Początki naszej relacji z Michałem były naprawdę cudowne. Mam w pamięci jedno zdjęcie zrobione przed restauracją przy morzu. Widniał tam tekst: „Młodzi, piękni, bogaci”– i właśnie tacy się wtedy czuliśmy. Wszystkie drzwi stały przed nami otworem. Nasza sytuacja finansowa była świetna, zwiedzaliśmy różne zakątki świata, mieliśmy wszystko czego dusza zapragnie. W dodatku rodzina Michała, prowadząca dochodową kancelarię prawną, zawsze służyła mu wsparciem, gdy tego potrzebował.
Zawsze obwiniał mnie za niepowodzenia
Problemy pojawiły się zaraz po ślubie, kiedy zdecydowaliśmy się na powiększenie rodziny.
– Słuchaj, synku, kiedy w końcu zostaniemy dziadkami? – słyszałam to pytanie od mamy męża przy każdych odwiedzinach u jego rodziców.
Minęły trzy lata bezskutecznych starań i coraz bardziej odbijało się to na naszym samopoczuciu. Kolejne dni przynosiły rozczarowanie, gdy moje ciało dawało znać, że znów się nie udało, a my przeżywaliśmy to bardzo ciężko.
– I co tam? Powiedz! – dopytywał mój mąż za każdym razem, gdy wychodziłam z łazienki z testem.
Nie musiałam nic mówić, mina na mojej twarzy mówiła wszystko...
Chodzenie od lekarza do lekarza stało się częścią naszego życia – szukaliśmy pomocy zarówno u specjalistów poleconych przez znajomych, jak i tych, których reklamy znajdowaliśmy. Niestety żaden z nich nie znalazł rozwiązania. Twierdzili, że nie ma powodów do zmartwień, choć rzeczywistość wyglądała inaczej. Zazwyczaj to panie są tymi, które najbardziej marzą o dziecku, podczas gdy panowie po prostu je wspierają. U nas było na odwrót.
To Michał nieustannie pokazywał, jak bardzo mu zależy na tym, bym została mamą. Non stop pytał jak się czuję, prowadził zapiski i śledził zmiany mojej temperatury. Bywało nawet tak, że przyjeżdżał po mnie do firmy, bo jego kalendarz wskazywał najlepszy moment na staranie się o malucha.
Wszystko kręciło się wokół jednego
Sytuacja stawała się dla mnie nie do zniesienia, ponieważ ciągle rozmawialiśmy o tej samej sprawie, zapominając o wszystkim innym. Strasznie mnie to frustrowało. Na domiar złego mój partner wszędzie i każdemu zwierzał się z naszych problemów, jakby oczekiwał, że ludzie podpowiedzą nam magiczny sposób na poczęcie dziecka. Przez to miałam okropne wyrzuty sumienia.
– Chyba los nas karze za to, że kiedy przyszedł czas na dziecko, my wybieraliśmy imprezy i beztroskie życie – powiedziałam kiedyś do Michała.
– Co ty opowiadasz! Przecież masa ludzi zostaje rodzicami dopiero po trzydziestce. Dlaczego my nie możemy? Jesteśmy tak samo normalni jak oni.
Wtedy zrozumiałam, jak mocno pragnie zostać ojcem. Facet to facet, musi mieć dziecko i już, nie ma dyskusji. Takie tam męskie potrzeby i ambicje. Szkoda tylko, że zapomniał, iż oprócz bycia facetem jest też moim mężem. Nasza więź zaczęła się wtedy mocno rozpadać. Wciąż staraliśmy się o dziecko, ale przyszła mi do głowy myśl, że może to i lepiej, jeśli się nie uda. Zrobiliśmy się wobec siebie jak kompletnie obcy ludzie! Nie potrafiłam już sobie nawet wyobrazić, jak mogłabym z Michałem wspólnie wychowywać maluszka.
Aż któregoś dnia, gdy byliśmy po sześciu latach razem, podjął decyzję o rozstaniu.
– To się nie sprawdziło – powiedział krótko. – Ale każde z nas wciąż może być szczęśliwe. Po co się dalej męczyć we dwoje.
W momencie gdy zamknął drzwi i wyszedł, zalała mnie fala smutku. Czułam się niczym zepsuty przedmiot, który wyrzuca się, bo przestał spełniać swoją funkcję. Bezpłodność sprawiła, że w moich oczach straciłam wartość jako kobieta. Z wiekiem zbliżającym się do czterdziestki i kompletnym brakiem zaufania do facetów, nie widziałam dla siebie żadnej nadziei. Jak w takich okolicznościach miałabym zacząć wszystko od nowa? To wydawało się niemożliwe.
Nie wierzyłam, że to się dzieje
Na początku naszej znajomości z Karolem nie przykładałam do niego większej wagi. W końcu był typem beztroskiego włóczykija, który utrzymywał się ze sprzedawania tekstów i zdjęć z podróży. Los zetknął nas ze sobą na corocznym biegu maratońskim organizowanym w naszej miejscowości. Podczas gdy ja startowałam, by przetestować swoją kondycję, on po prostu cieszył się bieganiem. Niestety, mój test formy nie poszedł najlepiej – w środku trasy poczułam, że nie dam rady i byłam bliska rezygnacji. To właśnie wtedy spotkałam pomocną dłoń Karola, dzięki której ostatecznie udało mi się dobiec do końca.
Zaczęło się od zwykłej kawy, ale wszystko nabrało tempa i szybko się do siebie zbliżyliśmy. Na samym wstępie uzgodniliśmy, że nie szukamy poważnego związku. Gdy po raz pierwszy znaleźliśmy się w intymnym momencie, Karol powiedział zakłopotany:
– Przepraszam, nie mam żadnego zabezpieczenia ze sobą.
– Nie przejmuj się tym – odpowiedziałam, starając się brzmieć nonszalancko. – W moim przypadku ciąża nie wchodzi w grę.
Byłam ciekawa, jak zareaguje na taką informację. Przemknęło mi przez myśl, że może się spłoszyć i uciec. Chciałam sprawdzić jego reakcję. Nic nie powiedział, tylko przytulił mnie i złożył pocałunek. Najwyraźniej nie miał z tym problemu.
Wspólnie zwiedzaliśmy nowe miejsca i poznawaliśmy świat. Dzięki Karolowi złapałam bakcyla do wędrówek. Wcześniej z Michałem też dużo jeździliśmy, ale wybieraliśmy tylko komfortowe noclegi. Dopiero teraz zrozumiałam, jak smakują autentyczne podróżnicze doświadczenia. Po każdej wyprawie wracaliśmy obładowani mnóstwem fotografii. Za każdym razem miałam mega frajdę, gdy pokazywałam znajomym nasze zdjęcia!
W dniu drugiej rocznicy naszej relacji postanowiliśmy znów wziąć udział w biegu maratońskim. Przez około trzy miesiące solidnie się przygotowywałam. Byłam przekonana, że tym razem pokonam całą trasę samodzielnie, bez pomocy innych. Niestety, zaraz po sygnale rozpoczynającym zawody... zemdlałam. Obecny na miejscu ratownik zalecił przeprowadzenie standardowych badań kontrolnych. Nie lubię odkładać takich spraw na później, więc następnego dnia od razu poszłam do punktu pobrań. Po odebraniu rezultatów badań skierowałam się do gabinetu lekarskiego.
– Świetne wieści! – powiedział lekarz z promiennym wyrazem twarzy, zerkając na wyniki badań. – Jest pani w ciąży. Dlatego zrobiło się pani niedobrze podczas biegania. Radziłbym zachować ostrożność i nie przemęczać organizmu – poradził troskliwie.
Ciąża? Ja? Poczułam, że znowu może zakręcić mi się w głowie.
– To niemożliwe – wymamrotałam zszokowana. – Przecież nie mogę mieć dzieci!
– Czemu jest pani tego taka pewna? – dociekał lekarz.
– No cóż... – odpowiedziałam z wahaniem. – Tak naprawdę nikt mi nie postawił konkretnej diagnozy. Wszystkie testy, które przeszłam, nie wyjaśniły problemu. Z mężem szukaliśmy odpowiedzi bardzo długo, ale w końcu daliśmy sobie spokój...
Urwałam wpół słowa. Nie chciałam wspominać, że właśnie ten problem był powodem, dla którego mąż mnie zostawił.
– Od tamtych wydarzeń upłynęło dużo czasu, prawda? Może to znak, że teraz przyszedł właściwy moment – stwierdził doktor.
Nie chciał tego dziecka
Pierwszą rzeczą, jaka przyszła mi do głowy, był telefon do Michała. Tak bardzo chciałam mu to powiedzieć! Miałam ochotę wykrzyczeć do słuchawki radosną nowinę, udowodnić, że jednak mogę mieć dziecko, chociaż on w to nie wierzył. Szybko jednak dotarło do mnie, że ta wiadomość nie jest dla niego – przecież to nie jego maleństwo noszę pod sercem...
Postanowiłam na razie zachować to w tajemnicy przed Karolem. Chociaż zrobiłam już pięć testów ciążowych w domu i wszystkie pokazały pozytywny wynik, chcę najpierw usłyszeć potwierdzenie od specjalisty, zanim przekażę mu tę radosną nowinę o naszym przyszłym rodzicielstwie. Siedziałam jak na szpilkach i z walącym sercem wyczekiwałam, aż mój partner wróci ze swojej redakcyjnej roboty, gdzie pracował na etacie.
– Co to ma być? – zapytał zdumiony, gdy podałam mu zdjęcie z ultrasonografu.
– Spróbuj zgadnąć – odpowiedziałam z rozbawieniem. – To obraz naszego maleństwa.
– Co takiego? – patrzył na mnie osłupiały przez dłuższą chwilę. – Przecież twierdziłaś, że nie możesz mieć dzieci!
Na myśl przyszło mi nasze dawne przyrzeczenie o bezwzględnej szczerości, które sobie nawzajem złożyliśmy.
– Czyli mnie okłamywałaś?! – wykrzyknął z wyrzutem.
Byłam naprawdę głupia, wierząc, że ta wiadomość go ucieszy.
Sądził, że go okłamałam
– Naprawdę wydawało mi się to nierealne – westchnęłam załamana.
– Co ty sobie wyobrażałaś?! – wrzasnął wściekły. – Dobijam do 43 lat życia! Nigdy nie planowałem zostać tatą. To nie dla mnie! Czemu wcześniej nie porozmawiałaś ze mną o tym?
Wykrzykiwał jeszcze różne rzeczy, aż wreszcie usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Znowu poczułam się, jakby świat się pode mną zawalił. „Cudownie, po prostu cudownie. Straciłam Michała, bo nie mogłam zajść w ciążę, a teraz Karol ucieka, bo w końcu się powiodło” – pomyślałam z goryczą.
Poczucie upokorzenia, które towarzyszyło mi gdy mąż odszedł, teraz zniknęło. Jego miejsce zajął wstyd. Wiedziałam, że Karol myśli, iż go oszukałam. W teorii powinnam skakać z radości z powodu tej sytuacji, ale szczęście gdzieś się ulotniło... Strach, który on czuł, udzielił się także mnie. Dręczyły mnie myśli – dam radę zajść w ciążę w takim wieku? Co z zdrowiem dziecka?
Po około dwóch godzinach Karol wrócił, trzymając wielki bukiet róż.
– Przepraszam cię, Anka – powiedział, wchodząc do środka z wyrazem głębokiego poczucia winy na twarzy. – Jesteś dla mnie wszystkim. Niezależnie od sytuacji. Nawet teraz, kiedy nie jestem pewien, co przyniesie przyszłość i jak się w niej odnajdę.
Uklęknął tuż przy moich stopach.
– Pragnę założyć z tobą rodzinę. Marzę o ślubie i naszym wspólnym dziecku. Chcę spędzić z tobą życie jako twój mąż i ojciec naszych dzieci – wyznał szczerze.
Wyciągnęłam rękę, pomagając mu wstać.
– Skarbie, musisz mi zaufać – nie wiedziałam przez chwilę, jak to wytłumaczyć. – Mój były odszedł ode mnie, ponieważ przez sześć lat nie mogliśmy doczekać się dziecka. Kto by pomyślał, że akurat na moje czterdzieste urodziny los przygotuje mi taki prezent...
– Może ten szkrab po prostu czekał na właściwy czas? – powiedziałam, pogrążając się w zadumie. – Co jeśli los chciał, żebyśmy to właśnie my byli jego mamą i tatą?
Mocno mnie przytulił.
– Damy radę, zobaczysz!
Anna, 40 lat
Czytaj także:
„Miałam obsesję oszczędzania. Zamiast cieszyć się życiem, odkładałam każdy grosz na przyszłe nieszczęścia”
„Jako dziecko zgrzeszyłam tak, że sąsiedzi do dziś krzywo na mnie patrzą. Nawet ksiądz był w ciężkim szoku”
„Moja przyszła teściowa to diabeł wcielony. Jędza ciągle szuka okazji, żeby mi skutecznie uprzykrzyć życie”