Tuż po maturze przestałam być córką: miałam jedynie rodzić wnuki. Zmęczona pytaniami i oczekiwaniami w związku z każdym dniem babci, zaczęłam wyciągać od matki pieniądze, które miały pomóc mi upolować przyszłego tatusia. Nie mogę wyznać jej całej prawdy...
Matka miała plan
Spokój miałam do matury. Kiedy dziecko żyje w niezmiennych warunkach, za żadne skarby nie spodziewa się, że coś zmieni się z dnia na dzień. Tak jednak było w moim przypadku.
– No, kolejna córka odchowana. Teraz czekam na ślub i wnuki – wparowała do mojego pokoju i wypaliła.
– Mamo. Dzisiaj odebrałam wyniki matury... Nie uważasz, że to trochę za wcześnie? – zapytałam. Zresztą na początku odebrałam jej słowa, jako żart.
– No tak, a z takimi wynikami i tak nie wybierzesz się na studia.
– Wybiorę, może na animację albo historię sztuki – powiedziałam zgodnie z prawdą.
Przedmioty humanistyczne zdałam całkiem ładnie, niestety ścisłe to już tragedia. Poczułam, że matka cisnęła mnie do nauki tylko dlatego, żeby pokazać mi, jak bardzo do niczego się nie nadaję. Wszystko, poza historią językami, od razu wylatywało mi z głowy, bez względu na to, ile brałam korepetycji.
– I co, będziesz wycierać kurze w muzeum? Równie dobrze możesz robić to w domu, bawiąc dziecko. Uparłaś się na tą naukę, płaciłam krocie, no i co? 31% z matematyki. Brawo, faktycznie zdane, całym jednym procentem.
Nie chciałam zakładać rodziny
Trafiła w czuły punkt. Czułam się tak głupia i bezużyteczna. Wiedziałam już, że nie wesprze mojej edukacji w żadnym kierunku, który uważa za niepoważny. Musiałam jak najszybciej wynieść się z domu.
– Iga, przecież przechodziłam przez to samo. Nie dostałam się na medyczny, więc dała mi ultimatum. No, ale wyszło na dobre, mam fajną, szczęśliwą rodzinę – pocieszała mnie siostra.
Super, dobrze dla niej. Ja jednak nie chciałam żadnej rodziny. Wolałam już wycierać kurze w muzeum, jak to powiedziała moja matka. Coś, co dla innych może być hańbą, dla mnie byłoby i tak osobistym osiągnięciem. W tamtych czasach nie mówiło się jeszcze o prawach dziecka do dalszego kształcenia. Nikt nie śmiał zobowiązać sądownie rodzica do opłacania utrzymania na studiach. Stchórzyłam i skończyłam na zmywaku.
Udawałam, że mam faceta
Nie wystarczyło to, że wynajęłam sobie pokój i opłacałam go ze skromnej pensji. Mój los został już przypieczętowany.
– Iguś, poznałaś tam jakiegoś chłopca? Jakiś przystojny kelner, kucharz? Taki na pewno pomoże ci w domu, przy dzieciach. Wiesz sama, że na Dzień Babci chcę dostać test ciążowy...
Pomyślałam o kolegach z pracy i prychnęłam. Pracowało mi się dobrze, po czasie zaczęłam pomagać nawet przy przygotowywaniu potraw. Romantycznie nie interesował mnie jednak żaden z nich. Powtórzyłam to matce.
– Myśmy też nie kochali się od początku z ojcem, ale prawdziwa miłość to dzieci. Po latach to wszystko zakwitło...
– To na jaką cholerę się hajtaliście?!
– Bo moja matka, a twoja babcia wytłumaczyła mi, że uczucie pojawi się, gdy narodzą się dzieci. I tak się stało. Za to ty jesteś jak zdarta płyta...
– I dobrze! Nie chcę mieć dzieci! – wykrzyczałam.
Matka narobiła mi wstydu
Nic nie zapowiadało jednak tego, co miało nastąpić. Mama wparowała w któryś dzień do naszej knajpy i osobiście wypytała wszystkich mężczyzn w zasięgu wzroku, czy zamierzają założyć rodzinę.
– Ach tak, chce pan czwórkę dzieci? Moja Igusia też marzy o takiej gromadce! A ja na Dzień Babci chciałabym niespodziankę... – ćwierkała w moim imieniu do mojego szefa, wąsacza po czterdziestce. Zebrało mi się na wymioty. Uciekłam na zaplecze i rozpłakałam się.
– Co się dzieje? – usłyszałam głos kolegi, młodego kelnera.
Wyrecytowałam mu całą historię. Po chwili namysłu zaproponował prosty układ.
– Mogę udawać twojego faceta. Też potrzebuję przykrywki. No wiesz... Chyba się domyślasz...?
Domyśliłam się już dawno. Super, biorę od razu, może nawet być na wynos. Zaśmiałam się w myślach z własnego żartu.
Zaczęłam udawać
Przez kolejne trzy lata Maciek udawał mojego chłopaka, a mnie udało się przekładać przed matką termin posiadania dzieci z „nigdy” na „na później”. Niestety, nie mogło trwać to wiecznie. W któryś dzień zobaczyła na mieście Maćka ze swoją prawdziwą miłością.
– Iga! – usłyszałam krzyk w domofonie. – Moje ty biedactwo, przez tego krętacza już zawsze byłabyś bezdzietna. Co on ci nagadał? Może zapiszę cię na szybkie randki albo na jakieś tańce? Wpuść mnie, pogadamy...
Milczałam chwilę przed domofonem. Nagle coś przyszło mi do głowy. Zwietrzyłam w tym niezły biznes. „Niech zapisze mnie na wszystkie zajęcia świata” – pomyślałam. „Porobię coś fajnego za pieniądze, które należały mi się na studia”.
Przez kolejne pięć lat chodziłam więc, kolejno, na kurs tańca towarzyskiego, nordic walking, wieczorki poetyckie, warsztaty teatralne, trzy kursy fotografii, a nawet: na zajęcia ze stolarstwa. Kiedy umęczona ciągłą pracą zapragnęłam relaksu i zmiany otoczenia, naciągnęłam ją na ferie dla singli z nauką narciarstwa. Wyszalałam się na stoku, objadłam kiełbaskami i opiłam grzańcem, jednocześnie skutecznie odganiając od siebie facetów.
Ciągle pojawiały się pytania
Za sprawą tego, że znałam się na wielu różnych rzeczach, zaczęłam też pracę w instytucjach sztuki. Organizowałam sama ciekawe zajęcia i animacje. Przynajmniej zyskałam wymarzoną pracę.
– Iguś, jak tam, kiedy będą wnuki? Wiesz, Dzień Babci się zbliża – zadzwoniła do mnie po raz tysięczny. Działo się to cztery lata temu.
– Pamiętasz Andrzeja z kursu stolarstwa? Prawdziwy drwal, ideał faceta... – kłamstwo weszło mi już w krew.
– Oczywiście, opowiadałaś mi o nim.
– No więc widzisz: chcę mieć dzieci z nim i tylko z nim. Niestety, rozwozi obecnie kłody po ciężkich terenach, jest na kontrakcie na Alasce. Wróci może za rok...
Byłam dobrą aktorką
Kiedy mój kolejny rzekomy romans kończył się udawanym płaczem, dreptałam na następne zajęcia za kasę mamusi. Wmawiałam jej, że chcę mieć dzieci, ale zawsze wymyślałam ostatecznie jakąś tragiczną historię.
– Dawid jest bezpłodny – szlochałam. – A myśmy tak się starali, pamiętasz? Sama chciałaś opłacić nam lekarzy, ale jak się okazało, nawet najlepszy zabieg nie da absolutnie nic.
– Ciotka Stefa też była bezpłodna, a skończyła z piątką dzieci! Nie marudź, przyprowadź Dawida, wypijemy herbatkę i pogadamy o klinikach w okolicy. Przecież niedługo Dzień Babci, a ja nadal bez wnuków...
Przyprowadziłam więc kolejnego udawanego narzeczonego. Pieniędzmi na „leczenie bezpłodności” dzieliliśmy się na pół. To nie tak, że jestem małostkowa i myślę tylko o pieniądzach. Dopadają mnie czasem wyrzuty sumienia. Po prostu zaleczam w ten sposób swoje traumy. Co roku, szczególnie przed dniem babci, czekało na mnie to samo błaganie i płacz. Nie dało się tego wytrzymać...
Boję się założyć rodzinę
Mam już 32 lata, a na koncie kilkadziesiąt tysięcy wyciągniętych na zajęcia i terapie nieistniejącej bezpłodności. Cenię swoją pracę i znajomych, ale wciąż nie śpieszy mi się ani do ołtarza, ani na porodówkę. Czasem do mojej świadomości przebijają się myśli o rodzinie. Chyba zostały we mnie jakieś uśpione instynkty – po prostu się boję. Gdyby moja matka dała mi spokój lata temu, być może sama doszłabym do decyzji o założeniu rodziny.
Gdybym chociaż mogła zagwarantować sobie, że będzie to chłopiec... Niestety. Jeśli urodzi się córka, będzie musiała żyć z taką babcią. Kolejna kobieta w rodzinie przejdzie przez ten sam cykl, a ja, straumatyzowana życiem z moją własną matką, nie będę potrafiła jej obronić. Jedna z moich sióstr ma już dorosłą córkę, dwa lata temu byłam na jej osiemnastce. Pewna szczególna osoba rozpacza zaś, że nie ma jeszcze prawnuków...
– Mamo, będę miała coś dla ciebie na... Dzień Babci. Pewną informację – wydukałam nieśmiało.
– Naprawdę? I to coś ma dwie kreski? – usłyszałam rozemocjonowany głos w słuchawce.
– Ech... Dowiesz się na miejscu – zmarkotniałam.
– Nie mogę się doczekać! – wręcz wyśpiewała.
Czuję, że muszę powiedzieć jej prawdę, ale jednocześnie: nie mogę. Tak naprawdę zamierzam oznajmić jej, że wyprowadzam się za granicę. Potrzebuję zmian, nowego otoczenia i lekkiej głowy. Nie zamierzam brać już od niej żadnych pieniędzy i wciskać kitu o nieistniejących kandydatach na tatusiów. Do końca życia będzie mi za to poniekąd wstyd.
Z drugiej strony, nie wyznam jej, że póki co, na wnuki nie ma co liczyć. Wraz z przeprowadzką, stopniowo ograniczę po prostu męczący kontakt i zacznę żyć nowym życiem. Kto wie: może z czasem taka terapia zrobi mi dobrze i przekonam się do założenia rodziny. Wyłącznie na własnych zasadach.
Iga, 32 lata
Czytaj także: „Wolałam zdobyć nagrodę w pracy niż szacunek kolegów. Uprzejmymi uśmiechami i słowami nie spłacę przecież kredytu”
„Szalałam na stoku, a mąż siedział w hotelu obrażony. Tej zimy miałam ciekawsze towarzystwo niż tego nadętego gbura”
„Zaszłam w ciążę byle tylko zatrzymać faceta przy sobie. Efekt? Wyszłam na tym, jak Zabłocki na mydle”