„Mąż uznał, że marna ze mnie żona. Żądał schabowego na obiad, a ja nie lubię gotować i umiem robić tylko kanapki”

kobieta w kuchni fot. Adobe Stock, Alliance
„Żeby nie marnować czasu w kuchni, zwykle robiłam większe porcje jedzenia, które starczały nam na kilka kolejnych dni. Mój mąż niezbyt się z tego cieszył. – Znowu to samo leczo co wczoraj! – marudził Wojtek”.
/ 31.01.2025 07:15
kobieta w kuchni fot. Adobe Stock, Alliance

Kuchnia mojej mamy była naprawdę wyjątkowa. Z najprostszych składników potrafiła wyczarować prawdziwe cuda, które smakowały każdemu, nawet osobom bardzo wybrednym. Choć jej mocną stroną były nasze tradycyjne, polskie dania, nie bała się próbować nowych rzeczy. Dlatego oprócz tradycyjnego kotleta można było u nas zjeść domową pizzę, makaron po włosku, azjatyckie dania z kurczakiem czy nawet własnoręcznie zrobione sushi. Co więcej, wszystkie te potrawy były smaczniejsze od tych serwowanych w lokalach.

Miałam dwie lewe ręce

Kompletnie nie odziedziczyłam tych umiejętności po mamie. Tak samo jak tata, byłam w stanie przypalić wodę na herbatę. Za to mój brat odziedziczył po mamie wszystkie kulinarne zdolności – był w tym tak dobry, że zdecydował się założyć swoją knajpkę. Ceny nie należały do najniższych, ale panowała tam taka swojska atmosfera i jedzenie było tak pyszne, że lokal miał wiernych bywalców. Zaliczałam się do tego grona. Na szczęście brat oferował też dania na wynos – musiałam je tylko odgrzać w domu, a to akurat potrafiłam zrobić.

Zanim zamieszkałam z moim ówczesnym narzeczonym Wojtkiem, bywaliśmy wcześniej parę razy na obiadach u mojej mamy. On wyciągnął z tego błędne wnioski i założył, że skoro moja mama tak świetnie radzi sobie w kuchni, to ja na bank też muszę być mistrzynią gotowania. Nie spodziewał się, jak bardzo się pomylił.

Potrafię robić kanapki

Kiedy zaczęliśmy wspólne życie pod jednym dachem, mogłam się pochwalić tylko jednym kulinarnym osiągnięciem – potrafiłam przygotować kanapki. Co prawda, nie były to dzieła sztuki, ale dawały radę – były smaczne i pożywne. A czego więcej można wymagać od zwykłych kanapek?

Po niedługim czasie dotarło do mnie, że nie da się żyć samymi kanapkami. Mój narzeczony zaczął coraz częściej wspominać o normalnych posiłkach, używając takich słów jak "ciepły obiad" czy "domowy deser". Kompletnie nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzić. Próbowałam ratować się gotowymi daniami ze sklepu, ale to nie było to – ani nie smakowały jak domowe jedzenie, ani nie sprawdzały się w naszym przypadku.

Mój partner ciągle wspominał o tradycyjnym polskim obiedzie ze schabowym, mizerią i ziemniakami, więc poprosiłam brata kucharza o wskazówki. Pokazał mi dokładnie, jak smażyć kotlety i jakie dodatkowe surówki pasują do takiego dania. Choć sama myśl o gotowaniu tego w domu przyprawiała mnie o dreszcze, to jednak uznałam, że warto nauczyć się przygotowywać domowe posiłki dla swojego wybranka...

Stałam przy garach, bo musiałam

Do brata wpadałam dość często, dzięki czemu opanowałam przygotowywanie kilku podstawowych potraw. Pokazał mi również sposoby na to, jak z półproduktów ze sklepu wyczarować smaczne dania, które spodobają się nawet takiemu wybrednemu facetowi jak mój mąż. Chociaż gotowanie wciąż było dla mnie prawdziwą udręką, musiałam sobie jakoś radzić – w końcu nie mogłam bez końca stołować się w restauracji prowadzonej przez brata.

Małżeństwo nie przyniosło większych zmian w moim podejściu do gotowania. Kiedy zachodziła taka potrzeba, stawałam przy garach. Radziłam sobie całkiem nieźle w kuchni – chyba nawet moje dania smakowały, bo mąż zawsze wszystko zjadał do ostatniego kęsa. A że byłam aktywna zawodowo, nie mogłam poświęcać dużo czasu na te nielubiane obowiązki domowe, nie wspominając już o testowaniu nowych przepisów.

Mąż miał pretensje

Żeby nie marnować czasu w kuchni, zwykle robiłam większe porcje jedzenia, które starczały nam na kilka kolejnych dni. Mój mąż niezbyt się z tego cieszył.

– Znowu to samo leczo co wczoraj! – marudził Wojtek.

– No i co z tego? Całkiem dobrze smakowało – odpowiedziałam spokojnie.

– Co, znowu to samo będziemy jeść drugi dzień z rzędu?

– Właściwie to trzeci, kochany. Mamy jeszcze na następny dzień.

Żartujesz sobie ze mnie! –oburzył się Wojtek.

– Nie żartuję wcale. Zrobiłam od razu na trzy dni i tyle czasu będziemy to jeść. Z leczo jest jak z bigosem –następnego dnia ma lepszy smak. Na jutro podam do tego chleb zamiast kartofli. Przecież nie mogę tego wyrzucić!

– Dlaczego robisz od razu takie ilości jedzenia?

– To przecież logiczne. Nie zamierzam spędzać połowy dnia przy garach. Jest co jeść, nie umrzesz z głodu, więc nie wiem, o co ci chodzi.

Mamrotał coś jeszcze cicho, ale miałam to gdzieś. Jak mu nie odpowiadało moje gotowanie, mógł przecież sam stanąć przy kuchni albo wybrać się do knajpy.

Zaprosił znajomych bez mojej wiedzy

Któregoś dnia małżonek oznajmił mi, że zaprosił dwóch kumpli z ich żonami. No i oczywiście zażądał dobrego jedzenia – pierwsze, drugie danie, zestaw surówek, deser i jeszcze ciasta na dokładkę.

– Kto według ciebie ma się tym zająć? – spytałam.

– Przecież ty! – stwierdził.

– Z jakiej racji miałabym to robić? To nie ja wpadłam na pomysł zaproszenia gości!

– Ale odwiedzają nasze mieszkanie!

– Więc najpierw bez mojej wiedzy zapraszasz tu ludzi, a potem oczekujesz, że będę ich obsługiwać?

– O co ci właściwie chodzi? –dziwił się małżonek.

– O to, że wszystko muszę robić sama. Wyobrażasz sobie w ogóle, ile to zajmuje czasu?

– Daj spokój, to żadna filozofia! –machnął ręką mąż. – Przecież wystarczy zwiększyć porcje!

– No to świetnie, weź się do roboty. Ja chętnie popatrzę i skomentuje...

– To chyba jasne, nie? W końcu jesteś kobietą w tym domu. A kobiety zawsze zajmują się gotowaniem... Tylko tobie to jakoś marnie idzie. Taka żona to...

– Zaraz, zaraz. Słyszałeś może, że najwybitniejsi szefowie kuchni to faceci? Poza tym mylisz fakt bycia kobietą z kucharką – to nie to samo. I dobrze wiesz, że gotowanie nigdy mnie nie interesowało. A tak w ogóle, skoro oboje chodzimy do pracy, to sam możesz ugotować coś dla znajomych, których zaprosiłeś.

Zamówiłam gotowe jedzenie

W ostateczności zamówiliśmy jedzenie z knajpy prowadzonej przez mojego brata, ale Wojtek był ewidentnie zły. Według niego mogłam się bardziej postarać... Co gorsze, nie krępował się robić mi złośliwych uwag, mimo że mieliśmy towarzystwo. Podczas gdy ja unikam roztrząsania prywatnych spraw przed innymi, mój małżonek najwidoczniej nie widział w tym nic niewłaściwego. Zaproszeni goście obserwowali tę sytuację bez słowa, aż w pewnym momencie Jacek przerwał ciszę pytaniem:

– Słuchaj, Wojtek, powiedz szczerze, co cię gryzie? Przecież przyszliśmy tu pogadać i spędzić razem czas. A jedzenie jest naprawdę świetne.

– No jasne, że jest świetne! W końcu moja żona wybrała najdroższą knajpę w okolicy! – wypalił mój małżonek. – Szkoda tylko, że nawet głupiego obiadu nie umie przyrządzić...

– Coś nie widzę, żebyś chodził głodny – wtrącił ironicznie Jacek. – O ile się nie mylę, twoja żona haruje na cały etat. Jak ci tak zależało na domowym jedzeniu, to mogłeś sam stanąć przy garach – stwierdził. – A jak się pytałem, czy mamy coś wziąć ze sobą, to tylko mnie zbywałeś.

– Serio każesz ludziom, których zapraszasz, taszczyć ze sobą żarcie? –zapytałam.

– Daj spokój, w tym nie ma nic złego. Ogarnięcie jedzenia dla sześciu osób to nie przelewki. Sporo się za to płaci i schodzi na to masa czasu. Prościej jest jak każdy dorzuci coś od siebie, w końcu wszyscy będziemy to jeść...

– A moja mama dawała radę gotować dla siedmiu osób i nigdy nie marudziła! – wtrącił się Wojtek, przerywając Jackowi ze złością.

– Z tego co kojarzę, twoja mama nie pracowała zawodowo –powiedział Mirek. – A Paulina przecież pracuje i raczej nie marzy o tym, żeby po powrocie do domu spędzać całe wieczory przy kuchni.

– Co więcej, ja nie lubię gotować – dodałam. – Choć mój mąż najwyraźniej nie przyjmuje tego do wiadomości. Twierdzi, że nie przykładam się wystarczająco.

– Słuchaj, Wojtek, to może nas kiedyś poczęstujesz własnoręcznie przyrządzonym posiłkiem? –rzucił Jacek.

Nastały ciche dni

Przez kolejny tydzień mąż nie zamienił ze mną ani słowa. Ale przynajmniej nikt nie marudził na moje dania. Na pewien okres ograniczyłam gotowanie w domu. Mój mąż po powrocie z biura siadał od razu do komputera albo przed telewizor, tłumacząc się brakiem apetytu. Podejrzewałam, że stołuje się gdzieś w mieście, co zresztą znalazło potwierdzenie w regularnych transakcjach na naszym wspólnym rachunku bankowym. Zauważyłam, że często wybiera bary szybkiej obsługi i martwiłam się, że taki sposób odżywiania może odbić się na jego zdrowiu. Milczałam jednak –w końcu to samodzielny człowiek i ma prawo decydować o sobie. Kiedy jednak jego garderoba zrobiła się za ciasna, uznałam, że nadszedł czas na szczerą rozmowę.

Wpadłam na pomysł, żebyśmy przez 30 dni jedli posiłki z modnego ostatnimi czasy cateringu dietetycznego. Program daje możliwość dostosowania ilości dań, ich rodzaju i wartości energetycznej. Na początku Wojtek podchodził do tego nieufnie, jednak kiedy po czterech tygodniach zauważył, że schudł i jego ciało wygląda dużo korzystniej, stwierdził, że taki sposób żywienia ma sens. W końcu znaleźliśmy złoty środek – od poniedziałku do piątku korzystamy z dowożonych dań, natomiast soboty i niedziele spędzamy razem w kuchni, przygotowując posiłki.

Paulina, 36

Czytaj także: „Tolerowałam zapach obcych perfum na koszulach męża, ale do czasu. Nie chciałam żyć jak babcia i mama”
„Na imprezie firmowej koleżanki zapominały, że mają mężów, byle dostać awans. Ja byłam grzeczna i ugrałam więcej”
„Mąż żałował mi na podpaski, bo wiecznie oszczędzał. Odkryłam, że za jego skąpstwem stoi grzeszna rozpusta z młodości”