Ciężko pogodzić pracę z opieką nad dzieckiem, zwłaszcza chorowitym, ale dawaliśmy radę. Mąż na równi ze mną angażował się w opiekę nad córką, również gdy Amelka była chora i należało wziąć zwolnienie lekarskie, czego szefostwo nie lubi. Chodził z nią też na długie spacery, przesiadywał godzinami na placu zabaw. Był wspaniałym tatą. Kiedy więc zadzwonił do mnie któregoś dnia i usłyszałam jego drżący głos, wiedziałam, że jest źle. Ale nie sądziłam, że aż tak.
Nie mogłam w to uwierzyć
– Amelka… Amelka mi zginęła – powiedział przerażony.
Kiedy słyszy się coś takiego, świat na chwilę wstrzymuje bieg. Czujesz, że spadasz w czarną, zimną dziurę bez dna, z coraz większą prędkością. W głowie słychać jeden szum, choć przecież wokół panuje cisza.
Nie słyszałam bicia swojego serca. Miałam wrażenie, że przystanęło razem z całym światem. I nagle… pyk! Wszystko wróciło. Skutek wyrzutu adrenaliny, która sprawia, że człowiek może funkcjonować nawet z urwaną ręką.
– Jak to Amelka ci zginęła?! – krzyknęłam do słuchawki tak głośno, że kilka osób z mojego biura wystawiło głowy ze swoich boksów.
– Byliśmy na spacerze w lesie. Ja tu dalej jestem. Odwróciłem się na minutę. Poprosiłem, by stała przy wózku…
– Po jakiego grzyba to zrobiłeś? – wrzasnęłam, bo krew się we mnie wzburzyła na takie wyjaśnienie.
Zaginęło mu dziecko? W ciągu minuty? W lesie? Jak to możliwe?
– Boże, Aluś, wysikać się musiałem… – jęknął Artur.
Trzeba było działać
Normalnie by mnie to rozbawiło, ale teraz nic nie było normalnie i nie byłam w stanie docenić komicznej strony sytuacji, bo moje dziecko zaginęło.
– Odwracam się od drzewa, a jej nie ma. Nigdzie nie było jej widać! Musiała odbiec, ale tak cichutko, że w ogóle tego nie słyszałem. Nie wiem, w którą stronę. Myślałem, że ukryła się gdzieś i bawi ze mną w chowanego. Wołam ją i wołam, proszę i proszę, mówię, że już dość tej zabawy, że tatuś się martwi, ale ona wciąż nie wychodzi.
– Dzwoń na policję! – warknęłam, przerywając mu te łzawe opowiastki. O jego uczucia będę się martwić później, teraz najważniejsza była Amelka. – Przecież tam są podmokłe tereny! Jakieś doły i dzikie zwierzęta!
Boże, na samą myśl oblał mnie zimny pot. Niby sarna czy inny jelonek ucieka od byle trzasku, ale dziki ostatnio wchodziły nawet na osiedla, między bloki, buszowały po śmietnikach i pod balkonami, przebiegały w poprzek skrzyżowań, i mogły być niebezpieczne, zwłaszcza gdy na ich drodze stanie dziecko. A jeśli trafi na wściekłego lisa? Albo wilka?!
– Dzwoń na policję. I wyślij mi pinezkę, gdzie jesteś, jadę do ciebie!
– Leć, jasne. Pracą się nie przejmuj. Daj znać, gdybym mógł w czymś pomóc – zaoferował się kierownik, gdy mu powiedziałam, co się stało.
Nigdy się tak nie bałam
Byłam mu wdzięczna, bo z nerwów ledwie trzymałam się na nogach. I tak nie byłabym w stanie skupić się na pracy. Dłonie trzęsły mi się jak w delirium, gdy wrzucałam do torebki kluczyki do auta i telefon. Nie, nie dam rady prowadzić, pojadę taksówką. Jeszcze spowoduję wypadek.
W trakcie drogi myślałam, że zwariuję. Miałam wrażenie, że taksówkarz wlecze się jak żółw, że czerwone światła, jak na złość, wykwitają co rusz przed nami, że inne samochody specjalnie blokują nam drogę.
W głowie miałam jeden wielki chaos, a moimi żyłami płynął czysty strach. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że przydarzyło się nam coś takiego. Jakim cudem Amelka mogła w minutę odbiec tak daleko, żeby nie dało się jej nigdzie dostrzec? Jak mogła zgubić się w lesie? Czemu nie wołała? Może ktoś ją porwał?!
Nie mogłam opanować okropnych myśli, pełnych przerażających wizji. Z trudem hamowałam się, by nie wrzeszczeć na kierowcę, by przyspieszył. Byłam na skraju paniki, na którą nie mogłam sobie pozwolić, bo gdzieś tam Amelka czekała na ratunek.
Kiedy dotarłam na miejsce, zauważyłam dwa radiowozy. Dwójka policjantów rozmawiała z moim mężem. Od razu do nich pobiegłam.
– Znalazła się? Znalazła? – wołałam.
Twarz Artura wystarczyła mi za odpowiedź. Był kredowobiały.
– Pani jest matką? – zapytała młoda funkcjonariuszka.
– Tak! Czy już coś wiadomo? Macie jakieś ślady? – pytałam gorączkowo.
– Gdzie pani była w czasie, kiedy dziecko zaginęło?
– W pracy. Mąż został z dzieckiem, bo mała była wczoraj lekko przeziębiona i nie chcieliśmy jej puszczać do przedszkola – relacjonowałam szybko, nerwowo. – Proszę pani, czy to konieczne? Takie pytania zupełnie niedotyczące tej sytuacji? Mąż był na miejscu, na pewno więcej powie.
– Mąż już złożył wyjaśnienia, teraz potrzebujemy ich od pani.
– Ale ja chcę iść szukać mojego dziecka! Niechże się pani zlituje!
– W tych butach? – policjantka wskazała wzrokiem moje kozaki na wysokim obcasie. – Na nic się pani nie przyda. Trzy pary policjantów są już w lesie, sprawdzają teren metr po metrze. Pani histeria im nie pomoże. Trzylatka raczej daleko nie odeszła, ale im więcej szczegółów nam państwo podacie, tym szybciej ją odnajdziemy. Proszę mi wierzyć, zależy nam tak samo jak państwu na szybkim odnalezieniu dziecka.
Szukałam jej pełna strachu
Tak samo? Mało jej nie wyśmiałam. To nie ona nosiła Amelkę przez dziewięć miesięcy w brzuchu, nie ona rodziła ją dwadzieścia dwie godziny, a potem dała się pokroić, gdy tętno płodu zaczęło zanikać. To nie ona codziennie o nią dbała, nie ona ją wychowywała, nie jej rozdzierało się serce, gdy musiała wrócić po macierzyńskim do pracy i zostawić malutką w żłobku. Niech mi tu nie wyjeżdża z histerią, skoro nie ma pojęcia, co ja czuję!
Tak, byłam spanikowana i przerażona do trzewi. Tak, byłam roztrzęsiona i o włos od wybuchu histerii. Przygryzłam wargi do krwi, by jakoś się otrzeźwić. Ale na Boga, zaginęło moje dziecko! W momencie, gdy powinno być najbezpieczniejsze pod słońcem, bo przebywało z ojcem! Kiedy ja spokojnie pracowałam, żeby zarobić pieniądze na następny miesiąc życia, na moją córeczkę czyhała groza ze strony ludzi, zwierząt, środowiska, a nawet pogody. Jak miałam być spokojna i zastanawiać się, czy przyjechałam w dobrych butach i czy nie powinnam zmienić kurtki na bardziej odpowiednią zdaniem pani policjantki?
– Mam to gdzieś! – warknęłam i po prostu wyminęłam kompletnie zaskoczoną funkcjonariuszkę.
– Idę szukać Amelki, a ty, jeśli chcesz, to sobie tu stój – rzuciłam do męża.
Weszłam między drzewa.
– Amelka! Amelka! To ja, mama! Bardzo się o ciebie boimy! Wyjdź, proszę, jeśli się schowałaś. Koniec zabawy! Jeśli nie możesz wyjść, to krzycz, kochanie, żebym cię mogła znaleźć! – wydzierałam się na cały głos i błyskawicznie ochrypłam.
No tak, zimne powietrze i wrzaski to nie jest dobre połączenie. Policjantka, która ruszyła za mną, odpuściła sobie po kilku krokach. Pewnie uznała, że dam się powstrzymać tylko wtedy, gdy przykuje mnie do drzewa. Za to dołączył do mnie Artur. Szedł kilka kroków dalej, rozglądając się i wypatrując jakiegoś ruchu, śladu, czegokolwiek.
Moje serce biło jak oszalałe. Ciśnienie krwi rozsadzało mi głowę. Zawsze tak było. Ból pojawiał się, gdy tylko moje ciśnienie nieco wzrosło. A dziś sięgało szczytów. Serce ciągle pompowało krew, szybciej i szybciej, mocniej i mocniej. Szłam przed siebie, nie zważając, że obcasy zapadają mi się w ściółce, że ślizgam się i potykam.
To był najgorszy dzień w życiu
Nieważne, że pod kurtką byłam już cała mokra, bo ze strachu o córkę spociłam się jak mysz. Dostanę zapalenia płuc, nieważne, wyleczę się, byle najpierw znaleźć moje dziecko, moje maleństwo. Wytężałam słuch, by usłyszeć jej cieniutki głos wołający: „mamo!”.
– Amelka! Amelcia! – darłam się, lekceważąc zasadę, że w lesie należy być cicho. Niech sobie zwierzaki uciekają, guzik mnie to obchodziło.
Starałam się nie rzucić na Artura z pięściami, za to, że zgubił naszą córką, fundując nam ten cały koszmar. Wiedziałam, że on też się boi o Amelkę, choć starał się trzymać. Mnie było obojętne, czy ktoś widzi moje łzy, moje smarki, mój rozmazany makijaż.
Nigdy do tej pory tak bardzo się nie bałam. Jeszcze kilka godzin temu był dzień jak co dzień. Miałam wrócić z pracy, wysłuchać mojej szczebiotki, pobawić się z nią, zjeść obiad, może obejrzeć jakiś film z mężem. A teraz trzęsłam się ze strachu i zimna w lesie, szukając mojego dziecka, któremu mogło grozić śmiertelne niebezpieczeństwo! Może już coś złego, coś potwornego się stało? Przecież po tym cholernym lesie chodziło osiem dorosłych osób. Krzyczeliśmy, szukaliśmy, a ona nie dawała znaku życia. Jeśli… Jeśli… To mrożące krew w żyłach „jeśli” kołatało mi się po głowie, ale bałam się dokończyć myśl. O jej wypowiedzeniu na głos nawet nie wspominam. Bałam się, by nie wykrakać, nie wywołać wilka z lasu.
Znaleźli ją
W pewnej chwili zobaczyliśmy dwóch policjantów. Jeden z nich niósł w ramionach coś, co przypominało kurtkę Amelki. Zaczęłam biec w ich stronę, potykając się i grzęznąc, ale nawet na połamanych nogach bym się czołgała. Włoski! Dostrzegłam jasne włoski! Widać malutka zgubiła czapkę. Kiedy dobiegłam do nich, porwałam Amelkę na ręce, zaczęłam tulić, całować i szlochać z obezwładniającej ulgi. Moje dziecko było przy mnie. Całe i zdrowe. Artur dołączył i przytulił nas obie. Już się nie hamował – płakał tak samo jak ja. Adrenalina, która dotąd krążyła w moich żyłach i trzymała mnie w pionie, przestała działać. Zakręciło mi się w głowie i zemdlałam.
Karetką przewieziono nas do szpitala, gdzie sprawdzono, czy wszystko z nami w porządku. U mnie to były tylko nerwy. Amelka była lekko wychłodzona, ale nie musiała zostać w szpitalu.
Uciekła tacie, chcąc mu się schować, jak to robiła na placu zabaw. Nie pojmowała, że w lesie jest o wiele bardziej niebezpiecznie. Chodziła od drzewa do drzewa, nie mogąc go odnaleźć i coraz bardziej oddalała się od taty. Wołała, ale chyba za cicho, za słabo albo las połykał jej głos i słowa. W końcu, zmęczona, spłakana, usiadła pod drzewem i po prostu zasnęła. Widać dla naszego małego śpioszka każda okazja do drzemki jest dobra. Nawet nasze krzyki jej nie obudziły. Najważniejsze, że była z nami, że wraz ze łzami wypływał ze mnie strach, który ściskał mnie lodowymi łapami za szyję przez ostatnie dwie godziny.
Skończyło się na strachu
Artur stracił chyba dziesięć lat życia, gdy szukaliśmy Amelki. Ja podobnie. Gdybym nie farbowała włosów, pewnie rano po tym wszystkim obudziłabym się kompletnie siwa. Nigdy nie sądziłam, że można bać się tak bardzo. Najgorszemu wrogowi bym czegoś takiego nie życzyła. Ustaliliśmy z Arturem, że Amelka będzie odtąd mieć przy sobie zegarek dla dzieci, który podaje lokalizację. Dopóki jest za mała, by nosić go na nadgarstku, będziemy go wkładać do wewnętrznej kieszeni jej kurtki lub jakoś go przypinać. Może dla innych to przesada, zbytnia kontrola, ale to znaczy, że nie doświadczyli jeszcze takiego przerażenia jak my.
Amelka szczęśliwie wróciła do domu, policja nie robiła z tego sprawy. Wiedzieli, że to był wypadek, fatalny zbieg okoliczności, żadne zaniedbanie. Chwila nieuwagi, dosłownie chwila, i dziecko zniknęło w lesie. Dzięki Bogu, że skończyło się tylko na strachu. Gdyby Amelka spędziła w lesie więcej czasu, gdyby policjanci poszli w innym kierunku, gdyby zrobiło się ciemno i jeszcze zimniej… Nie, nie chcę nawet o tym myśleć!
Byliśmy razem. Bezpieczni. Zdrowi. Kiedy Amelka, nieświadoma całego zamieszania, zasnęła wieczorem w swoim łóżeczku, my staliśmy, patrząc na nią, i płakaliśmy. Tak niewiele brakowało, żeby nasze rodzinne szczęście prysło na zawsze. Z drugiej strony niewiele nam było trzeba, by się uśmiechać i czuć ciepło na duszy. Ot, stanie i patrzenie, jak nasza Amelka słodko i spokojnie śpi, to wystarczało.
Czytaj także: „Sąsiadka przepisała na mnie dorobek życia. Po czasie okazało się, że oprócz pereł i porcelany odziedziczyłam jej długi”
„Nie mam szczęścia w miłości. Mikołaj miał być jurnym księciem z bajki, jednak okazał się bandyckim farbowanym lisem”
„Okłamywałam Janka, że chcę mieć dziecko, a pokątnie brałam tabletki. Nie będę babrać się w pieluchach, bo on tak chce”