Zaczynałam żałować swojej babskiej szczerości. Liczyłam na zwykłą pogawędkę, a siostra się żołądkowała. W końcu ucięłam jej wywody, zmierzające krętą ścieżką do tego, by dać szansę zwłokom, które kiedyś były moim małżeństwem:
– Nie zadurzyłam się, kretynko. Po prostu facet zrobił na mnie wrażenie. Nie mógł?
– Nie mógł! Mało masz teraz kłopotów? Co ty, Ewka, nastolatką jesteś? Przedwczoraj odeszłaś od męża. Nawet tego sobie porządnie nie przemyślałaś…
– Z matką się zmówiłaś czy jak? A ile miałam myśleć, do cholery? Rok? Na uzdrawianie tego trupa jest już od dawna za późno. Emocjonalnie tkwię na samym dnie, taki plankton to przy mnie gigant, łapiesz? To mi zrobił Marek. Więc nie ważcie się mówić, że sobie tego nie przemyślałam. Poza tym odeszłam miesiąc temu, ale ponad trzy tygodnie szukałam mieszkania.
Nie chciałam się bardziej wywnętrzać i zwierzać z własnej ślepoty oraz naiwności. Świadomość, że przez rok organizowałam mężowi schadzki z kochanką, i jeszcze za nie płaciłam, nie pozwala mi jeść, spać, żyć.
– Chcę zacząć wszystko od nowa. I musicie to zrozumieć. Macie być po mojej stronie. Tego od was oczekuję. Jasne?
– Okej, już okej…
Wyglądało na to, że siostra się wycofała.
– Bylebyś nie próbowała metody klin klinem, bo to się może źle skończyć. Jesteś teraz psychicznie nieodporna…
– Daj spokój. Ja tam nie poszłam na podryw, tylko po pomoc. Facet wpadł mi w oko, to wszystko. Nie masz się o co martwić.
Za to ja mam – pomyślałam. – Choćby o to, z czego będę się utrzymywać, skąd wezmę pieniądze na mieszkanie i w ogóle.
Ostatnie 10 lat to było wspólne i, jak sądziłam, szczęśliwe życie z mężem, praca nad wspólnym marzeniem. Zaraz po studiach założyliśmy razem firmę – choć oficjalnie była zarejestrowana na Marka, za co teraz płaciłam – i powoli, mozolnie rozwijaliśmy ją od zera, aż doszliśmy do takiego poziomu, że mogliśmy pomyśleć o zatrudnieniu dodatkowych osób do sprzedaży. Mieliśmy zacząć nowy etap, w którym pojawi się też projekt: dziecko. Niestety, Marek tak intensywnie wdrażał w obowiązki nowy nabytek w dziale handlowym, że z objazdu po klientach wrócili jako para kochanków.
Potem przez rok romansowali za moimi plecami
Najwyraźniej ta skrytość im ciążyła, bo pozwolili się przyłapać. Ale nie zamierzałam informować o tym matki ani siostry. Zaraz zaczęłoby się gadanie, że widocznie Markowi brakowało czegoś w naszym łóżku, skoro wskoczył do innego. To przykre, że dwie najbliższe mi osoby uważały małżeństwo za szczyt szczęścia oraz kariery, a za wszelkie kłopoty w związku winiły kobietę. Nie faceta, bo przecież facet to gwarant owego szczęścia, więc z założenia nie może być winny. Paranoja.
Od tego wszystkiego tylko się pochorowałam, okropnie, aż dostałam gorączki, która była mi bardzo nie na rękę. Lepiej brać się za bary z nowym początkiem, będąc zdrową.
Na dokładkę – choć zaprzeczałam, choć się zarzekałam, że żaden klin klinem nie wchodzi w grę – nie potrafiłam przestać myśleć o tym, co się dziś wydarzyło w gabinecie lekarskim. Niby nic takiego, a jednak… coś.
W przychodni od samego rana rządziła królowa „Zamieszanie” na spółkę z królem „Ja byłem pierwszy”. Gdy wreszcie doczekałam się swojej kolejki w rejestracji, okazało się, że moja lekarka rodzinna ma już zarejestrowanych tylu pacjentów, że prawdopodobnie do końca dnia nie zdąży ich przyjąć. Był nowy doktor, o czym pani w rejestracji informowała każdego z pacjentów, ale nikt nie kwapił się, by skorzystać z jego niesprawdzonej pomocy.
– Proszę… – zrobiłam błagalną minę.
– Gorączkę mam od wczoraj. Wysoką.
– Nie da rady. Chyba że w jakąś lukę między innymi pacjentami pani doktor panią wciśnie, ale to może potrwać. Skoro tak źle się pani czuje, to zapraszam do pana doktora. Nie ma kolejki, od razu pani wejdzie. Dziś jego pierwszy dzień w naszej przychodni. Doktor specjalnie dla nas się przeprowadził – reklamowała. – Z Katowic.
– Wolałabym jednak…
Drzwi gabinetu lekarskiego położonego najbliżej rejestracji otworzyły się i stanął w nich wysoki mężczyzna w białym fartuchu. Jego wygląd nasuwał skojarzenia z traperem, a nie szacownym medykiem. Twarz miał ogorzałą, ze śladami po trądziku, które dodawały mu jakiejś drapieżności; jasne oczy kontrastowały z ciemną cerą; gęste, dość długie, siwiejące włosy opadały na czoło i kark. Gdyby nie fartuch i stetoskop, nigdy bym nie pomyślała, że to lekarz.
– Czuję się jak wygłodniały smok, siostro, poproszę pacjenta na pożarcie – powiedział niskim, dudniącym głosem i uśmiechnął się.
– Panie doktorze, ta pacjentka z gorączką potrzebuje pilnej konsultacji, a pani doktor nie ma już miejsca. Pomoże pan?
Pielęgniarka sprawnie wyciągnęła z kartoteki moją dokumentację i wręczyła mężczyźnie. Nim zdążyłam zaprotestować, zagarnął mnie szerokim gestem do swojego gabinetu i usadził na krześle przed biurkiem.
– Co pani dolega? – zapytał głosem, od którego zatrzęsły się szyby w oknie.
Przysiadłam na krześle.
– Mam wysoką temperaturę od dwóch dni, dzisiaj rano było 39,5 stopnia. Do tego rozbita okropnie jestem. Brałam coś na grypę, ale nie pomogło.
Chciałam jeszcze dodać, że jestem nieszczęśliwa, i czy na to coś może poradzić, na szczęście się powstrzymałam.
Doktor wygrzebał wielką łapą ze stojącego na biurku pojemnika patyczek i polecił mi wstać. Gdy się zbliżył, moja twarz znalazła się na wysokości jego klatki piersiowej. Pachniał miętą zmieszaną z czymś nieokreślonym, ale bardzo przyjemnym.
– Proszę otworzyć usta.
Uniosłam głowę, żeby zastosować się do polecenia, i wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Z bliska odkryłam, że pan doktor ma szare tęczówki, w życiu takich nie wdziałam, a intensywność jego spojrzenia była tak silnym doznaniem, że zakręciło mi się w głowie. Gdyby mnie nie podtrzymał, chyba bym się przewróciła. Zażenowała mnie własna reakcja, która nie miała nic wspólnego z gorączką. Wzięłam głęboki oddech, stanęłam pewniej na lekko rozstawionych nogach i otworzyłam usta, zamykając uprzednio oczy. Dla pewności.
– Wszystko jasne, angina – oznajmił po oględzinach. – Ten widok mi wystarczy.
Doktor wrócił na swoje miejsce i zajął się wystawianiem recepty. Czułam się skrępowana i mocno zawstydzona. Zbłaźniłam się, zachowałam jak napalona smarkula albo wyposzczona czterdziestka. Nie byłam ani jedną, ani drugą, miałam trzydzieści cztery lata, z drugiej strony… Nie pamiętam, kiedy ostatni raz namiętnie się całowałam, o intensywniejszych pieszczotach nie wspominając.
Chryste, o czym ja myślę?! Spiekłam raka jak po pierwszym opalaniu. Na szczęście pan doktor był skupiony na ekranie komputera, nie na mnie, moich pąsach i bardzo niestosownych myślach.
– Proszę leżeć i przyjść na kontrolę, najlepiej w piątek – zaordynował.
Wyciągnął w moją stronę rękę z wydrukowaną receptą
Odbierając ją, niechcący dotknęłam jego dłoni i poczułam, jak elektryzujące ciepło przenika do moich palców i wędruje dalej, wyżej…
Przestraszyłam się. Gwałtownie cofnęłam rękę, a recepta sfrunęła na biurko.
Pan doktor schylił się, podniósł kartkę i podał mi ponownie. Tym razem się pilnowałam; chwyciłam receptę za sam róg i pociągnęłam. Doktor zrobił mi żart i przytrzymał druk. Odważyłam się spojrzeć mu w twarz – nie było na niej zawadiackiego uśmiechu, za to szare oczy patrzyły tak, że coś w środku mnie zatrzepotało.
Nie wiadomo, jak długo byśmy tak stali złączeni receptą, gapiąc się na siebie, tonąc w swoich oczach i niewypowiedzianych pragnieniach, gdyby pielęgniarka nie zastukała do drzwi. Drgnęliśmy oboje.
Chwilę później wypadłam z gabinetu z receptą w ręce i uciekłam.
Do apteki po lekarstwa, a potem prosto do domu, gdzie zakopałam się w łóżku, pod kołdrą. Od razu poczułam się lepiej.
Jedyne, co mi przeszkadzało, to usilnie powracający obraz szarych oczu wpatrujących się we mnie… namiętnie?
I wtedy przylazła moja siostra, trafiając na moment mojej słabości, która objęła nie tylko ciało, ale najwyraźniej także umysł.
– Zatem obiecujesz, tak? – żądała deklaracji. – Nie wpakujesz się w jakiś durny romans. Pan doktor na pewno ma żonę, dzieci.
– Byłoby dziwne, gdyby nie miał – mruknęłam. – Spoko, wiem, co muszę. Przede wszystkim znaleźć pracę. Mam trochę pieniędzy, ale wystarczą tylko na czynsz. Ewentualnie mogę sprzedać samochód…
– Marek chyba by cię zabił.
W ostatniej chwili ugryzłam się w język, bo już chciałam wypalić, że on skrupułów nie miał żadnych, gdy mnie zdradzał. Ciąg skojarzeń auto-kluczyki-torebka sprawił, że zaczęłam się rozglądać za torebką. Gdzie ja ją położyłam?
– Widzisz gdzieś moją torbę? – zwróciłam się do Olki, która powiodła spojrzeniem po kartonowym szaleństwie, jakie panowało w moim nowym królestwie.
– No… nie widzę…
– Mam w niej telefon, dokumenty, kartę z bankomatu, kluczyki, cholera! – zaczęłam lekko panikować.
– Może została w samochodzie.
– Nie. Do przychodni poszłam pieszo, to raptem dwieście metrów stąd.
– Jak mogłaś nie zauważyć, że nie masz torebki? – oburzyła się siostra.
– Może w ogóle jej nie wzięłam? Pamiętam, że klucze do mieszkania wyciągałam z kurtki. Przy czterdziestu stopniach gorączki można nie zauważyć wielu rzeczy…
– Pana doktora nie przegapiłaś.
– Odwal się. Torba musiała zostać w aptece, bo przecież leki kupowałam. Zaraz tam pójdę… – zaczęłam się podnosić.
– Nigdzie nie pójdziesz. Leż, jak ci kazali. Sama podskoczę do apteki, i do przychodni też – obiecała natychmiast Olka.
– Dzięki.
– Nie ma sprawy. Zrobię też zakupy. Jak wrócę, upichcę jakieś żarełko, musisz coś zjeść pod te leki, a potem obejrzymy sobie jakiegoś romantycznego gniota – rzuciła na odchodnym wesołym tonem.
Nie minęło 5 minut i rozległo się pukanie do drzwi
– Od kiedy to niby pukasz! Właź – zawołałam. – Czego zapomniałaś?
Drzwi poczęły się wolno uchylać…
– Dobry wieczór – usłyszałam męski głos. – Nie przeszkadzam?
W pierwszej chwili zamarłam z przerażenia, no ale przecież bandzior nie będzie się grzecznie witał.
– Kto tam?
Wreszcie ukazała się głowa i cała reszta gościa. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. W progu stał doktor z przychodni, z moją torebkę na ramieniu.
– Zapomniała jej pani wziąć z mojego gabinetu, pozwoliłem sobie przynieść zgubę.
No tak – uświadomiłam sobie poniewczasie – w aptece płaciłam pieniędzmi, które wyjęłam z wewnętrznej kieszeni kurtki.
– Dziękuję bardzo, proszę wejść. Zrobię kawy albo herbaty, co pan woli…
– Nie, nie, powinna pani leżeć.
– To żaden kłopot, już bez przesady, do ubikacji też muszę wstawać, więc mogę zrobić głupią herbatę – w nerwach zaczęłam nawijać jak najęta i nie mogłam przestać.
– Zresztą to pan wysilił się bardziej. Proszę zamknąć drzwi, bo zaraz staniemy się blokową sensacją. Jak pan mnie znalazł? Mieszkam tu od niedawna, w zasadzie od wczoraj.
Doktor posłusznie zamknął drzwi.
– W rejestracji rzeczywiście był tylko pani stary adres, pod którym ktoś się pani wyparł.
– Jak miło…
– Ale w torebce znalazłem kartkę z umową najmu na ten adres.
– Niezły detektyw z pana – mruknęłam nie bez zgryźliwości, bo musiałam żałośnie wypaść w jego szarych oczach.
– Wczułem się w rolę. A jako lekarz mam propozycję: może ja zrobię nam kawę albo herbatę, jak pani woli…
– Wolę. Z mlekiem. Lubię bawarkę.
– O, to ja też taką. I się na nią wproszę, bo mam w mieszkaniu większą dżunglę niż pani u siebie. Proszę się nie martwić, znajdę co potrzebne, poradzę sobie.
– Nie śmiem w to wątpić – odparłam, poprawiając włosy i zastanawiając się, czy… cholera, czy ja właśnie flirtuję?
Obdarował mnie uśmiechem i odmaszerował do kuchni
Świadomość, że przyjaźnie nastawiony facet, na dokładkę wart grzechu, z własnej i nieprzymuszonej woli przygotowuje dla mnie herbatę, sprawiła, iż poczułam się zaopiekowana, jak od wieków się nie czułam. I nie miało znaczenia, że to stan chwilowy.
Ułożyłam się wygodnie. Tymczasem z kuchni dobiegały odgłosy krzątaniny i szum gotującej się wody.
Mąż od dawna nic dla mnie nie robił. Przez ostatni rok to ja zabiegałam o jego uczucia, a on wciąż chodził niezadowolony, burkliwy… Idiotka. Powinnam była puknąć się w głowę i przejrzeć na oczy, zamiast bezustannie szukać winy w sobie. Oto skutki tresowania przez matkę i starszą siostrę.
Moje rozmyślania przerwał dzwonek telefonu, który się nagle rozdźwięczał w kuchni. Nie podsłuchiwałam, ale do moich uszu dolatywały pojedyncze słowa.
– Tak… tak wyszło… umawialiśmy się, że pójdziemy coś zjeść… trochę później, wytrzymasz… pa, skarbie, pa.
Ukłucie żalu dowodziło, że coś tam sobie w duchu roiłam. Ale skoro pan doktor jest w szczęśliwym stadle, nie będę mu się mieszać. Zresztą nawet gdyby nie był, nie powinnam tuż po zakończeniu dziesięcioletniego związku angażować się w nowy. Muszę się skupić na odbudowywaniu zrujnowanego życia. Może nie było aktualnie szczęśliwe, ale przynajmniej nikt mnie oszukiwał ani nie wykorzystywał – tak sobie myślałam.
– Słodzi pani? – dobiegło z kuchni.
– Owszem, ale nie mam cukru. Mleko musi wystarczyć.
– A może skoczę kupić? Niedaleko widziałem sklep.
W tym momencie do kawalerki wparowała moja siostra. Drzwi otwierały się w taki sposób, że całkowicie zasłaniały kuchnię, więc nie zauważyła, że mam gościa.
– Apteka była zamknięta – zawołała od progu. – W przychodni twojej torebki nie było, ale poplotkowałam troszeczkę i wiem, że szarooki doktorek ma żonę, więc wybij go sobie z głowy.
– Zamknij się! – syknęłam, czerwieniąc się na twarzy i nie tylko. – Ostrzegam cię…
Olka nie zwróciła uwagi na moje zmieszanie i dalej mnie zawstydzała.
– Całe szczęście, że ma żonkę i z romansu nici. Zakupów nie zdążyłam zrobić, bo zobacz, kogo spotkałam, kto się za tobą stęsknił? No, wchodź, nie wstydź się. Uwielbiam takie momenty – paplała jak słodka idiotka. – Uwielbiam godzić pary…
I wpuściła do mojego domu Marka.
Nie przywitał się ze mną, nie zainteresował, czemu leżę w łóżku, nie silił się na kurtuazję, tylko wprawiając moją durną siostrę w szok, z miejsca zażądał:
– Oddawaj kluczyki. Samochód jest mój.
– Tak samo twój jak i mój – zripostowałam. – A teraz bardziej mój. To moja rekompensata za zmarnowane lata, straconą pracę, zranioną dumę i nóż wbity w plecy.
– Sama odeszłaś, nikt cię nie zmuszał. Oddawaj po dobroci.
– Czyżby kochanka się zbuntowała? Szpileczki utykają w szparach na chodniczku?
– Oddawaj, mówię ci! Gdzie są?
Nie zamierzałam mu już niczego więcej oddawać, ale nieopatrznie zerknęłam w kierunku torebki. Leżała tam, gdzie zostawił ją pan doktor, na fotelu. Marek zauważył moje spojrzenie i oboje rzuciliśmy się w stronę torby, łapiąc jednocześnie za pasek.
Zaczęliśmy się szarpać. Do naszej zaciętej walki dołączyła moja siostra, która otrząsnęła się z szoku i pokrzykiwała oburzona:
– Ty bandyto. Zostaw ją! Mówiłeś, że ją kochasz. Że chcesz się pogodzić. A tobie tylko o samochód chodziło! Ty gnido!
Złość i chciwość dodawały Markowi sił, a ja czułam, że słabnę; gorączka robiła swoje. Zdesperowana i rozżalona, ugryzłam go w rękę. Wściekł się jeszcze bardziej i mocno mnie odepchnął. Upadłam.
Zdawało się, że wygrał, ale tu nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Nim Marek wybebeszył moją torebkę, wylądował na podłodze obok mnie. Leżał plackiem, zdumiony, wkurzony, z obitą szczęką i wściekłym spojrzeniem.
– Puszczaj – wystękał do siedzącego na nim okrakiem doktora. – To nasza sprawa. Nie mieszaj się, bo pożałujesz.
Mój obrońca go zignorował.
– Chce pani wezwać policję? – spytał, patrząc na mnie z satysfakcją.
– Nie. Chcę tylko, żeby ta świnia się stąd wyniosła w cholerę. Kluczyków i samochodu nie oddam. Jakbyś tu nie przylazł – zwróciłam się do Marka – to straciłbyś tylko auto, które i tak w połowie jest moje, ale teraz chcę rozwodu z orzeczeniem o winie! I kasy ze sprzedaży mieszkania. Ty też sobie idź – powiedziałam do siostry – i nie pomagaj mi więcej w taki sposób.
– Przepraszam – szepnęła. – Nie wiedziałam. Mogłaś powiedzieć…
– Mogłaś się domyślić, że musiałam mieć powód. Nieważne, z czasem złość mi na ciebie przejdzie, więc nie rób takiej zbolałej miny, ale temu zdradzieckiemu, pazernemu palantowi nie wybaczę nigdy. Zapamiętaj sobie, Olka, i uprzedź matkę. Albo jesteście po mojej stronie, albo dajcie mi spokój.
Wyszli oboje, choć Marek z oporami
Coś tam warczał, odgrażał się, ale najwyraźniej czuł respekt przed moim panem doktorem.
– Dziękuję – powiedziałam, gdy już się zmyli, a szarooki obrońca na powrót zapakował mnie do łóżka. – Bardzo dziękuję… – głos mi się załamał.
– Już dobrze. Już okej…
Pogłaskał mnie po głowie. Ten czuły gest sprawił, że popłynęły łzy.
– Muszę wyjść – powiedział.
– Naprawdę musi pan… musisz iść? – chlipnęłam.
– Po cukier. Masła ani chleba, ani nic na chleb też nie masz. Tylko jajka są. A zgłodniałem. Miałem z córką iść na obiad, ale zaraz do niej zadzwonię i wytłumaczę, że nie mogę zostawić mojej pacjentki samej. Jak wrócę ze sklepu, pogadamy o tym i o owym. Na przykład o tym, że z żoną rozstaliśmy się 5 lat temu. Co ty na to? A, zapomniałbym – Mateusz jestem.
Nie mogłam mówić. Jakieś dziwne wzruszenie złapało mnie za gardło, więc tylko pokiwałam głową.
Czytaj także:
„Zaszłam w ciążę jeszcze przed maturą. 3 lata później Mariusz zostawił mnie dla »prawdziwej miłości«”
„Od lat okłamuję córkę, że jej ojciec nie żyje. Zaszłam w ciążę jako nastolatka, a on uciekł, bo nie był na to gotowy”
„Włożyliśmy kilka lat i małą fortunę w remont mieszkania od teściów. Teraz chcą nas z niego wyrzucić”