Nigdy nie byłam przebojowa. Wiktor doskonale wiedział, na co się pisze, kiedy brał ze mną ślub. Mieliśmy różne poczucie humoru, interesowały nas odmienne rzeczy.
Dlaczego więc ze sobą byliśmy? Chyba z przyzwyczajenia. Bo dobrze razem współpracowaliśmy i potrafiliśmy się nawzajem uzupełniać. Pracowaliśmy w jednej branży, dlatego lubiliśmy często sobie pomagać. Właściwie stanowiliśmy zgraną paczkę. I choć nigdy nie było między nami jakiejś niesamowitej chemii, z początku wydawało mi się, że go kocham.
Czy jemu kiedykolwiek się tak wydawało? Teraz trudno mi powiedzieć. Kiedyś byłam przekonana, że coś do mnie czuje. Że po prostu nie ma między nami namiętności, bo to dobre dla nastolatków, ale jest uczucie, które spaja znacznie mocniej niż coś tak ulotnego. Teraz już wiem, że po prostu się mijaliśmy, a z miłością miało to niewiele wspólnego.
Nagle bardzo polubił psa
Dwa lata po ślubie przygarnęliśmy psa. Mój brat, Bartek, przywiózł go ze schroniska, żeby mnie uszczęśliwić. Nie wiem, skąd wziął mu się taki pomysł, ale pies został i nawet Wiktor go zaakceptował, choć był do tego wszystkiego dość sceptycznie nastawiony. Zwierzak dostał na imię Nokturn i zadomowił się u nas na dobre.
Ustaliliśmy z Wiktorem, że ja będę wychodzić z psem rano, a on popołudniami i wieczorem. On co prawda trochę marudził, ale zawsze wywiązywał się ze swojego obowiązku. Niespodziewanie jednak zaczął wychodzić z Nokturnem na dłużej. Zwykle nie było go pięć, dziesięć minut, wtedy zaczął wychodzić na dwadzieścia minut, a czasem nawet na pół godziny.
– Pies musi się trochę wyszaleć – tłumaczył. – A Nokturn siedzi tylko w domu. Niech ma trochę radości z życia.
Nie protestowałam. Uznałam, że ma trochę racji, a przecież to, że polubił psa, nawet mi imponowało. A że stało się to tak nagle, już mnie nie zaintrygowało.
Znikał na całe godziny
W końcu Wiktor zaczął chodzić z Nokturnem do pobliskiego parku. Sam park znajdował się jakieś pięć minut drogi od naszego domu. Był dość rozległy i z tego, co się orientowałam, miał jakieś wydzielone miejsce na zabawę z psami. Rozumiałam, że Nokturnowi mogło się tam spodobać i doceniałam poświęcenie męża, że chciało mu się go tam zabierać.
Tyle że on zaczął z czasem znikać na całe godziny. Wracał do domu szczęśliwy, uśmiechnięty, jakby uskrzydlony. Nie rozumiałam, co tak na niego działa. Może potrzebował aktywności? Świeżego powietrza? Odskoczni od pracy? Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo się mylę i czego zupełnie nie dostrzegam.
Coś z tymi spacerami było nie tak
Któregoś popołudnia, gdy Wiktor jak zwykle wyszedł z Nokturnem do parku, ja wybrałam się z przyjaciółką na kawę. W zasadzie rzadko miałam czas na takie wypady – dużo pracowałam, a po powrocie miałam jeszcze dorywcze zajęcie, które pozwalało nam żyć na odpowiednim poziomie.
Justyna jednak uparła się, że nie mogę mieć wyłącznie życia zawodowego i że warto czasem zatroszczyć się o strefę prywatną. Uległam, bo jej argumenty były dość przekonujące. I dlatego wtedy wyszłyśmy.
Jak zwykle rozmawiałyśmy o wszystkim. Ona opowiadała mi o swoich problemach w pracy, kolejnych osiągnięciach jej dziesięcioletniego syna, Krystiana i wyjeździe, który planowała na najbliższy urlop. Ja tymczasem postanowiłam jej się pożalić na Wiktora.
– Ostatnio wiecznie nie ma go w domu – mruknęłam.
– Tyle pracuje? – spytała, przyglądając mi się uważnie.
– Nie – odpowiedziałam natychmiast. – Chodzi na spacery z psem. Wiesz, tym, co to go w ogóle nie chciał. – Uśmiechnęłam się pod nosem. – Zawsze z nim wychodził, ale ostatnio to mu trochę już odbiło. Łazi do tego parku, wiesz, tam koło nas. Wczoraj nie było go chyba ze trzy godziny.
Justyna zmarszczyła lekko brwi.
– Trzy godziny na spacerze z psem… – wymówiła powoli.
– Ja się dziwię, że Nokturn się jeszcze nie zmęczył – zaśmiałam się. – Skoro go tak przeciągnął.
– A u tego twojego Wiktora to się nic nie zmieniło? – dopytywała przyjaciółka. – No wiesz, nie zauważyłaś jeszcze czegoś dziwnego?
Zastanowiłam się.
– No, trochę inaczej się ubiera – przyznałam. – Wcześniej chodził tak na sportowo. Ostatnio przerzucił się na takie bardziej eleganckie rzeczy… pewnie w pracy mu coś powiedzieli.
Jej twarz wykrzywił bliżej nieokreślony grymas.
– No nie wiem, Milenko – odezwała się z powątpiewaniem. – Ja tam bym na twoim miejscu przyjrzała się tym jego spacerkom.
I zobaczyłam ich razem
Zupełnie nie wiedziałam, co Justyna miała na myśli. Bo czemu niby miałam się przyglądać? Spacer jak spacer. Pewnie biegał z tym psem po krzakach, rzucał mu jakąś zabawkę czy co tam się robi ze zwierzakami i tyle. Nic specjalnego. Chociaż to, że wybierał się tam na trzy godziny, było rzeczywiście nieco dziwne…
Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej mnie to męczyło.
– Właściwie co ty tam robisz w tym parku? – wyrwało mi się następnego dnia. – Wczoraj bardzo długo cię nie było…
– No wiesz, jak to jest. – Wzruszył ramionami. – Trochę chodziliśmy, trochę aportował, potem się zrelaksowałem na ławce, a on sobie biegał.
– No tak… – mruknęłam.
Nie wracaliśmy już do tego tematu, a on wstał, pocałował mnie w czoło i znów wyszedł z Nokturnem.
Zaczęłam domowe porządki, ale zupełnie nie mogłam się na tym skupić. Cały czas powracałam myślami do Wiktora i Nokturna. Zastanawiałam się, czy znów wrócą tak późno. Ostatecznie jednak nie wytrzymałam i stwierdziłam, że tam pójdę. W końcu przecież mogłam chcieć do nich dołączyć, prawda? Nie byłoby nic dziwnego w tym, że żona chciałaby potowarzyszyć mężowi.
Ubrałam się więc i wyszłam. Kiedy dotarłam do parku, zaczęłam przeczesywać wszystkie alejki. Zaczęłam oczywiście od miejsca, w którym właściciele bawili się z psami, ale tam ich nie było. Zobaczyłam ich dopiero dwie alejki dalej. I mnie zatkało.
Oprócz Wiktora była tam też nasza sąsiadka z dołu. W tamtym momencie mój mąż obejmował ją w pasie, a ona opierała głowę na jego ramieniu. Wiktor zresztą szepnął jej coś do ucha, a ona się roześmiała. Tuż obok nich dokazywały Nokturn i rudy kundelek tej baby. No tak, widziałam ją z nim wcześniej. Tyle że wcześniej nigdy nie zauważyłam jej z moim mężem.
Muszę zacząć od nowa
Wtedy, w parku, zrobiłam awanturę. Wiktor właściwie nic nie mówił, ale ta małpa stanęła w jego obronie. Nazwała mnie jędzą, która w ogóle nigdy nie dbała o męża. Stwierdziła, że trzymałam się kurczowo małżeństwa, zamiast pomyśleć o tym, że żadne z nas nie jest szczęśliwe. I jeszcze śmiałam mieć pretensje, że on szukał szansy na lepsze życie. Oczywiście, w jej ramionach.
Uznałam, że nie ma co dłużej poruszać z Wiktorem kwestii tych nieszczęsnych spacerków. Skoro zdecydowanie lepiej bawił się z sąsiadką i psami, ja nie miałam nic więcej do dodania. Zażądałam rozwodu. Nie chciało mi się bawić w żadne orzekanie o winie – chciałam, żeby to się jak najszybciej skończyło. Żebym nie musiała dłużej łykać jego podłych kłamstw.
Wiktor zabrał ze sobą Nokturna i mieszkają teraz na parterze, z sąsiadką i jej kundelkiem. Zostałam sama, ale wcale tego nie żałuję. I właściwie nie śpieszy mi się do nowego związku. Każdy kolejny facet mógł przecież zwiastować kłopoty.
Zresztą, wkrótce się wyprowadzam. Mam nadzieję, że dzięki temu wreszcie uniknę wiecznego wpadania na mojego byłego męża i jego nową wybrankę. W końcu tyle jest pięknych mieszkań. Czemu więc nie zmienić tego na coś w innej dzielnicy? Z dala od parków i amatorów psów.
Czytaj także:
„Sąsiadka zrobiła sobie z mieszkania przybytek rozpusty. Tych hałasów i hordy mężczyzn nie dało się znieść”
„Moja sąsiadka to wredny babsztyl. Jest wścibska i zaczepna. Nigdy nie wierzyłem w dobre serce pani Geni”
„Miałam dość dokarmiania wygłodniałego sierściucha sąsiadki. Jednak gdy nie przylazł, czułam, że wydarzyło się nieszczęście”