O swoich trudnościach z ewentualnym zajściem w ciążę wiedziałam jakoś od liceum. Miałam wtedy problemy z miesiączkami, były strasznie nieregularne; czasem miałam okres co dwa tygodnie, innym razem zanikał na cztery miesiące.
Raz było to delikatne plamienie, by za chwilę przerodzić się wręcz w krwotok. Do tego doszło kilka innych objawów i wreszcie w wieku 17 lat zaczęłam leczyć się u ginekologa. Już po kilku wizytach usłyszałam diagnozę – cierpiałam na tak zwany syndrom LUF: moje owulacje były bezjajeczkowe. Poza tym miałam zespół policystycznych jajników i kilka innych nieprawidłowości w budowie mojego układu płciowego, co w połączeniu z lekami, które musiałam zacząć zażywać, właściwie całkowicie skreślało moje szanse na poczęcie dziecka.
Przykro mi, ale nie będzie pani matką
Początkowo nie było to dla mnie aż tak straszne. Byłam młoda i ciąża wydawała mi się zupełną abstrakcją. Która nastolatka zrozumiałaby tak naprawdę sens słów:
– Przykro mi, ale nie będzie pani matką.
Ja nie rozumiałam, nie załamało mnie to. Może kiedyś coś wymyślą, jakoś to będzie – mówiłam sama do siebie i naprawdę tak myślałam. Najważniejsze dla mnie było, że wreszcie dostałam leki, dzięki którym moje miesiączki się unormowały i mogłam w miarę normalnie funkcjonować.
Z biegiem lat jednak moje myślenie się zmieniło. Dorosłam, spotykałam się z mężczyznami. Moje siostry rodziły dzieci… A ja zaczynałam im najzwyczajniej w świecie zazdrościć i coraz częściej myśleć o tym, że sama nigdy nie będę mogła doświadczyć macierzyństwa. Dopiero wtedy zaczęło do mnie tak naprawdę docierać, jakie skutki ma moja choroba, z czym się wiąże.
Im dłużej trwał nasz związek, tym było mi trudniej. Im częściej Darek zaczynał poważne tematy i wspominał o rodzinie, tym bardziej się spinałam i blokowałam.
Blokowało mnie to też w kontaktach z facetami. To znaczy w sumie z jednym facetem, Darkiem. Był pierwszym takim partnerem na poważnie. Nie wiedziałam, jak powiedzieć mu o swoich problemach. Nie było to przecież coś, czym afiszowałam się i opowiadałam każdemu na pierwszej randce. Tym bardziej że zazwyczaj moje „miłości’ kończyły się po kilku spotkaniach, tym razem było jednak inaczej. Zakochałam się za zabój i widziałam, że jest to odwzajemnione uczucie.
Najpierw pożyjemy, potem pomyślimy o dziecku
Im dłużej trwał nasz związek, tym było mi trudniej. Im częściej Darek zaczynał poważne tematy i wspominał o rodzinie, tym bardziej się spinałam i blokowałam. Chciałam mu powiedzieć, ale ciągle nie mogłam znaleźć odpowiedniego momentu. Wiedziałam, że ma prawo wiedzieć, ale bałam się, że to będzie koniec naszego związku, że Darek mnie po prostu zostawi. Byłam bezużyteczna…
Aż w końcu zaplanowaliśmy urlop w górach. Mieliśmy tam świętować drugą rocznicę naszego związku. Uznałam, muszę mu wyznać prawdę. Tak, usiądziemy przy kominku, z grzańcem w dłoniach i powiem mu o wszystkim. Ma prawo wiedzieć! A to będzie idealny moment i okoliczności – postanowiłam przed wyjazdem.
Jednak Darek pokrzyżował moje plany. Już pierwszego wieczoru, kiedy miałam zamiar wszystko mu wyznać. Od rana był jakiś dziwny, nieobecny, zdenerwowany. Wystraszyłam się nawet, że ten wyjazd ma być pięknym zakończeniem naszego związku.
Przynajmniej nie będę musiała mu o niczym mówić, problem z głowy – pomyślałam, ale zaraz palnęłam się w głowę.
Po kolacji wróciliśmy do pokoju. Rzeczywiście w kominku trzaskał ogień. Ale na stole, zamiast grzańca, zobaczyłam… szampana!
– A to co? Widzę, że świętujemy z pompą – próbowałam zażartować.
– I mam nadzieję, że będziemy świętować jeszcze huczniej – dodał Darek.
Spojrzałam na niego zdezorientowana, a wtedy on uklęknął, wyjął z kieszeni pudełeczko z pierścionkiem i spytał:
– Czy zostaniesz moją żoną?
Boże! To mogłyby być wymarzone oświadczyny! Piękna, górska sceneria, ogień w kominku, szampan, śliczny pierścionek i cudowny mężczyzna! Ale… Nie w mojej sytuacji.
Usiadłam i rozpłakałam się jak bóbr.
Becząc i łkając, powiedziałam Darkowi o wszystkim – o tym, że jestem chora, mam problemy, przez które nigdy nie zajdę w ciążę.
– Kochanie, co się stało? Coś nie tak? Nie podoba ci się pierścionek? A może… Może ty wcale nie chcesz ślubu…? – zaczął pytać, siadając obok mnie i troskliwie, acz z obawą, gładząc mnie po policzku.
Wtedy nie wytrzymałam. Becząc i łkając, powiedziałam Darkowi o wszystkim – o tym, że jestem chora, mam problemy, przez które nigdy nie zajdę w ciążę. O swoim strachu i niepewności. O tym, że nie wiedziałam, jak mu o tym powiedzieć.
– I zaplanowałam dzisiaj, że wreszcie ci to wszystko wyznam, bo przecież masz prawo wiedzieć. A ty z tym pierścionkiem wyskoczyłeś… Boże, Darek, tak cię przepraszam! Wiem, że dawno powinnam ci była powiedzieć. Teraz masz prawo mnie zostawić i ….
– Przestań, głuptasie! Wprawdzie jeszcze ci nie ślubowałem, dopiero mam zamiar, ale nie wiesz, jak to jest? „W zdrowiu i w chorobie, na dobre i na złe” – powiedział Darek.
Mocno mnie przytulił.
Dla Darka to nie był problem
Byłam taka szczęśliwa, nie mogłam wprost w swoje szczęście uwierzyć. I dalej też było jak w bajce. Przygotowania do ślubu, rezerwacja sali, nauki przedmałżeńskie, biała suknia i wesele do rana. Początkowo nie myśleliśmy o dzieciach. Chociaż jeszcze przed ślubem ustaliliśmy, że będziemy chcieli postarać się o adopcję. Ale za jakiś czas. Póki co mieliśmy po 25 lat, chcieliśmy trochę wykorzystać życie, podróżować, zająć się karierą, odłożyć pieniądze, a po trzydziestce zacząć starania.
I wszystko szło zgodnie z naszym planem. Pracowaliśmy, w weekendy spotykaliśmy się ze znajomymi albo wychodziliśmy gdzieś na miasto. Dwa razy w roku wyjeżdżaliśmy na urlop – raz za granicę, do ciepłych krajów, a drugi gdzieś w Polskę. Tatry, Mazury, Bieszczady, Bałtyk, Kaszuby – były miliony miejsc, które chcieliśmy zobaczyć.
W pracy też nam się układało. Darek piął się po kolejnych szczeblach kariery w korpo. Niestety, wiązało się to z częstymi wyjazdami i pracą po godzinach. Mieliśmy dla siebie coraz mniej czasu i dochodziło do dość częstych spięć. Ja uważałam, że Darek przesadza, że zafiksował się tylko na pracę.
– Spędzasz tam po 10, 12 godzin na dobę, czasem nawet siedem dni w tygodniu! Kiedy ostatnio byliśmy w kinie albo restauracji? – wyrzucałam mu.
On zaś narzekał, że go ograniczam i mam niskie ambicje. Bałam się o nasz związek. Z dnia na dzień pojawiało się na nim coraz więcej rys. A poza tym… Zastanawiałam się, czy aby Darek nie zmienił zdania co do adopcji. Ja byłam już na to gotowa. On chyba niekoniecznie.
Odszedł, gdy kochanka zaciążyła
Z czasem zaczęłam się niepokoić, że mój cudowny mąż mnie zdradza. Te częste wyjazdy, późne powroty, weekendowe szkolenia… Poza tym dziwne SMS-y i tajemnicze telefony, kiedy już był w domu.
Aż któregoś dnia sam mi o tym powiedział. Podczas niedzielnego obiadu, między rosołem a potrawką, Darek stwierdził po prostu, że ode mnie odchodzi.
– Mam kogoś, to trwa już kilka miesięcy. Nie chcę cię dłużej okłamywać. Muszę… Chcę odejść. Zwłaszcza teraz.
Byłam zdezorientowana, załamana.
Nie rozumiałam, co on w ogóle mówi!
– Co to znaczy „zwłaszcza teraz”? – dopytywałam wściekła.
Darek milczał, spuścił głowę. Dopiero po chwili powiedział:
– Ada jest w ciąży. Będziemy mieli dziecko, więc sama rozumiesz…
Poczułam się tak, jakbym dostała obuchem w łeb. Nie dość, że mój mąż, facet, którego kochałam i którego, wydawało mi się, świetnie znam, oświadcza mi właśnie, że od kilku miesięcy prowadzi podwójne życie, zdradza mnie i okłamuje, to jeszcze okazuje się, że będzie miał dziecko. Wiem, że to irracjonalne, ale w pierwszej chwili właśnie ten fakt uznałam za większą zdradę.
Przecież wiedział, że nie będziemy mieć dzieci. Ustaliliśmy, że je adoptujemy. A teraz on się wyłamuje z umowy i będzie miał dziecko z kimś innym. I to swoje dziecko, z krwi i kości. Nie czyjeś, nie adoptowane. Jak mógł? Przecież nie tak się umawialiśmy!
„Mój mąż zginął w wypadku samochodowym. Jechała z nim jego kochanka... moja siostra”
To był dla mnie strasznie trudny okres. Od buntu, bólu i wściekłości – że mnie zdradził, że będzie miał dziecko, że odszedł – poprzez załamanie i depresję – bo widocznie byłam zbyt mało dobra, bo wybrakowana, bo pewnie dlatego, że nie mogę mieć dzieci, nie jestem pełnowartościową kobietą
– aż po stan pogodzenia się z faktami. Ale to wymagało ode mnie dużo czasu i pracy nad sobą, także z terapeutą.
Dziś mam 36 lat. Nie mam męża, narzeczonego ani nawet chłopaka. To jestem w stanie przeżyć. Najbardziej boli mnie fakt, że nie mam dziecka. Staram się o adopcję, ale samotnej kobiecie naprawdę trudno uzyskać takie prawo. Wiek również nie działa na moją korzyść…
Dziś żałuję tylko jednego – tego, że zaufałam Darkowi, że odkładaliśmy adopcję na później, że praca, kariera i przyjemności były dla nas ważniejsze. Gdybym była bardziej uparta, bardziej zdecydowana, gdybym się postarała wcześniej, dziś miałabym wymarzonego syna lub córkę. Nie byłabym tak bardzo samotna. Teraz już dla mnie na wszystko za późno...
Polecamy! Mam 36 lat i apetyt na miłość. Czy to grzech, że założyłam konto na portalu randkowym?Więcej prawdziwych historii w rubryce „Z życia wzięte” na Polki.pl