Zorientowałam się, że inne dzieci nie mają aż tak młodych mam. Ale urodziła mnie i wychowywała sama, bo mój młodociany ojciec nie dorósł do takiej odpowiedzialności. Czy raczej po prostu się jej przestraszył. Mama – nie.
Była dzielna i twarda
Kiedy tylko zdała maturę, wyprowadziła się od dziadków, znalazła pracę i zaczęła życie na własny rachunek. Ukończyła zaocznie studia, żeby znaleźć lepszą pracę – na jeden, a nie półtora etatu – i mieć więcej czasu dla mnie. Nigdy mnie nie zawiodła. Była moją opiekunką, pocieszycielką, a kiedy dorosłam, nasza relacja mama–córka zaczęła dryfować w stronę przyjaźni.
Nowo poznawani ludzie zwykle brali nas za siostry. Nie przeszkadzało mi to. Byłam dumna z mojej mamy. Nie ułożyła sobie życia z innym mężczyzną, ale raczej nie dlatego, że nie miała wzięcia. Była ładna, zadbana, miała piękne włosy i świetną figurę. To od joggingu, który był jej pasją, niemal codziennie musiała przebiec kilka kilometrów, bo inaczej ją nosiło. No i była mistrzynią dyskretnego makijażu, dzięki któremu kobieta wygląda jak naturalna piękność.
Kiedy zaczęłam umawiać się z chłopakami, dziwiłam się, że ona tego nie robi. Przecież mogłaby znaleźć mężczyznę, ułożyć sobie z nim życie, być szczęśliwa jako kobieta.
– Och, kochanie… Daj już spokój, tak wyszło – powiedziała mi kiedyś. – Najpierw nie było czasu, bo byłaś malutka i potrzebowałaś uwagi, ja ciągle pracowałam, potem pracowałam i studiowałam. To nie tak, że nie chodziłam na randki. Byłam na kilku, ale szybko okazywało się, że gra nie jest warta świeczki, bo jemu coś nie pasuje, palant jeden z drugim… – wydęła usta, a ja domyśliłam się, że tym „czymś” prawdopodobnie byłam ja.
– Więc dałam sobie spokój. Właściwie… było mi dobrze samej, to znaczy tylko z tobą. Nie potrzebowałam nikogo innego, by poczuć się lepiej, by coś sobie albo innym udowodnić. Im szybciej zrozumiesz, że ty sama decydujesz o swoim szczęściu, tym mniej czasu stracisz na nieodpowiednich facetów, skarbie.
Mama uczyła mnie, że naprawdę lepiej być samej i wieść ciekawe, dobre życie, niż powoli usychać u czyjegoś boku. Stosowałam się do jej rad i nie dawałam sobą pomiatać ani manipulować. Nie ulegałam szantażom emocjonalnym, jak niektóre moje koleżanki, gotowe zrobić niemal wszystko, byle nie stracić tego jednego jedynego, księcia z bajki, psia go mać.
Dzięki temu nie przeżywałam zawodów miłosnych na miarę tragedii narodowej, a patrząc na siebie w lustrze, nie miałam ochoty pukać się palcem w czoło. Byłam szczerze wdzięczna mamie za to, że nauczyła mnie zdroworozsądkowego podejścia do tematu miłości i związków. Kiedy studiowałam, ona dopiero dobijała do czterdziestki, więc nic dziwnego, że czasem wyskakiwałyśmy razem na miasto.
Mama nie miała nic przeciwko
I właśnie wtedy – podczas wizyty w klubie – coś jej odbiło. Po prostu kobiecie, którą miałam za najmądrzejszą, najfajniejszą mamę na świecie, nagle coś odwaliło. Jakiś koleś wyciągnął mnie na parkiet. Wyglądał na kilka lat starszego ode mnie, nieźle się ruszał, więc przetańczyliśmy kilka kawałków. A potem spytał, czy mam coś przeciwko, żeby zatańczył teraz z moją koleżanką.
Mówił o mojej matce, ale nie sprostowałem. Przypadkowy koleś w klubie, ciemno, migają kolorowe światła, huczy i dudni głośna muzyka, nie było warunków do wyjaśnień ani powodów do obrazy. Nie chce więcej ze mną tańczyć, to nie, proszę bardzo, niech tańczy z moją „koleżanką”. Mama też nie miała nic przeciwko.
Szczęka mi opadła dopiero, gdy zobaczyłam, jak się rusza na parkiecie przy tym chłopaku. Przylgnęła do niego jak druga skóra. W tamtej chwili uśmiechnęłam się tylko i życzyłam im dobrej zabawy. Ale kiedy ta zabawa się przedłużała, a ja siedziałam sama przy barze i pilnowałam drinków, przestało mi się podobać.
– Jedziemy do domu? – spytałam.
Mama spojrzała na chłopaka, który stał obok i czekał, aż skończymy rozmawiać.
– A możesz wrócić sama? Weźmiesz taksówkę? Ja bym jeszcze została…
OK, pojechałam sama. Byłam już dużą dziewczynką i naprawdę nie widziałam problemu w tym, że mama zostanie w klubie dłużej. Wróciłam, położyłam się spać i zasnęłam jak kamień. Rano zaś, kiedy wychodziłam z łazienki po prysznicu, owinięta w ręcznik i z kolejnym ręcznikiem na głowie po umyciu włosów, natknęłam się w mieszkaniu na… obcego faceta!
Nie wierzyłam własnym uszom
Rozpoznałam w nim chłopaka z klubu, co nie zmienia faktu, że nadal był dla mnie obcym gościem. W moim domu! Rano! To było na maksa krępujące, w dodatku tak niespodziewane, że z piskiem uciekłam do swojego pokoju, w którym się zamknęłam. Po chwili zapukała do mnie mama.
– Córcia, nie przesadzaj, nic takiego się nie stało. Spałaś, gdy wróciliśmy, nie chciałam cię budzić i informować, że mamy gościa. Trochę nam się przyszalało…
– Mamo! Trochę?! Przecież on jest prawie w moim wieku!
– Jesteś jej matką? – chłopak stanął w drzwiach mojego pokoju. – Szacun – pokiwał z uznaniem głową. – Nieźle się trzymasz. I nieźle…
– Dzięki – przerwała mu. – Idź pod prysznic, a ja pogadam chwilę z córką.
Nie wierzyłam własnym uszom. Odprawiła go nieznoszącym sprzeciwu tonem matki, a on grzecznie posłuchał.
– Agata, nie bądź świętoszką – zwróciła się ponownie do mnie.
– Nie jestem. Od dawna mówię, że powinnaś sobie znaleźć faceta. Niechby nawet tylko do łóżka. Ale może takiego bardziej w twoim wieku, co? Bo jak to ma teraz wyglądać? Będziemy razem chodzić na podryw i konkurować ze sobą? Mam się bać, że jak przyprowadzę na obiad chłopaka, to możesz mi go odbić?
Co noc inny gość?!
– Nie musisz być złośliwa, ale rozumiem, że cię zaskoczyłam i zawstydziłam. Przepraszam. Postaram się więcej tego nie robić – podeszła i pocałowała mnie w czoło. – Zjesz z nami śniadanie? – spytała. Ot tak, jak gdyby nigdy nic.
– Nie! – warknęłam.
Nie miałam ochoty siedzieć z nimi przy jednym stole. Koleś najpierw kleił się w tańcu do mnie, a potem do mojej matki. Do niej nawet więcej niż kleił. Nie no, sorry, nie byłam tak wyluzowana, jak sądziłam. Nie przełknęłabym ani kęsa.
Potraktowałabym ten wybryk jako efekt jednego drinka za dużo. Każdemu się zdarza popełnić błąd, nawet matce. Tyle tylko, że tydzień później pojawił się następny chłopak. Miał dwadzieścia kilka lat. Za tydzień kolejny. Jeśli tak to wyglądało, kiedy niby starała się mnie nie zawstydzać, to co by się działo, gdyby się nie hamowała? Co noc inny gość?!
Nie miałam pojęcia, gdzie wychodzi wieczorami, bo musiałam się uczyć do sesji. A ona po pracy ciągle gdzieś z kimś imprezowała. Może odbijała sobie brak szaleństw za młodu, a może wkroczyła już w etap kryzysu wieku średniego?
Tak czy siak, uwodziła chłopaków, których to ja powinnam podrywać. Owszem, nie wyglądała na swoje lata, ale to nie znaczyło, że urodziła się później, niż wskazywała metryka. Raz, to było do wybaczenia, dwa, trochę dziwne, ale następne? Niby nie moja sprawa, z kim moja niezamężna matka sypia, ale czułam się naprawdę źle, kiedy w weekendowe poranki zastawałam w domu kolejnego półnagiego chłopaka.
Miałam dość i postanowiłam się wyprowadzić
Szczerze mówiąc, gdyby miał więcej lat, też by mi to przeszkadzało. Zwłaszcza że co rusz pojawiał się inny. Przecież to była moja matka, na Boga! I tak powinna się zachowywać, przynajmniej przy mnie, a nie jak napalona współlokatorka czy jakaś, za przeproszeniem, puszczalska!!!
To, że świetnie się dogadywałyśmy, że brano nas za siostry, nie oznaczało, że nie jestem jej córką.
Miałam dość i postanowiłam się wyprowadzić. Koleżanka z roku akurat szukała współlokatorki. Dopiero wtedy do mamy dotarło, że jej etap szaleństw, obiektywnie patrząc, może nie jest czymś nagannym, ale dla mnie, odbierającej całą sytuację bardzo osobiście i subiektywnie, jest to wszystko mało komfortowe, by nie rzec, niesmaczne.
Problem rozwiązał się, gdy do naszego miasta przeprowadził się brat jednej z koleżanek mamy. Przyjechał kiedyś po siostrę, gdy spotkały się z mamą na babski wieczór przy winie, i wpadł po uszy. A że był wytrwały, nie dał się spławić po jednej wspólnej nocy.
Po raz pierwszy widziałam mamę z mężczyzną w jej wieku, w dodatku randkującą na poważnie. Aż miło było patrzeć, jak przejmuje się wyborem sukienki czy butów, jak błyszczą jej oczy, gdy mówi o Bartku, jak się cała rozjaśnia na jego widok…
Owszem, zdarza się, że jemy śniadania we trójkę, ale teraz jakoś mnie to nie żenuje, nie zawstydza i nie mam ochoty czmychnąć czy zamykać się w swoim pokoju. Może dlatego, że Bartek szanuje moje uczucia i nie paraduje rozebrany po naszym domu. A ja lubię patrzeć na tych dwoje zakochanych gołąbków. Są tak uroczy i słodcy, że przestałam słodzić poranną kawę…
Czytaj także:
„Ojciec nazywał moją siostrę chwastem i nawet jej nie lubił. Kiedy wyjechała, zupełnie zerwał z nią kontakt”
„Bez wiedzy męża poszłam na zabieg in vitro. Efekt? On porzucił mnie dla jakiejś lafiryndy, a ja zostałam samotną matką”
„Po śmierci męża, znienawidziłam własną córkę. Była jak skóra zdjęta z ojca, nie mogłam na nią patrzeć”