Od najmłodszych lat fascynowało mnie tworzenie biżuterii. Wciąż mam w pamięci, jak robiłam dla mamy naszyjniki z suszonych pestek jabłek i drobnych paciorków. Nosiła je później z ogromnym poświęceniem, choć dopiero gdy byłam starsza, uświadomiłam sobie, jak bardzo musiały ją obcierać.
Następnie nadeszła pora na muszle, fragmenty patyczków, kawałki kory... No i oczywiście skórę, która od zawsze stanowiła dla mnie intrygujący i wciągający surowiec. Pewnego razu znajoma mojej mamy dała mi niesamowity prezent — była to prawdziwa skóra! Poprosiła mnie o wykonanie z niej naszyjnika i bransoletki, a pozostałą część materiału mogłam zatrzymać dla siebie.
Robiłam to z pasją
Trochę się obawiałam, że ta pani za bardzo mi zaufała. W końcu byłam wtedy jeszcze licealistką, a nie jakąś uznaną projektantką biżuterii. Jednak kiedy tylko zobaczyłam tę skórę, od razu w głowie zaczęły mi się pojawiać różne pomysły. Chyba nieźle poradziłam sobie z wyznaczonym zadaniem, bo ta kobieta do dzisiaj, po prawie ćwierć wieku, nosi moją biżuterię!
Po zrobieniu tych świecidełek poczułam się pewniej i w pewnej chwili pomyślałam, że przecież mogę projektować takie rzeczy na sprzedaż i trochę na tym zarobić. W tamtych czasach szalenie modna była modelina. Pamiętam, jak uważałam, żeby jej nie przypalić, gdy wkładałam ją do piekarnika. Na potrzeby nowego hobby zajęłam blachę do pieczenia i pewnego razu mój kuzyn był bardzo zaskoczony, gdy zamiast ciastek wyjęłam z piekarnika kolorowe broszki.
Sprzedawały się świetnie, nie tylko w mojej szkole, ale też w okolicznych placówkach, — moje wyroby zdobyły sporą sławę! Kupowali je nawet nauczyciele, zwłaszcza przed świętami. W tym okresie robiłam je prawie jak na taśmie, czasem nawet do pierwszej w nocy!
Szybko wyszłam za mąż
Choć miałam szczęście i nie odbiło się to na mojej edukacji, po zdaniu matury bardzo pragnęłam iść na studia, ale los chciał inaczej. Tego lata, zaraz po skończeniu szkoły średniej, poznałam swojego przyszłego męża, starszego ode mnie o sześć lat. Zaimponował mi tym, że prowadził własny biznes, miał swoje cztery kąty i jeździł autem.
Zakochałam się po same uszy i wzięliśmy ślub, gdy byłam na pierwszym roku studiów. Niecały rok później na świat przyszedł mój pierwszy synek, a ja musiałam pożegnać się z dalszą nauką. Nie potrafiłam pogodzić bycia mamą, żoną, sprzątaczką, praczką i studentką jednocześnie.
Dodatkowo brakowało mi wsparcia ze strony Romka i motywacji do dalszej nauki. Mąż ciągle mi powtarzał, że nie ma wykształcenia wyższego, a mimo to zarządza firmą i zarabia na rodzinę. Uważał też, że skoro haruje całymi dniami, to w domu należy mu się luz i wolność od codziennych obowiązków, których w ogóle nie dostrzegał. Dla niego obiad na stole i wysprzątane mieszkanie brały się znikąd.
Dwa lata po narodzinach Jasia na świat przyszła Joasia i wtedy nie było już nawet mowy o tym, żebym mogła zająć się czymkolwiek innym niż domem i dziećmi.
Musiałam coś robić
Gdy moje dzieciaki zaczęły uczęszczać do podstawówki i tworzyć na lekcjach plastyki przeróżne cuda, na nowo obudziła się we mnie artystyczna dusza. Zaczęłam sobie myśleć: „Może by tak znowu zająć się wymyślaniem ozdób?".
Na początku robiłam bransoletki dla mojej małej księżniczki. Rozmaite, w tym również wykorzystywałam klocki Lego z zestawów, które moje pociechy już zdążyły zdekompletować. Joasia wprost nie posiadała się z radości! Opowiadała, jak bardzo jej przyjaciółki zazdroszczą jej tych ozdób. Pewnego dnia mamusia jednej z jej koleżanek poprosiła mnie, żebym przygotowała podobny zestaw na prezent urodzinowy dla jej córki.
– Rzecz jasna, nie krępuj się wołać ode mnie zapłatę – podkreśliła.
Był to mój debiutancki zestaw klocków, który wykonałam na specjalne życzenie klienta. Po nim nadeszły kolejne zamówienia.
Ukrywałam hobby przed mężem
Próbowałam ukrywać przed moim mężem tę aktywność, bo przeczuwałam, że nie przypadnie mu do gustu. Zrzędził nawet wtedy, gdy dziergałam dla naszych pociech sweterki i czapki na drutach.
– Takie rzeczy da się dostać w internecie za grosze! Lepiej zainteresuj się czymś sensowniejszym! – marudził.
Kompletnie nie wiedziałam, co on rozumie przez „coś sensownego". Dla bezpieczeństwa oddawałam się więc mojemu hobby, kiedy był poza domem. Pech chciał, że moje pociechy podrosły i przestały interesować się kolorowymi, plastikowym błyskotkami. Pewnego razu kumpela wspomniała mi, że do jej pracy regularnie przychodzą jacyś goście oferujący ozdoby.
– A może byś coś wymyśliła i wpadła? Jestem przekonana, że twoje cudeńka zrobiłyby tam absolutną sensację!
Ech, zebranie tej całej "kolekcji" zajęło mi trochę czasu, dokładnie parę miesięcy. Mój mąż w tym okresie często mi mówił, że nie powinnam zajmować się takimi bzdurami. Totalnie nie rozumiał mojego zamiłowania i nie chciał mnie wspierać. Według niego, jeśli z tego była jakaś kasa, to zaledwie na waciki. Musiałam więc działać po kryjomu, wiele razy zastanawiając się, czy to wszystko ma w ogóle sens.
To była dobra decyzja
Żeby stworzyć ładną biżuterię z dodatkami ze srebra i półszlachetnymi kamyczkami, najpierw trzeba sporo zainwestować w materiały. Zdarzało się, że zamiast kupić sobie nowe ciuchy, kasę odkładałam na zakupy w sklepie z akcesoriami do tworzenia biżuterii.
Potem dopadały mnie czarne myśli — czy dam radę, czy ktoś zechce kupić moje wytwory i czy pieniądze mi się zwrócą, czy może je po prostu wyrzucam w błoto. Na moje szczęście, córka i przyjaciółka dodawały mi otuchy i kibicowały mi. Dzięki temu, że miałam wsparcie, nie odpuściłam. A wkrótce moje wyroby rozeszły się jak świeże bułeczki. Sama w to nie wierzyłam.
– No mówiłam ci przecież, że masz nieprzeciętny talent! Czas najwyższy, żebyś ruszyła z własnym biznesem! – skwitowała moja kumpela.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Nie bardzo wiedziałam, o co jej chodzi. W sklepach są produkty popularnych firm, a ja nie jestem znaną marką.
– Niby z czego opłacę czynsz i co umieszczę na półkach? – zażartowałam.
– Nie chodzi mi o taki zwykły sklep! – parsknęła śmiechem. – Myślę raczej o sprzedaży online.
Postawiłam na biznes online
Internet. Jeszcze kilka lat temu nie mówiło mi to zbyt wiele. Nie za bardzo orientowałam się w tej technologii. Po sieci bez trudu poruszali się Romek i nasze dzieci. Ja nie znajdowałam na to czasu.
– Najwyższy czas coś z tym zrobić! – stwierdziła stanowczo Anita. – Posłuchaj, to świetny pomysł. Mój facet jest grafikiem, stworzy dla ciebie witrynę internetową, na której będziesz mogła pokazywać swoje prace. A jak ktoś się odezwie, to po prostu wyślesz mu broszkę albo naszyjnik za pobraniem i tyle!
Anita w końcu mnie przekonała, bo to wszystko wydawało się banalnie proste. Wsparła mnie w otworzeniu działalności gospodarczej i zadeklarowała, że jako księgowa poprowadzi moje finanse. Koło fortuny zostało wprawione w ruch!
Czułam się niepewnie
Na początku z pewną nieśmiałością umieszczałam swoje wyroby jubilerskie na nowo powstałej witrynie, kompletnie nie dając wiary w jej sukces. Co prawda programista, który ją stworzył, nie oczekiwał zapłaty w gotówce, a z entuzjazmem przyjął w zamian kolczyki dla swojej sympatii, jednak ja wciąż nie czułam się zbyt komfortowo.
Szczerze mówiąc, sądzę, że wieloletnie poniżanie mnie przez Romka odcisnęło na mnie piętno i mimowolnie uwierzyłam, że jedyne, do czego się nadaję, to pichcenie obiadów i porządki domowe. Jednak moje klientki były innego zdania i z biegiem czasu zaczęły tłumnie odwiedzać moją stronę internetową!
Kiedy mąż był w robocie, a dzieciaki w szkole, moja kuchnia zmieniała się w niewielki zakład rzemieślniczy, w którym z rosnącym zapałem i wiarą we własne możliwości tworzyłam kolejne modele biżuterii. Szlifowałam swoje umiejętności, poszukiwałam też zupełnie nowych wzorów.
Dzieci mnie wspierały, mąż wcale
Dzieci były tak kochane, że przejęły część obowiązków domowych. Nie musiałam ich już błagać, żeby opróżniły kosz na śmieci czy włączyły zmywarkę.
Zakładanie własnej firmy nie było łatwe, a mój mąż Romek nie do końca popierał ten pomysł. Choć nie stanął mi na drodze, to cały czas powtarzał, że to tylko moja fanaberia, a prawdziwą robotę, która zapewnia rodzinie dobrobyt, wykonuje on. Najbardziej bolało mnie to, gdy wyrażał swoje opinie przy naszych przyjaciołach i ludziach, których znamy.
Mimo to, zdarzało mi się czuć w duchu zadowolenie, bo Romek nie zdawał sobie sprawy, że panie odwiedzające nas mają na sobie ozdoby, które wyszły spod moich rąk! Harowałam jak nakręcona i jedyne, co wiedziałam, to że zamówienia dla klientek idą pełną parą. Na szczęście Anita trzymała rękę na pulsie i regularnie informowała mnie o rosnących zyskach.
Zarabiałam spore pieniądze
Pewnego dnia, kompletnie niespodziewanie, zdałam sobie sprawę, że mój mały, internetowy biznes z biżuterią przestał być jedynie sposobem na oderwanie się od codziennej rutyny i stał się prawdziwym źródłem dochodu!
Dlatego też, gdy mój małżonek po raz kolejny nakrył mnie na tworzeniu kolczyków i naszyjników zamiast gotowania obiadu, nazywając moją pracę zwykłą zabawą, w duchu chichotałam pod nosem, myśląc sobie, że niedługo przekona się na własnej skórze, co tak naprawdę oznacza ta zabawa. Nie miał pojęcia, jakie sumy zarabiam, bo przecież nie interesował się takimi "drobiazgami", a ja nie kwapiłam się, by go o tym informować, czekając na odpowiedni moment, by zrobić mu niespodziankę.
Mąż nie mógł uwierzyć
No więc tak było: któregoś dnia, bez gadania komukolwiek, zarezerwowałam naszej rodzince tygodniowe wakacje w Grecji. Kto by przypuszczał, że wydawanie własnej kasy będzie takie fajne! Gdy Romek wrócił z roboty i dojrzał bilety na stoliku, zrobił się cały czerwony, a potem zaczął się drzeć, czemu wzięłam kasę ze wspólnego konta bez wcześniejszej konsultacji.
– Ciężkie czasy nastały! Nie stać nas na szastanie kasą! – prawił mi morały, jakbym była małolatą, a kiedy złapał oddech, weszłam mu w słowo i wytłumaczyłam, że nasz wspólny budżet nie został naruszony.
– Co jest grane? Trafiłaś szóstkę w lotka? – zapytał.
– Sama zarobiłam! – powiedziałam z dumą.
Później pokazałam mu moje dokumenty finansowe i stan konta. Przez moment dokładnie je analizował, a gdy uniósł głowę, dostrzegłam w jego oczach coś na kształt podziwu, czego nigdy wcześniej nie widziałam. Napełniło mnie to radością, ponieważ obawiałam się trochę, że Romek może być zazdrosny o to, co udało mi się osiągnąć. Ku mojemu zaskoczeniu, mąż pokiwał głową i powiedział:
– Nie mam zielonego pojęcia, jak dałaś radę tak się rozwinąć, jednocześnie dbając perfekcyjnie o nasz dom!
Najwspanialszy komplement w moim życiu, jaki dane mi było usłyszeć!
Ciągle się rozwijam
Aktualnie oprócz projektowania i tworzenia biżuterii, udostępniam swoją rozpoznawalną w internecie witrynę początkującym projektantom z talentem, którzy dopiero raczkują w tej branży. Dzięki temu moje klientki zyskują dużo szerszy asortyment biżuterii, a ja mam satysfakcję, również finansową.
Do tego nie osiadam na laurach, a stale podnoszę swoje kwalifikacje. Niedawno ukończyłam następny kurs jubilerski. Do tego nawet gdy pół dnia spędzam poza domem, zawsze obiad jest na stole o czasie! Sądzę, że mój mąż i pociechy zasługują na typowy, serdeczny i rodzinny dom. Oni z kolei są zdania, że mama usatysfakcjonowana swoim życiem to jego najpiękniejsza ozdoba.
Anna, 38 lat
Czytaj także: „Gdy zmarł mój mąż rodzina uznała, że też jestem martwa. Mam 57 lat, ale najchętniej pochowaliby mnie razem z nim”
„Krótko po ślubie mąż pokazał swoje prawdziwe oblicze. Uciekłam od tego tyrana, ale ciągle czułam się jak w potrzasku”
„Rodzina traktowała mnie jak pokojówkę i kucharkę. Byłam o krok od tego, by rzucić wszystko i już nigdy nie wracać”