Kiedy poznałam Krzyśka, byliśmy sobą zafascynowani. On, typowa dusza towarzystwa, lubił bywać w gwarnych i ciekawych miejscach, wśród interesujących ludzi, na czym i ja korzystałam, bo jako osoba nieśmiała dzięki niemu otwierałam się na innych. Z drugiej strony Krzyśkowi imponowały moje pasje. Podobało mu się, że jeśli się czemu oddaję, to całą sobą. Mówił, że nigdy nie spotkał tak wytrwałej osoby.
Uwielbiam grać w siatkówkę
Niestety, to właśnie moje hobby stało się problemem. Oczywiście na początku Krzysiek bywał na moich turniejach, kibicował mi, pocieszał po przegranej. Był moim najwierniejszym fanem. Motywował mnie do wyjścia na trening, nawet gdy nie miałam ochoty. Treningi mam trzy razy w tygodniu, a ponieważ moja drużyna należy do amatorskiej ligi, zdarza mi się jeździć w soboty na turnieje. Niestety, mniej więcej po roku Krzyśkowi zaczęły przeszkadzać moje częste wyjazdy i wieczorne treningi.
– W ogóle nie ma cię w domu – marudził.
Przecież zaczęłam trenować, zanim się poznaliśmy! Przecież właśnie moje zaangażowanie w sport tak bardzo mu się spodobało. Poza tym widziały gały, co brały, prawda?
– Kiedy chcę gdzieś wyjść, ty akurat masz trening – wytykał mi.
– Przecież wiesz, jakie to dla mnie ważne. Nie zapominaj, że staram się znaleźć złoty środek. Wychodzimy razem w te wieczory, kiedy nie gram.
– No i co z tego? Przeważnie urywamy się pierwsi, bo ty musisz się wyspać.
Na taki zarzut nie miałam odpowiedzi. Przecież nie zrezygnuję z regeneracyjnego snu, żeby dłużej posiedzieć z nim w pubie. Litości! Nie zmienia to jednak faktu, że niezadowolenie Krzyśka rosło, a kiedy wychodziłam na trening, w ogóle ze mną nie rozmawiał.
Dąsał się jak trzylatek
Wkurzało mnie to i w końcu postawiłam sprawę jasno.
– Okej, załóżmy, że specjalnie dla ciebie przestanę trenować. Potrafisz to sobie wyobrazić? Widzisz, jak miotam się po mieszkaniu, nie wiem, co ze sobą zrobić i jestem prostu nieszczęśliwa? Chcesz, żebym była nieszczęśliwa? To chyba powinna przemyśleć szczerość twoich miłosnych deklaracji…
Krzysiek oniemiał. Tego się nie spodziewał. Po dłuższym namyśle powiedział:
– Masz rację. Nie chciałbym. Bo naprawdę cię kocham. Jednak coś musi się zmienić.
Tym razem mnie przytkało na moment.
– Chcesz, żebym ograniczyła liczbę treningów? O to ci chodzi? Odpada. Trzy razy w tygodniu to i tak absolutne minimum, żeby cokolwiek osiągnąć na turniejach.
Krzysiek prychnął.
– Na turniejach… Co to w ogóle jest? Jakaś amatorska liga. Zawodowcy muszą trenować codziennie, ale wy? Już bez przesady…
– Aha, czyli twoim zdaniem moje osiągnięcia nic nie znaczą? No pięknie. To coś nowego. Tego się mimo wszystko nie spodziewałam.
– Nie zrozum mnie źle, skarbie, ale… babska, amatorska siatkówka? Bez problemu bym z wami wygrał.
Tym tekstem mnie rozbawił. Cała złość mi przeszła, gdy usłyszałam tę buńczuczną, samczą przechwałkę. Mój Krzyś to pełen testosteronu samiec alfa. Gdybym go teraz wyśmiała, na uszach by stanął, żeby mi udowodnić nie tyle swoją wyższość, ile „najlepszość” we wszystkim. Z drugiej strony może to nie najgorszy pomysł? Może powinnam mu utrzeć nosa? Hm…
– Naprawdę myślisz, że byłbyś w stanie z nami wygrać? – spytałam, patrząc znacząco na jego odznaczający się pod koszulką brzuch. – Kiedy ostatnio grałeś w siatkówkę? W kosza? W cokolwiek?
– W liceum – warknął. – Ale byłem naprawdę dobry.
– Niestety, w pojedynkę nie wygrasz, kochanie.
– Zbiorę ekipę chłopaków i sama się przekonasz – prychnął.
– Jesteś tego pewien? A jeśli przegrasz?
– Nie przegram. Nie zwykłem przegrywać – powiedział butnie.
Chwali mu się, że nie dodał „z babami”
Dlatego uśmiechnęłam się pod nosem delikatnie, prawie niezauważalnie. Szczerze mówiąc, myślałam, że jak trochę ochłonie, puknie się w głowę i wycofa rakiem. Ale Krzysiek potraktował rzecz honorowo. Chyba weszłam mu na ambicję. Faktycznie skrzyknął ekipę. Moim zadaniem było zarezerwować halę i namówić dziewczyny do gry. W dniu spotkania byłam wyluzowana, choć wciąż się zastanawiałam, co zrobi Krzysiek, kiedy przegra. Oby nie skończyło się poważną kłótnią, z kategorii katastrofalnych, gdy nie będzie w stanie przełknąć porażki ze swoją kobietą. Czułam, że wtedy zrobi się nieznośny.
Niestety, przegrana panów była więcej niż pewna. Mój ukochany od rana chodził nakręcony, zagrzewał się do walki szczeniackimi okrzykami. Wykazywał się też niezwykłą kreatywnością w wyśmiewaniu mojego stroju i fryzury. Stroszył i puszył piórka, żeby pokazać, jaki to z niego macho. Był w tym naprawdę słodki. Gdyby medale rozdawali za chcenie, miałby podium. My wyszłyśmy na parkiet jak zwykle maksymalnie skoncentrowane i zorientowane na zwycięstwo. Ustaliłyśmy, że nie będziemy stosować taryfy ulgowej. Wszak to nie nasza wina, że panowie zgrywali chojraków i rzucili nam wyzwanie. Poza tym kilka z nas naprawdę chciało utrzeć im nosa. Szybko zdobyłyśmy przewagę pięciu punktów. Panowie robili, co mogli, ale niewiele mogli. Zwyczajnie nie byli w stanie odeprzeć naddźwiękowych ataków Sylwii. Ja starałam się atakować lżej, acz dla zabawy głównie celowałam w Krzyśka – tak by musiał się wysilić i odebrać piłkę.
Jego zabiegi kończyły się mało efektownymi padami i żartami kolegów na temat misiowego wdzięku i brzuszka. Nie trzeba było długo czekać, by Krzysiek zrobił się czerwony nie tylko ze zmęczenia, ale też ze złości. Nawet nie wspomnę, z jaką przewagą wygrałyśmy pierwszego seta. Drugiego podobnie. A trzeciego panowie praktycznie poddali, choć wciąż udawali, że świetnie się bawią, głównie wyśmiewając nasze nieczęste nieudane zagrania.
Jakoś musieli się dowartościować
Po wygranym meczu zeszłyśmy z boiska w niemal suchych koszulkach. Zaś ociekających potem panów trzeba było prawie znosić. W drodze powrotnej do domu Krzysiek nie odezwał się ani słowem. Trawił porażkę. Widziałam kątem oka, jak nabrzmiała mu żyłka na skroni, jak pulsuje. Był wściekły, a ja w duchu triumfowałam. No co, jestem tylko człowiekiem. Kiedy dojechaliśmy do domu, z odrazą wrzucił przepocony strój do kosza na śmieci.
– Nie będę go już potrzebował – warknął, a ja wybuchnęłam śmiechem.
Nigdy nie poruszaliśmy tematu tamtego nieszczęsnego meczu. Za to Krzysiek przestał się czepiać moich treningów, a gdy wyjeżdżałam na turniej, życzył mi powodzenia i nie wyczuwałam w tym cienia ironii. Zdobyłam jego szacunek. Musiał przekonać się na własnej skórze, że moja pasja to nie jest jakieś tam rzucanie piłki przez trzepak, tylko poważny wysiłek i regularna, ciężka praca. Pewnego dnia zdarzyło się coś jeszcze. Siedzieliśmy w restauracji z jego znajomymi z pracy, gdy naraz jeden z kolegów ośmielił się zażartować z kobiet uprawiających sport.
– Przecież każdy facet, wygra z babeczką, choćby nie wiadomo ile trenowała.
Krzysiek zmarszczył brwi.
– Naprawdę tak uważasz? To zagraj w siatkówkę przeciwko mojej Oli i jej drużynie. Stawiam tysiaka na dziewczyny.
Kolega już miał coś odparować, podkreślić, jaki to jest męski i nie do pokonania, gdy żona ścisnęła go za rękę i powiedziała:
– Nawet nie próbuj. Skoro stawia tysiaka, to znaczy, że rzuca są nie do pokonania.
Krzysiek puścił do mnie oko.
– Jak tam, moja pogromczyni? Podjęłabyś wyzwanie?
– Dorzuć jeszcze tysiąc – powiedziałam i posłałam mu całusa.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”