Człowiek po sześćdziesiątce sam siebie pyta: po co mi się tak starać, zabiegać, po co się wysilać, kiedy wszystko i tak przemija, kruszy się i więdnie? Dni, tygodnie i miesiące pędzą w szaleńczym tempie, dopiero była wiosna, a już lecą liście z drzew i tak szybko robi się ciemno za oknem…
Człowiek w moim wieku gorzej widzi o zmierzchu, niechętnie wychodzi z domu, częściej drzemie na kanapie, a potem w nocy tłucze się jak ptak w klatce. Nic nie pomaga – ani melisa, ani woda z miodem, ani lipa czy rumianek. Sen nie przychodzi, i tyle.
Mieszkam sama
Moje koleżanki i znajome łykają wtedy pigułki uspokajające, ale ja ich unikam, bo boję się uzależnić od chemii. Kiedyś spróbowałam, to potem miałam zawroty głowy i byłam nieprzytomna do popołudnia, więc dałam spokój. Tylko nie wiem co gorsze: sen po proszkach czy bezsenność bez pastylki? Po jednym i drugim następny dzień jest do luftu.
Od mojego rozwodu minęło dziesięć lat, w międzyczasie córka się usamodzielniła i wyjechała za granicę, siostra zmarła, więc nie ma nikogo, z kim utrzymywałabym bliższe kontakty. Mam kilka koleżanek z dawnej pracy, ale odkąd przeszłam na emeryturę, widujemy się rzadko, bo każda z nich ma rodzinę i wnuki, którymi się opiekuje.
Kiedy proponuję spotkanie, zaraz słyszę: ojej, nie mam czasu, muszę to czy tamto, ty to jesteś szczęściara, nikt cię nie goni, więc możesz robić, co chcesz. Szczerze powiedziawszy, to nie bardzo mi zależy na tych babskich pogaduszkach, bo koleżanki rozmawiają wyłącznie o swoich dzieciach i ich dzieciach, a ja wtedy czuję się jak piąte koło u wozu. Kiedy próbuję zagadnąć o jakiś film czy serial albo książkę, zaraz mówią: daj spokój, my nie mamy czasu na takie głupoty. Cały dom na naszych głowach, ledwo wyrabiamy. Czuję się coraz bardziej samotna.
To był przypadek, uśmiech losu
Szczególnie późna jesień i zima tak mnie nastrajają, no ale co robić, kiedy w mieszkaniu wszystko błyszczy, w szafach poukładane, w spiżarce pełno weków i przetworów. Nawet pawlacz posprzątany, choć bałam się tak wysoko włazić, ale w końcu dałam radę. Pozostaje siedzieć i czekać… nie wiadomo na co. Według mnie to wszystko jest bardzo smutne.
Jednak nigdy nie wiadomo, jak i kiedy wszystko może się odmienić. Życie jest podobne do ładnego widoczku pod szklaną szybą. Czasami wisi on sobie w kącie i przez kurz nic nie widać, ale wystarczy, że się przetrze szmatką, wypoleruje i – jaki piękny pejzaż!
Ze mną było podobnie. Gdybym w ten piątkowy wieczór nie zorientowała się, że nie mam cytryny do herbaty, nie wyszłabym do marketu. Ale dla mnie herbata z cytryną to podstawa każdego wieczoru, więc wciągnęłam kurtkę i wsiadłam do windy. Zauważyłam ogłoszenie przyklejone obok lustra: „Kurs tanga. Zapraszamy początkujących i zaawansowanych. Profesjonalni instruktorzy. Adres…”.
Było tam też zdjęcie tańczącej pary i o dziwo, oboje wcale nie wyglądali na młodych. Wręcz przeciwnie. Ale byli uśmiechnięci, eleganccy, promienni. To mi się spodobało. Zorientowałam się, że zajęcia mają się odbywać blisko mojego bloku, w szkole podstawowej, która pewnie wynajmowała salę, reperując skromny budżet.
Nie miałam zamiaru tam iść, skąd! Nawet mi taka myśl nie przemknęła przez głowę i pewnie bym nie poszła, tym bardziej że ogłoszenie szybko zerwano. Ale tej samej nocy miałam sen: jestem na jakimś balu, mam dużo mniej lat, niż mam, i jestem ubrana w piękną suknię w kolorze typowym dla tanga, czyli żółtopomarańczowym. Jestem szczęśliwa, lekka i tańczę La Cumparsitę. Aksamitny głos Julio Iglesiasa pomaga mi trzymać rytm. Partnera nie widzę, choć wiem, że jest i czuwa, żebym się nie pomyliła. Pięknie mnie prowadzi, ale tak, że w ogóle tego nie czuję. Piosenka się kończy i znowu zaczyna, a ja wcale nie jestem zmęczona. Chcę tańczyć i tańczyć, jakbym znowu miała… trzydzieści lat.
Obudziłam się w tak dobrym nastroju, jakiego nie czułam od bardzo dawna. Nic mnie nie bolało, nie miałam depresyjnych myśli, nawet wyglądałam inaczej, jakbym nagle odmłodniała. To było wspaniałe i zastanawiające.
Adam to macho, prawdziwy!
Czemu by nie spróbować naprawdę? – pomyślałam. – Że ktoś mnie zobaczy i się będzie śmiał ze starej baby, co to się jej zachciało nie wiadomo czego? Niech się śmieje. Pójdę i zobaczę, jak tam jest. Na razie tylko tyle.
Wiedziałam, że nie wolno mi odkładać tej decyzji, bo jutro albo pojutrze wynajdę dziesięć powodów, żeby nigdzie nie iść i niczego nie zaczynać. Dlatego po porannej kawie najpierw zadzwoniłam na podany w ogłoszeniu telefon, a potem umówiłam się, że wieczorem przyjdę na zajęcia; na razie tylko po to, żeby popatrzeć. To nic nie będzie kosztowało. Tak się zaczęło…
Mam niezły słuch, ale nigdy nie byłam mistrzynią tańca. Owszem, kręcić się na jakichś zabawach, sylwestrach, weselach – to tak, umiałam, lecz z tańcem nie miało to nic wspólnego. Dopiero tam, na zajęciach z prawdziwymi mistrzami, pojęłam, czym jest płynne, świadome i zręczne poruszanie się w takt muzyki. Ile to daje radości, jak pomaga krwi krążyć w żyłach, jak ośmiela i sprawia, że wiek nie ma żadnego znaczenia. Nawet ludzie znacznie starsi ode mnie dawali radę, bo jak mówił nasz maestro: „Tanga nie tańczy się ciałem, tylko duszą”.
No i poznałam tam Adama, czyli sąsiada z bloku obok, na którego do tej pory nie zwracałam uwagi, chociaż widywaliśmy się w sklepie, czasami w aptece albo na ryneczku. Na pierwszy rzut oka zupełnie zwyczajny, nawet pospolity, dopiero na parkiecie pokazywał, kim naprawdę jest. A był prawdziwym macho, a jednocześnie wrażliwym, czułym kochankiem wpatrzonym w swą partnerkę, dającym jej oparcie i bezpieczeństwo.
Tak jak w tym moim śnie prowadził mnie pewnie i lekko, a ja natychmiast wiedziałam, czego ode mnie chce. Odpowiadałam tak jak trzeba na każdy ruch, więc tańczyliśmy zgodnie i bez szarpaniny.
Kiedy objął mnie pierwszy raz, poczułam się tak, jakbym wpadła do gorącej czekolady. Niby parzyło, ale to było bardzo przyjemne gorąco – atłasowo gładkie i gęste, słodkie i pachnące cynamonem oraz wanilią, rozkoszne i pociągające.
To było jak balsam, po którym skóra robi się gładka i miękka, a mięśnie i stawy nabierają elastyczności, o jakiej już zapomniały i nagle uświadamiają sobie, że jeszcze nic nie jest skończone. Zrozumiałam, że właściwie do tej pory nigdy się tak nie czułam… Bardzo często kojarzyłam pewne wydarzenia albo sytuacje poprzez smaki, bo od dzieciństwa jestem na nie bardzo wrażliwa, i kiedy coś jem albo piję, przypominam sobie dawne czasy lub ludzi.
Przeżyłam tyle lat i niektóre z nich były jak dobry bigos, zupa ogórkowa albo maliny z cukrem i śmietaną, ale czegoś tak wspaniałego nie znałam! Zapragnęłam, żeby trwało i trwało, bo instynkt mi podpowiedział, że zaczyna się nowy rozdział w moim życiu. Po kuśtykaniu, wleczeniu się, potykaniu i truchcie, wreszcie zaczynam tańczyć!
Gdzieś tam tańczy się je na ulicach
Wielu uczestników naszego kursu się wykruszyło, wielu zniechęciło i zajęło czym innym, jednak my z Adamem jesteśmy wierni tangu. Poznajemy je coraz lepiej, nawet mamy zamiar pojechać tam, gdzie je tańczą na ulicach i placach, aby poczuć ten niepowtarzalny klimat ośmiu kroków, krzyżyka i zakończenia. W ogóle mamy wiele wspólnych planów, ale czy coś z nich wyniknie?
Zbliżamy się do siebie, odchodzimy, potem znowu jesteśmy razem; jak w tangu. Poznajemy się coraz lepiej. Oboje samotni, na co dzień nieśmiali i niewidoczni, dopiero w tangu odzyskujemy pewność siebie i odnajdujemy własną naturę.
Ono nas stworzyło na nowo, również dla siebie, dlatego jesteśmy i będziemy mu wierni. Tango jest gorzkie, słodkie i gorące… jak czekolada.
Czytaj także:
„Moja matka zachowuje się jak nastolatka. Wstyd mi, że w wieku 50 lat skacze ze spadochronem, zamiast piec ciasta dla wnuczki”
„Rodzice zawsze zachowywali się jak nieodpowiedzialne dzieci. Wiedzieli, że będę na każde zawołanie, żeby ich uratować"
„Anita zachowuje się jak słodka idiotka i łasi się do każdego mężczyzny. Irytowała mnie, aż opowiedziała mi o swoim ojcu”