem ogrodnikiem i zakochałem się w córce pracodawcy. Dowód miłości zostawiłem na drzewie”
„Wzięliśmy 50 tysięcy kredytu, żeby wyprawić córce wesele. Żałuję, bo tylko najedliśmy się wstydu”

„Kiedy zobaczyłam 2 kreski, nie ucieszyłam się. Nie mam pojęcia, co powiedzieć teściowi – że będzie dziadkiem, czy ojcem?”

Reklama
Reklama
Reklama