„Mąż w moje urodziny odszedł do kochanki. Rok później błagał o przebaczenie, bo związek ze mną bardziej mu się opłacał”

załamana żona fot. iStock, courtneyk
„Ktoś by pomyślał, że to jakaś ironia losu, bo właśnie w tym czasie powinno się czerpać z życia to, co najlepsze, celebrować czas przed momentem, gdy wybije pół wieku. Jednak ja te urodziny spędziłam w żałobie. W ten dzień oficjalnie umarło moje małżeństwo”.
Listy od Czytelniczek / 17.11.2023 08:38
załamana żona fot. iStock, courtneyk

Na 50 urodziny, zamiast płakać nad rozlanym mlekiem, skakałam pod sufit. Mirek, mój ukochany były mężulek postanowił do mnie wrócić. Nie mogłam powstrzymać łez. Jednak niech was nie zmyli kontekst tego wstępu. Nie płakałam ze wzruszenia. Płakałam ze szczęścia, że w końcu będę mogła się na nim zemścić. 

Nie planowałam spędzać urodzin w wielkim gronie. W końcu 50 lat dla kobiety to dość specyficzny moment w życiu. Chciałam przeżyć go z książką w ręku, wylegując się wygodnie na kanapie z kieliszkiem wina. Mimo sprzyjającej październikowej auty nie czułam się dobrze. Do oczu napływały mi łzy. 

Nie rozumiem. Przecież powinnam być szczęśliwa. Tego właśnie chciałam, prawda? Świętego spokoju! – spojrzałam z markotną miną pełną wyrzutów w stronę mojego kota. – Proszę bardzo Wiesia – powiedziałam sama do siebie i chwyciłam za butelkę wina. – Pij, w końcu to twoje wielkie święto – nie przelałam wina do kieliszka, tylko siarczystym i pazernym łykiem wlałam je sobie do gardła prosto z butelki. 

Przyjemne ciepło rozlało się po moim żołądku, lecz i to nie dało mi ukojenia. Byłam samotna, zła i zgorzkniała. A za wszystkim tym stał mój, pożal się Boże, mężuś. Spojrzałam w okno, po którym wartkim strumieniem wpływały krople deszczu i pogrążyłam się w zadumie. 

To było dokładnie rok temu. W moje 49 urodziny. Ktoś by pomyślał, że to jakaś ironia losu, bo właśnie w tym czasie powinno się czerpać z życia to, co najlepsze, celebrować czas przed momentem, gdy wybije pół wieku. Jednak ja te urodziny spędziłam w żałobie. W ten dzień oficjalnie umarło moje małżeństwo. Właściwie wygasało powoli, lecz tego nie widziałam. Za to mój mąż już tak, bo ogrzewał swoje spragnione miłości serce w łóżku młodziutkiej asystentki. 

Nie chciałam kolejnych ciosów

To, że od 2 lat działa na dwa fronty powiedział mi przy naszej uroczystej urodzinowej kolacji. Próbował mydlić mi oczy tekstami o tym, że zawsze będzie mnie kochał, że chce jeszcze pożyć, a przy mnie czuje się jak ptak w złotej klatce. Nie mogłam tego słuchać.

Nie próbowałam go powstrzymać. Tutaj nie było już czego ratować. Przekreślił całe nasze życie, małżeństwo i wzajemne zaufanie. Czułam się zraniona. Wolałam się nie zagłębiać w specyfikę tego romansu rodem z bajki dla dzieci. Nie chciałam kolejnych ciosów, których mogłabym już nie wytrzymać. 

Nie miało sensu trzymanie go jak na smyczy, byle tylko został. Wiedziałam, że to nie zda egzaminu. Moje serce krwawiło, gdy wyraziłam zgodę na rozwód. Mój jakże szczodry i hojny były mąż na szczęście nie zostawił mnie bez dachu nad głową, byle bym tylko nie robiła awantur i problemów. Było mi to na rękę, bo nie chciałam już o tym wszystkim myśleć, nie chciałam słuchać o słodkim związku, który teraz rozkwita między moim byłym mężem, a jego lolitką. 

Uznałam, że muszę o siebie zawalczyć. Szukałam czegoś, co pomoże mi stanąć na nogi i znalazłam. Zaczęłam ostro zasuwać w pracy. Żaden deadline nie był mi straszny, a zlecenia oddawałam niemalże natychmiastowo. Siedziałam po godzinach, bo nie chciałam wracać do pustego mieszkania. Kupiłam sobie też kota, na którego mogłam przelać resztki mojej zgorzkniałej miłości. Przysięgłam sobie, że nie potrzebuje litości od nikogo z zewnątrz. Liczę się tylko ja, praca, kasa i Mruczuś – mój kot. 

Z zadumy wyrwał mnie telefon. Nieznany numer pojawił się na ekranie, a poderwana nutą ekscytacji podniosłam urządzenie i odebrałam połączenie od nieznanego rozmówcy

– Halo?

– Wiesiu? To ja, Mirek. Chyba nie działa ci domofon. Otwórz, stoję pod drzwiami i zamarzam.

Rozłączyłam się i lekko otumaniona biegiem wydarzeń i procentami, których dostarczyło mi czerwone wino, pobiegłam do drzwi. Faktycznie tuż za nimi stał Mirek, mój były mąż

Nie dam mu tej satysfakcji

– Ufff. Nareszcie. Już myślałem, że się do ciebie nie dobiję – powiedział głos, wydobywający się zza ogromnego bukietu czerwonych róż. – Wszystkiego najlepszego kochana, to dla ciebie!

No dziękuję, nie trzeba było – odpowiedziałam zmieszana. – Wejdź, nikogo się nie spodziewałam, ale może napijesz się herbaty? Straszny dziś ziąb, a mówiłeś, że już trochę tu stoisz. 

– Pewnie, bardzo chętnie. Szczerze, to liczyłem, że zaprosisz mnie do środka.

Nie wiedziałam, skąd ta jego pewność siebie. Dziwnie patrzyło się jak człowiek, który najpierw dzielił ze mną łóżko, a potem złamał mi serce, siada na mojej kanapie, jak gdyby nic się nie stało. 

– Proszę. Tu jest twoja herbata. Możesz mi wyjaśnić, co cię tu sprowadza? Nie widzieliśmy się od rozwodu, a ty przychodzisz tutaj jak do siebie i to w dzień, w który zniszczyłeś mi życie. 

Moje słowa ostre jak żyletki odbiły się od niego jak od ściany. Do tego faceta nie trafiały żadne aluzje. 

– No jak to dlaczego? Miałbym przepuścić taką okazję i nie złożyć mojej ukochanej byłej żonie życzeń urodzinowych? Zwłaszcza w tak wyjątkowy i okrągły jubileusz? Aż takim dupkiem nie jestem, haha. 

Jego rozbawiona twarz działała na mnie jak płachta na byka. Musiałam przeprosić i wyjść do łazienki, bo czułam, że zaraz wybuchnę. Spojrzałam na swoje odbicie, by zebrać się w sobie. Nie dam mu tej satysfakcji. Nie dam się wprowadzić z równowagi. Wszedł do jaskini lwa i nie wyjdzie z niej bez szwanku. 

Gdybym mogła, skakałabym pod sufit

– Wiesz Wiesiu. Spotkałem ostatnio na mieście twoją mamę. Powspominaliśmy stare dobre lata. Podobno u ciebie nie najlepiej. 

– Nie rozumiem, o co ci chodzi. Świetnie sobie radzę. Mam dobrą pracę, na płacę też nie mogę się poskarżyć – tak dobrze szło mi kłamanie, że niemal samą siebie przekonałam. 

– Nie zrozum mnie źle, ale od naszego rozstania jakoś zmizerniałaś. Włosy już nie te, pupa ci zmalała. A przecież pamiętasz doskonale, jak kochałem twoje jędrne poś...

– Dobrze, już dobrze. A więc są to zwykłe pomówienia. Czuje się świetnie. Coś jeszcze ode mnie chcesz, czy przyszedłeś mi naubliżać? 

– No co ty Wiesiu. Ja to wszystko mowie w dobrej wierze. Martwię się o ciebie. 

– Ciekawe, nagle teraz się o mnie martwisz. Co by powiedziała na to twoja nowa łóżkowa przyjaciółka, co? Ona w ogóle wie, że tu siedzisz i wygadujesz takie farmazony? A może sama cię nasłała, żebyś dokopał byłej żonie... – czułam, że puściły mi hamulce i nic już mnie nie powstrzyma, żeby wykopać tego dupka z mojego mieszkania.

– Nie, Ala o niczym nie wie. Zresztą, chyba już ją to średnio obchodzi... – posmutniał. – Odszedłem od niej. Zrozumiałem, że to nie jest kobieta dla mnie. 

– Czyżby? Śliczna, młodziutka, wykształcona laska, nie jest kobietą dla ciebie? Coś mi tu śmierdzi...

– Dobra, już dobra. Nie wierć mi dziury w brzuchu. To ona mnie rzuciła... Ponoć poznała jakiegoś facia na siłowni, który, jak to ujęła, jest prawdziwym mężczyzną. 

– Przykro mi...

Ani trochę nie było mi go żal. Widok miny zbitego psa wypełniał moje serce radością. Gdybym mogła, skakałabym pod sufit. Gdy on łkał, jak bardzo jest mu teraz ciężko, ja czułam, że zaraz wybuchnę z euforii. Nie potrafiłam się oprzeć, by wycisnąć go jak cytrynę i wyciągnąć z niego tę łzawą historyjkę. 

– Wiesz Wiesiu. Z Alą, to nigdy nie było to samo, co z tobą. Może i w łóżku była gorąca, ale w dzień zimna jak lód. Gdy tylko przeprowadziłem się do jej mieszkania, poznałem prozę życia z małolatą. Nie dawała mi dojrzałej miłości takiej, jak ty mi dawałaś. Każdego dnia od wyprowadzki za tobą tęskniłem Wiesiu. Dziś wiem, że to był błąd... – spuścił głowę. 

Nasza przygoda dobiegła końca

Przytuliłam go z grymasem współczucia, za którym krył się uśmiech triumfu. Z każdą chwilą historii mojego byłego, rana w sercu po zdradzie, którą tak pieczołowicie pielęgnowałam, leczyła się. 

– Nie wiem, co mam powiedzieć Mirku. Zapewne jest ci ciężko. 

– Bardzo Wiesiu. Bardzo. Tęsknię do kobiecego ciała, ciepła domowego ogniska. Dlatego właśnie przyszedłem. Wiesz, ja tak naprawdę nigdy nie przestałem cię kochać. Ten rozwód i cyrk dookoła mi to wszystko uświadomił. Gdybyś zechciała dać mi drugą szansę, obiecuję, że już nigdy cię nie zaniedbam – spojrzał mi tak głęboko w oczy, że poczułam się nieswojo. 

Błagał, przepraszał, gwarantował, że kocha. A ja? Nie złamałam się. Nie mogłabym przyjąć do domu i mojego serca kogoś, kogo plugawa gęba przyprawia mnie o mdłości. Zachciało się brykania z lalunią, to trzeba za to wszystko zapłacić. Nie ma wyjątków. A przynajmniej nie dla mnie.

Doskonale wiem, że nie przyszedł tutaj dla mnie, tylko dla mojej kasy. Wiem, że mama wyśpiewała mu o moim awansie i premii, którą dostałam. Wywęszył okazję na sielankowe życie u boku zdesperowanej rozwódki. Niestety mój drogi. Nasza przygoda dobiegła końca

Wiesława, 50 lat

Czytaj także:
„Mąż porzucił mnie dla młodszej kochanki. Gdy na emigracji dorobiłam się fortuny, wrócił z podkulonym ogonem”
„Po śmierci ojca mama traktowała mnie jak męża. Może to dziwne, ale dziś razem szykujemy się do ślubu”
„Wujek z Ameryki oznajmił, że albo będziemy z siostrą jego kochankami, albo wylądujemy na bruku. Miał nas w garści”

Redakcja poleca

REKLAMA