„Marzyłam, że na emeryturze będę korzystać z życia. A syn już pierwszego dnia wstawił mi dzieci do domu”

zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, mimagephotos
„– Ty będziesz miała zajęcie i poczujesz się potrzebna. Dzieci będą miały domowe obiadki i nie będą musiały codziennie wstawać razem z nami po szóstej, a my zaoszczędzimy pieniądze – mówili, a ja w duchu trzęsłam się ze złości po każdym ich kolejnym słowie”.
Listy od Czytelniczek / 17.11.2023 10:30
zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, mimagephotos

Całe życie pracowałam w szkole. Byłam nauczycielką w klasach I–III i kolejne roczniki maluchów traktowałam niemal na równi ze swoimi dziećmi. Szkoła była całym moim życiem, a rytm kolejnych lat wyznaczały przygotowania do obchodów kolejnych uroczystości.

Żyłam problemami moich uczniów

Razem z uczniami organizowałam przedstawienia na apele, wystawy rysunków eksponowanych w szkolnych gablotkach, konkursy, warsztaty, wycieczki. Brałam pod skrzydła nieco przestraszone maluchy przychodzące prosto z zerówki i starałam się, żeby w szkole nie zostały od razu wrzucone w kierat powtarzalnych obowiązków.
Starałam się organizować dla nich zabawy, rozrywki, wyjazdy, wyjścia do kina czy teatru lalkowego. A wszystko to w czasach, gdy wychowawcy wcale aż tak bardzo nie angażowali się jak obecnie.

– Pani naprawdę kocha dzieci. Widać, że ma pani do nich świetne podejście i potrafi okiełznać największych łobuzów – często podczas zebrań i wywiadówek powtarzały mi mamy.

– Moja Zosia jest w panią wpatrzona jak w zegarek. Mówi, że nie wyobraża sobie szkoły bez pani Jadzi – podobnych zdań słyszałam naprawdę dużo.

W ostatnich latach mój entuzjazm jednak nieco osłabł. Zarobki w edukacji nigdy nie należały do wysokich, ale na szczęście mój mąż miał dość dobrą posadę, dlatego zawsze udawało się nam wiązać koniec z końcem. Zbudowaliśmy dom, wykształciliśmy dwójkę dzieci, wyprawiliśmy im wesela i pomogliśmy nieco w starcie w dorosłość.

Poczułam się zmęczona

Z biegiem lat byłam już jednak zmęczona ciągłą pracą. Wiem, że może zabrzmię niczym narzekająca starsza babcia, która chciałaby zatrzymać czas w miejscu, ale młodzież naprawdę się zmieniła. Wraz z nią także rodzice. Stali się bardzo roszczeniowi. Matki już nie chwaliły mnie za ciepło i wsparcie okazywane ich pociechom, ale wynajdywały tysiąc mniej i bardziej ważnych problemów.

– Czy ta pani Jadzia nie jest za stara, żeby poradzić sobie z dziećmi? Teraz ważne jest, aby zadbać od jak najmłodszych lat o rozwój. Nauka języków, obycie z komputerem, rytmika, taniec, sport, zajęcia dodatkowe. A ona dalej lepi z dzieciakami z plasteliny i maluje farbami – kiedyś podsłuchałam słowa jakieś umalowanej trzydziestolatki, której chyba nie odpowiadało, że to ja zostanę wychowawczynią pierwszej klasy.

– Tak, później mogą mieć mniejsze szanse i nie dogonią konkurencji. A teraz świat jest brutalny. Albo jesteś najlepszy, albo cię zjedzą – odpowiedziała druga mama i posłała w moją stronę kwaśny uśmiech, bo zauważyła, że akurat idę w ich stronę.

No cóż, świat się zmienia, a ja już nie mam ani siły ani ochoty, żeby pędzić razem z nim. Byłam naprawdę zmęczona wieloma latami pracy – mimo, że zawsze ją kochałam. Ciągły hałas, pretensje rodziców, brak wsparcia ze strony dyrekcji, braki materiałów i konieczność wypełniania tony papierków oraz rubryczek w elektronicznym dzienniku zaczęły mnie przerastać.

Z utęsknieniem czekałam na emeryturę

– Marzę już o emeryturze. Chciałabym zwolnić, odpocząć. Bieganie za pełnymi energii siedmiolatkami jest już nie na moje siły – kiedyś, w chwili szczerości, poskarżyłam się mężowi.

– Jeszcze rok i będziesz mogła odejść ze szkoły. A wtedy „wesołe jest życie staruszka” – Ryszard zanucił mi z rozbrajającym uśmiechem.

Mój mąż już od 2 lat był na emeryturze i wcale nie narzekał na brak zajęć. Spędzał czas na działce, zapisał się na zajęcia szachowe w domu kultury, chodził z kolegami na ryby.

– Nie mogę się doczekać, aż do mnie dołączysz. Kazik z Krysią już od dawna wyjeżdżają na weekendowe wycieczki po okolicy. W ostatni wrzesień wynajęli nawet kampera i pojechali na 3 tygodnie w taką piękną okolicę nad zalew – mówił, a ja otwierałam oczy ze zdumienia, bo wcześniej nic nie mówił mi o przygodach swojego kolegi od wędkowania.

– We wrześniu? – dopytałam tylko. – A wtedy kempingi nie są zamknięte?

– No właśnie, nie. Tam, gdzie byli sezon trwa od połowy kwietnia do końca października. Ponoć wypoczęli za wszystkie czasy. Nie było już hałasu, bo imprezowa młodzież wyjechała. Robili ogniska, kąpali się, bo słońce dopisało, leżeli na plaży, zwiedzali malowniczą okolicę. Za rok możemy do nich dołączyć – w słowach męża słyszałam entuzjazm.

Planowaliśmy nasze nowe życie

Całą zimę planowaliśmy, co będziemy robić po moim przejściu na emeryturę. Chcieliśmy nadrobić czas, bo od wielu lat przytłaczały nas obowiązki domowe, wychowanie dzieci, praca i tzw. codzienny kierat. Nie za bardzo mieliśmy czas na wspólne eskapady, wyjścia tylko we dwoje czy chociażby romantyczne kolacje w restauracji.

– Teraz będzie inaczej. Dzieci już się usamodzielniły, pomogliśmy im w miarę możliwości. Remont niedawno robiliśmy, dlatego nie potrzebujemy oszczędzać. Nasze emerytury i oszczędności, które mamy, wystarczą na spokojne życie i organizowanie sobie czasu – mówił Rysiek, a ja uśmiechałam się, nie mogąc już doczekać się tego naszego drugiego miesiąca miodowego.

– Pojedziemy do tego pensjonatu na Mazury, gdzie byliśmy jeszcze jako raczkujący związek. Ciekawe, czy on jeszcze istnieje. Pamiętasz go? – pytałam z uśmiechem.

– Jasne, jak mógłbym zapomnieć. To tam podjąłem decyzję, że chcę, byś została moją żoną – zdradził mi tajemnicę, o której nie miałam pojęcia.

Chcieliśmy odpocząć

Już umówiłam się z moją siostrą, że odwiedzimy ją na dłużej. Marzena z mężem kupili malowniczy domek na wsi, tuż przy samym lesie, gdzie stworzyli istny raj na ziemi. Zielono, mnóstwo kwiatów, ogromny ogród i duża weranda, gdzie spędzają wspólne wieczory przy domowej nalewce i poranki z filiżanką kawy.

Marzyłam, że uda m się porzucić pośpiech i wreszcie nieco z mężem pożyjemy. A może tak pojedziemy wspólnie z Kazikiem i jego żoną na ten kemping? Albo zaplanujemy zagraniczny wyjazd? Czytałam, że teraz poza sezonem można wykupić naprawdę niedrogie wczasy w świetnych warunkach.

– Wyobraź sobie: tylko ty, ja, hotelowy basen, drinki i pyszne potrawy, których nie muszę sama gotować. Wreszcie zobaczę, o co chodzi z tymi zabiegami czekoladą w SPA. Żyć nie umierać – planowałam, a mąż z entuzjazmem mi przytakiwał.

Nasze plany sprawiły, że ostatni dzień roku szkolnego wcale nie wywołał we mnie łez czy smutku za przemijającym czasem. Dzieci razem z inną nauczycielką przygotowały piękne pożegnanie. Były wierszyki, piosenki, uśmiechy i drobne upominki. Później pożegnanie odbyło się w pokoju nauczycielskim.

Po wyjściu ze szkoły ostatni raz spojrzałam na jej mury i poczułam się wolna. Kochałam to  miejsce, ale teraz czas na młodszych. Żegnajcie obowiązki, witaj słodka emeryturo.

Syn podrzucił mi wnuki

Mój entuzjazm potrwał dokładnie jeden dzień. W sobotę obudził nas dzwonek do furtki. Zaspana wygrzebałam się spod kołdry, owinęłam szczelnie szlafrokiem i spojrzałam przez okno kuchenne, z którego było widać bramę. Pod naszym domem stał czerwony samochód, z którego wybiegały moje wnuki, czteroletnie bliźniaki: Kamil i Pawełek. Za nimi kroczyła synowa, rozkładając parasol, bo widocznie zaczęło mżyć.

– Mamo, chyba cię nie obudziliśmy? Już prawie dziewiąta, nigdy do tej godziny nie spałaś. Pamiętasz, jak byłem nastolatkiem i wstawałaś w weekendy wpół do szóstej, żeby wyrobić się ze sprzątaniem, praniem, zakupami i gotowaniem? – paplał syn, a cała reszta wesołej gromadki już wpakowała się do przedpokoju, wnosząc na butach wodę i błoto.

– Zrobisz nam kawy? – dodała Agnieszka. Napijemy się i jedziemy do centrum handlowego. Maluchy zostawimy u ciebie. Po co mają plątać się nam pod nogami.

Wstawiłam czajnik, zaparzyłam kawę i wyjęłam z szafki kruche ciasteczka z marmoladą, które chłopcy od razu wpakowali sobie do buzi, krusząc niemiłosiernie nie tylko na stół, ale i kanapę oraz dywan.
W efekcie cały swój pierwszy dzień emerytury spędziłam, biegając po domu za wnukami, prosząc ich, żeby zjedli zupę i odpowiadając na setki pytań. Rysiek ewakuował się przed południem, tłumacząc, że umówił się z Kazikiem na ryby. Potem może wstąpią jeszcze na piwo. No cóż, nici z romantycznego dnia tylko we dwoje.

Niedzielę też mi zaplanował

Syn odebrał wnuki dopiero dobrze po 18 i wprosił się z całą rodziną na niedzielny obiad.

– Nikt nie gotuje takiego pysznego rosołu jak ty mamuś. I te kotlety schabowe z chrupiącą panierką. Pamiętasz? Zawsze podawałaś do nich domowej roboty surówkę z kapusty pekińskiej i ciasto prosto z piekarnika – Tomkowi chyba marzyły się ulubione przysmaki z dzieciństwa.

I tak sobotni wieczór i niedzielne przedpołudnie spędziłam w kuchni. Nad ubijaniem, doprawianiem i smażeniem góry kotletów, krojeniem kapusty, ucieraniem marchewki i jabłek, zerkaniem na bulgoczący rosół, pieczeniem szarlotki posypanej cukrem pudrem.

– Pycha. Ale jeszcze lepsza zupa była z domowymi kluseczkami.

Pamiętasz jak je sama robiłaś na stolnicy rozłożonej w naszej niewielkiej kuchni w bloku, gdy jeszcze nie wyprowadziliśmy się do tego domu? – nie wiem, czemu mojego ponad 30-letniego syna akurat teraz wzięło na wspominki. Przecież on nigdy nie był sentymentalny.

Tomek czegoś chciał

Moja wizja pierwszego weekendu spędzonego tylko z mężem odpłynęła w dal. Ale wcale nie to jest najgorsze. Tomek z Agnieszką poprosili mnie, żebym zajęła się bliźniakami na co dzień.

– Po co chłopcy mają chodzić w wakacje do przedszkola, jak ty mamo i tak nie masz nic do roboty? Przemyśleliśmy to dobrze i doszliśmy do wniosku, że to jest najlepsze rozwiązanie dla wszystkich. Ty będziesz miała zajęcie i poczujesz się potrzebna. Dzieci będą miały domowe obiadki i nie będą musiały codziennie wstawać razem z nami po szóstej, a my zaoszczędzimy pieniądze – mówili, a ja w duchu trzęsłam się ze złości po każdym ich kolejnym słowie.

Syn z żoną doszli do wniosku, że po to przeszłam na emeryturę, aby przejąć opiekę nad ich rozbrykanymi czterolatkami. W końcu przecież kocham dzieci, bo byłam nauczycielką. A dzięki chłopcom nie będę tak tęsknić za szkołą i nie popadnę w depresję. Tak brzmiały ich słowa.

W ogóle nie wzięli pod uwagę tego, że mogę mieć zupełnie inne plany na emeryturę. Skończyłam 60 lat i chcę jeszcze trochę pożyć. Z jednej strony nie jestem zniedołężniałą staruszką, która marzy, aby cały dzień spędzać w bujanym fotelu.

Chciałabym jeszcze gdzieś wyjechać, coś zobaczyć, nacieszyć się wreszcie towarzystwem męża. Chodzić do kina, teatru, na spotkania autorskie w miejscowej bibliotece. Może nawet znaleźć grupę nowych przyjaciół i jakieś pasjonujące hobby.

Nie chcę być nianią

Nie mam ani siły ani ochoty, żeby zamienić się w pełnoetatową nianię spędzającą cały dzień z wnukami. Tylko jak mam to powiedzieć synowi i synowej, żeby się nie obrazili?

– Najlepiej otwarcie, bo w przeciwnym razie nigdy nie wyplączesz się z tego układu – powiedziała mi przez telefon siostra, gdy poskarżyłam się jej na swoją sytuację.

Nie wiem, czy będę potrafiła, ale muszę spróbować. Nie pozwolę, żeby obowiązki innych odebrały mi mój czas, którego już wcale tak dużo mi nie pozostało. Nawet, gdy są to obowiązki mojego ukochanego syna, którego na co dzień chcę wspierać. Jest dorosły, ja zrobiłam dla moich dzieci wszystko, co mogłam. Teraz chcę zrobić coś tylko dla siebie.

Jadwiga, 60 lat

Czytaj także: „Moja córka nie ma za grosz rozumu. Przez nią straciłam spory majątek, który ustawiłby mnie na lata”
„Córka myślała, że po studiach od razu zostanie prezeską firmy. Nie znała życia i siedziała na moim garnuszku”
„Nasza gosposia zamiast pucować dom, podrywała ojca. Cwaniara chciała za wszelką cenę zająć miejsce mamy”

 

Redakcja poleca

REKLAMA