Minęło już sześć długich lat od naszego ostatniego spotkania. Gdy na nią spojrzałam, na pierwszy rzut oka wyglądała znajomo, jakby czas się zatrzymał. Jednak coś było inaczej. Zupełnie jakby zgasła w niej iskra, która dawniej rozjaśniała jej życie, a teraz wszystko wydawało się szare i ponure.
Nie była sobą
Kiedyś w jej oczach błyszczały wesołe ogniki, a teraz spoglądały na mnie zza zasłony niepokoju i lęku. Przypadkiem wpadłyśmy na siebie podczas spaceru. Początkowo ucieszyła się z naszego niespodziewanego spotkania po latach. Ale już po chwili zaczęła nerwowo przygryzać wargi i rozglądać się na boki, jakby obawiała się, że lada moment zza zakrętu wyskoczy jakiś złoczyńca i rzuci się w naszą stronę.
– Wiesz co, u mnie naprawdę wszystko gra – trajkotała w pośpiechu, próbując zmusić się do uśmiechu. – Artur awansował na dyrektora w korporacji, zarabia tam niezłe kokosy. Ja mam luz, mogę w spokoju zajmować się wychowaniem Martusi. Mądra z niej dziewczynka, mówię ci. Parę lat temu przenieśliśmy się do domu za miastem. Mam tam śliczny ogródek, święty spokój, zero hałasu… No, życie jak w Madrycie…
Próbowałam ją jeszcze podpuścić na ploteczki, ale stwierdziła, że okropnie jej się spieszy. Za żadne skarby nie chciała dać mi swojego nowego adresu, a nawet numeru komórki.
– Jak nie chcesz odnowić starych kontaktów, to twoja sprawa! Bez łaski! – obruszyłam się lekko.
Jej oczy spotkały się z moimi, ale szybko odwróciła głowę, wbijając spojrzenie w ziemię.
– Nie o to mi chodziło… U nas jest teraz trochę zamieszania, Artur przenosi biuro na dół, więc i tak nie miałybyśmy warunków na spokojną rozmowę. Poza tym za parę dni będę zmieniać numer telefonu. Mam już serdecznie dosyć tych wszystkich natrętnych sprzedawców dzwoniących bez przerwy. Jak już będę mieć nowy numer, to sama się odezwę i ci wszystko opowiem – zaczęła wyjaśniać.
Chciała wyrzucić z siebie wszystko
Domyśliłam się, że coś kręci. Nie dałam jej tak po prostu sobie pójść. Objęłam ją mocno, przytulając do siebie. Trzęsła się cała.
– Kaśka, co jest grane? – zapytałam spokojnie.
Przez moment nic nie mówiła, po czym nagle wyrwała mi się z objęć.
– Iwonka, błagam, pomóż mi, ja już dłużej nie dam rady – ledwo zdołała z siebie wydusić.
– Matko boska, ktoś cię skrzywdził? Gadaj zaraz! – zażądałam stanowczo. – Chodzi o Artura? Zaraz, chwila…
– No tak, pamiętam, kiedyś wszystkie mi go zazdrościłyście. Powtarzałyście, że wygrałam życie. Jaki on niby zaradny, bystry i elokwentny… Fakt, to się zgadza, ale… Od kiedy jesteśmy po ślubie, liczy się wyłącznie on. Robię, co w mojej mocy, spełniam jego wszystkie kaprysy, staram się czytać mu w myślach. Mimo to nie umiem go usatysfakcjonować – zalała się łzami.
Pociągnęłam ją siłą do kawiarni. Ciągle powtarzała, że bardzo jej się spieszy i próbowała się wymigać, ale ani myślałam odpuścić. Zależało mi, żeby się przede mną otworzyła i wyrzuciła z siebie wszystko, co ją dręczy. Dawniej łączyła nas bliska przyjaźń. Kiedy po jej ślubie kontakt się urwał, uznałam, że pewnie brakuje jej czasu na spotkania. Sądziłam, że teraz wiedzie inne życie, w otoczeniu nowych ludzi… Nawet się na nią za to obraziłam i specjalnie nie zabiegałam o kontakt. A tu taka nieprzyjemna niespodzianka.
Rozsiadłyśmy się w ustronnym zakątku kawiarni. Była już nieco spokojniejsza. Poprosiłam o kawę i kremówkę. Dawniej Katarzyna przepadała za łakociami. Potrafiła wciągnąć na raz trzy solidne kawałki tortu. Teraz jednak nawet nie zerknęła w stronę deserowego talerza.
– Czemu nic nie jesz? To przecież twój numer jeden wśród słodkości – zdumiałam się.
– Wiesz, dbam o figurę, bo Artur nie znosi kobiet przy kości. Nawet przyczepił na lodówce fotę takiej jednej, żeby odstraszała. Słuchaj, jak byłam w ciąży z Martusią, to mnie wywalił z łóżka! Stwierdził, że koszmarnie wyglądam i nie może na mnie patrzeć. A ja tylko siedem kilo przybrałam wtedy! Lekarz mnie chwalił, powiedział, że wszystko jest, jak trzeba, że to w sam raz. Ale teraz to już jest ok. Uważam na siebie! Jak czasem za dużo zjem, to lecę do kibla i zwracam... Ale nie robię tego za często. Już się przyzwyczaiłam jeść tyle, co wróbelek.
– Czyś ty oszalała? Tak nie można! – usiłowałam jej przerwać.
Jej mąż okazał się dyktatorem
Ona jednak zdawała się mnie nie słyszeć. Kontynuowała swą historię, zupełnie jakby podczas naszej rozmowy pragnęła pozbyć się całego cierpienia, jakie w sobie nosiła.
– Każdy mój dzień jest podobny do poprzedniego. Artur wszystko skrupulatnie rozplanował. Mam obowiązek zwlec się z łóżka na godzinę przed nim, o szóstej rano. Robię to po cichutku, żeby go nie zbudzić. Bez przerwy mi powtarza, jak ciężko haruje i potrzebuje solidnego odpoczynku. Słyszałaś, że nie korzystam z budzika?
Jej usta się nie zamykały, ja nie przerywałam jej opowieści, bo wiedziałam, że może ją to zablokować.
– Mam taki swój wewnętrzny zegar. Dzwoni jak opętany! Później szykuję mu śniadanie. To zawsze jest problematyczne, bo nigdy nie mam pewności, na co będzie miał apetyt. No więc wyciągam z lodówy, co tylko się da. Tyle że muszę uważać, żeby nie przesadzić, bo jeszcze pomyśli, że szastam kasą na lewo i prawo. Bez przerwy mi powtarza, że mnie żywi, a ja tego w ogóle nie doceniam i nie potrafię oszczędzać. A przecież kupuję tylko to, czego sobie zażyczy! I z każdej złotówki mu się rozliczam…
– Co za dupek! – nie wytrzymałam.
– Serio? Ale to jeszcze nic! Kiedy Artur kończy jeść śniadanie, zaczyna się ubierać. W tym czasie ja daję jeść małej, a po cichu się modlę, żeby na wybranej przez niego koszuli nie było ani jednego zagięcia. Sprawdza to bardzo skrupulatnie. Pewnego razu nie wyprasowałam porządnie kawałeczka rękawa. Tego małego fragmentu pod pachą. Stwierdziłam, że i tak będzie to niewidoczne, gdy założy marynarkę. Wpadł wtedy w furię. Wrzeszczał, że jestem bezużyteczna i nawet najprostszych czynności nie potrafię zrobić dobrze. Potem wyrzucił wszystkie koszule z szafy prosto na ziemię. A na koniec je podeptał.
– O Boże... – westchnęłam.
– No to teraz każde drobniusieńkie zagniecenie dokładnie prasuję. Łącznie z tyłem, pod kołnierzem... Kiedy nareszcie wychodzi z domu, mogę złapać oddech, odprężyć się. Ale to tylko moment! Przecież muszę ogarnąć mieszkanie, przyrządzić obiad. No i znów ta sama niewiadoma, ten sam lęk... Słuchaj, nieraz w nocy budzę się cała mokra. Pędzę do kuchni, bo... przyśniło mi się, że nie mam czym go nakarmić. Dopiero jak widzę, że wszystko jest na swoim miejscu, to się uspokajam.
Nie może z nikim rozmawiać
– Chryste, nie miałam o tym pojęcia. Sądziłam, że jesteś zadowolona z życia. Czemu się nie odezwałaś? – spytałam przerażona.
– Czemu? To oczywiste. Mam zakaz kontaktowania się z kimkolwiek. Fakt, Artur sprawił mi telefon, ale chyba wyłącznie po to, żeby mnie szpiegować, wiedzieć, gdzie przebywam. Gdy wraca z roboty, sprawdza, od kogo miałam połączenia i do kogo wydzwaniałam. Swego czasu usuwałam rozmowy, ale i tak kiedy przychodził wykaz połączeń, wszystko wychodziło na jaw. Zatem, żeby uniknąć kłótni, zaprzestałam dzwonienia. Nawet do mamy. On za nią nie przepada. Uważa, że bez sensu podburza mnie przeciwko niemu, wtrąca się w nasze małżeńskie sprawy. A przecież żona powinna być posłuszna mężowi!
Nie wiedziałam, jak mam zareagować na jej słowa. Najchętniej mocno bym ją do siebie przytuliła i już nigdy nie pozwoliła wrócić do domu. Ale co ja mogłam?
– Ostatnim razem, jak się zorientował, że gadałyśmy ze sobą, dostał szału. Darł się, że jak się godzinami wisi na słuchawce, to potem brakuje czasu dla rodziny, męża i dziecka. A rozmowa trwała raptem parę minut. Przekazałam jej tylko, że u mnie wszystko gra. Nie chcę jej stresować, bo ma przecież chore serce – Kasia ponownie zalała się łzami.
Nie byłam w stanie tego dłużej znieść.
– Kasia, zdaję sobie sprawę, że to nieodpowiednia pora na takie dyskusje, ale powinnaś go zostawić. Jak najszybciej. On cię wyniszcza od środka! Jeżeli się nie wyrwiesz z jego szponów, to się wykończysz! – wykrzyczałam. Popatrzyła na mnie z przerażeniem w oczach.
– Odejść? Chyba ci całkiem odbiło! Martę by mi odebrał. Ma pracę, chatę na siebie, a ja? Kompletnie nic. Nawet roboty. Za co miałabym się utrzymać? Dokąd się udać? Do mamy? Ona ma tylko dwa pokoje i mojego chorego brata na głowie. No i poza tym Artur ma dojścia, kumpli. Załatwiłby mnie na amen…
Nie zostawię jej samej
– Daj spokój! Nie jesteś sama! Nie martw się, coś wymyślę. Poszukam ci jakiegoś zajęcia i miejsca do spania, ale najważniejsze to znaleźć porządnego prawnika. Odzyskasz połowę majątku, będziesz dostawać kasę na swoje utrzymanie i na córeczkę. Nie przejmuj się, jakoś to będzie – starałam się ją pocieszyć.
– Serio tak uważasz? – w jej spojrzeniu pojawiła się nutka nadziei.
– Nie mam co do tego żadnych wątpliwości! Daj tylko znać, a od razu zabiorę się do roboty – wpatrywałam się w nią z oczekiwaniem.
– Hm, muszę się nad tym porządnie zastanowić. Odezwę się do ciebie jutro i dam ci znać, jak będzie – oznajmiła.
Telefon zadzwonił w środku nocy. Numer był zastrzeżony. Miałam nadzieję, że w końcu powie mi, że szykuje walizki i nazajutrz opuści swojego faceta. Jednak nic podobnego nie miało miejsca.
– Daj spokój, nie przejmuj się mną tak bardzo – oznajmiła. – Nie zostawię Artura. W gruncie rzeczy wcale nie jest taki straszny. Kocha mnie i Martusię, pragnie dla nas wszystkiego, co najlepsze.
– A co z tymi awanturami? – wtrąciłam.
– Daj spokój, to nic poważnego. Po prostu na to zasługuję. Jestem niezdarą i tyle. Niejeden gość od razu by mi przywalił, ale Artur to nie ten typ. On nie akceptuje przemocy. I świetnie, że jest taki zdecydowany i ma wysokie oczekiwania. Od zawsze pociągali mnie prawdziwi faceci, a nie jacyś maminsynkowie… A, i jeszcze coś… Najlepiej będzie, jeśli zapomnisz o tym, co ci wczoraj nagadałam. Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło, że wygadywałam takie głupoty. I nawet nie próbuj mnie szukać, nie przejmuj się. Serio, daję sobie radę, jestem szczęśliwa…
Iwona, 33 lata
Czytaj także:
„Syn chciał się pozbyć mojego ukochanego. Bał się, że najpierw położy łapę na mnie, a potem na spadku”
„Szefowa mnie zwyzywała, bo dałam jej dzieciom parówki. Garmażerka nie jest godna jaśniepańskich podniebień”
„Córka zazdrości koleżance życia. Nie wie, że za granicą uwiodła bogatego dziadka dla kasy i dostała bilet w jedną stronę”