„Mąż uwikłał się w toksyczny romans. Kochanka oczekiwała, że się rozwiedzie. Nie zrobił tego, więc pozwała go o nękanie”

Mój mąż uwikłał się w toksyczny romans fot. Adobe Stock, fizkes
Ku mojemu zdziwieniu nawet się nie wykręcał. Przyznał, że ta kobieta go interesuje, ale jak zaznaczył, nie w sensie fizycznym. Pociągała go ponoć wyłącznie głębia jej duchowości. Usłyszawszy taką herezję, myślałam, że szlag mnie trafi na miejscu!
/ 02.12.2021 07:00
Mój mąż uwikłał się w toksyczny romans fot. Adobe Stock, fizkes

Jak to pozory mogą człowieka zmylić. Tak się ucieszyłam, gdy mąż odnalazł w swoim życiu Boga. Byłam szczęśliwa i pełna nadziei, gdy szedł ze mną na mszę do kościoła. Dopóki się nie dowiedziałam, dla kogo on tak naprawdę tam chodzi.

Są zakręty, w które wchodzimy dobrowolnie i na pełnym gazie, pogwizdując z radości. Zakładamy bowiem, że tam dalej czeka nas jasna przyszłość i wszystkie cudowności tego świata. Nie spodziewamy się, że zamiast prostej, szerokiej drogi za zakrętem czai się cały ciąg wiraży, a każdy niesie ze sobą niebezpieczeństwo.

Właśnie w taki zakręt weszłam

To, co miało być początkiem nowego, lepszego życia, stało się drogą przez mękę. Mój mąż przez większość życia był ateistą, dlatego kiedy po terapii zwrócił się ku religii, niezmiernie się ucieszyłam. Nie dość, że przestał pić, to jeszcze odnalazł Boga. Myślałam, że naprawdę wreszcie dojrzał do wiary, gdy gorliwie towarzyszył mi w praktykach religijnych i w skupieniu uczestniczył w mszach świętych.

Mój świat się zawalił, kiedy po jednym z niedzielnych nabożeństw, na którym wyjątkowo pojawiłam się sama, podeszła do mnie pewna kobieta.

– Przepraszam, czy pani Zuzanna Kowalska? – zapytała z napięciem w głosie.

Kiedy potwierdziłam, spojrzała na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.

– Żona Henryka Kowalskiego? – dopytała się, jakby chciała mieć absolutną pewność, że zwraca się do właściwej osoby.

– Tak, a o co chodzi? – przyglądałam jej się z ciekawością.

Była zwyczajna. Chyba w moim wieku, ubrana na czarno, choć nie odmówiła sobie paru kokieteryjnych dodatków jak kolorowa torebka i apaszka.

– Musimy porozmawiać – stwierdziła stanowczo. – Przejdźmy w jakieś spokojniejsze miejsce.

Zaintrygowana zgodziłam się na wizytę w pobliskiej kawiarence. Kiedy usiadłyśmy w najbardziej odległym kącie pustego o tej porze lokalu, a kelnerka postawiła przed nami szklanki z chłodną colą, powtórzyłam pytanie:

– O co chodzi?

– Nazywam się Faustyna Frelich – przedstawiła się. – I chciałam panią poinformować, że pani mąż mnie nagabuje.

– Słucham? – pomyślałam, że się przesłyszałam. – Co robi? W jakim sensie panią nagabuje?

– Pisze do mnie listy, wysyła esemesy, przysyła kwiaty – powiedziała cicho, ze spuszczoną głową, jakby zawstydzona.

– Zaraz, zaraz! – zdenerwowałam się. – A skąd on w ogóle panią zna?

– Z kościoła. Razem uczestniczyliśmy w spotkaniu z ojcem Bonawenturą i tak jakoś... zainteresował się mną.

Rumieniec, który wykwitł na jej twarzy, dodałby wdzięku nastolatce, ale nie kobiecie po czterdziestce.

– Wtedy nie wiedziałam, że jest żonaty…

– Ale teraz już pani wie! – prawie to wykrzyczałam, nie panując nad sobą.

– Tak, wiem, ale to niczego nie upraszcza. On już zaangażował się w ten nasz niby związek.

– On? A pani nie? Pani zgrywa niewiniątko, tak?

– Ja... – zająknęła się. – No cóż… – znów wstydliwie spuściła wzrok. – Ja po prostu informuję panią o tym.

Nie pamiętam, jak dotarłam do domu

Męża jeszcze nie było. Gdy próbowałam uporządkować fakty, przypominały mi się pozornie niewinne wydarzenia. Staranne przygotowywania Henryka do wyjść na spotkania organizowane przez parafię, jego nagłe i entuzjastyczne zainteresowanie sprawami religijnymi. Wtedy brałam to za zapał neofity, teraz przejrzałam na oczy.

Kiedy Henryk wrócił do domu, zażądałam wyjaśnień. Ku mojemu zdziwieniu nawet się nie wykręcał. Przyznał, że ta kobieta go interesuje, ale jak zaznaczył, nie w sensie fizycznym. Pociągała go ponoć wyłącznie głębia jej duchowości. Usłyszawszy taką herezję, myślałam, że szlag mnie trafi na miejscu! Gdy powiedziałam, że musi skończyć z tym duchowym romansem, przeszedł do kontrataku.

– Przecież nie robię nic złego, nie sypiam z nią! To tylko przyjaźń!

Miałam na ten temat odmienne zdanie. Nie istnieje niewinna przyjaźń między kobietą a żonatym mężczyzną. Wcześniej czy później skazi ją pragnienie czegoś więcej, z jednej albo z drugiej strony; o ile od samego początku nieczyste intencje nie czaiły się gdzieś pod skórą.

Postawa Henryka wywołała u mnie nieufność i podejrzliwość. Sprawdzałam jego komórkę, czytałam korespondencje mailową, drżałam, kiedy wychodził gdzieś sam. Henryk od razu usuwał wiadomości od tej kobiety (bo oczywiście odkrył, że go szpieguję, poza tym ona mu kazała je usuwać, żeby „ktoś czegoś złego sobie nie pomyślał”), więc tylko od czasu do czasu udało mi się coś przechwycić.

No i z przerażeniem dowiadywałam się, że ten dziwny układ nadal trwa, a ta niby nagabywana kobieta aktywnie w nim uczestniczy. Miałam święte prawo pomyśleć sobie „coś złego”. Henryk upierał się, że nie ma w ich relacji nic nagannego, ja wręcz przeciwnie. Próbowałam uświadomić mężowi, że Faustyna z premedytacją rozbija nasze małżeństwo, ale wtedy unosił się gniewem i krzyczał, że to ja jestem wszystkiemu winna, doszukując się zdrady tam, gdzie jej nie ma.

Ja jednak wiedziałam swoje.

Faustyna prowadziła z Henrykiem perfidną grę

Przyciągała go i odpychała. Dużo dywagowała o Bogu i jego niezbadanych wyrokach. Doszukiwała się w ich spotkaniu i relacji niemal mistycznego znaczenia. Twierdziła, że musi w tym tkwić „palec Boży”.

Zarazem dużo i obszernie rozpisywała się o sobie, swoich problemach i rodzinie. Nie omijała intymnych tematów, spraw, o których ja nie ośmieliłabym się wspomnieć nawet przyjaciółce, ona zaś otwarcie zwierzała się z nich mężowi innej kobiety.

A po takich osobistych wynurzeniach nagle przychodziło wyrachowane otrzeźwienie i „nieśmiało” pytała, czy przypadkiem nie postępuje źle. Co za wredne, podstępne babsko! Umiejętnie podsycała fascynację Henryka swoją osobą, a ten kretyn niczego nie widział. A jednak po prawie roku intensywność ich rozmów, korespondencji oraz spotkań jakby osłabła.

Cieszyłam się, że moje modlitwy zostały wysłuchane. Jakże się myliłam. Najgorsze miało dopiero nadejść…

Pewnego pięknego dnia wczesnym rankiem wpadła do naszego domu policja. Zabrali telefony, komputery, a Henryka wyprowadzili skutego w kajdanki i zawieźli na przesłuchanie do prokuratury. Okazało się, że Faustyna oskarżyła go o stalking. Zeznała, że czuje się śledzona i nękana przez Henryka.

Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Że tak bez dowodów, świadków można kogoś posądzić o poważne przestępstwo, co więcej, że te wyssane z palca bzdury zostaną potraktowane poważnie. Jako żona oskarżonego i świadek w sprawie miałam okazję zapoznać się z aktem oskarżenia.

Cały był utkany z półprawd i nadinterpretacji. Faustyna konsekwentnie omijała swój udział w ich relacji, zgrabnie kreując się na ofiarę. A dowodów nie mieliśmy, bo przecież Henryk maile i esemesy od niej usuwał, zaś moje świadectwo mogło zostać potraktowane jako stronnicze. Od roku moje życie przypomina koszmar.

Jestem rozdarta między lojalnością wobec męża a wściekłością na niego. Płacę za to swoim zdrowiem. Odezwały się dolegliwości z sercem, tarczycą i psychiką. Temat oskarżenia zdominował nasze codzienne rozmowy.

Czasem jest mi Henryka żal

Czasem zwycięża gniew. A jeszcze innym razem ogarniają mnie zwątpienie i rozpacz. W napięciu sprawdzam, czy przyszło pismo z terminem rozprawy. Nerwowo rozglądam się, czy w zasięgu wzroku nie pojawi się gdzieś Faustyna.

Boję się, że jak ją zobaczę, to nie utrzymam emocji na wodzy i przyłożę tej diablicy. Nie wiem, jak dalej potoczą się losy naszego małżeństwa. Dopóki nie skończy się przeciwko Henrykowi postępowanie, nie mogę go zostawić. Ale on nie ułatwia mi trwania w tym związku. Często zachowuje się tak, jakby za to, co zrobiła mu Faustyna, odgrywał się na mnie.

No cóż, podobno zawsze wszystkiemu winna jest żona... Podejrzewam, że Faustyna mści się na nas za swoje odrzucone awanse, za zawiedzione nadzieje. Czyli mój mąż fizycznej zdrady faktycznie się nie dopuścił, acz to marna pociecha. Pomaga mi duma. Nie pozwolę się zniszczyć jakiejś nawiedzonej nimfomance! Biorę leki, bo nocami nie mogę spać.

Chodzę do terapeuty, próbując zrozumieć motywy jednej i drugiej strony. Jednak nadal nie mogę pojąć, jak kobieta, która na co dzień szafuje imieniem bożym, powołuje się na miłość bliźniego, może wyrządzać takie zło. Radzę się duchownych i świeckich autorytetów. Zdania są raczej zgodne. Oboje, i Henryk, i Faustyna, są winni całej sytuacji.

Tyle że żadne z nich nie chce tej prawdy zaakceptować. Lękam się rozprawy. A jak uwierzą jej? Ta kobieta ma koneksje i potrafi być przekonująca. Widzę winę mojego męża, tyle że ona nie ma nic wspólnego z paragrafem, z którego go oskarżono.

Teraz Henryk na powrót stał się ateistą. Jakby to była wina Boga, że wpakował się w kabałę z kobietą, którą miał za świętą, a ta okazała się demonem. Swojej winy wciąż nie dostrzega. Zatem przed nami kolejne zakręty, o ile zechcę ratować nasz związek. Tylko czy warto?

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA