„Mąż chciał wykurzyć zięcia z rodziny i zrobił mu szkołę przetrwania. Dopiął swego, ale prawie przypłacił to życiem”

załamana kobieta fot. iStock, PeopleImages
„Pomyślałam z goryczą, że intryga mojego męża właśnie przynosi zamierzony efekt, bo przecież od początku chodziło głównie o to, żeby rozbić związek córki. Do diabła z tymi chłopami – jak oni wszystko potrafią człowiekowi obrzydzić!”.
/ 29.09.2023 13:15
załamana kobieta fot. iStock, PeopleImages

Odetchnęłam z ulgą, kiedy mąż, zawodowy oficer, przeszedł na emeryturę. Wszystkie „pokojowe” misje, w których brała udział polska armia, mogły mi go zabrać na zawsze. I niech sobie zaprzecza, ile chce, ale ja wiem, że żołnierzy nie wysyła się tam, gdzie jest bezpiecznie.

Może uda nam się wspólnie zestarzeć” – myślałam. Liczyłam na wspólne kino, spacery, romantyczny wyjazd za miasto…

– A co ja staruszek jestem, żeby spacerować, czy jak? – oburzył się kiedyś, po czym zabrał mnie na spływ kajakowy.

Tyle że spanie w namiocie nie sprawiało mi już żadnej frajdy. Nie te lata… Twardo, zimno, ciasno, no i ten brak łazienki! A potem przez cały dzień wiosłowanie… Jakby od tego zależały losy świata!

Myślałam, że tego nie wytrzymam

Zrezygnowałam ze wspólnych rozrywek. Nie muszę udowadniać wszystkim wokół, że jestem ciągle młoda. Z czasem więc i zapał męża do czynnego wypoczynku przygasł i coraz dłuższe stawały się jego sesje przy piwie i meczach w telewizji.

Zaczął mu nawet rosnąć brzuszek, ale u mężczyzny, który przekroczył pięćdziesiątkę, to przecież normalne. Mnie w każdym razie nie przeszkadzało. Nawet się cieszyłam, że hoduje swoje sadełko na naszym tapczanie, a nie gania gdzieś w poszukiwaniu wrażeń. Sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy nasza trzydziestoletnia córka przedstawiła nam swojego aktualnego chłopaka.

– Jestem taka zakochana, mamo! – świergotała przez telefon. – Chyba pierwszy raz na serio, wiesz? Mam nadzieję, że go zaakceptujecie. Szczególnie tata.

– No co ty, kochana! Masz trzydzieści lat i boisz się reakcji rodziców? – zaśmiałam się. – Ufam ci, córeczko. Obydwoje ci ufamy i jeżeli jesteś szczęśliwa, to w pełni akceptujemy twój wybór, naprawdę. Umieram z niecierpliwości, żeby zobaczyć tego szczęściarza – uspokajałam ją.

No i moja ufność w trafny wybór córki została poddana ciężkiej próbie. „Chłopak”, którego nam przedstawiła, był bowiem tylko pięć lat młodszy od mojego męża. Do tego rozwodnik z zasądzonymi alimentami na dwójkę dzieciaków…

Powstrzymałam się od jakichkolwiek uwag, ale kiedy wyszłam do łazienki, siadłam na desce toaletowej i rozryczałam się jak dziecko. Długo musiałam doprowadzać się do porządku, żeby nikt nie zauważył mojego załamania.

Najważniejsze jednak, żeby Heniek niczego nie chlapnął. Nigdy nie grzeszył przesadną subtelnością. Kiedy weszłam, właśnie doradzał swojemu rozmówcy zbadanie gruczołu prostaty. Przerwałam mu w pół słowa, prosząc o pomoc w kuchni.

– No co? Przecież przyda mu się takie badanie – wycedził ze złośliwym błyskiem w oczach, kiedy już byliśmy sami. – Ty wiesz, ile on ma lat? Jak ja mam mu właściwie mówić? „Synu”?!

– Mów do niego po imieniu i proszę cię, wstrzymaj się od złośliwości. Mnie też jest ciężko, ale nie róbmy przykrości dziecku. Jola naprawdę jest w nim zakochana.

Wytrzymał. Niewiele już się odzywał, ale przynajmniej nie palnął czegoś nieodpowiedniego. Obydwoje mieliśmy nadzieję, że romans nie przetrwa próby czasu i szybko się rozsypie, ale najwyraźniej się rozwijał. Wyglądało na to, że będziemy się musieli pogodzić z zaistniałymi faktami.

– Nigdy! – stwierdził z przekonaniem mój mąż. – Unaocznię naszej córce, że związała się z dziadkiem, bo najwyraźniej oślepła. Nie bój się, nie będę nieuprzejmy, nic z tych rzeczy. Będę wzorem teścia, zaufaj mi…

Mówiąc szczerze, wcale mu nie ufałam. Pozostawała mi tylko baczna obserwacja jego poczynań, aby w razie czego móc odpowiednio wcześnie interweniować. Heniek z werwą zabrał się do realizacji swoich planów. Najpierw zorganizował rodzinnego grilla. Zakupił parę rodzajów piwa, odpowiednie gatunki mięs i przyprawy do marynaty. Wbił się w mój kuchenny fartuszek z muchomorem i czynił honory domu.

Gotowanie zawsze nieźle mu wychodziło, ale tym razem przerósł samego siebie. Zaserwował naprawdę pyszne szaszłyki, do tego tryskał humorem i przez cały czas zabawiał gości miłą konwersacją. Córka była zachwycona, ja wzmogłam czujność. Wyglądało mi to na manewr zaciemniający, ataku spodziewałam się zupełnie z innej strony. No i doczekałam się.

– A co byś powiedział, Piotrze – rzucił po którymś z kolei piwku naszemu „zięciowi” – na typowo męską wyprawę? Od Joli wiem, że byłeś kiedyś taternikiem, i uwierz mi, od razu nabrałem ochoty na wspólną wspinaczkę. Też się w to kiedyś bawiłem i myślę, że moglibyśmy stworzyć niezły zespół.

Dzwonek alarmowy w mojej głowie zaczął cichutko dźwięczeć. 

Co też ten wariat jeszcze wymyśli?

– No, ale do Tatr mamy daleko – perorował mój luby – więc może na rozgrzewkę zaserwowalibyśmy sobie kajakowy maratonik po Bałtyku? Co ty na to? Sprzęt oczywiście załatwię, nie popłyniemy przecież zwykłymi kajakami z dykty. Aby było bardziej dramatycznie, funduję skrzynkę piwa dla tego, kto pierwszy dopłynie do Kołobrzegu.

Oczy Piotra zabłysły. Dał się złapać na haczyk męskiego współzawodnictwa.

– Super! – Jola klasnęła w dłonie. – Będziemy was z mamą dopingować z plaży. Tylko… czy to nie za długi dystans? To jakieś czterdzieści kilometrów w linii prostej!

Nagle zaczęło do niej docierać, że to nie zaproszenie na niedzielną wycieczkę, tylko wyzwanie, które jeden samiec rzucił drugiemu. Już się nie uśmiechała.

– Nie, nie zgadzam się – powiedziała, wsuwając rękę w dłoń swojego mężczyzny. – To głupie, żebyście się ścigali jak gówniarze. To dla was za duży wysiłek…

Chyba zorientowała się, że poruszyła drażliwy temat wieku i kondycji, ale było już za późno. Obaj zawodnicy uparli się udowodnić całemu światu, i oczywiście sobie nawzajem, że są młodzi i silni.

Uzgodnili termin rozgrywek, uścisnęli z uśmiechem dłonie i udawali, że nadal panuje miła atmosfera. Niestety, nastrój rodzinnej sielanki prysnął bezpowrotnie, choć rozstaliśmy się na pozór beztrosko, obiecując sobie nieszczerze kolejną imprezę. Po wyjściu gości próbowałam przemówić Heńkowi do rozsądku, ale udawał, że nie ma pojęcia, o co mi chodzi.

Starcie kogucików

– To tylko zabawa – machnął ręką.

– Ot, trochę męskiej rozrywki, nic więcej.

Następne dwa tygodnie nie wskazywały jednak, żeby traktował zawody rozrywkowo. W pokoju pojawiły się hantle i stary rower stacjonarny, na którym zrzucałam nadwagę. Dwa razy na dzień mąż wskakiwał na siodełko i pedałował do wyczerpania. Potem robił jeszcze zestaw pompek, machał
hantelkami i podciągał się na drążku.

Zaczynałam poważnie się martwić, że jego serce nie wytrzyma podobnych obciążeń, jednak nie chciał mnie słuchać. Nie zdziwiłam, się, kiedy przez telefon usłyszałam od Joli, że ma taki sam problem z Piotrem.

– Zrób coś, mamuś, zanim będzie za późno! – jęknęła zrozpaczona.

Niestety, Heniek nigdy nie należał do ludzi, którzy się komuś podporządkowują. Przez większą część życia to on należał do tych, który wydawali rozkazy, więc marne były moje szanse. Jedyne, co mogłyśmy zrobić, to nie brać udziału w tej męskiej szopce. Zostałyśmy w domu, pocieszając się wzajemnie, kiedy nasi dzielni „chłopcy” wypłynęli na w miarę spokojny Bałtyk.

– Najwyżej się trochę zmoczą – uspokajałam Jolę. – Wyszaleją się i będzie spokój.

Miałam rację z tym, że wrócą przemoknięci, oraz z tym, że poszaleją, ale myliłam się co do reszty. Heniek przegrał wyścig, a kiedy już zaleczył rany na męskiej psychice, rzucił przeciwnikowi kolejne wyzwanie.

Pojedynek na pistolety… Brzmiało groźnie, ale pistolety strzelały kulkami z farbą, więc nic złego nie mogło się wydarzyć. Jako były wojskowy mój mąż miał większe szanse na zwycięstwo w tej konkurencji i o to chyba chodziło. Chciał się dowartościować po ostatniej porażce. Tak już widocznie chłopy mają i nic na to nie można poradzić.

Radosny nastrój, w jakim wrócił do domu po rozgrywkach w paintballa, wskazywał na to, że ostatecznie zdominował partnera i jego rany się zagoiły. Dobrze, że wszystko rozegrało się w formie zabawy.

Wieczorem zadzwoniła córka

– Ty wiesz, mamuś, jakie Piotr ma sińce?! – zawołała. – Ojciec specjalnie strzelał mu w nogi, bo tylko tam nie mieli grubszych ochraniaczy… Piotrek zgrywa twardziela, ale musi go to piekielnie boleć, bo łyknął już dwa środki przeciwbólowe. Wiesz, odnoszę wrażenie, że tata zbzikował i nie spocznie, dopóki nie zamorduje mi faceta!

Czułam to samo co ona i miałam tylko nadzieję, że teraz, po remisie, te bzdurne rozgrywki zostaną zakończone. Przecież Heniek udowodnił już, że jest lepszy. W moich rachubach nie wzięłam pod uwagę zranionej ambicji Piotra – i to był błąd.

– Za miesiąc jedziemy z Piotrem na wycieczkę – parę dni później poinformował mnie lakonicznie mąż.

Brzmiało niewinnie, ale nie dałam się nabrać. Tak długo marudziłam, aż wyciągnęłam resztę informacji. Otóż zamierzali łazić po Tatrach. Byłam pewna, że wybierają się na kolejny wyścig w rodzaju „kto pierwszy
w schronisku przy Pięciu Stawach”.

– No nie, daj spokój, kobieto! – prychnął mąż pobłażliwie. – Nie będziemy gonić po szlakach jak niedzielni turyści. Jedziemy się powspinać. Nie ma mowy o żadnych wyścigach, bo będziemy spięci liną. Pełna synchronizacja i współpraca, bo na skalnej ścianie nie da się inaczej. Liczy się tylko to, jak zgrany zespół tworzy się z partnerem. To naprawdę dobrze zrobi naszym relacjom.

Zamknął mi usta taką argumentacją

– Przełom? – prychnęła Jola, kiedy się zdzwoniłyśmy. – Ty wiesz, gdzie oni chcą się wspinać?! Pewnie nic ci nie powie nazwa Kazalnica Mięguszowiecka, ale poszukaj sobie informacji o tej drodze skalnej w internecie, to nogi ci zmiękną!

Istotnie, kolana się pode mną ugięły, kiedy poczytałam na ten temat. Najtrudniejsza droga skalna o wysokości 500 metrów w naszych Tatrach! Jeszcze do niedawna młodzi, wytrawni taternicy potrzebowali dwóch dni na przejście tej ściany. Mój mąż nie był ani młody, ani wytrawny. O ile wiem, miał tylko jakieś szkolenia wspinaczkowe na niskich skałkach Jury Krakowsko-Częstochowskiej, i nie sądzę, żeby przez dwa tygodnie zrobili z niego mistrza wspinaczki. Poza tym tamte uprawnienia zdobył ze dwadzieścia lat temu. Czy jemu już całkiem na mózg padło?!

Zawołałam go do komputera i wskazałam na otwartą stronę z informacjami o śmiertelnych ofiarach przy zdobywaniu Kazalnicy. Machnął tylko ręką z lekceważeniem, co miało oznaczać, że wszyscy, którzy odpadli z tej ściany, to cieniasy.

– Jestem twardszy, niż wam wszystkim się zdaje – rzucił urażonym tonem. – Muszę tylko popracować nad kondycją.

No i zaczęły się dni jak w koszarach wojskowych. Przed śniadaniem kilkukilometrowy bieg w starych, powyciąganych dresach. Po śniadaniu seria ćwiczeń sprawnościowych i rozciągających, a po południu siłownia z tym całym żelastwem, które trzeba podnosić i opuszczać. Nie wydawało mi się, żeby służyło to jego zdrowiu. Nie w tym wieku.

Jednak próby przeprowadzenia jakiejkolwiek rozmowy na temat pomysłu ze wspinaczką spełzały na niczym. Mąż zachowywał się jak obrażone dziecko.
Jola twierdziła, że Piotr równie poważnie podchodzi do wyprawy i nie odpuści z własnej woli.

Zagroziła mu nawet, że odejdzie od niego, jeżeli on nie zrezygnuje, i najwyraźniej ich związek zmierza ku końcowi. Pomyślałam z goryczą, że intryga mojego męża właśnie przynosi zamierzony efekt, bo przecież od początku chodziło głównie o to, żeby rozbić związek córki. Do diabła z tymi chłopami – jak oni wszystko potrafią człowiekowi obrzydzić!

Zaczęłam i ja zastanawiać się, czy nie zagrozić Heńkowi rozwodem. Może to by go otrzeźwiło? Los jednak miał w zanadrzu inne rozwiązanie. Dwa dni później odebrałam telefon z siłowni Heńka.

– Męża właśnie zabrało pogotowie – poinformował mnie właściciel salonu. – Nie chcę pani straszyć, ale wygląda to na zawał.

Spokojnie podziękowałam mu za informację, po czym osunęłam się na podłogę. Przez chwilę nie myślałam o niczym, tylko gapiłam się w sufit. Nie mogłam zebrać myśli ani zmusić się do jakiegokolwiek działania. Trwało to dziesięć, może piętnaście minut, nie wiem.

Potem wstałam i zadzwoniłam po taksówkę. Kiedy dotarłam do szpitala, wiadomo już było, że nie ma zagrożenia dla życia. Heniek leżał pod kroplówką i tylko przez szybę mogłam zobaczyć jego bladą twarz. Najważniejsze, że żył.

– Przecenił swoje siły – powiedział mi lekarz. – Teraz musi się zacząć oszczędzać, bo to było ostrzeżenie. Następnym razem możemy nie zdążyć na czas…

No i to już prawie wszystko

Chciałabym móc napisać, że ta historia miała szczęśliwe zakończenie, ale to chyba byłoby kłamstwo. Wprawdzie Heńkowi wywietrzały z głowy bzdurne pomysły i powoli zaczął się godzić z ograniczeniami, jakie niesie ze sobą określony wiek, ale związek córki rozpadł się definitywnie. Powinnam się z tego cieszyć, lecz jakoś nie umiem.

A mąż? No cóż, dopiął swego. Jednak po zawale Heniek zrobił się inny, jakby poważniejszy. Wiem tylko, że przeprosił córkę za swoje zachowanie, a to, podobnie jak zawał, przydarzyło mu się po raz pierwszy.

Czytaj także:
„Chciałam dać mojemu synowi poczucie luzu. Omal przegapiłam moment, w którym groziło mu niebezpieczeństwo”
„Myślałam, że kilka chwil miłosnych wygibasów nie będzie miało konsekwencji. Były kochanek chciał mnie zrobić na szaro”
„Matka zawsze faworyzowała siostrę, a mnie traktowała jak bękarta. Przepisała na nią majątek, a ona wyrzuciła ją z domu”

Redakcja poleca

REKLAMA