W święta odwiedził nas mój były mąż. Bawił krótko, bo teraz jest krótko trzymany. Jego druga, zupełnie nowa i znacznie młodsza żona obdarowała go w połowie roku dzieciątkiem, więc – jak twierdzi sam zainteresowany – po prostu nie ma dla nas czasu. No i kij mu w oko! Niech leci, niech przewija, karmi i niańczy; nigdy tego nie robił. A przynajmniej mnie o tym nic nie wiadomo, bo naszą dwójkę wychowywałam praktycznie sama, podczas gdy on zajęty był karierą zawodową.
W sumie to nawet dobrze się stało, gdyż dorobił się sporych pieniędzy, a przy okazji dzieciaków mi nie zmanierował ani nie uszkodził emocjonalnie. A na rozprawie rozwodowej sąd w swej nieomylności uznał, że skoro ja zajmowałam się domem i dziećmi, a mąż – zarabianiem pieniędzy, to po dwudziestu latach małżeństwa powinniśmy się wszystkim równo podzielić. To znaczy i dalszą opieką nad dziećmi, i pieniędzmi. Aż się roześmiałam po tym wyroku, a sędzia, zamiast mnie zbesztać, tylko puścił do mnie oko.
Ale – co tu kryć – wcale nie było mi wesoło. W wieku czterdziestu lat zostałam sama z dwójką prawie dorosłych dzieci i choć problemy finansowe nie groziły mi przez najbliższych pięćdziesiąt lat, to jednak groziła mi samotność. Tym bardziej dojmująca, że Marek i Marylka mieli już swoje sprawy, swoich znajomych i... swoje problemy miłosno-życiowe. A tym samym mieli mniej czasu dla mnie.
Trzeba zawsze zachować czujność
Pewnie dlatego po świętach dopadła mnie chandra gigant. Dzieci już zapowiedziały, że wychodzą na imprezę do swoich znajomych mieszkających w naszym bloku. A ja uznałam, że tego sylwestra spędzę tak, jak zawsze chciałam, czyli z książką, lampką szampana i cichutko grającym telewizorem. W ciszy, spokoju i po raz pierwszy w życiu – zupełnie sama.
W teorii brzmiało nieźle. Spokój i ulubione zajęcie to przecież szczyt marzeń dla każdej zapracowanej kobiety. Niestety w praktyce nie wyglądało to już tak atrakcyjnie. Prawdę powiedziawszy, wyglądało fatalnie. Oczywiście nie zaniedbałam się, bo to po prostu nie przystoi damie, zwłaszcza w takim dniu. Prysznic, makijaż, wygodne ciuchy, a zarazem w dobrym gatunku i od biedy nadające się do pokazania ludziom, jakby jakiś „ludź” chciał mnie oglądać. Założyłam wprawdzie z góry, że nic takiego się nie zdarzy, ale trzeba zachować czujność. Tak na wszelki wypadek.
Kiedy przed ósmą dzieciaki poszły na swoją imprezę, zaległam na kanapie ze wszystkimi niezbędnymi rekwizytami, a dodatkowo z pudełkiem ptasiego mleczka. A co tam! Jak szaleć, to szaleć. W końcu jest sylwester...
Dzwonek do drzwi oderwał mnie od całkiem niezłej lektury. Spojrzałam na zegar: wpół do dziewiątej. „Pewnie Marylka czegoś zapomniała” – pomyślałam i... nie ruszyłam się z miejsca. A jednak sekundę później dzwonek znów zabrzmiał, bardziej natarczywie. Poderwałam na równe nogi. Co jest?
– Marylko, czemu klucza nie zabrałaś?! – wrzasnęłam, otwierając drzwi.
To nie była moja córcia. To były...
– Ale... ja nie zamawiałam... – tyle udało mi się wydukać, gdy odzyskałam głos.
Przede mą piętrzyła się góra baloników. Kolorowe, różnokształtne, ze wzorkami. A zza tej góry dobiegł mnie śmiech:
– Zamówienie jest, adresik się zgadza, przesyłka dostarczona. To ja znikam, bo inni ludzie czekają! Ciao, bella!
Zanim rozgarnęłam baloniki, trzasnęły drzwi od windy i po tajemniczym dostarczycielu nie było już śladu. Wciągnęłam całą tę ruchomą dekorację do korytarza, a potem do dużego pokoju. Ułańska fantazja nie pozwoliła mi na wciśnięcie tego dobra w kąt. Zaczęłam przyozdabiać nimi pokój, co zajęło mi dobrą godzinę. Z ust mi nie schodził głupkowaty uśmiech, zupełnie nie wiem dlaczego...
Wróciłam do książki, ale trudno mi się było skupić na lekturze. Co rusz rozkojarzona zerkałam na baloniki. Kto je przysłał? Czy to pomyłka? A może... dzieciaki!
To pewnie dzieciaki robią mi te niespodzianki
Kolejny dzwonek do drzwi nawet mnie specjalnie nie zdziwił.
– Zamówienie na pizzę, dostarczone... Duża rzeźnicka na ostro, do tego dwa sosy majonezowe. Kartonik soku jest gratis.
– A za resztę ile płacę? – zapytałam.
– Nic, już zapłacone – dostarczyciel pizzy wzruszył ramionami. – To ja lecę, bo dzisiaj urwanie głowy. Smacznego Nowego Roku! – zawołał i pognał do windy.
Ktoś mi robił bardzo miłe niespodzianki… I znał mój gust”. Pizza z dużą ilością mięs wszelakich i ostra jak sam diabeł – to było coś, za czym wprost przepadałam. Zaczęłam z uśmiechem liczyć, ile z kieszonkowego wydały moje dzieci na to, żeby przygotować mi aż dwie niespodzianki.
Dwie?
Nie zdążyłam nawet zamknąć drzwi, kiedy od windy dobiegło mnie basowe:
– Dzień dobry wieczór!
Spojrzałam zaskoczona, bo doprawdy nie spodziewałam się faceta w uniformie strażaka ze stertą paczek sztucznych ogni.
– Bezpieczeństwo przede wszystkim, szanowna pani – stwierdził bez żadnych wstępów. – Wszystkie wielokrotnie przetestowane, sprawdzone. Odpalać i spadać jak najdalej... A tu mam praktyczną wyrzutnię – zakończył i wręczył mi półtoralitrową butlę szampana. Pełną.
– Jak ja mam tego użyć? – zapytałam odrobinę skonsternowana.
– Stawiamy na ziemi, okopujemy śniegiem, w dziurę wtykamy kijek, odpalamy i... chodu! – wyjaśnił szczegółowo.
– Ale tu nie ma dziury...
– Dziura powstanie po otwarciu butelki i spożyciu zawartości doustnie, szanowna pani – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – To szampańskiej zabawy i hucznego strzelania! – skłonił się i oddalił w stronę wind.
Kiedy za piętnaście dwunasta zadzwonił ktoś do drzwi, bez najmniejszego zdziwienia otworzyłam, spodziewając się...
Właściwie do kompletu brakowało tylko jakiegoś striptizera, ewentualnie tresera dzikich lam lub połykacza ognia. Dlatego na widok sąsiada mieszkającego trzy piętra nade mną trochę się zdziwiłam.
A więc to jednak ich sprawka
– Mam nadzieję, że pani nie przeszkadzam? – zapytał z uśmiechem.
– Nie, skąd, nawet dobrze, że pan wpadł, bo nie ma mi kto szampana otworzyć – odparłam nieco zdezorientowana.
– Cholerka... O tym akurat nie pomyślałem – stropił się wyraźnie, a mnie nagle ogarnęło bardzo złe przeczucie.
– Zaraz... Czy to nie u pana bawią się moje dzieci? Czy coś się stało? Coś z nimi nie tak?! – zdenerwowałam się.
– Nie, nie, nie... Wszystko w porządku... w zasadzie – tu zamilkł, a potem wyciągnął zza pleców bukiet czerwonych róż.
– Dostarczyciela kwiatów nie udało mi się znaleźć – wymamrotał. – Więc...
– Zaraz... Czy to znaczy, że te balony, pizza i fajerwerki to pana pomysł?
– No nie. Pomysł był dzieciaków, pani i moich. Ja go tylko zrealizowałem.
– A w jakim celu? – zapytałam chłodno.
– A w celu takim, że chciałem się do pani wkręcić na imprezę sylwestrową, tylko nie wiedziałem jak – wypalił.
I wszedł, zamykając za sobą drzwi.
Przy szampanie sąsiad wszystko mi wyjaśnił. Sam był rozwiedziony, jego dzieci i moje spędzały ze sobą dużo czasu, ale my, ich rodzice, jakoś nigdy się nie mieliśmy okazji się zaprzyjaźnić.
Pomyślał, że warto by naprawić to niedopatrzenie, zwłaszcza gdy dowiedział się, że jestem „wolna”. Ze swojego problemu zwierzył się dzieciom, te zaś opracowały plan, który miał mnie wprawić w odpowiedni nastrój. Trochę się wzbraniał, ale Marek z Marylką wyjaśnili mu, że jestem całkiem fajna i zupełnie normalna, na żartach się znam, pizzę rzeźnicką uwielbiam, a szampana w dobrym towarzystwie na pewno wypiję z przyjemnością. No i, kurczę, nie pomyliły się!
Czytaj także:
„Po rozwodzie nie miałam ochoty na romanse. Sylwestra planowałam spędzić w samotności, ale miłość sama zapukała do mych drzwi”
„Po rozwodzie miałam nabrać wiatru w żagle, a skończyłam jak rozbitek na bezludnej wyspie. Wszyscy się ode mnie odwrócili”
„Po rozwodzie liczyłam na nową miłość. To dlatego oszukałam Krzysztofa, że uwielbiam jeździć na rowerze”