„Zięć miał długi u szemranych typów. Postanowił pozbyć się teściowej dla spadku wrzucając jej lokówkę do wanny”

Pozbył się teściowej, żeby odziedziczyć jej spadek fot. Adobe Stock, SB Arts Media
„– Kto dziedziczy majątek po zmarłej? – Jej córka, Marta. Ale jeśli o to panu chodzi, to niemożliwe, żeby czyhała na spadek – w głosie pani Ewy brzmiała stalowa pewność. – Kochała mamę najbardziej na świecie. Nie wiem, czy nie bardziej niż męża!”.
/ 29.06.2022 11:30
Pozbył się teściowej, żeby odziedziczyć jej spadek fot. Adobe Stock, SB Arts Media

Może i wyglądało to na klasyczny wypadek. Ale nie dla mnie! Od początku czułem, że coś tu jest nie tak. Nie lubię pogrzebów. Nie znam zresztą chyba nikogo, kto by je lubił, choć podobno są ludzie, którym chodzenie w kondukcie i obserwowanie zwyczajów funeralnych sprawia frajdę. Cóż, ale są też przecież tacy, którzy z upodobaniem hodują wielkie pająki i sadzają je sobie na głowie.

Na szczęście to nie był pochówek bliskiej mi osoby

Ciotka, w dodatku nie moja, tylko Magdy. Jednak dla mojej ukochanej było to przykre przeżycie, bo akurat z tą częścią rodziny utrzymywała dość bliskie stosunki. Poza tym to zawsze smutne, kiedy odchodzi człowiek, szczególnie jeśli nie osiągnął jeszcze matuzalemowego wieku. A ta kobieta była zaledwie po 50-tce. No i zmarła nagle, na skutek idiotycznego wypadku.

Była zdrowa, podobno na nic nie chorowała (chociaż akurat to wydawało mi się niemożliwe, bo w średnim wieku człowiek jednak już na coś zazwyczaj cierpi). W każdym razie nie działo się z nią nic, o czym by rozgłaszała w rodzinie. Porażenie prądem. W wannie. Tysiące razy powtarzają w różnych miejscach, że absolutnie nie wolno używać urządzeń elektrycznych, siedząc w wodzie. Każdy musiał słyszeć takie ostrzeżenia. A jednak, jak widać, nie do wszystkich to dociera.

Dziwne wydawało mi się tylko, że nie zadziałał bezpiecznik. Nowoczesne urządzenie powinno przerwać obwód, zanim impuls elektryczny wywoła śmiertelne skutki. Pamiętam, że w jakimś programie typu „Pogromcy mitów” udowodniono, że w naszych czasach ryzyko porażenia prądem za sprawą sprzętu wpadającego do wody jest znikome właśnie ze względu na nowoczesne zabezpieczania. Ale tak to bywa – nauka sobie, życie sobie. W dodatku Magda postarała się prędko rozwiać moje wątpliwości.

– Odzywa się w tobie pies gończy – uśmiechnęła się blado, kiedy podzieliłem się z nią spostrzeżeniem. – Ciocia Wika mieszkała w starym domu. Jest odremontowany, dobrze wygląda, ale pamiętam, że jej córka kiedyś na spotkaniu rodzinnym narzekała, że nie położyli przy remoncie nowej instalacji.

Nie wymienili nawet bezpieczników? – zdziwiłem się.

– Jak widać, nie – wzruszyła ramionami. – Zresztą, nie znam się na tym. Ale czasem się słyszy, że ktoś zginął właśnie przez taką głupotę, zgadza się?

To prawda. Z mojego doświadczenia wynikało jednak, że dzieje się to zazwyczaj wtedy, gdy mieszkańcy sami coś kombinują przy elektryce, montują zbyt mocne bezpieczniki albo robią jakieś obejścia. Jakkolwiek to wyglądało, ciotka nie żyła, a w krótkim dochodzeniu stwierdzono, że stało się to na skutek nieszczęśliwego wypadku.

Przestałem o tym myśleć

Ale nie na długo, jak się okazało. Podczas poczęstunku po pogrzebie (nie cierpię nazwy „stypa”) siedzieliśmy z Magdą nieco z boku. Składanie kondolencji, rozmowy o zmarłej, wspominki, wszystko to powoduje u mnie nieprzyjemne dreszcze. Mam jakieś wewnętrzne przekonanie, że skoro człowiek zmarł, należałoby dać mu święty spokój. Zresztą mówi się przecież „niech odpoczywa w spokoju”.

Nawet nie zauważyłem, jak ta kobieta podeszła. Zwróciłem na nią uwagę dopiero, kiedy się odezwała.

– Witaj, Madziu – powiedziała do mojej towarzyszki.

Miała około 50-tki i wciąż jeszcze była atrakcyjna, a w regularnych rysach dało się zauważyć pokrewieństwo z twarzą Magdy.

– Dzień dobry, ciociu – moja narzeczona uśmiechnęła się ciepło, a potem nas sobie przedstawiła. – To jest moja ciocia Ewa, siostra zmarłej cioci Wiktorii. A to, ciociu…

– Wiem, wiem. – kobieta położyła Magdzie dłoń na ramieniu. – To pan Marek, zapewne twój przyszły mąż…

Widziałem, że moje szczęście się czerwieni i w innych okolicznościach pewnie bym się roześmiał.

– Ale dla mnie ważne jest to, że pan jest podobno detektywem?

– Zgadza się – potwierdziłem.

– To bardzo dobrze – powiedziała pani Ewa i usiadła przy nas. – Bo wie pan, muszę szczerze wyznać, że śmierć Wiki nie daje mi spokoju. Jest w tym wszystkim coś dziwnego…

Popatrzyłem na Magdę z wyrazem twarzy mówiącym: „A widzisz? Mój psi nos nigdy się nie myli”, ale to nie była pora na wygłaszanie podobnych uwag.

– Co pani ma na myśli? – spytałem. – Siostra nie miała zwyczaju używać lokówki w wannie?

– Z tego, co wiem, to nie miała, a znałam ją naprawdę dobrze – odparła.

– Ale nie można wykluczyć z całą pewnością, że zrobiła jednak coś tak głupiego – zauważyła Magda. – I to może nie raz. Policja przecież…

– Oczywiście, że to możliwe – wpadła jej w słowo pani Ewa. – Ale mnie w tej sprawie coś mocno uwiera… Byłabym spokojniejsza, gdyby prawdziwy fachowiec powiedział mi: „Tak, to był wypadek. Pani siostra zachowała się jak nieodpowiedzialna gówniara”. Czy pan…? – zawiesiła głos i spojrzała na mnie pytająco.

– Musiałbym się bliżej zapoznać z faktami, obejrzeć miejsce, w którym nastąpił zgon – odparłem.

Rodzinie przyszłej żony nie wypadało przecież odmawiać

– A to nie jest najlepszy moment na rozmowę.

– Jasne, jasne! – Pani Ewa machnęła dłonią. – Musimy porozmawiać gdzie indziej i nie dzisiaj. Ale bardzo będę wdzięczna, jeśli pan…

2 dni później uważnie oglądałem dom zmarłej ciotki. Mieszkała na piętrze willi w starej, dobrej dzielnicy. Rzeczywiście budynek został odnowiony parę lat wcześniej i prezentował się całkiem nieźle. Na dole mieszkała rodzina z dwójką dzieci. Jak się dowiedziałem, dom był notarialnie podzielony między obcych sobie ludzi, dlatego dobudowano już bardzo dawno temu osobne wejście dla lokatorki na górze.

We Wrocławiu i okolicach zresztą często tak robiono – wskutek osiedlania się po wojnie na tych ziemiach Polaków i dość chaotycznego dzielenia się zastanym majątkiem. W tej chwili było wszędzie pusto, ci z dołu zapewne pojechali do pracy, a dzieci siedziały w szkole. Oględziny zacząłem od skrzynki elektrycznej. Rzeczywiście, jeszcze tkwił tam stary, ebonitowy walec bezpiecznika, z wybitym teraz trzpieniem. Z tego wynikało, że po wpadnięciu do wody lokówki, zadziałał. Jednak pewnie nie od razu, skoro ciotka Magdy zmarła.

Za moimi plecami stała pani Ewa. Nie zaglądała mi przez ramię, nie popędzała. To była urocza osoba o nienagannych manierach, a przy tym zupełnie naturalna. Bardzo mi przypominała Magdę i z zadowoleniem pomyślałem, że za te 10-15 lat moja wybranka będzie wyglądała podobnie.

– Bezpiecznik jest o wiele za mocny – powiedziałem. – Nie wie pani, czy zawsze taki tu wstawiano?

– Wiki nieraz narzekała, że zbyt często go wybija, bo przy tej starej sieci są jakieś przeciążenia. Kazała więc wstawić mocniejszy.

Ale 4 razy za mocny? – pokręciłem głową.

– Podejrzewa pan, że ktoś go wymienił na jeszcze mocniejszy, niż sobie życzyła?

– Nie wiem – wzruszyłem lekko ramionami. – Ale to całkiem możliwe. Jednak bezpiecznik to tylko końcówka całej instalacji i dopiero początek wątpliwości.

– A widzi pan? Pan także ma wątpliwości...

Odwróciłem się do niej, spojrzałem w jasne, szczere oczy.

– Ale to się nie liczy – powiedziałem z uśmiechem. – Bo ja zawsze mam wątpliwości co do wszystkiego. Taki fach.

Pokiwała głową i czekała, co zrobię dalej. Poszedłem w najbardziej oczywiste miejsce, to znaczy do łazienki.

W końcu to tam znaleziono ciało

– Do którego gniazdka była podłączona lokówka, kiedy znaleziono pani siostrę? – spytałem.

Wskazała najbardziej oczywiste źródło, to znaczy najbliższe wanny.

– Na pewno?

– Na pewno – odpowiedziała, a potem dodała nieco łamiącym się głosem.

– To ja ją znalazłam, więc wiem…

W duchu kręciłem głową. Według Magdy ta ciotka Wiki była bardzo rozsądną osobą. Ktoś taki nie powinien pozwalać sobie na równie niebezpieczne idiotyzmy. Pochyliłem się przy gniazdku, pociągnąłem nosem. Nic nie poczułem, jedynie wszechobecną w pomieszczeniu, leciutką woń wybielacza. Obejrzałem dokładnie białą kostkę ujęcia prądu. Czysta, bez najmniejszych śladów. A przecież powinna być przysmażona, choćby odrobinę. Podzieliłem się spostrzeżeniem z panią Ewą.

– Policjant, który to oglądał, też się dziwił – odparła. – Ale podobno to nie jest aż tak oczywiste, że muszą zostać ślady.

– Podobno – mruknąłem. – Tylko że mnie niepokoją te różne nieoczywistości.

– Mnie też się to wydaje dziwne – potwierdziła ciotka Magdy. – Bo kabel lokówki był trochę podtopiony przy wtyczce. W łazience śmierdziało spaloną izolacją. No cóż, wypadek to wypadek. Lekarz stwierdził zgon na skutek porażenia, denatka nie miała wrogów, nikt nie widział nic podejrzanego, zatem prokurator czym prędzej umorzył dochodzenie. Ale dla mnie coś tu było stanowczo nie tak.

Wcale się nie dziwiłem pani Ewie, że ma ogromne wątpliwości.

– Kto dziedziczy majątek po zmarłej? – spytałem.

Jej córka, Marta. Na pewno ją pan widział. Szła z mężem za trumną. Ale jeśli o to panu chodzi, to niemożliwe, żeby czyhała na spadek – w głosie pani Ewy brzmiała stalowa pewność. – Kochała mamę najbardziej na świecie. Nie wiem, czy nie bardziej niż męża!

– A ten jej mąż to kto?

– W sumie niewiele o nim wiem. Pobrali się rok temu. Strasznie jest tajemniczy, nic o sobie nie mówi. Podobno makler albo inny biznesmen. Cóż, nie lubię go wprawdzie, ale i jego bym o nic nie posądzała. Przecież to mąż Marty.

Zacząłem uważnie oglądać pomieszczenie

Jeśli lokówka była przysmażona przy wtyczce, zupełny brak śladów na gniazdku tym bardziej mnie zastanawiał. Jak powiedziała pani Ewa – to było możliwe, ale jakoś nie chciało mi się w to wierzyć.

Szedłem wzdłuż ścian z przymkniętymi oczami, powoli, metodycznie wciągając nosem powietrze. Postronnemu obserwatorowi musiałem kojarzyć się z psem gończym. Ale nawet jeśli moje zachowanie zdziwiło panią Ewę, nie dała nic po sobie poznać. Kobieta z klasą. Wreszcie w okolicy pralki, stojącej przy drzwiach łazienki za wanną, wyczułem bardzo słaby zapach spalenizny. Nie widziałem jednak żadnego gniazdka poza tym, do którego podłączono pralkę. Było pojedyncze i lekko zakurzone, podobnie jak gruba wtyczka. Nie, tutaj nikt nic nie ruszał z całą pewnością. Ale przecież coś powinienem znaleźć!

Wciąż pochylony, z nosem prawie na blacie pralki, węszyłem dalej. I nagle w nozdrza uderzył mnie mocniejszy swąd, typowy dla mocno przypalonego plastiku. Dochodził ze szpary między pralką a ścianą. Przykucnąłem i włożyłem rękę w ciemny kąt.

– Ma pan coś? – spytała z napięciem w głosie pani Ewa.

– Momencik, proszę teraz o cierpliwość…

Ostrożnie dotknąłem plastiku wystającego ze ściany. Wyprostowałem się i wyciągnąłem pralkę na środek łazienki. Podłoga pod nią była, jak zwykle w takich miejscach, daleka od czystości, ale kafelki na pewno regularnie myto. Może nie na błysk i nie w ciągu ostatniego tygodnia, ale widać było, że gospodyni starała się, żeby kurz się tam nie zbierał. Lecz przede wszystkim tuż nad podłogą ze ściany wystawało gniazdko. Przyklęknąłem, pociągnąłem nosem. Tak, to z niego dochodziła woń spalenizny.

– Powie mi pan, co to może znaczyć? – ciotka Magdy wskazała pralkę i to, co właśnie oglądałem.

– Obawiam się, że miała pani rację, nie dowierzając w nieroztropność siostry – powiedziałem.

Wstałem, odetchnąłem głębiej.

– Lokówka wcale nie była podłączona do tamtego gniazda przy wannie. Ktoś włożył wtyczkę tutaj. Kiedy pani Wiktoria brała kąpiel, zabójca musiał się wśliznąć, szybko podłączyć urządzenie i wrzucić je do wody. Potem, kiedy było już po wszystkim, po prostu przełożył wtyczkę do kontaktu przy wannie. Dlatego brak tam śladów przysmażenia czy choćby osmalenia. Za to na tej widać wszystko jak na dłoni.

Widziałem, że wstrzymała oddech z wrażenia.

– Boże… Kto to mógł zrobić?

– Nie mam pojęcia – wzruszyłem ramionami. – Ale chyba ktoś z rodziny, kto miał swobodny dostęp do mieszkania. A najpewniej posiadał klucze. Nie wydaje mi się, żeby gospodyni była na tyle niekulturalna, aby brać kąpiel właśnie wtedy, kiedy ktoś przyszedł w gości, prawda?

– Za to mogę dać głowę! Dla niej dobre wychowanie znaczyło jeszcze więcej niż dla mnie.

– Zatem krąg podejrzanych zawęża się do tych, którzy albo mieli klucze, albo pozostawali z nią w takiej zażyłości, że spędzali tu noce.

Z nikim się nie spotykała – skwitowała to pani Ewa. – Ostatnie 2 lata była całkiem sama. Miała dość mężczyzn po poprzednich przykrych przygodach.

Widząc mój sceptyczny wzrok, dodała:

– Z całą pewnością! Gdyby ktoś się pojawił, pierwsza bym wiedziała. Miałyśmy taki układ, że jeżeli zaczynała się z kimś spotykać, informowała mnie o tym. Czasem nawet zapewniałam jej ochronę podczas pierwszej randki.

– Godna pochwały ostrożność – uśmiechnąłem się.

Zaraz jednak spoważniałem

Ostrożność ostrożnością, ale ktoś ją jednak zamordował.

– Mam nadzieję, że ten ktoś był na tyle nieostrożny, żeby pozostawić odciski palców – powiedziałem. – Tutaj nie da się sięgnąć, nie dotykając kontaktu czy ściany. Ale jeśli morderca włożył rękawiczki… No cóż, będzie trudno cokolwiek udowodnić.

– A ja stanę się jedną z podejrzanych jako posiadaczka kluczy… – mruknęła pani Ewa. – Co pan zamierza?

– Zaraz zawiadomię policję o możliwości popełnienia przestępstwa. Pewnie nie zdejmowali tutaj odcisków palców, skoro sprawa wyglądała na wypadek… Pora to nadrobić. Jest takie powiedzenie, że przestępca zawsze wraca na miejsce zbrodni. Może nie zawsze ono działa, ale często tak właśnie się zdarza.

Ledwie zdążyłem skończyć rozmowę z komendą policji, od strony drzwi wejściowych rozległy się kroki. To była córka denatki. Na nasz widok stanęła jak wryta.

– Ciociu! Co tutaj robisz? I co ten człowiek tutaj robi?!

– Ten człowiek to narzeczony Madzi, prywatny detektyw…

– Co mnie to obchodzi?! – zirytowała się młoda kobieta. – Nie macie prawa…

W tej chwili pojawił się również mężczyzna. Poznałem go od razu – szedł za trumną razem z Martą. Jej mąż.

– Proszę się uspokoić – powiedziałem. – Policja już tu jedzie. Właśnie stwierdziliśmy, że pani matka została zamordowana.

Kobietę zamurowało

Za to jej ślubny rzucił okiem na mnie, na wysuniętą pralkę, na telefon w mojej ręce. Kiedy nasze oczy spotkały się, wiedziałem już, że to on. Pozostawało tylko pytanie – ucieknie czy będzie próbował załatwić najpierw mnie, a potem te kobiety. Wybrał pierwsze rozwiązanie, a ja nie zamierzałem go ścigać.

Tym się zajmie policja. Ważniejsze było, żeby któraś z niedoświadczonych pań nie zatarła śladów. Tak jak przypuszczałem, morderca daleko nie uciekł. Jeden z patroli schwytał go, kiedy próbował wsiąść do pociągu na Dworcu Głównym. To nie był zawodowiec ani zimnokrwisty psychopata. Miał jednak na tyle spaczony charakter, żeby zdecydować się zabić dla pieniędzy.

Okazało się, że na tę okazję dorobił sobie nawet klucze, żeby nie być zmuszonym wykradać tych, które posiadała jego żona. Pani Ewa słusznie uważała, że córka denatki nie miała nic wspólnego ze zbrodnią. To było widać od razu po jej reakcji, kiedy ten facet uciekł. Kiedy już otrząsnęła się z osłupienia, pierwszym słowem, jakie wypowiedziała było „drań!”. Dla mnie to był koniec sprawy, resztą zajęły się organy ścigania. Tak przynajmniej sądziłem na początku. Ale po kilku tygodniach Magda postanowiła do tego wrócić.

– Ty wiesz, że ten Romek, no ten, który zamordował ciotkę, miał wielkie długi?

– Nie jestem zdziwiony – odparłem całkiem spokojnie. – I pewnie dłużnicy go naciskali. A on się bał.

Ja myślę, że się bał – prychnęła. – Pożyczał od takich typów, że nie podszedłbyś do żadnego bez kija! Ale najgorsze, że oni teraz czepiają się też Marty, bo to przecież żona i nikogo nie obchodzi, że nic nie wiedziała o jego machinacjach. A ona skąd ma wziąć takie pieniądze? Spadku po ciotce nie ma wcale aż tak dużo, jak się temu zwyrodnialcowi wydawało.

Westchnąłem ciężko...

Szkoda mi się zrobiło tej dziewczyny.

– Mareczku – zaczęła słodkim głosem Magda, a ja poczułem najpierw błogość, ale zaraz stałem się czujny, wietrząc jakiś podstęp.

– Słucham, kochanie.

Nie dałoby rady jakoś jej pomóc? Znasz tylu ludzi… Mógłbyś coś zrobić?

Każdego innego człowieka posłałbym do diabła. Jednak mojej cudownej Magdy przecież nie mogłem. Musiałem znów włączyć się w sprawę. Ale to już jest materiał na osobną historię.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA