Mój mąż zawsze marzył o tym, że zbuduje nam piękny dom, prawdziwy pałac, w którym spędzimy razem całe życie. Niestety los okazał się dla nas wyjątkowo mało łaskawy. Miały być długie lata w szczęściu i zdrowiu, a okazało się, że zamiast bram do nowego lokum, otworzyły się przed nami bramy raju...
Niepoprawny romantyk
Krzysztof, mój ukochany, od zawsze był typem marzyciela. Niepoprawny romantyk, tak go postrzegałam. Dlatego, gdy mi się oświadczył, byłam zachwycona. A przecież nie zapominajmy, że nasza młodość przypadała na trudne gospodarczo i społecznie czasy, więc tym bardziej miałam poczucie, że byłam w czepku urodzona. Bo trafił mi się mężczyzna opiekuńczy i zaradny. Taki, który chciał coś w życiu osiągnąć.
Po ślubie początkowo zamieszkaliśmy w niewielkiej kawalerce. Była okazja, wynajmowała znajoma osoba, płaciliśmy niewiele. Ale obydwoje wiedzieliśmy, że to tylko tak na początek. W naszych głowach kiełkowały kolejne pomysły na poprawę życia, szczególnie ze strony Krzysztofa.
— Wiesz, kochanie, marzy mi się duży dom. Taki z ogrodem. Zamieszkamy tam razem, będziemy mieli piękne życie.
Patrzyłam na męża z podziwem. W głębi serca wiedziałam, że ta wizja w końcu się spełni. Przecież Krzysztof już niebawem miał zakładać własny biznes z bratem, chciał się dorobić.
— Ja też o tym marzę — wyszeptałam. — Kocham cię.
— Obiecuję ci, że kiedyś go dla ciebie wybuduję. Tymi oto rękami — pokazał na swoje dłonie, a ja ucałowałam ich wierzch.
— Wierzę ci. Już niebawem wszystko będzie lepiej, na pewno.
Lata mijały, a Krzysztof coraz bardziej skupiał się na realizacji swojego i naszego wspólnego marzenia. Widziałam niekiedy ukradkiem oka, jak przyglądał się z zachwytem projektom i realizacjom domów: w czasopismach i na żywo, gdy wychodziliśmy na spacery. Zawsze w głębi duszy wierzył, że kiedyś osiągnie ten cel. Chciał nam otworzyć bramy do naszego własnego wymarzonego pałacu.
Niestety życie potoczyło się zupełnie inaczej. Około trzydziestego roku życia mieliśmy już całkiem komfortowe życie, wyprowadziliśmy się do większego mieszkania i zaczęliśmy myśleć o powiększeniu rodziny. Pierwsze próby nie przyniosły rezultatu, staraliśmy się w sumie ponad rok i nic. Postanowiłam, że pójdziemy się przebadać, zwłaszcza że ostatnio ja bardzo źle się czułam. Odczuwałam chroniczne zmęczenie.
W jednej chwili świat mi się zawalił
Wreszcie udaliśmy się do lekarza, aby zbadać przyczyny naszych trudności z zajściem w ciążę oraz mojego przewlekłego zmęczenia. Po serii badań i konsultacji okazało się, że moja sytuacja była znacznie bardziej skomplikowana, niż się spodziewaliśmy. Lekarz postawił diagnozę. Wreszcie wynik: poważna choroba, praktycznie nieuleczalna... W jednej chwili świat mi się zawalił. To była diagnoza, której zupełnie się nie spodziewałam, i która zupełnie zrewolucjonizowała nasze życie.
Krzysztof był przy mnie w każdym momencie. Był moim wsparciem. Zrozumieliśmy, że nasze marzenia o powiększeniu rodziny muszą poczekać, bo najważniejsze było teraz zdrowie. Rozpoczęłam leczenie, które miało na celu hamowanie postępu choroby, ale nie było to łatwe. Wiele razy czułam się bezsilna, ale Krzysztof wciąż trzymał mnie na duchu.
Nasze życie nabrało nowego, niestety o wiele gorszego sensu. Zamiast budować nasz wymarzony pałac, musieliśmy skupić się na budowaniu naszego zdrowia i wspólnego szczęścia. Krzysztof był teraz nie tylko moim mężem, ale także pielęgniarzem, który dbał o mnie z niezwykłą troską i miłością.
Przecież to było niemożliwe...
Niestety to nie wszystko. Po jakimś czasie doszły do nas kolejne złe wiadomości. Otóż na rutynowych badaniach Krzysztofa lekarze wykryli jakiś podejrzany guzek. Trzeba było zrobić biopsję, która wykazała nowotwór. Nie mogłam w to uwierzyć! Przecież to było niemożliwe... W jednym czasie takie dwie druzgocące diagnozy?!
Nagle zrozumiałam, jak zasadne jest powiedzenie, że jeśli chce się rozśmieszyć Boga, to trzeba mu opowiedzieć o swoich planach. W naszym przypadku właśnie to zdanie było tak bardzo zasadne...
Nasze marzenia się zmieniły. Już nie marzyliśmy o pałacu ani o powiększeniu rodziny, ale o każdym dniu spędzonym razem, o chwilach radości i miłości, które były dla nas najważniejsze. Nasze życie stało się inaczej piękne, bardziej cenne i pełne wartości. Byliśmy gotowi stawić czoła wspólnie wszystkiemu, co przyniosło nam przyszłość. To była nasza nowa rzeczywistość, nasze nowe marzenie: takie o miłości i zdrowiu.
Los okrutnie z nas zakpił
Nawet takie pozytywne nastawienie mimo choroby okazało się czymś złudnym, krótkotrwałym. Krzysztof odszedł pierwszy. Moja opoka, moje oparcie, mój ukochany mężczyzna. Mąż całe życie marzył, że zbuduje nam pałac, ale nie zdążył, bo otworzyły się przed nim bramy raju, a nie domu. Los okrutnie z nas zakpił. Jeszcze pamiętam tę naszą rozmowę. Było to miesiąc wcześniej, może dwa. Mój Krzysiu już przeczuwał, że jest źle.
— Nawet jeśli stanie się to, co ma się stać, pamiętaj Urszulko, że życie trwa. Twoje życie.
— Nie mów tak — szepnęłam ze łzami w oczach, otaczając swoimi dłońmi jego dłoń. Była taka ciepła, taka moja... — Nie możesz mnie opuścić, obiecaj mi to.
— To chyba jedyna obietnica złożona tobie, jaką mógłbym złamać. Dlatego nie mogę jej złożyć. Zrozum, kochana.
I jak podejrzewał, tak się stało. Zranił mnie tylko raz w życiu. Swoim bezczelnym odejściem. A ja musiałam teraz ułożyć życie na nowo, niestety nie w duży wymarzonym domu, tylko w mieszkanku, które miało być tylko czymś przejściowym.
Próbowałam wytrwać w myśleniu o obietnicy, jaką Krzysztof mi złożył, że życie trwa. Było to wyjątkowo trudne, bo nie mogłam się pogodzić z jego odejściem. Codziennie budziłam się z bólem w sercu, tęskniąc za jego obecnością i ciepłem jego dłoni. Marzyłam o tym, że to wszystko jest tylko koszmarnym snem i że wkrótce obudzę się w jego ramionach.
Ale życie trwało, tak jak przewidywał. Musiałam nauczyć się żyć bez Krzysztofa. To było niezwykle bolesne i wymagało ogromnej siły wewnętrznej.
Krzysztof nade mną czuwał
Wszystko wokół mnie przypominało mi o Krzysztofie. Jego fotografie na ścianach, jego ulubiony fotel, który teraz pozostał pusty. Codziennie budziłam się sama i czułam, że coś w moim życiu jest niekompletne. Próbowałam kontynuować nasze marzenie o pięknym życiu, ale bez niego stało się to trudniejsze niż kiedykolwiek.
W miarę upływu czasu zrozumiałam, że muszę znaleźć nowy cel i sens życia. Chociaż pałac pozostał w sferze marzeń, to nadal miałam nadzieję na lepsze jutro. Krzysztof nauczył mnie, że życie trwa, nawet po jego odejściu. Nie mogłam pozwolić, by jego śmierć przysłoniła jego mądrość i wsparcie, które mi ofiarował za życia.
Oczywiście, tęsknota za nim zawsze pozostanie w moim sercu. To jest coś, co nigdy nie zniknie. Ale z każdym dniem starałam się żyć tak, jakby Krzysztof nadal był przy mnie, kierując mnie swoją mądrością i miłością. To był mój sposób na kontynuację naszej historii, na budowanie nowego życia, choć teraz już nie w pałacu, ale w naszym sercu.
Niestety przede mną też niebawem otworzą się bramy raju. Mówią o tym wyniki moich badań, ale ja także czuję to w kościach. Nie wiem, co będzie, ale chyba teraz już jestem spokojna.
Czytaj także:
„Dzieci w tym roku wolą wycinać dynie na Halloween i przebierać się za kościotrupy. Rozumiem zabawę, ale co z tradycją”
„Mąż zginął z własnej głupoty, choć przyłożyłam do tego palec. Żyłby, gdyby traktował mnie jak żonę, a nie obiekt naukowy”
„Posprzątałam brudy po mężu i przygarnęłam jego dziecko. To było jak promocja w sklepie, wzięłam jedno, dostałam drugie”