Czekał mnie kolejny samotny wieczór. Ale smutniejszy niż inne, bo majówkowy. Siedziałam na kanapie w rozciągniętym dresie i próbowałam znaleźć coś ciekawego w telewizji. Przeleciałam wszystkie kanały i… nic. Wszędzie to samo – tam robią grille, tam rodziny z dziećmi bawią się na koncertach, a jeszcze gdzieś indziej zakochani Rozżalona wyłączyłam telewizor. „No tak, cały świat się bawi, a ja tu siedzę sama i nie wiem, co ze sobą zrobić. Los jest jednak niesprawiedliwy” – pomyślałam otwierając butelkę piwa. Chciałam się jak najszybciej upić i przespać te 3 dni.
Zapomnieć o sytuacji, w której się znalazłam
Nalałam sobie pierwszą szklankę. Minęło właśnie półtora roku od mojego rozstania z mężem. Marcin zostawił mnie nagle, niczego nie przeczuwałam.
– Nie chcę cię oszukiwać. Kocham inną. Spotykamy się już od roku, chcemy być razem. To poważny związek, a nie przelotny romans. Wybacz, odchodzę – powiedział po prostu któregoś dnia.
A potem spakował swoje rzeczy i się wyprowadził, wspaniałomyślnie zostawiając mi mieszkanie w centrum miasta. Kilka miesięcy później byliśmy po rozwodzie. Nie próbowałam o niego walczyć. Wiedziałam, że to nie ma sensu. Od życzliwych wiedziałam, że tamta spodziewała się dziecka. Dziecka, którego Marcin bardzo pragnął, a którego ja nie mogłam mu dać. Starałam się więc o wszystkim zapomnieć. Rzuciłam się w wir pracy, a w wolnym czasie spotykałam się ze znajomymi, chodziłam na imprezy. Zamiast lepiej, było jednak coraz gorzej. Bo gdy tylko gdzieś się pojawiałam, okazywało się, że jestem jedyną singielką. „Kochana, jak ty sobie radzisz? Powinnaś sobie kogoś znaleźć, my kobiety nie jesteśmy stworzone do życia w samotności” – słyszałam od przyjaciółek.
Miałam serdecznie dość tych ich dobrych rad i ciągłego przypominania o tym, co mnie spotkało. Aby tego uniknąć, zaszyłam się w domu. Przestałam odbierać telefony, przyjmować zaproszenia na spotkania. W efekcie połowa znajomych chyba się obraziła, a druga po prostu o mnie zapomniała. Zostałam sama. Zwłaszcza w takie wieczory jak ten. Przechyliłam butelkę, była pusta. A w głowie nawet mi nie zaszumiało. Po raz pierwszy w życiu żałowałam, że alkohol na mnie nie działa. Zwlokłam się z kanapy i poczłapałam do kuchni. W lodówce miałam schowaną wódkę i sok. Pomyślałam, że jak po piwie zaserwuję sobie mocnego drinka, to już na pewno zasnę jak dziecko. Właśnie wyciągałam szklankę z szafki, gdy poczułam na twarzy coś mokrego. Jakby padał na mnie deszcz. Spojrzałam w górę i zamarłam. Na moim świeżo odmalowanym suficie była wielka, mokra plama.
Ze szczeliny w tynku sączyła się woda
Coraz mocniej. Kap, kap, kap… Na podłodze zrobiła się już spora kałuża.
– No nie, jeszcze tego brakowało! Piękna mi majówka! Zatłukę tego sąsiada, naprawdę zatłukę! – krzyknęłam ze złością.
Postawiłam miskę, żeby nie zalać lokatorów z dołu i wściekła wybiegłam z mieszkania. Nawet nie wiedziałam dokładnie, kogo zamierzam zabić. Od naszej gospodyni, pani Helenki, świetnie zorientowanej w blokowych nowinkach, usłyszałam tylko, że miesiąc temu wprowadził się do mieszkania nade mną nowy lokator. Jakiś biznesmen po trzydziestce, podobno bardzo sympatyczny i grzeczny. A na dodatek dobrze ustawiony, bo jeździł najnowszym mercedesem.
– I chyba samotny, pani Dominiko, samiutki jak palec. Nie zauważyłam, żeby wracał do domu w towarzystwie jakiejś kobiety – podkreśliła, patrząc na mnie znacząco.
„Matko Boska, żeby tylko był w domu. Inaczej będziemy mieli w bloku prawdziwy potop” – myślałam, biegnąc na górę.
W wyobraźni już widziałam, jak brodzę po kostki w wodzie. I to po ciemku, bo przecież w takich wypadkach wysiada zwykle także prąd. Instalacja elektryczna nie lubi wilgoci… Zielona ze złości stanęłam pod drzwiami nowego lokatora.
„No, to dam ja mu teraz popalić” – pomyślałam.
Nacisnęłam dzwonek. Raz, potem drugi i trzeci.
– Zaraz, zaraz, już otwieram! Przecież się nie pali! – dobiegło mnie zza drzwi.
– Ale się leje! Człowieku, co się tam u ciebie dzieje, potopisz nas wszystkich – krzyknęłam.
Drzwi się otworzyły
– Co pan sobie wyobra… – zaczęłam i urwałam w pół słowa.
Przede mną stał wysoki, całkiem przystojny brunet w białej, pięknie wyprasowanej koszuli, krawacie i nienagannie skrojonej ciemnej marynarce. Spod niej wystawały tylko wściekle pomarańczowe, bokserki. Biły po oczach jak neon. Nogi i stopy miał gołe. W jednej ręce trzymał mop, a w drugiej małą różową ściereczkę do wycierania kurzu. Na jego twarzy malowała się wściekłość pomieszana z bezradnością. Wyglądał tak komicznie, że w jednej sekundzie przeszła mi cała złość.
– Przecież wiem, że się leje. Rurka mi pod zlewem pękła. Z godzinę temu. Już wychodziłem na grilla do znajomych, gdy to się stało – zaczął się tłumaczyć.
– A zakręcił pan chociaż wodę? – zapytałam, próbując powstrzymać śmiech.
Mężczyzna wyprostował się dumnie, jakby co najmniej zdobył Mount Everest.
– Oczywiście! – zawołał, lecz po chwili przygasł. – Ale zanim znalazłem ten cholerny zawór zalało mi pół mieszkania. Miałem nadzieję, że nie narobię nikomu szkód, ale skoro tu pani jest, to chyba się nie udało. Proszę się nie martwić, zapłacę za remont. Tylko najpierw chciałbym się uporać z tą wodą w domu. Walczę z nią już czterdzieści minut i prawie nic nie ubyło – odparł rozżalony.
Byłam coraz bardziej rozbawiona. Mój były mąż też nie radził sobie zbyt dobrze w takich sytuacjach, ale ten to był już totalną gapą.
– Taką małą ściereczką nic pan raczej nie zwojuje. Ma pan duże, grube ręczniki? Trzeba je porozkładać na podłodze, a gdy nasiąkną, odwirować w pralce. I tak do skutku. Zresztą, pomogę panu. I tak nie mam nic lepszego do roboty. A im szybciej tu posprzątamy tym u mnie kałuża będzie mniejsza – zaproponowałam.
– Nie ma potrzeby… – zaczął protestować, ale tak jakoś bez przekonania.
Udałam, że tego nie słyszę
– Tylko niech pan się do końca przebierze. W tej marynarce i białej koszuli może być panu niewygodnie – roześmiałam się.
Teraz to on zdębiał. Popatrzył na siebie i się zaczerwienił.
– O matko, ale wstyd! Nie ma nic bardziej żenującego niż widok mężczyzny w gaciach! Nie wiem, co mam powiedzieć, czuję się naprawdę głupio. W butach i garniturowych spodniach ciężko chodzi się w wodzie. Więc je zdjąłem. Ale o marynarce już nie pomyślałem. Proszę mi wybaczyć… – mruknął zażenowany i zniknął za drzwiami łazienki.
Po chwili wrócił w dresie i ze stosem grubych ręczników.
– A tak w ogóle to mam na imię Mikołaj – powiedział
– Dominika. A co do wyglądu… Umówmy się, że w trakcie następnego naszego spotkania będzie pan ubrany nienagannie – odparłam. – A teraz zabierajmy się do roboty. W godzinę powinno się udać.
Rzeczywiście, zdążyliśmy. Kwadrans przed dziesiątą po wodzie nie było śladu. Mikołaj nie chciał, żebym wracała do siebie. Otworzył wino. Przesiedzieliśmy przy nim do białego rana. W tych roboczych ciuchach. Ale wcale mi to nie przeszkadzało. Gdy wychodziłam, czułam się tak, jakbym znała go od zawsze.
– Wiesz co, cieszę się, że pękła mi ta rura. Bo poznałem ciebie… – powiedział mi na pożegnanie.
Od tamtej pory minął rok. Przez ten czas bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Teraz znowu zbliża się majówka. Ale tym razem Mikołaj zaprosił mnie na wyjazd.
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”