„Mąż łaskawie zajął się dziećmi, żebym mogła się zrelaksować i... zostawił mi dom do posprzątania! Zamiast leżeć, harowałam"

Dzieci wysysały życie z mojej siostry fot. Adobe Stock, New Africa
„Odliczałam dni do weekendu. Nie mogłam się doczekać chwili, kiedy pozbędę się domowników. Kochałam Wojtka i synów do nieprzytomności, ale byłam tak zmęczona tym codziennym kieratem… Wszystko było na mojej głowie, marzyłam chociażby o jednym dniu wolnego od zmywania, robienia kanapek, sprawdzania lekcji i prasowania koszul”.
/ 06.01.2023 19:15
Dzieci wysysały życie z mojej siostry fot. Adobe Stock, New Africa

A miało być tak pięknie, tak spokojnie. Niestety, widocznie nie potrafię nie pracować. Lata opieki nad dziećmi i… mężem zrobiły ze mnie robota. Kiedy na początku tygodnia dowiedziałam się, że mąż zamierza zabrać synów na ryby i to na calutki weekend, aż podskoczyłam z radości. Miałam mieć dwa dni tylko dla siebie, po raz pierwszy od lat.

Oczami wyobraźni widziałam, jak leżę na kanapie

Byłam tak podekscytowana, ze aż zadzwoniłam do najlepszej przyjaciółki Doroty i opowiedziałam jej, jakie to szczęście spotka mnie za kilka dni.

A nie potrzebujesz przypadkiem towarzystwa do leniuchowania? Napijemy się wina, poplotkujemy, pośmiejemy się. Jak za dawnych studenckich czasów – zapytała.

– Nie obraź się, ale nie. Chcę być samiutka jak palec. Spokój i cisza. Tego właśnie najbardziej potrzebuję – westchnęłam przepraszająco.

– Nie ma sprawy. Gdybym miała na co dzień męża, którego można milion razy prosić, by zrobił to czy tamto, i dwóch rozbrykanych chłopaków, których trzeba wiecznie pouczać i strofować, też bym chciała przez chwilę pobyć w samotności.

Czyli mnie rozumiesz?

– Jasne, że tak. Ale gdybyś zmieniła zdanie, dzwoń do mnie o każdej porze dnia i nocy. Przyjadę natychmiast – odparła.

Obiecałam, że w razie czego zadzwonię. Odliczałam dni do weekendu. Nie mogłam się doczekać chwili, kiedy „pozbędę” się domowników. Kochałam Wojtka i synów do nieprzytomności, ale byłam tak zmęczona tym codziennym kieratem…

– Błagam cię, tylko na nich uważaj. Wiesz, że mają milion pomysłów na minutę. A jezioro jest zdradliwe – pouczałam Wojtka tuż przed wyjściem.

– O nic się nie martw, poradzę sobie. Przecież jestem ich ojcem. A ty wracaj natychmiast do łóżka. Sama mówiłaś, że chcesz sobie poleniuchować. Masz czas do niedzieli wieczorem – cmoknął mnie na pożegnanie w policzek.

Gdy wyszli, natychmiast wskoczyłam pod kołderkę

Planowałam, że pośpię co najmniej do jedenastej, potem poczytam książkę, której z powodu braku czasu nie wzięłam do ręki od miesiąca, a następnie obejrzę w telewizji powtórkowe odcinki swojego ulubionego serialu. Planu na niedzielę jeszcze nie miałam. Obudziłam się już po godzinie. Wiem, bo zegar na wieży ratuszowej wybił siedem razy. Poprawiłam poduszkę i przewróciłam się na drugi bok. Przecież to jeszcze nie czas na wstawanie. Ale choć zaciskałam powieki, liczyłam barany, tuliłam się do poduszki, za nic nie mogłam zasnąć.

– No cóż, w wolne dni sen nie smakuje tak dobrze, jak wtedy, gdy trzeba iść do pracy – mruknęłam do siebie, wstając z łóżka.

Choć pierwszy punkt, czyli spanie do jedenastej, nie wypalił, ciągle byłam w znakomitym nastroju. Pomyślałam, że będę miała więcej czasu na czytanie i może nawet uda mi się skończyć książkę. Odsłoniłam okno i zamarłam. Było brudne, bardzo brudne. Choć na dworze świeciło słońce, do sypialni docierał chyba tylko co tysięczny promień. Nagle poczułam, że ze zmęczenia aż kręci mi się w głowie. Nic dziwnego…

– Niech to szlag! Przecież nie da się czytać przy takim świetle. Umyję tylko to jedno okno, przecież nie będę włączać w dzień lampki – zastrzegłam na głos, choć nikogo nie było, i poczłapałam do łazienki po miskę z wodą, ściereczki i płyn do mycia szyb.

Chwilę później już stałam na parapecie. Na tym jednym oknie oczywiście się nie skończyło. Pozostałe, także były jak wyrzut sumienia. Nie mogłam skupić się na czytaniu. Odłożyłam więc książkę i zabrałam się do pracy. Przed czternastą wszystkie okna błyszczały jak kryształy mojej babci, a świeżo wyprane firany i zasłony dosuszały się na balkonie. Gdy je powiesiłam, poczułam, że kręci mi się w głowie. Trochę ze zmęczenia, bo każdy wie, ile wysiłku kosztuje umycie okien w trzech pokojach i kuchni, ale głównie z głodu, bo zapomniałam o śniadaniu. Zrobiłam sobie herbatę, kanapki i powędrowałam z nimi do salonu, bo za chwilę miał się w telewizji rozpocząć pierwszy odciek serialu.

Poczytać już sobie dziś nie zdążę, ale przynajmniej zrelaksuję się przed telewizorem. Będę leżeć, jeść i oglądać. Nic więcej – powiedziałam do siebie, stawiając talerz na stoliku.

I wtedy dostrzegłam na blacie lepkie ślady po szklankach i mnóstwo okruchów po paluszkach i chipsach. Były nie tylko na stole, ale także na podłodze a nawet na kanapie, między poduszkami. No tak! Poprzedniego dnia synowie zaprosili kolegów i jak zwykle zapomnieli posprzątać, choć ich o to prosiłam. Moje wprawne oko dostrzegło także grubą warstwę kurzu na szafkach (skąd on się tam wziął, przecież nie dalej jak tydzień odkurzałam) i świeżą plamę na dywanie.

Zdaje się, że ktoś coś tam rozlał…

– No nie, przecież w takim syfie nie da się odpoczywać! Muszę coś z tym zrobić! – zakrzyknęłam.

Błyskawicznie pochłonęłam kanapki, popiłam herbatą i zabrałam się do roboty. Pod nosem powtarzałam sobie, że tylko posprzątam salon, ale oczywiście nie dotrzymałam słowa. No bo jak miałam skończyć, skoro inne pomieszczenia też prosiły się o uwagę i troskę? Przenosiłam się więc z pokoju do pokoju i wycierałam, myłam, a jeśli trzeba było, szorowałam. Działałam jak jakiś zaprogramowany robot. Zatrzymałam się dopiero przed północą, gdy skończyłam pucować łazienkę. Choć ze zmęczenia chwiałam się na nogach, przeszłam się po pokojach, by obejrzeć efekty swojej pracy.

– No, to już chyba wszystko. Wreszcie mogę sobie odpo… – przerwałam w pół słowa, bo zorientowałam się, że zapomniałam odkurzyć i umyć szklany żyrandol w salonie.

Resztkami sił rozstawiłam drabinkę i zaczęłam się wspinać. Głos rozsądku podpowiadał mi, żebym tego nie robiła, bo mięśnie bolały mnie jak diabli, ale go zignorowałam. Nie mogłam przecież zostawić takiej niedoróbki! Gdy pokonywałam czwarty szczebelek, stopa mi się omsknęła. Straciłam równowagę i zleciałam. Nie wiem, ile czasu leżałam na podłodze. Byłam w takim szoku, że bałam się poruszyć. Kiedy już jednak trochę ochłonęłam, zaczęłam ostrożnie sprawdzać , czy wszystko ze mną w porządku. Poruszyłam szyją – cała, ręce – też. Prawa noga – okej. Lewa – auuuu! Przeszedł mnie taki ból, że aż mi się łzy oczach zakręciły. Czyby była złamana? Zagryzając zęby doczołgałam się do stolika, na którym leżała komórka. Chciałam zadzwonić po karetkę, ale zrezygnowałam. Wiedziałam, że to nic nie da, bo jak kiedyś Wojtek złamał nogę, to dyspozytorka grzecznie, ale stanowczo odmówiła pomocy, twierdząc, że to przypadek niezagrażający życiu. Sama musiałam wieźć go na SOR. Mąż było ponad sto kilometrów od domu, a na dodatek z synami, więc wiadomo, że choćby stanął na głowie, to zjawi się najwcześniej rano.

Zadzwoniłam więc do Doroty

– No proszę, czyżbyś jednak zmieniła zdanie i miała ochotę poleniuchować w towarzystwie przyjaciółki? A może twoich ulubionych ciasteczek marcepanowych ci zabrakło? – usłyszałam jej wesoły głos.

– Nie, nic z tych rzeczy. Miałam wypadek… Potrzebuję twojej pomocy…Możesz przyjechać? – wykrztusiłam.

– Oczywiście, zaraz będę. Ale co się stało?! – przeraziła się.

– Opowiem ci, jak przyjedziesz. Teraz nie mam siły. I koniecznie weź ze sobą te zapasowe klucze, które u ciebie trzymam. Nie dam rady doczołgać się do drzwi – odparłam.

Dorota przyjechała w ciągu pół godziny. Gdy opowiedziałam je jak spędziłam dzień i co mi się przytrafiło, zaczęła się śmiać. Myślałam, że będzie mi współczuć, wspierać, pocieszać. Tymczasem ona ze śmiechu aż trzymała się za brzuch.

– Nie rozumiem, dlaczego tak rechoczesz! Nie widzisz, że cierpię? – naburmuszyłam się.

– Wybacz moja droga, ale sama jesteś sobie winna. Trzeba było trzymać się planu. Miałaś odpoczywać, cieszyć się ciszą i spokojem, a nie sprzątać – chichotała.

– Ale mi nie wyszło… Może więc łaskawie zawieziesz mnie na ostry dyżur? Noga coraz bardziej mnie boli i zamienia się w balon. Czuję, że jest złamana…

– Dobrze, dobrze, nie denerwuj się – pomogła mi wstać – Ale jak ty dojdziesz do samochodu? Bo zanieść cię nie dam rady.

W szafie są kule, jeszcze po Wojtku. Jak się na nich oprę, to jakoś dokuśtykam. Możesz mi je przynieść? – poprosiłam.

Przyniosła. Pół godziny później gramoliłam się do samochodu. Na SOR–ze spędziłam osiem (!) godzin.

Podobno jak na weekendową letnią noc i tak krótko

Dorota, która dzielnie mi towarzyszyła, próbowała mnie zagadywać, jakoś odwrócić moją uwagę, ale nawet nie wiem, o czym mówiła, bo z bólu nie mogłam zebrać myśli. Gdy w końcu dostałam się przed oblicze lekarza, okazało się, że kość w nodze jest tylko pęknięta. Założono mi jednak gips. Przed dziewiątą rano w niedzielę byłam z powrotem w domu. Dorota pomogła mi położyć się na kanapie, a potem poszła do kuchni zrobić nam śniadanie, bo obie umierałyśmy z głodu.

– Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – powiedziała, stawiając na wypolerowanym stoliku talerze z jajecznicą.

Co masz na myśli? Nie rozumiem – zerknęłam na nią podejrzliwie.

– Nic takiego. Po prostu wreszcie sobie poleżysz i pooglądasz telewizję. Tak jak planowałaś. Nie masz innego wyjścia. Z tym gipsem na nodze niewiele zdziałasz. Nawet gdybyś bardzo chciała – odparła z niewinną minką.

Rzuciłam w nią poduszką, bo miałam już dość tych podśmiechujek. Nie mam pojęcia, o której godzinie przyjaciółka wróciła do siebie. Bo gdy tylko skończyłam śniadanie i wyciągnęłam się na kanapie, usnęłam. I nic dziwnego. Przecież nie dość, że się napracowałam przy sprzątaniu, to jeszcze przez ponad dobę nie zmrużyłam oka nawet na sekundę. Gdy się obudziłam, leżałam przykryta kocykiem. Talerze ze śniadania zniknęły. Zamiast nich na stoliku stała szklanka z sokiem i moje ulubione ciasteczka z marcepanem. Przyjaciółka stanęła na wysokości zadania! Nie zdążyłam jednak nawet ich spróbować, gdy do mieszkania wszedł Wojtek z synami. Chłopcy rzucili tylko „cześć, mamo” i od razu poszli do swoich pokoi, mąż przyszedł do salonu.

– O widzę, że się relaksujesz – uśmiechnął się i sięgnął po ciasteczko.

– Nie do końca. Mam pękniętą kość. Dorota zawiozła mnie w nocy do szpitala – wystawiłam spod koca nogę w gipsie.

– O rany, jakim cudem? – wybałuszył oczy.

– Nie domyślasz się? – omiotłam wzrokiem salon, licząc na to, że dostrzeże, jak czysto jest w mieszkaniu, i zrozumie, że miałam wypadek przy sprzątaniu.

Jednak na jego twarzy ciągle malowało się zdumienie. Wkurzyło mnie to okrutnie!

– Spadłam z kanapy, sięgając po pilota. Nie chciało mi się wstać, więc wyciągnęłam rękę. Zadziałała siła ciążenia, no i bach, znalazłam się na podłodze – odburknęłam.

Spodziewałam się, że zorientuje się, że to żart. Nic z tego!

– No tak, widać lenistwo ci nie służy – pokiwał głową.

Czytaj także:
„Przyjaciółka zaczęła się umawiać z moim byłym. Chciałam ją ostrzec, ale nie chciała mnie słuchać, więc niech cierpi!”
„Wiedziałam, że przyjaciółka wyleci z pracy i zrobiłam coś strasznego. Przeze mnie Beatka miesiącami żyła w nędzy”
„Przyjaciółka wprosiła się i zrobiła z mojego mieszkania hotel. Nie miała dla mnie czasu, bo uganiała się za facetami”

Redakcja poleca

REKLAMA