„Mąż wyczuł moje słodkie perfumy u innego mężczyzny. Nie wierzy mi, gdy zaklinam się, że nie mam romansu”
„Parsknęłam śmiechem. Niezbyt wyszukany komplement. Chciałam jednak uciec, móc wychodzić na miasto, chodzić na imprezy. Musiałam się stąd wynieść. Na przykład z nim”.

- listy do redakcji
Moja mama hobbistycznie produkuje perfumy i inne kosmetyki, a jeden z zapachów przypadał tylko mi. Tragedia stała się, gdy pozwoliła spróbować kompozycji innym kobietom. W ten sposób mąż przypisał mi romans...
Mama nauczyła mnie miłości do perfum
Pochodzę z małego miasteczka, które narzucało konkretny styl życia. Wszyscy albo dojeżdżali do pracy do okolicznych zakładów, zajmując stanowiska od górników po sekretarki, albo prowadzili małe, średnio rentowne biznesy. Nikomu nie spieszyło się do podróży do większych, śląskich miast, skupionych w coś w rodzaju metropolii. Styl życia mieszkających tam ludzi był tak odległy...
– Ja mogłam wyjechać. Ale słyszałam zawsze: „dziecko, po co, tu niczego ci nie brakuje”. A teraz siedzę na tyłku i się nudzę – słuchałam opowieści mamy. Mimo widocznego zawodu w jej oczach, była zawsze wygadana i aktywna.
– Nawet nie mamy tu normalnych ciuchów. Nikt nie pojedzie ze mną do galerii do Katowic, skoro można kupić byle szmaty na targu albo na rynku, w sklepie z modą typu dzidzia–piernik.
– Przecież z tobą jeżdżę!
– Raz do roku...
Nie chciałam kłócić się o to z mamą. Chciałam wyżalić się na to miejsce na końcu świata, zamiast narzekać na to, jak mnie wychowuje.
– Przeszłam przecież to samo. I nauczyłam się, jak sobie radzić. Myślisz, że za moich czasów ktoś używał tu fajnych perfum albo kosmetyków? Robiłam je sama. Poza tym, babcia była przecież krawcową, nie ubierałam się najgorzej.
– Sama? Jak to sama? Mamuś, naucz mnie, bo czuję się tu, jakbym żyła w PRL–u...
Opowiedziała mi o książkach i notatnikach, które odziedziczyła. Przepisy z czasów wiktoriańskich (mniej lub bardziej toksyczne), receptury ziołowe, pamiętniki babci. W ten sposób jako nastolatka weszłam w magiczny świat kosmetyków i perfum. Mama, widząc moje nastoletnie troski, sama stworzyła dla mnie mój pierwszy zapach. Używam go do dziś.
Pokochał mnie, bo pachniałam oryginalnie
Pierwszego spotkania nie zapomnę nigdy. Marcel spędzał wakacje u wujka: mechanika samochodowego, który często zajmował się autem mojego taty. Było niesamowicie gorąco, a on latał bez koszulki, pomagając przy drobnych pracach naprawczych. Poznałam go przy okazji jednej z wizyt.
– To taka praca na wakacje? – spytałam, widząc nieznajomą twarz.
– Nie, po prostu siedzę u wujka. Ja jestem z Warszawy.
– Miastowy...
– A tam. Ty też nie wyglądasz, jakbyś była stąd. Za ładna – rzucił.
Faktycznie, w tamtym czasie od kilku lat ubierałam się już w ciuchy, które szyła mi mama. Tworzyła też prowizoryczne kosmetyki, wykorzystując coraz to lepsze składniki. Marcel zaproponował, żebyśmy poszli kąpać się w sztucznym jeziorku po piaskowni. Ucieszyłam się na samą myśl, że mogę pokazać się w miejscu spotkań nastolatków z fajnym chłopakiem.
– Jak ty to robisz, że w taką pogodę tak pięknie pachniesz, i to jeszcze po pływaniu w jeziorku?
– Taki mój urok.
Nie uważałam, że wyróżniam się czymkolwiek. Chciałam mieć dla siebie chociaż ten zapach.
– Ponoć można trafić do serca przez żołądek. Najwyraźniej też przez nos.
Parsknęłam śmiechem. Niezbyt wyszukany komplement. Chciałam jednak uciec, móc wychodzić na miasto, chodzić na imprezy. Musiałam się stąd wynieść. Na przykład z nim.
Co za głąb
Na następne wakacje to ja wybrałam się do Warszawy. Uznałam, że nie ma co próżnować, trzeba zdobyć męża. A ja, dosłownie i w przenośni, wodziłam go za nos.
– Ciebie widać już z daleka – śmiałam się, nawiązując do dwóch metrów wzrostu Marcela.
– A ciebie czuć. Za ten zapach oddałbym wszystko. Ciężko uwierzyć, że nie używasz żadnych perfum.
– A czułeś kiedyś wcześniej takie perfumy? Tu, w Warszawie, dziewczyny przecież stać na ładne zapachy.
– Nigdy. Nigdy, Sylwia, po prostu nigdy.
„Mamuśka ma prawdziwy talent” – pomyślałam. Co by jednak nie było, pokochałam Marcela. Okłamałam go z tym zapachem i już do końca psikałam się perfumami produkcji mamy całkiem potajemnie. Opanowałam tą sztukę do perfekcji. Pachniałam równie intensywnie nawet po prysznicu. Wystarczyło kilka psików do butelki żelu pod prysznic.
– Twoja mama nadal robi te smarowidła? Może otworzy własny biznes? – zagadnął w któryś dzień.
Znał temat tylko pobieżnie. Nie miał pojęcia o tym, jakie kosmetyki robi dokładnie moja mama.
– To nie takie proste. Wiesz, Sanepid i te sprawy. Takich rzeczy nie powinno się wytwarzać w domu.
– Przecież w tej wiosce i tak nie przyjdzie na kontrolę. Mówię ci, jeśli będzie sprzedawać tylko miejscowym, zrobi niezły biznes.
Za zachętą Marcela, który po kilku latach stał się moim mężem, mama zaczęła więc sprzedawać swoje wyroby. Mocno ją wtedy dofinansował. Kupiła odpowiednią aparaturę i weszła na wyższy poziom. Mnie zależało tylko na jednym: żeby Marcel nie dowiedział się o moim niewinnym kłamstwie.
Mój zapach trafił do innej kobiety
Mały biznes mamy kwitnął. Poczuła się spełniona życiowo. Byłam z niej dumna: choć nie wyrwała się z wioski, przynajmniej czuła, że robi coś tylko swojego. Grono zadowolonych klientek początkowo rosło, ale potem, wraz z rozpowszechnieniem się branży odlewek i podróbek, konsultantki trafiły w końcu i do mojego rodzinnego miasta.
– Mamuś, jakoś sobie z tym poradzimy. Dochody macie z tatą wciąż takie same?
– Tak, ale nie chodzi mi o pieniądze. Tyle lat się tym zajmuje... Bez tego całkiem zdziczeję.
– Pomogę ci jakoś. Tylko proszę, nie sprzedawaj nikomu tych moich perfum.
– Oczywiście, że tego nie zrobię!
Jak się okazało: zrobiła. Z okazji imprezy firmowej, mój mąż, a teraz menadżer poważnej firmy, zaprosił kolegów wraz z rodzinami na kilkudniowy wypad na Śląsk. Dla obcięcia kosztów, szkolenie wraz z noclegiem zorganizował na mojej rodzinnej działce z dwupiętrowym, pięknym domem w starym stylu.
– Ty latawico! Myślałem, że jesteś tylko moja, a ty wskakujesz do łóżka byle informatykowi? – usłyszałam na trzeci dzień, przechadzając się po wiosce.
– O czym ty mówisz? Zgłupiałeś?
– Twój zapach! Myślisz, że go nie poznam?
W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Dlaczego stało się to akurat tu, w tych okolicznościach? Czy miałam z tym facetem jakikolwiek kontakt? Dopytałam, o kogo mu chodzi. Mogłam co najwyżej podać temu mężczyźnie rękę.
– Podanie ręki? Ten zapach ciągnie się za nim na kilometr!
Pobiegłam do matki. Wtedy wyszło szydło z worka: wszystkie żony pracowników mojego męża zgodnie zakochały się w kompozycji zapachowej, która dotąd była tylko moja. Któraś z nich musiała potem spędzić z mężem upojną noc.
– Sylwia, ja nawet nie chciałam tego sprzedać... Chciałam pochwalić się moją spuścizną, moim celem życiowym... Wiesz najlepiej, że z tego zapachu jestem najbardziej dumna.
– Twój cel życiowy? Właśnie rozbijasz mu małżeństwo!
Mąż w nic nie wierzy
Marcel trzasnął drzwiami i wyjechał, jeszcze zanim zdążyłam wyjaśnić mu całą sytuację po konsultacji z mamą. Odurzona całą tą sytuacją, jak głupia podeszłam do kobiety, której mąż rzekomo ma ze mną romans. Poprosiłam ją, żeby jak najszybciej zadzwoniła do Marcela.
– Powiedział mi, że kryję męża, bo zależy mi na jego pieniądzach. Zagroził, że go zwolni! – opowiedziała wystraszona Anna.
– Jakoś to załatwię. Proszę się o nic nie martwić.
Przez resztę dnia próbowałam skontaktować się z Marcelem. Wysłałam nieskończoną liczbę SMS-ów. Nie uwierzył w żadne moje słowo. Gdy wieczorem sama dotarłam do Warszawy, wyznałam mu całą prawdę.
– Kłamałaś, że pachniesz tak z natury, a tak naprawdę zapach jedyny w swoim rodzaju wytwarzała dla ciebie mama?
– No tak!
– Przez tyle lat kręciła ten biznes i nie sprzedała zapachu żadnej kobiecie, choć robi taką furorę? Kłamiesz jak z nut!
– Nie każdy patrzy tylko na pieniądze, tak jak ty!
To prawda: Marcel kierował się zawsze tylko tym, czy da się na czymś zarobić. Na moją własną mamę też naciskał, aby wychodziła z produktami poza lokalny rynek.
– Zobacz! – mówiąc to, wycelowałam w jego stronę chmurę zapachu. – Oto cały ten sekret, w który nie chcesz wierzyć.
– Ale te perfumy pewnie pachną inaczej na innej kobiecie, a tym bardziej koszuli faceta! W nic, a nic ci nie wierzę!
Pisząc to, przechodzę przez kolejny cichy dzień. Nie wiem, czy mój mąż naprawdę wierzy w to, że mogłabym mieć romans, czy po prostu wypiera moje kłamstwo. Nie mam pojęcia, czy zakochał się we mnie, czy w wizji idealnie pachnącej kobiety...
Sylwia, 35 lat
Czytaj także:
„Żona każe mi wyprowadzać się z domu co 28 dni. Nie potrzebuję korepetycji z biologii, by wiedzieć, co się święci”
„Teściowa miała pretensje, że nie robię bigosu z jej przepisu. Awanturowała się, jakbym dopuściła się zdrady”
„Gdyby nie pączki, dziś nie miałabym cudownego męża. W jednym z nich zamiast różanej konfitury było coś innego”