„Mąż twierdził, że kobiety nie potrafią wędkować, więc postanowiłam utrzeć mu nosa. Co za sztuka zamoczyć kija w wodzie?”

kobieta wędkuje fot. iStock by Getty Images, Steve Smith
„>>A gdyby tak nauczyć się łowić w tajemnicy przed Wackiem i potem pokazać mu, że nie miał racji?<< – myślałam. Z początku ten pomysł wydał mi się ryzykowny, ale coraz bardziej mnie pociągał. „Przecież nawet jeśli mi się nic nie uda, to Wacek i tak się o tym nie dowie, a spróbować przecież nie zaszkodzi<<”.
/ 28.04.2023 22:00
kobieta wędkuje fot. iStock by Getty Images, Steve Smith

Mój mąż, Wacek, jest zapalonym wędkarzem. Każdą wolną chwilę spędza nad wodą. W efekcie, kiedy pracowałam, mało się widywaliśmy, ponieważ wiecznie siedział gdzieś w szuwarach. Nazywałam go ironicznie moczykijem, choć nie powiem, nieraz przynosił do domu całkiem spore ryby, które nauczyłam się przyrządzać na różne sposoby. Naddatek ofiarowywaliśmy zwykle krewnym i znajomym. Byli zachwyceni i często mówili mi, jak to mam dobrze z takim mężem wędkarzem.

Dobrze im było mówić! Poza tymi rybami niewielki pożytek miałam z chłopa, bo albo go w domu nie było, albo siedział w swoim wędkarskim grajdołku w piwnicy i opracowywał jakieś nowe przemyślne sposoby na karpia, lina czy szczupaka. Już nawet wolałam to, niż kiedy zapraszał kolegów i okupowali duży pokój, dyskutując o tych swoich wędkarskich utensyliach lub przechwalając się zdobyczami.

Tak było, kiedy pracowałam. Ale przyszedł czas, że w naszej firmie szykowały się zwolnienia. Wreszcie skończyło się to tak, że ja i dwie moje koleżanki poszłyśmy na emeryturę, choć ja akurat nie miałam na to zbytniej ochoty. Lubiłam moją pracę w kadrach, w domu zaś niewiele miałam do roboty. Nasze małe mieszkanko łatwe było do sprzątnięcia, wnuki, dzieci Justyny i Bartka, były już całkiem spore i nie potrzebowały babci na cały etat, a Wacek, już od paru lat emeryt, miał te swoje rybki i trudno było mówić, żebym miała pożytek z jego towarzystwa. Znikał z wędką na długie godziny. A jak już był w domu, to gadał praktycznie tylko o swoim hobby…

Na początku nadrabiałam zaległości lekturowe i towarzyskie, ale w końcu mi się to przejadło. No bo ileż godzin można przesiedzieć nad książką czy z koleżankami na ploteczkach? Wszystko ma swoje granice. Wreszcie któregoś dnia postanowiłam, że trzeba wnieść powiew świeżości do naszego małżeństwa. Postanowiłam wybrać się z Wackiem na ryby i zobaczyć, co on takiego widzi w tym swoim hobby.

Dobrze, że oddychać mi nie zabronił!

Mąż mało nie udławił się mielonym, kiedy mu o tym powiedziałam.

– Ty ze mną na ryby?! – sapnął zdumiony, kiedy przełknął. – Przecież cię to nigdy nie interesowało!

– No wiesz, kiedy pracowałam, a dzieci były małe, to wiadomo, miałam inne sprawy na głowie. Ale teraz jestem na emeryturze, mam dużo wolnego czasu i pomyślałam, że warto spróbować czegoś nowego. A i tobie będzie miło, kiedy żona podzieli z tobą twoją pasję, prawda?

Wacek skinął głową na znak zrozumienia, ale jego mina mówiła coś zupełnie innego… Złapałam się na myśli, że może to jego moczenie kija wcale nie były wyprawami na rybki. Może miał kogoś na boku… Zaraz jednak zganiłam się za te podejrzenia. Wacek nie był ideałem, ale poczciwy był z niego człowiek i świństwa by mi na pewno nie zrobił.

Tak więc umówiliśmy się, że na następny połów pojadę razem z nim. Pełna zapału i gotowa do poświęceń wstałam w środku nocy i bladym świtem znaleźliśmy się nad jakimś jeziorkiem czy stawem. W naszej okolicy pełno jest takich malowniczych śródleśnych jeziorek i stawów, jest więc gdzie łowić ryby. Samochód postawiliśmy na grobli i poszliśmy na brzeg. Przedtem Wacek udzielił mi krótkiej instrukcji.

– Masz siedzieć cicho i nie płoszyć ryb! – oznajmił mi z groźną miną.

Kiedy poprzedniego dnia poprosiłam go, żeby opowiedział mi coś o wędkarstwie, zarzucił mnie taką masą informacji o spławikach, muchach, przynętach, zanętach, że zakręciło mi się w głowie. Chciałam, żeby mi to wytłumaczył powoli i przystępnie, ale tylko machnął ręką i odparł, że jak z nim powędkuję, to zrozumiem, o co chodzi. Minę miał jednak pełną powątpiewania…

Usiedliśmy na brzegu. Wacek w zupełnym milczeniu, powoli, jakby odprawiał jakiś rytuał, rozłożył wędkę, umocował przynętę i umieścił swój sprzęt na specjalnych podpórkach. Potem usiadł na składanym krzesełku i zapatrzył się w wodę. Usiadłam więc obok niego. Moje krzesełko cichutko zaskrzypiało. Mąż odwrócił się do mnie i położył palec na ustach.

– Przecież ja nawet nic nie powiedziałam – wyszeptałam najciszej, jak tylko potrafiłam.

Wacek spojrzał na mnie, jakbym popełniła zbrodnię i wysyczał:

– Bądźże wreszcie cicho, kobieto, bo wszystkie ryby wypłoszysz.

Zapadłam więc w milczenie i siedziałam. Przez jakiś czas patrzyłam na nieruchomy spławik, ale prędko mnie to znudziło. Było cicho, zimno i nudno. Bałam się poruszyć, żeby krzesełko znów nie zaskrzypiało. Nie wiem, jak długo tak siedzieliśmy, kiedy zakręciło mi się w nosie.

Udało mi się powstrzymać kichnięcie, ale i tak wydałam zduszony dźwięk. To wystarczyło, żeby Wacek zmierzył mnie surowym spojrzeniem i znowu ochrzanił.

Nudziłam się potwornie. Mąż jak zahipnotyzowany wpatrywał się w pomarszczoną taflę wody. Nagle przypomniało mi się, że w torebce mam kolorowy magazyn. Sięgnęłam po niego, żeby poczytać. Papier zaszeleścił prawie niedostrzegalnie, ale mąż i tak odwrócił się ku mnie porządnie rozzłoszczony.

– No i co ty narobiłaś, kobieto! – zawarczał. – Już się kręciła koło przynęty, już, już brała, ale oczywiście ty musiałaś wszystko zepsuć! Czy naprawdę jednej chwili nie potrafisz usiedzieć cicho?!

– Zwariowałeś zupełnie! – rozzłościłam się. – Nawet się poruszyć nie mogę, bo ci ryby płoszę! Idę do samochodu! Mam już dość tego bezczynnego, nieruchomego siedzenia! Siedź tu sobie sam, moczykiju!

Już ja mu pokażę, co potrafię!

Zirytowana pozbierałam swoje rzeczy i poszłam do samochodu. Tam siadłam wygodnie i zagłębiłam się w lekturze. Trzy godziny później Wacek wrócił wściekły, bo nic nie złowił. Przez całą drogę powrotną musiałam wysłuchiwać kąśliwych uwag, jak to mu popsułam połów swoją babską niecierpliwością.

– I ty chciałaś ze mną ryby łowić?! – zakończył wreszcie. – Daj sobie spokój, kobieto! Tobie w życiu nie uda się złowić nawet najmniejszej płotki! Przecież ty się zupełnie do tego nie nadajesz!

Obraziłam się na niego i przez dwa dni nie odzywałam się zupełnie. A potem ogarnęła mnie jakaś niezwykła przekora. „A gdyby tak nauczyć się łowić w tajemnicy przed Wackiem i potem pokazać mu, że nie miał racji?” – myślałam. Z początku ten pomysł wydał mi się ryzykowny, ale coraz bardziej mnie pociągał. „Przecież nawet jeśli mi się nic nie uda, to Wacek i tak się o tym nie dowie, a spróbować przecież nie zaszkodzi. Co mam do roboty? Wacek znika na całe godziny z wędką albo przesiaduje z kumplami wędkarzami, nawet nie zauważy, że coś knuję…”.

Wreszcie postanowiłam wcielić w życie swój plan. Nie wiedziałam tylko jak. Ustaliłam jedynie, że będę wędkować pod przykrywką spotkań Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Potrzebowałam jednak pomocy. Zwierzyłam się ze swoich zamiarów Justynie. Córka najpierw spojrzała na mnie dziwnie, ale zaraz stwierdziła, że to całkiem dobry pomysł. A jeszcze kiedy opowiedziałam jej o zachowaniu taty na naszej pierwszej i jedynej wspólnej wyprawie wędkarskiej, zachichotała i powiedziała, że warto byłoby tacie utrzeć nosa.

– Popytam, mamuś, wśród znajomych, może coś ciekawego wymyślę! – obiecała mi Justynka.

– Tylko dyskretnie, kochanie, bo gdyby to doszło do taty, to dopiero by mi zaczął dogadywać!

– Spokojnie! Będę ostrożna! – powiedziała i puściła do mnie oko.

Rozstałyśmy się, jak spiskowcy, a tydzień później córka zadzwoniła do mnie z prośbą, żebym przyszła do niej. Gdy się pojawiłam, Justyna była podekscytowana.

– Wyobraź sobie, co za szczęśliwy zbieg okoliczności! U nas w zaopatrzeniu pracuje dziewczyna, której ciotka jest wielką amatorką wędkowania. Moja koleżanka chwaliła się, że jej ciotka wygrała jakieś zawody wędkarskie i nawet pokazywała jej zdjęcia z ogromnym szczupakiem! Ta pani Bogusia to może być właśnie ktoś, kogo potrzebujesz, żeby zrealizować swój plan utarcia nosa tacie! – zachichotała.

– No, ale jak ja mam tak do obcej kobiety zadzwonić i powiedzieć, że chcę się nauczyć wędkować? – zaczęłam się powoli wycofywać, bo nagle obleciał mnie strach.

– Ja już zadzwoniłam! – triumfalnie oznajmiła Justyna. – Domyślałam się, że będziesz miała obiekcje i sama się tym zajęłam. Pani Bogusia czeka na ciebie. Masz zadzwonić, żeby się umówić.

Nie było wyjścia. Zatelefonowałam do tej kobiety i umówiłyśmy się na następny dzień. Szłam do niej z duszą na ramieniu. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać.

Otworzyła mi szczupła, wysoka kobieta w dżinsach i kraciastej koszuli. Miała sympatyczny uśmiech i szczere spojrzenie. Przy aromatycznej kawie i domowej szarlotce pierwsze lody pękły i opowiedziałam jej o zachowaniu Wacka i moim postanowieniu utarcia mu nosa.

Trzeba było zobaczyć jego minę!

– Fantastyczny pomysł! – zawołała Bogusia. – Bardzo chętnie ci pomogę! Na pewno ci się uda! Myślisz, że ja tak za pierwszym posiedzeniem złowiłam metrowego szczupaka?! Dziewczyno! Zanim się nauczyłam wędkę zarzucać, to oberwałam siedem haczyków i wbiłam sobie dwa w ramię, a jeden to nawet w… siedzenie! – zachichotała, a ja razem z nią. – A swoją drogą to trochę paradoksalna sytuacja… – dodała moja nowa koleżanka.

– Ty chcesz się nauczyć wędkować, żeby udowodnić mężowi, że też to potrafisz, a ja jestem samotna, bo wszyscy spotykani przeze mnie mężczyźni nie potrafili zrozumieć mojej pasji… Uważali, że wędkowanie jest niekobiece…

Westchnęła, ale zaraz odzyskała dobry humor i zaczęłyśmy powoli uzgadniać plan działania.

Przez następne tygodnie spotykałam się z Bogusią niemal codziennie. Mąż, jak przewidziałam, nie miał nic przeciwko temu i bez problemów uwierzył w opowieść o Uniwersytecie Trzeciego Wieku. Obiad miał ugotowany, koszule wyprasowane, to co mu zależało? Miał więcej czasu dla swoich rybek. A ja pilnie uczyłam się pod okiem Bogusi.

Nie minęło wiele czasu, a zaczęło mnie to wciągać. Kierując się radami Bogusi, kupiłam pierwszy sprzęt i wprawiałam się w wędkowanie. Ależ byłam uradowana, kiedy złowiłam pierwszego okonia! Okazało się, że w naszej okolicy jest więcej wędkujących kobiet i wkrótce miałam kilka nowych koleżanek, z którymi jeździłam na ryby, i od których uczyłam się nowych rzeczy. Z wielką satysfakcją przekonywałam się, że nie miał racji mój mąż, twierdząc, że nie nadaję się do wędkowania.

Minęło kilka miesięcy, a ja nabierałam wprawy i wiedzy. Już bez problemu odróżniałam wędkę bolonkę od jerkingowej, wiedziałam, do czego służy spławik przelotowy, a do czego waggler, i wyobrażałam sobie głupią minę Wacka, którą niewątpliwie zrobiłby, słysząc, jak dyskutuję z koleżankami o tych wszystkich błystkach, ripperach i mormyszkach używanych jako przynęta.

Zbliżały się doroczne zawody wędkarskie rozgrywane na pobliskim jeziorze. Bogusia namawiała mnie usilnie, żebym wzięła w nich udział. Na początku nie chciałam, bo wiedziałam, że Wacek się zgłosił, ale w końcu pomyślałam, iż to dobra okazja, żeby mój mąż dowiedział się, że ja także łowię. Zgłosiłam swój udział. W dniu zawodów stawiłam się na miejscu ze swoim sprzętem, który przechowywałam u Bogusi. Nie skorzystałam z propozycji Justyny, żeby wędki trzymać u niej, bo obawiałam się, że wnuki mogą dziadkowi wypaplać, czym zajmuje się babcia, kiedy rzekomo wychodzi na wykłady…

W tłumie uczestników mignął mi z daleka Wacek, ale on mnie nie zauważył. Wkrótce jednak bomba pękła. Wylosowałam stanowisko obok niego! O, rany! Trzeba było widzieć jego minę! Otworzył szeroko usta i gapił się na mnie, jakby ujrzał zjawę.

srdgsdhgdfhddfhdhd

– Zamknij dziób, bo jeszcze cię kto za suma weźmie i ułowi! – zachichotałam złośliwie.

– Grażyna? Co ty tu robisz?! – odzyskał wreszcie głos.

– Nie widzisz! Biorę udział w zawodach wędkarskich! – oznajmiłam. – A teraz siedź cicho, bo ryby spłoszysz tym swoim gadaniem!

Zamilkł posłusznie, a ja poczułam, że przynajmniej częściowo wzięłam na nim odwet. Udaliśmy się na swoje stanowiska. Przestałam myśleć o Wacku i skupiłam się na łowieniu. Kiedy po raz pierwszy zarzuciłam wędkę, zapomniałam o mężu. Liczyła się już tylko pasja.

Tamtego dnia miałam mieć jednak swoją kolejną chwilę triumfu. Po zakończeniu zawodów okazało się, że wprawdzie nie wygrałam, ale… złowiłam więcej dorodnych okazów niż Wacek.

Kiedy odbierałam gratulacje, widziałam kątem oka, jak mój mąż wymyka się do samochodu, dziwnie jakoś skulony i zawstydzony. Gdy wróciłam do domu, siedział przed telewizorem. Stanęłam między nim a ekranem i zapytałam:

– No i co, Wacuś?

– Odwołuję! – odparł skruszony.

Miałam ochotę naigrywać się jeszcze z niego, ale dałam spokój, bo widziałam, że ma już dość. Osiągnęłam swój cel. Udowodniłam mu, że nie miał racji, przekreślając mnie tak od razu jako materiał na wędkarza. Zemsta żony moczykija została dokonana w wielkim stylu! Zresztą… Przecież to dzięki jego kpinom postanowiłam nauczyć się wędkować i odkryłam pasję. Postanowiłam więc wybaczyć Wackowi. Uśmiechnęłam się tylko triumfująco i poszłam do kuchni zaparzyć herbatę.

Czytaj także:
„Dla teściowej byłam warta tyle, co stare garnki. Wredna baba zbierała szczękę z podłogi, gdy pokazałam jej, co potrafię”
„Gdy zaczęłam pracę w policji, śmiali się, że nadam się do biegania po kawę i pączki. Szybko pokazałam im, co potrafię”
„Mąż twierdził, że nie nadaję się na kierowcę, a po 50. roku życia bez sensu robić prawo jazdy. Pokazałam mu, że się myli”

Redakcja poleca

REKLAMA