„Męża w garniturze zamieniłam na rolnika w gumiakach. Wolę sadzić ziemniaki na polu, niż siedzieć z nosem w tabelkach”

kobieta na polu fot. Męża w garniturze zamieniłam na rolnika/iStock by Getty, The Good Brigade
„Po to tu przyjechałam – żeby zacząć od nowa, odzyskać kontrolę nad czymś, co należało do mnie. A teraz miałam się kłócić o własne pole z obcym facetem, który zachowywał się, jakby miał do niego większe prawa niż ja?”.
/ 14.03.2025 16:00
kobieta na polu fot. Męża w garniturze zamieniłam na rolnika/iStock by Getty, The Good Brigade

Silnik mojego samochodu prychał cicho, kiedy skręciłam na wąską, wyboistą drogę prowadzącą do działki po babci. Po obu stronach rozciągały się pola, brunatna ziemia wciąż była wilgotna po zimie. Nagle uderzyło mnie to, jak długo mnie tu nie było.

Chciałam spokoju

Zatrzymałam się przed bramą, wysiadłam i rozejrzałam się. Domek z niebieskimi okiennicami wyglądał niemal tak samo jak dawniej, chociaż jego biel przygasła. W środku unosił się zapach starego drewna i kurzu. Przesunęłam dłonią po kredensie, na którym babcia zawsze trzymała świeży chleb w lnianej ściereczce. Teraz stała tam tylko pusta puszka po herbacie.

Podeszłam do okna. W oddali widać moje pole. Kiedyś wydawało mi się, że nie mam z nim nic wspólnego, że to tylko zapomniana część rodzinnej historii, ale teraz czułam, jak bardzo je zaniedbałam. Ziemia pamiętała wszystko, ale ja chciałam tylko spokoju.

Wieczorem wyciągnęłam z szopy motykę. Przekopywanie ziemi było męczące, ale przynosiło ulgę. Pomogło wyrzucić z głowy myśli o mieście, o rozwodzie, o zmarnowanych latach. Praca fizyczna działała jak terapia.

Kiedy skończyłam, usiadłam na werandzie. Czułam się zmęczona, ale pierwszy raz od dawna miałam wrażenie, że jestem we właściwym miejscu. Wiedziałam jednak, że spokój jest kruchy.

Był arogancki

Następnego dnia obudziło mnie ciche dudnienie. Poderwałam się z łóżka, podbiegłam do okna i zobaczyłam coś, co natychmiast postawiło mnie na nogi – przez środek mojego pola sunął traktor. Wybiegłam na zewnątrz, jeszcze nie do końca rozbudzona. Maszyna zatrzymała się, a z kabiny wyskoczył mężczyzna w roboczym kombinezonie. Był wysoki, barczysty, twarz miał opaloną od słońca i lekko zmarszczoną, jakby całe życie spędził na wietrze.

– Co pan robi na mojej działce?! – zawołałam, starając się przekrzyczeć gasnący silnik traktora.

Mężczyzna oparł ręce na biodrach i zmierzył mnie wzrokiem, w którym nie było ani cienia zdziwienia.

– Twojej? – uniósł brwi. – Ja tu od pięciu lat ziemniaki sadzę!

Patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę.

– To nie znaczy, że jest pana! – odparłam.

– Ziemia nie lubi, jak się ją zostawia – odpowiedział spokojnie, ale w jego głosie dało się wyczuć nutę irytacji. – Ja się nią zajmowałem, a ty sobie przypomniałaś o niej po latach i myślisz, że możesz tak po prostu wrócić?

Złość ścisnęła mi gardło. Właśnie po to tu przyjechałam – żeby zacząć od nowa, odzyskać kontrolę nad czymś, co należało do mnie. A teraz miałam się kłócić o własne pole z obcym facetem, który zachowywał się, jakby miał do niego większe prawa niż ja?

Zirytował mnie

– Działka należy do mnie – powiedziałam twardo. – I nie życzę sobie, żeby ktoś tu wjeżdżał traktorem bez mojej zgody.

Mężczyzna pokręcił głową, jakby rozmawiał z dzieckiem, które nie rozumie podstawowych zasad.

– Jak sobie chcesz – rzucił. – Ale zobaczymy, jak długo wytrzymasz.

Wsiadł do traktora, odpalił silnik i odjechał, zostawiając za sobą wzburzoną ziemię i mnie, stojącą na środku pola z bijącym sercem.

Wieczorem nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit, próbując uspokoić myśli, ale w głowie wciąż miałam twarz tego człowieka i jego słowa. Jak on śmiał? To była moja ziemia, moje pole, moje życie, do którego nikt nie miał prawa się wtrącać.

Rano obudziłam się z jeszcze większą determinacją. Założyłam stare dżinsy, flanelową koszulę i ruszyłam w stronę pola. Ziemia była twarda, zbita, pokryta suchą skorupą, ale miałam w sobie tyle złości, że wbijałam motykę głęboko, z impetem, jakby chciałam ją ukarać za te wszystkie lata zaniedbania.

Chciałam mu pokazać

Po godzinie byłam cała spocona i obolała, ale nie przestawałam.

– Źle to robisz. Nie urosną.

Podskoczyłam, odwracając się gwałtownie. Stał za mną, jakby wyrósł spod ziemi. Traktor zostawił na drodze, oparł się o płot i patrzył na mnie z politowaniem.

– Dzięki, ale nie prosiłam o pomoc – odparłam.

– No to sobie męcz tę ziemię, ale szkoda pracy – wzruszył ramionami.

– Nie potrzebuję mężczyzny, żeby mi mówił, jak mam żyć – powiedziałam ostrzej, niż zamierzałam.

– Nie mówię ci, jak żyć. Mówię ci, jak sadzić pomidory.

Przez chwilę milczeliśmy, mierząc się spojrzeniami.

– Janek – powiedział nagle, wyciągając rękę.

Nie spodziewałam się tego. Przez moment zastanawiałam się, czy nie zignorować gestu, ale w końcu uścisnęłam jego dłoń. Była szorstka i ciepła.

– Aneta – mruknęłam.

Uśmiechnął się lekko, a ja odwróciłam wzrok, czując coś dziwnego w środku. Coś, czego nie chciałam czuć.

Ciągle mi doradzał

Przez następne dni Janek pojawiał się codziennie. Czasem przejeżdżał traktorem obok mojej działki i tylko kiwał mi głową, a czasem przystawał na chwilę, rzucając uwagę w stylu: „Za gęsto je sadzisz” albo „Bez podpór się połamią”. Na początku ignorowałam go, uparcie robiąc wszystko po swojemu, ale z każdym dniem musiałam przyznać, że jego rady miały sens.

Kiedy któregoś popołudnia przywiózł mi sadzonki truskawek i bez słowa postawił je na skraju pola, czułam się tak, jakby rzucił mi wyzwanie.

– Po co mi to? – spytałam.

– Szkoda, żeby zmarniały – odparł, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

Patrzył na mnie z lekkim uśmiechem, jakby wiedział, że i tak je przyjmę. I miał rację. Posadziłam je jeszcze tego samego dnia.

Nie wiedziałam, kiedy to się stało, ale rozmowy zaczęły się wydłużać. Czasem Janek opowiadał o tym, jak tu się żyje, jak zmieniają się pory roku, jakie szkodniki atakują rośliny i kiedy najlepiej sadzić marchew. Słuchałam tego z dziwną uwagą, jakby jego proste słowa miały w sobie coś, czego mi brakowało.

– A ty? Co robiłaś w mieście? – spytał raz, opierając się o traktora.

Byłam zdezorientowana

Zawahałam się. Przez całe życie odpowiadałam na to pytanie bez namysłu, recytując coś o pracy w korporacji, projektach, awansach, ale teraz nie wiedziałam, co powiedzieć.

– Pracowałam. Żyłam… – wzruszyłam ramionami. – A potem przestałam chcieć to robić.

Przyglądał mi się uważnie, ale nie zapytał o więcej. I dobrze. Nie byłam gotowa mówić o tym, dlaczego musiałam stąd uciec, dlaczego wszystko we mnie się wypaliło i czemu bałam się, że nigdy już nie poczuję się naprawdę szczęśliwa.

– Praca w ziemi jest dobra – powiedział w końcu. – Pomaga poukładać sobie różne rzeczy.

Przytaknęłam, bo pierwszy raz od dawna czułam, że ktoś mówi coś, co naprawdę rozumiem.

Wiosna rozkwitała powoli, jakby sama nie była pewna, czy chce już przyjść. Ranki wciąż były chłodne, ale ziemia zaczęła pachnieć inaczej – intensywniej, świeżo, obietnicą nowego życia. Moje ręce przyzwyczaiły się do pracy, skóra na dłoniach była twardsza, paznokcie krótsze, ale wreszcie przestałam czuć się obco we własnym ciele.

Któregoś dnia, kiedy wyrywałam chwasty między grządkami, poczułam, że ktoś stoi za mną.

– Czego dziś chcesz mi zabronić? – rzuciłam, nie odwracając się.

Janek oparł się o płot i przyglądał się mojej pracy.

– Niczego – powiedział. – Dobrze ci idzie.

Myślałam o nim

Usiadł na pniu starej jabłoni i wyjął z kieszeni scyzoryk. Otworzył go i zaczął coś strugać, jakby nigdzie mu się nie spieszyło. Nie znałam takich ludzi. W mieście nikt nie miał czasu.

– Długo tu mieszkasz? – zapytałam, wbijając palce w wilgotną ziemię.

– Całe życie – odparł. – Ojciec miał tu gospodarstwo, dziadek też.

– I co, nigdy nie chciałeś wyjechać?

Uśmiechnął się krótko, jakby to pytanie go bawiło.

– A ty nie chciałaś zostać w mieście?

Nie miałam na to odpowiedzi.

Z biegiem dni czułam, że coś się we mnie zmienia. Czas zwolnił, rytm dnia wyznaczały mi prace w ogrodzie, wschody i zachody słońca, odgłosy natury. I Janek. Nie wiedziałam, kiedy zaczęłam go wyczekiwać.

Pewnego wieczoru stanął na drodze do mojego domu z drewnianą skrzynką w rękach.

– Masz, sadzonki ogórków. Lepsze niż te twoje z marketu.

Jego dłoń musnęła moją, kiedy przekazywał mi skrzynkę. Trwało to ułamek sekundy, ale czułam ten dotyk długo po tym, jak odszedł. Tego wieczoru nie mogłam zasnąć.

Czekałam na niego

Następnego dnia czekałam, aż przyjdzie. Łapałam się na zerkaniu w stronę drogi co kilka minut. Ale nie przyszedł.

Cały dzień spędziłam na działce, przesadzając sadzonki ogórków i pieląc grządki, ale w głowie miałam tylko jego. Nie przyzwyczaiłam się jeszcze do jego obecności, a już zaczynało mi jej brakować.

Wieczorem, kiedy usiadłam na schodkach werandy, wreszcie zobaczyłam go na końcu drogi.

– Dziś nie miałeś dla mnie żadnych rad? – rzuciłam, kiedy podszedł bliżej.

– Myślałem, że chcesz sobie radzić sama – odpowiedział, opierając się o płot.

Jego oczy błysnęły w półmroku, a mnie zrobiło się ciepło, chociaż powietrze było już chłodne.

– Może czasem nie zaszkodzi posłuchać kogoś, kto się zna – przyznałam niechętnie.

Uśmiechnął się lekko.

– Może czasem – powtórzył.

Czułam się szczęśliwa

Milczeliśmy przez chwilę. Nie był typem, który mówi więcej, niż trzeba, i chyba dlatego tak dobrze się przy nim czułam. Nie musiałam wypełniać ciszy pustymi słowami, nie musiałam się tłumaczyć, dlaczego tu przyjechałam, dlaczego chciałam uciec od miasta, od przeszłości, od siebie.

– Dziś ładny wieczór – powiedział nagle. – Może chcesz się przejść?

Zaskoczył mnie.

– Dokąd?

– Nigdzie. Po prostu przejść się.

Nie wiem, czemu się zgodziłam. Może dlatego, że nie pamiętałam już, kiedy ostatni raz ktoś zaproponował mi coś tak prostego. Może dlatego, że chciałam jeszcze trochę pobyć w jego obecności.

Szliśmy obok siebie w milczeniu, między polami pachnącymi wiosenną ziemią, pod niebem pełnym gwiazd. A ja pierwszy raz od dawna czułam, że nie muszę nigdzie uciekać.

Aneta, 37 lat

Czytaj także:
„Wszyscy czekali na spadek babci Tereski, ale ona nie była głupia. W testamencie zakpiła sobie z pazernej rodzinki”
„Przez syna nie śpię po nocach. Związał się z kobietą po 40-stce, a przecież ona już nie da mu dziecka”
„Na wsi wytykają mnie palcami, bo mam nieślubne dziecko. Czy to moja wina, że ojciec syna okazał się draniem?”

Redakcja poleca

REKLAMA