Poznaliśmy się na studiach prawniczych. Ja skończyłam je z wyróżnieniem, Krzysiek po drugim roku przeniósł się na historię. – Wolę być dobrym historykiem niż złym prawnikiem – tłumaczył. Dziś wykłada historię międzywojennej Polski na uniwersytecie. I jak się dowiedziałem niedawno, wozi swoje studentki samochodem, który dostał ode mnie kilka lat temu na 40 urodziny.
Ja po studiach zrobiłam aplikację adwokacką. Szybko zaczęłam dobrze zarabiać, dużo lepiej niż Krzysztof, który w tym czasie robił doktorat. Dziesięć lat temu zostałam wspólnikiem w kancelarii. Od tej pory nasza rodzina o pieniądze nie musi się martwić.
Mamy wygodne mieszkanie, dwa samochody, stać nas na wakacje w ciepłych krajach. Nasze dzieci jeżdżą na nartach, grają w tenisa. Antek studiuje teraz w Londynie, Zuzia będzie zdawać maturę. To naprawdę bardzo fajne dzieciaki.
Ślub z Krzysztofem wzięliśmy, gdy kończyłam aplikację. Z dziećmi chciałam poczekać, bo bałam się o swoją karierę. Ale Antek sam się zaprosił na świat. Krzysztof był wtedy na studiach doktoranckich i bardzo dużo pomagał.
Do dziś Antek ma z nim lepszy kontakt. Zuzia to moja córeczka. Urodziłam ją, gdy moja pozycja w kancelarii była już ugruntowana. Siedziałam z nią w domu przez rok. Potem opiekowała się nią pani Bogusia.
Czterdzieste urodziny w ogóle mnie nie ruszyły. Uważałam, że zaczynamy z Krzysztofem najlepsze lata naszego życia. Dzieci były odchowane, mieliśmy pieniądze, byliśmy zdrowi. Oboje ciągle w formie, szczupli, wysportowani.
– Ale ty masz szczęście, Aga. Krzysiek w ogóle się nie zmienił od studiów! – zachwycały się koleżanki. Może byłoby lepiej, gdyby nie był ciągle taki piękny.
Po wyjeździe Antka w domu zrobiło się jakoś cicho i smutno. Krzysztof wziął dodatkowe wykłady na prywatnej uczelni. Nie potrzebowaliśmy pieniędzy, ale tłumaczył mi, że to chodzi o nowe wyzwania. W szkole były też zajęcia wieczorowe, więc nie zawsze jedliśmy razem kolację.
Bywały tygodnie, że przez kilka dni byłyśmy w domu tylko ja i Zuzia. Ale weekendy zawsze były dla rodziny. Obiady u dziadków, wycieczki rowerowe. Kilka miesięcy temu Krzysztof powiedział mi, że raz na jakiś czas będzie musiał wziąć też zajęcia weekendowe w filii uczelni w Pułtusku.
– Krzysiek, po co ci to? Dla kilku stówek chcesz poświęcić czas, który jest dla rodziny? Może chociaż z tym zaczekaj, aż Zuzia pójdzie na studia.
– Ale już podpisałem umowę. To tylko jeden weekend w miesiącu.
Dałam spokój.
– Zuzia jest teraz blondynką? – zapytała mnie raz przyjaciółka.
– Nie, skąd ten pomysł?
– A, to widać się pomyliłam. Widziałam niedawno Krzyśka w aucie, obok siedziała jakaś młoda blondynka. Ale może to nie był on.
Tę rozmowę przypomniałam sobie dopiero teraz. Wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że Krzysztof może mnie zdradzać.
– Pani Agnieszko, w recepcji jest klient. Chce koniecznie spotkać się z panią – Asia z recepcji wsunęła się do mojego pokoju. – Bardzo jest przystojny – dodała szeptem.
Byłam zajęta, a poszłam do niego. Wysoki, lekko szpakowaty brunet w świetnie skrojonym stalowym garniturze. Asia miała rację, przykuwał wzrok.
– Dzień dobry. Nazywam się Marek R. Tę kancelarię, a w szczególności panią mecenas, polecił mi przyjaciel… Jestem pewien, że moja sprawa panią zainteresuje – oznajmił.
Zaprosiłam go do gabinetu. Rzeczywiście, sprawa, z którą przyszedł, wyglądała ciekawie. Chodziło o przejęcie dużej spółki.
– Przyjrzę się temu w środę, bo teraz kończę dużą sprawę. Okej? – zaproponowałam.
Naprawdę myślał, że dam się nabrać na te gadki?
Następnego dnia zadzwonił i powiedział, że sprawa jednak nieaktualna.
– Dogadaliśmy się z właścicielem tej firmy. Przepraszam za kłopot.
Wrzuciłam papiery od niego na dno szuflady. Trzy dni później był weekend, w który Krzysztof miał te wykłady. Zuzia poszła na urodziny koleżanki. Ja umówiłam się z przyjaciółkami na wino. Piłyśmy, plotkowałyśmy…
– Aga. Jakiś facet ci się cały czas przygląda. Siedzi przy barze. Niezłe ciacho tak poza wszystkim – wyszeptała Monika.
Spojrzałam w stronę baru. Siedział tam Marek, ten klient. Pomachał do mnie, wziął swoją szklankę i ruszył do naszego stolika.
– No proszę, pani mecenas. Co za spotkanie – Marek uśmiechnął się szeroko. – Kolega chyba mnie wystawił, spóźnia się już pół godziny. Mogę się przysiąść do pań?
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, Monika zaprosiła Marka do nas. Przedstawiłam wszystkich. Marek zamówił dla nas wino i piwo dla siebie. Był uroczy i inteligentny. Śmiałyśmy się z jego anegdot do rozpuku. Nawet nie wiem, kiedy na stół trafiła kolejna butelka, i kolejna. Szumiało mi w głowie.
– Zatańczymy? Teraz twoja kolej – Marek wziął mnie za rękę i zaprowadził na parkiet.
Plątały mi się nogi, więc oparłam się o niego całym ciałem. Pięknie pachniał. Nie jestem pewna, ale chyba Marek w czasie tańca całował mnie po szyi. Kolejna rzecz, jaką pamiętam z tego wieczoru, to taksówka. Jesteśmy w niej sami. Nie wiem, co się stało z moimi przyjaciółkami.
Marek odprowadza mnie pod drzwi. Próbuje mnie pocałować, ale ja zaczynam już trzeźwieć.
– Uroczy wieczór, dziękuję – żegnam się i otwieram drzwi, on próbuje wejść ze mną, ale go wypycham. – Dobranoc.
Następną niedzielę przespałam.
– Kochanie, balowałaś? – obudził mnie dopiero głos Krzysztofa.
– Trochę. Z dziewczynami. Za dużo wina.
Mąż nie dopytywał o szczegóły. Długo w łazience rozmawiał z kimś przez telefon. Marek zadzwonił w poniedziałek.
– Chciałem tyko spytać, jak głowa.
– Już lepiej, dzięki za troskę. Muszę lecieć – szybko zakończyłam rozmowę.
Ten Marek zaczął mnie niepokoić. Kolejny raz zobaczyłam go w środę w kafejce, do której zawsze chodziłam na lunch. Siedział z gazetą przy kawie.
– Cześć, znowu się spotykamy, to chyba przeznaczenie – zażartował. – Naprawdę cię nie śledzę, ktoś mi wyznaczył tu spotkanie…
Rzeczywiście, ledwie zamówiłam sałatę, do Marka przysiadł się jakiś mężczyzna. Dwa dni później Marek znowu siedział przy tym samym stoliku.
– Agnieszka! Masz chwilę? – zawołał do mnie. – Tym razem to nie przypadek. Chciałem się z tobą spotkać. Po tym wieczorze ciągle o tobie myślę. Nie mogę przestać. Nie spotkałem dotąd takiej kobiety. Piękna, mądra, dojrzała, samodzielna… Zjesz ze mną kolację? W ten weekend? – wypalił bez ogródek.
– Marek. Jesteś bardzo sympatyczny. Ale ja mam męża, dzieci. Jesteśmy szczęśliwi. Nie mogę się z tobą spotykać. Przepraszam.
Wróciłam do pracy poirytowana. Przez kolejne dni zamawiałam lunch do kancelarii. Ale to nie był koniec. W sobotę rano pojechałam z Zuzią na basen. Nie nasz, osiedlowy, tylko taki na drugim końcu miasta. To był pomysł Krzyśka. Bo podobno mieli tam świetne sauny.
– Te u nas cuchną stęchlizną, zobaczmy, jak jest tam – przekonywał, a potem w ostatniej chwili oznajmił, że bierze go grypa.
Przepłynęłam dwa baseny żabką i zatrzymałam się, żeby odetchnąć. Na brzegu rozgrzewał się jakiś przystojniak. Barczyste ramiona, zgrabny tyłek. To prawda, zaczęłam się na niego gapić. Poznałam go dopiero, kiedy się odwrócił.
– Agnieszka? No, chyba mnie prześladujesz. Nigdy cię tu nie widziałem – zagadnął.
Poczułam się nieswojo. Coś burknęłam i popłynęłam szukać Zuzi. Musiała wyczuć, że jestem zdenerwowana, bo nie zaprotestowała, kiedy powiedziałam, że wracamy do domu.
Do restauracji przezornie wzięłam ze sobą dyktafon
– Już jesteście? – powitał nas mąż. Nie wyglądał na chorego. Ale miał dziwną minę.
– Tak. Nie podobało nam się – ucięłam dyskusję. – Wolę nasz basen i tam będę chodzić.
Postanowiłam sprawdzić tego Marka. Może naoglądałam się za dużo filmów, ale szpiegostwo przemysłowe to jednak nie wymysł Hollywood. Czasem się słyszy o takich przypadkach. Prowadziłam sprawy kilku bardzo dużych firm. Nietrudno było uwierzyć, że ktoś chciałby poznać ich tajemnice.
Wklepałam w Google’a. Wyskoczyły mi dwa profile na Facebooku: nastolatka i kierowcy tira. Znalazłam wizytówkę. Sprawdziłam nazwę firmy. Nie było jej w KRS. Zaczęłam nabierać pewności, że Marek jest oszustem. Uznałam, że zastawię na niego pułapkę. Wieczorem Krzysztof poszedł pobiegać. Zadzwoniłam do Marka.
– Przepraszam, że tak dziś uciekłam. Ale wiesz, byłam z córką. A ona wszystko opowiada tatusiowi. Ale wiesz, w przyszły weekend mojego męża nie będzie w mieście. Może jakaś kolacja? – kusiłam.
Marek zgodził się od razu. Ustaliliśmy miejsce i godzinę. Rozłączyłam się i odczekałam kilkanaście sekund. Wybrałam numer Marka jeszcze raz. Zajęte. Już raportował swoim mocodawcom, że złapałam przynętę. Krzysztof wrócił z przebieżki zadowolony.
– Co będziesz robić za tydzień? Umówiłaś się z dziewczynami?
– Jeszcze nie wiem. Ale pewnie zostanę w domu z książką – skłamałam.
Tydzień wlókł się niemiłosiernie. Zastanawiałam się, jak to wszystko rozegrać. Wcześniej znalazłam papiery, które na pierwsze spotkanie przyniósł Marek. Sprawdziłam i tę firmę. Również nie istniała. Zastanawiałam się, o którego z moich klientów może chodzić. Która firma jest zagrożona?
Na kolację zabrałam ze sobą dyktafon. Komórkę ostentacyjnie położyłam na stoliku, żeby Marek nie nabrał podejrzeń, że nagrywam naszą rozmowę. Włączony dyktafon leżał na wierzchu torebki.
– Pięknie wyglądasz – Marek wszedł do restauracji kilka minut po mnie.
Jak zawsze wyglądał tak, że kobiety w sali nie mogły oderwać od niego wzroku. A na mnie patrzyły z zawiścią. Zamówiłam kieliszek wina. Starałam się pić powoli. Musiałam być trzeźwa. Marek dość szybko zaczął lekko zaciągać, poczerwieniał na twarzy. Przystąpiłam do ataku.
– Marek. Wiem, że to nie jest twoje imię. Wiem, że mnie okłamałeś. Przejrzałam cię. To koniec. Moja kancelaria to mocny zawodnik. Jesteśmy skuteczni. Zniszczymy i ciebie, i twoich mocodawców. Więc lepiej powiedz prawdę. O którego z moich klientów ci chodzi? O kim informacje chciałeś ode mnie wydobyć? Mów prawdę. Wiesz, że za szpiegostwo przemysłowe można pójść do więzienia – recytując przygotowaną mowę, patrzyłam mu w oczu.
Zobaczyłam, że się boi.
– No więc? Mówisz prawdę, czy mam dzwonić do znajomego prokuratora?
– Jezu, Aga, jakiego prokuratora. Jakie firmy, jakie szpiegostwo. O czym ty mówisz?
Wzięłam głęboki oddech. I po chwili, jakbym stała przed sądem, rzeczowo przedstawiłam swoje argumenty.
– Aga. No, masz rację, nie jestem właścicielem żadnej firmy. Chciałem po prostu cię poznać, bo mi się podobasz. Widziałem cię w sądzie i się zadurzyłem…
– Co za romantyczna historia. Zaraz się popłaczę ze wzruszenia – ten gnojek zaczął mnie denerwować. – I tylko po to, żeby mnie poderwać wydrukowałeś fikcyjne wizytówki, spreparowałeś dokumenty? Nie obrażaj mojej inteligencji! – podniosłam głos.
Sięgnęłam po komórkę. Facet pobladł.
– Dzień dobry. Chciałabym rozmawiać z… – nie dokończyłam zdania, bo „Marek” zaczął rozpaczliwie machać rękami.
Rozłączyłam się.
– Okej. Masz pięć minut. Słucham.
„Marek” naprawdę miał na imię Krystian. Pracował dla kancelarii specjalizującej się w rozwodach jako „tester miłości”. Oczywiście nieoficjalnie. Ale jak klient czy klientka byli zainteresowani, kancelaria kontaktowała ich z takim testerem lub testerką. Słyszałam coś na ten temat, ale naprawdę wierzyłam, że to tylko takie adwokackie bajania.
– Nie wiem zbyt wiele. Nie wiem, z kim spotyka się twój mąż. Moim zadaniem było cię uwieść. I dostarczyć dowodów zdrady. Wtedy twój mąż będzie mógł złożyć wniosek o rozwód z twojej winy. I wystąpić o podział majątku.
Zakręciło mi się w głowie. Nie miałam wątpliwości, że Krystian mówił prawdę. Był nieźle przestraszony. Zresztą, dlaczego miałby wymyślić coś takiego?
– Dziękuję. Ale jak nie chcesz mieć kłopotów, to nie dzwoń teraz do mojego męża. Ani do jego adwokata. Dobrze radzę – złapałam torebkę i wybiegłam z knajpy.
Do domu poszłam na piechotę. I wtedy przypomniałam sobie tę rozmowę o blondynce w samochodzie. I tę wyprawę na basen. I te zajęcia weekendowe Krzyśka. W domu nawet nie zdjęłam płaszcza, tylko rzuciłam się do komputera.
Owszem, ta prywatna uczelnia istniała, ale nie miała filii w Pułtusku. Krzysztof okłamywał mnie, i to już od jakiegoś czasu. A ja niczego nie podejrzewałam! Idiotka. Nie miałam zamiaru siedzieć z założonymi rękami. Musiałam coś zrobić.
Wtedy przypomniałam sobie o aplikacji lokalizującej, którą oboje mieliśmy w telefonie. Zainstalowaliśmy je sobie i dzieciom w czasie rodzinnego biegu przełajowego kilka lat temu. Na wszelki wypadek.
A jeszcze niedawno poszłabym na ugodę…
Aplikacja przekazywała dane na stronę internetową. Odpaliłam ją, zalogowałam się. Zuzia była w domu, Antek gdzieś w Londynie. A Krzysztof…w Pułtusku. Czyli mądrala starał się, żeby w jego kłamstwach było jak najwięcej prawdy. Lokalizator pokazywał miejsce w pobliżu rynku.
Przypomniałam sobie, że mąż kiedyś podał mi nazwę hotelu, w którym pokój wynajmuje mu uczelnia. Popatrzyłam na mapę w Google’u i zaraz go znalazłam. Ale nie mogłam prowadzić. Jednak wypiłam trochę wina. Zadzwoniłam do Moniki.
Odebrała po dziesiątym dzwonku.
– Stało się coś? – wychrypiała zaspanym głosem, w końcu była już noc.
Wyjaśniłam w skrócie, o co chodzi.
– Jestem za dwadzieścia minut. A to skurw**** – rzuciła i się rozłączyła.
Samochód Krzysztofa stał na parkingu. Przed hotelem. Wysiadłam i włożyłam z całej siły pilnik od paznokci w zamek. Włączył się alarm. W pokoju na piętrze zapaliło się światło. Na balkon wyskoczył mój mąż. Goły.
– Hej, zostawcie to auto! Ma lokalizator, złapią was, zanim przejedziecie kilometr, debile – wrzeszczał.
Po chwili na balkonie pojawiła się druga postać. Monika włączyła długie światła. Młoda blondynka otulała się kołdrą i chowała za Krzysztofem.
– Twój samochód, kochanie, jest bezpieczny. Tylko będziesz musiał wymienić zamek. Porozmawiamy w domu. Miłych snów! – krzyknęłam i wskoczyłam do auta.
Monika ruszyła z piskiem opon. Odezwała się moja komórka. Krzysztof. Nie miałam ochoty słuchać jego kłamstw. Wyłączyłam dźwięk. Do domu wróciłyśmy o 4 nad ranem.
– Napijesz się ze mną, Monia? Wiem, że zaraz będzie świtać, ale nie zostawiaj mnie samej – poprosiłam.
W kryzysowych sytuacjach można było na niej polegać. Sięgnęłam po nalewkę wiśniową teściowej. Mocna. Tego mi było trzeba.
– Wiesz, tak poza wszystkim to mój mąż mi zaimponował. Myślałam, że to taki safanduła. A tu proszę. Młode laski umie wyrywać. I jeszcze jaki sprytny, jak sobie to wszystko ładnie wymyślił. „Tester miłości”, k… Co za pomysł. On naprawdę myślał, że ja polecę na tego żigolaka? Kolacyjka, przytulanie, język w uchu i już? Oddam mu się na pierwszej randce? Już sama nie wiem, co mnie bardziej wkurza. To, że ten skunks mnie od lat oszukiwał, czy to, że tak mnie nisko ocenił.
Gadałam tak jeszcze kilkanaście minut. Monika dała mi się wygadać. Tylko od czasu do czasu dolewała mi nalewki. Za oknami było już jasno, gdy odprowadziła mnie do łóżka. Okryła kołdrą i zasłoniła okna.
– A, wiesz, powiem ci coś jeszcze – rzuciłam, gdy już zamykała drzwi. – Najzabawniejsze jest to, że ja bym mu oddała i mieszkanie, i samochód. Zarobię na nowe. Gdyby tylko przyszedł i powiedział wprost: „Już cię nie kocham. Jest ktoś inny. Przepraszam”. Przecież bym go na siłę przy sobie nie trzymała. Kochałam go, ale wiesz, mam swoją godność. Teraz nic z tego. Nie dostanie złamanego grosza. A jak już kasa się skończy, to ta blondyna będzie spieprzać od niego, aż się będzie kurzyło…
Zasnęłam. Obudził mnie chrzęst żwiru na podjeździe. Zaczynał się nowy rozdział mojego życia
Czytaj także:
„Agnieszka sprawdza nasze rachunki, zagląda do garnków i wszystko komentuje. W domu czuję się jak na przesłuchaniu”
„Rodzice bez pytania chcieli adoptować dzieciaka z przytułku. Już pierwszego dnia wymyśliłem, jak się go pozbyć”
„Choć między nami iskrzyło, Basia nagle przestała się odzywać. Myślałem, że mnie nie chce, ale prawda była inna...”