Ostatni raz mój mąż tak się zachowywał, gdy dostał wypowiedzenie. Chodził struty trzy dni, zanim z siebie wydusił, że od przyszłego miesiąca zostaje bez roboty i wypłaty. Daliśmy radę. Znalazł nową pracę, w której ostatnio dostał kolejny awans. Więc nie chodziło o pracę. Zmuszałam go do regularnego badania się, w imię: wiedz, co w tobie siedzi, bo masz dla kogo żyć. Zatem nie była to również kwestia zdrowotna. Postanowiłam więc poczekać, aż przetrawi, co mu leży na wątrobie i przyprawia o psychiczną zgagę. W końcu przyjdzie i powie.
No i się doczekałam… końca znanego mi świata.
– Posłuchaj… – zaczął, nie patrząc mi w oczy. – Mam kogoś.
W pierwszej chwili, zajęta czymś w kuchni, nie skojarzyłam. Ma kogoś? No pewnie, że ma. Mnie, od lat.
– Kochamy się, chcemy być razem. Wyprowadzę się. Nie chcę mieszkania, zostawiam je tobie, ale dłużej tak nie wytrzymam.
– Tak? Czyli jak? – spytałam słabym głosem, kiedy dotarło do mnie, o czym on mówi. – Ze mną?
– Haniu, nie róbmy tragedii…
– Ja… robię… tragedię? Jeszcze nawet nie zaczęłam! Jesteśmy ze sobą prawie dwadzieścia pięć lat. Dwadzieścia trzy po ślubie. Mamy dorosłe dzieci…
– No właśnie. Jesteśmy razem od wieków, nic się w naszym życiu nie zmienia… A ludzie jednak się zmieniają. Ja się zmieniłem. Potrzebuję czegoś innego i… znalazłem kogoś, kto jest w stanie… No, dobrze nam razem. Zrozum…
Tak, widziałam, że jest zakłopotany
Tą rozmową, tym wyznawaniem win. Męczyło go, że mnie zrani? Czy… że zrobię awanturę, do której miałam święte prawo? Mężczyzna, z którym byłam od ćwierć wieku, którego kochałam, któremu urodziłam dwie córki, z którym rozwiązywałam problemy dnia codziennego, nagle oświadcza, że potrzebuje czegoś innego i w sumie już to znalazł. Jak miałam się poczuć? Zrelaksowana?!
Najbliższa osoba na świecie wbiła mi nóż w serce. Miłość, wierność i uczciwość małżeńska poszły w diabły. Ja trzymałam się przysięgi, choć nieraz musiałam rezygnować z własnych potrzeb i pragnień. Cóż, gdy zakładasz rodzinę, przestajesz być wyłącznym panem samego siebie, uczysz się, czym są kompromisy.
Nigdy nie szukałam podniet ani spełnienia poza rodziną. Chciałam uczciwie kochać jednego mężczyznę, do końca życia, tak jak przysięgałam. Tymczasem on mi mówi, że się wyprowadza i łaskawie zostawia mi mieszkanie.
I co miałam teraz zrobić? Jak go powstrzymać, zatrzymać? I czy w ogóle powinnam? Czy chciałam być dalej z człowiekiem, który mnie zdradzał? Bóg wie jak długo? Kochałam go pół mojego życia, a on… Wtedy przypomniał mi cytat z „Małego Księcia”, ulubionej książki naszej Basi. Jeśli coś kochasz, puść to wolno. Kiedy do ciebie wróci, jest twoje. Jeśli nie, nigdy twoje nie było. Więc bez słowa patrzyłam, jak Ryszard pakuje walizki i znosi je do jej samochodu. Nie wiedziałam, kim ona jest. Nie chciałam wiedzieć ani tym bardziej widzieć ich razem.
Teraz twierdzi, że to był błąd?!
Dopiero gdy zamknęły się za nim drzwi, pozwoliłam sobie na płacz. Coś nieodwracalnie zmieniło się w moim życiu. Musiałam powiedzieć dziewczynkom… Boże, poczułam, jak na policzki wypływają mi rumieńce. Czemu się wstydzę, skoro to nie ja zawiniłam? To nie ja zdradzałam, nie ja porzucałam dom i rodzinę, nie ja powinnam się tłumaczyć!
Nie zamierzałam występować o rozwód. Jeśli on tego chce, niech załatwia, niech ponosi koszty… Ja miałam swoje życie, takie jak dotychczas, pracę, kilkoro znajomych i dziewczynki, które bardzo mnie wspierały. No i mały bonus: nie musiałam prać jego gaci ani zbierać naczyń, które zostawiał po całym domu.
Pozew rozwodowy nie nadchodził, a ja go jakoś specjalnie nie wyglądałam. Kiedy po kilku miesiącach milczenia Ryszard zadzwonił z prośbą o rozmowę, sądziłam, że w tej sprawie. Wahałam się – rozmawiajmy przez prawników – ale bardzo nalegał, niemal błagał. A kiedy stanął w drzwiach, po prostu się rozpłakał. Napoiłam go herbatą z malinami, która zawsze poprawiała mu humor, przynajmniej za czasów, gdy byliśmy dobrym małżeństwem.
– Nikt nie zna mnie i nie rozumie lepiej niż ty… – westchnął, popijając małymi łykami gorący napój.
– Daruj sobie…
Co mi po takich tekstach? Teraz? Gdy już otrząsnęłam się z pierwszego szoku po rozstaniu, gdy nieco okrzepłam? Jakby rzucał kość psu, który już nie umiera z głodu.
– Ale to prawda! – żachnął się. – Boże, jaki ja byłem głupi! Sądziłem, że potrzebuję czegoś innego, czegoś więcej, a tylko straciłem. Ciebie! I wszystko, co mi dawałaś. Gdy to do mnie dotarło, natychmiast się od niej wyprowadziłem. Od trzech miesięcy mieszkam sam, za karę. Zresztą i tak nie miałem odwagi wrócić, ale… już dłużej tak nie wytrzymam. Tak bardzo, tak potwornie za tobą tęsknię!
– Już dłużej nie wytrzymasz… – powtórzyłam, bo tych samych słów użył, gdy odchodził.
– Tak! Jestem u kresu. Samotność i życie bez ciebie to koszmar! Brakuje mi twojego głosu, uśmiechu, zapachu, nawet twojego kręcenia się we śnie. Wszystkiego! Jeśli potrafisz mi wybaczyć, to do końca życia będę ci wdzięczny. Bardzo, bardzo cię przepraszam. Nie wiem, skąd ten chory pomysł, że coś innego da mi szczęście, skoro ty nim byłaś i jesteś. Haniu, pozwól mi wrócić do domu, do ciebie. Jesteś miłością mojego życia, choć na chwilę oszalałem i coś sobie uroiłem. Przepraszam cię, kochanie…
Muszę to wszystko przemyśleć
On płakał, korzył się, a ja siedziałam jak rażona piorunem. Mówił o uczuciach, chyba więcej niż przez całe nasze małżeństwo. Że dopiero z dala ode mnie zrozumiał, czym jest związek, małżeństwo, miłość… Nie wiedziałam, jak zareagować. Oto siedział przede mną mój mąż marnotrawny, skruszony i nieszczęśliwy, błagający o wybaczenie, obiecujący nosić mnie na rękach, gdy dam mu drugą szansę. Oto mężczyzna, który mnie zdradził, podeptał lata wspólnego życia i porzucił jak starą miotłę, bo znalazł sobie nową, niby lepszą, która jednak zawiodła.
– Ryszard… to, co zrobiłeś… – głos mi się załamał.
– Wiem! I sam nie mogę na siebie patrzeć w lustrze. Wiem, ile zaprzepaściłem, bo ktoś zawrócił mi w głowie i polazłem szukać przygód. Bo byłem idiotą, nieświadomym, że moje największe szczęście czeka na mnie w domu. Zamiast zadbać o nie, pielęgnowałem jakiś wyimaginowany brak w duszy… Haniu, nie ma słów, by wyrazić, jak bardzo mi przykro, jak żałuję… Cały jestem żalem, przepełnia mnie, dławi, nie daje spać… zlituj się… – Ryszard ukrył twarz w dłoniach.
Powiedziałam mu, że muszę się zastanowić. Znowu byłam w szoku. Mój mąż był przez lata spokojnym Ryśkiem, a teraz fundował mi jazdę na emocjonalnej kolejce górskiej. Nie miałam pojęcia, co zrobić. Już się niby pogodziłam z naszym rozstaniem. Posortowałam moje uczucia, poukładałam na nowo życie, które przestało się kręcić wokół chłopa. I nagle miałby znowu się w nim pojawić? Czy będę umiała zapomnieć o tym, co się stało? Wyrzucić z głowy obrazy, które niechciane się w niej pojawiały? On z tamtą, on z różnymi kobietami…
Po kilku dniach rozmyślań uświadomiłam sobie, że nie zapomnę. Bo się nie da. Dobrych, szczęśliwych chwil też nie zapomniałam. Jednak do udanego powrotu nie potrzeba zapomnienia, ale wybaczenia. Prawdziwego, bez ciągłego wypominania. A wybaczyć bym umiała. Kochałam go. Taka prawda. Ta miłość, choć bardzo poraniona, ciągle we mnie była. Jeśli o nią zadbamy, uleczy się, a podobno złamana kość po zrośnięciu jest silniejsza…
Zadzwoniłam do Ryszarda.
Nie było łatwo docierać się po takim „incydencie”, ale staramy się. Może nie wyjdzie, ale przynajmniej nie będziemy żałować, że nie spróbowaliśmy, by ocalić ten związek, te wszystkie wspólne lata, dobre wspomnienia, i by razem tworzyć następne. Dziewczynki były równie zaskoczone „nawróceniem” ojca jak ja, ale zgodnie stwierdziły, że super, bardzo się cieszą, staruszkowie znowu razem, hip, hip, hurra i dużo szczęścia na nowej-starej drodze życia!
Cały czas uczę się wybaczać
Nowe polega na tym, że bardziej zwracamy uwagę na siebie. Kiedyś na pierwszym planie były dzieci, co oczywiste, dla nas zwykle nie starczało już czasu, siły ani pieniędzy. Teraz wychodzimy na randki i spacerujemy, trzymając się za ręce. Dużo rozmawiamy, nie tylko o tym, co trzeba zrobić w domu, ale przede wszystkim o tym, co nam w duszy gra albo nie gra. By wyłapać w porę czający się gdzieś za rogiem lub we mgle kryzys.
Cały czas uczę się wybaczać. Nie da się przecież wybaczyć na pstryknięcie palcami. To długi proces, który może nigdy się nie skończy. Wstaję rano i czuję, że znowu muszę mu tamto wybaczyć, od nowa. Ale zajmuje mi to coraz mniej czasu i wymaga coraz mniej wysiłku.
Czytaj także:
„Mąż zdradził mnie z małolatą, wręczył papiery rozwodowe, a potem... się rozmyślił. Młodziutka kochanka zaczęła mu dokazywać?”
„Mój facet zdradził mnie z moją siostrą. Byliśmy razem 7 lat i nawet się nie zająknął o ślubie, a ją od razu poprosił o rękę”
„Mąż tak bardzo szukał mojej atencji, że zdradził mnie z moją przyjaciółką. Nakryłam go z kochanką na gorącym uczynku”