„Marzę o rodzinie. Jestem atrakcyjna, mam 35 lat i nie mogę nikogo poznać. Może powinnam obniżyć standardy?”

poważna kobieta fot. Getty Images, Guido Mieth
„Co było ze mną nie tak? Przecież zachowywałam czujność, tak jak zawsze powtarzała mi matka. Miałam oczy i uszy szeroko otwarte, a wciąż jestem sama! Gdzie Ci wszyscy fajni mężczyźni? A może to we mnie tkwi problem? No nie! Ale żebym była zbyt wybredna?”.
/ 03.03.2024 18:30
poważna kobieta fot. Getty Images, Guido Mieth

Chciałam mieć dom, męża i dzieci. Ułożyłam sobie idealny plan na życie, ale los ciągle płata mi figle. Czy to ze mną jest coś nie tak? Może powinnam obniżyć wymagania?

Zawsze zwracałam uwagę innych

Już jako nastolatka przyciągałam spojrzenia. To nie tak, że interesowali się tylko chłopcy. Oni, oczywiście, zerkali na mnie tęsknie, szeptali o mnie i pewnie fantazjowali, choć nigdy żaden nie zagadał do mnie wprost, otwarcie, jak do innych koleżanek. Z kolei moje rówieśniczki patrzyły na mnie z niezadowoleniem, które z czasem nauczyłam się utożsamiać z zazdrością. Bo to ja skupiałam na sobie całą uwagę, gdy tylko pojawiłam się w danym pomieszczeniu – nic dziwnego, byłam przecież prawdziwą szkolną gwiazdą.

Należałam do żeńskiej drużyny siatkarskiej, a na nasze mecze zawsze przychodziły tłumy. Podejrzewałam, że większość kibiców chciała sobie po prostu popatrzeć na mnie. Cóż, po mamie byłam wysoka, szczupła, choć nie chuda, no i całkiem hojnie obdarzona przez naturę. Myślę, że to robiło wrażenie – zwłaszcza w ruchu, podczas gry. Zawsze też starałam się dbać o swój wygląd – dużo czasu poświęcałam układaniu włosów, dobieraniu ubrań, potem także starałam się o jak najlepszy makijaż.

Byłam przyzwyczajona do tego, że zawsze jestem w centrum uwagi i kompletnie mi to nie przeszkadzało. Może powinnam się zastanawiać, dlaczego moje rówieśniczki miały za sobą co najmniej po jednym związku. Wtedy jednak kompletnie mnie to nie obchodziło – była nauka, zabawa, zakupy, więc czego mogłam chcieć więcej?

Uważałam, że będę cudowną matką

Na studiach zaczęłam się powoli zastanawiać nad tym, jak to będzie założyć kiedyś rodzinę. Oczywiście, dawałam sobie jeszcze trochę czasu, no bo od zawsze żyłam w przekonaniu, że najpierw trzeba się zająć edukacją, a dopiero potem skupić się na układaniu życia prywatnego. Dziewczyny w ciąży albo tuż po narodzinach dziecka nie miały przecież czasu na studiowanie, często zawalały egzaminy, a w konsekwencji całe semestry. Byłam zresztą przekonana, że i każdy poważniejszy związek odciągałby mnie od nauki.

– Wszystko w swoim czasie, mamo – powiedziałam, gdy zniecierpliwiona matka zaczęła dopytywać, czemu nigdy nie przyprowadzę żadnego chłopca.

– Jak ktoś się w moim życiu pojawi, dowiesz się pierwsza.

Bo ja bym tak chciała wnuki… – westchnęła z czymś w rodzaju tęsknoty.

– Też marzę o dziecku – przyznałam. – Na pewno będzie przynajmniej jedno. Możesz spać spokojnie.

Bo tak po prostu uznałam, że będę doskonała w macierzyństwie. W końcu wszystko w życiu przychodziło mi z naturalną łatwością, więc czemu akurat opieka nad dzieckiem miałaby mi sprawiać trudność? Zwłaszcza że na pewno miałam pokochać tę małą kruszynkę z całego serca, podobnie jak jej ojciec – bo przecież nie wybrałabym na niego byle kogo. Byłam młoda. Miałam czas. Nie musiałam się przecież martwić, że coś przegapię. Przynajmniej jeszcze wtedy.

Umacniałam swoją pozycję

Po studiach zaczęłam pracę w kancelarii notarialnej. Doskonale mi tam szło i bez trudu pięłam się po szczeblach kariery. Z czasem mogłam już zacząć działać na własny rachunek. I chociaż lubiłam swoją pracę, poświęcałem się jej zresztą w całości, by zapewnić sobie bogate zaplecze finansowe na przyszłość, brakowało mi trochę spotkań towarzyskich.

Na kobiece ploteczki zwyczajnie nie miałam czasu – jeśli akurat nie robiłam czegoś do pracy, odpoczywałam przy lekturze jakiejś książki czy relaksując się w kąpieli. Uznałam jednak, że warto rozejrzeć się za potencjalnym mężem. Bo przecież ile można czekać? Fakt, wpadałam czasem na jakichś mężczyzn, niekiedy nawet wymieniałam z nimi parę słów, ale jakoś żaden mnie zainteresował. Może obracałam się w nieodpowiednich kręgach? Tu zdecydowanie nie było na czym oka zawiesić.

Oczywiście, miałam swoje oczekiwania wobec kandydata na moją drugą połówkę. Mężczyzna, wiadomo, musiał być silny, wysportowany, ogólne najlepiej, żeby coś ćwiczył. Mimo to nie mógł być jakimś półgłówkiem – w końcu chciałam mieć z nim o czym pogadać i nie wstydzić się za niego, gdy gdzieś wyjdziemy. Na pewno powinien zachwycać fizyczną atrakcyjnością, ale wiadomo – to akurat rzecz względna.

Dopuszczałam delikatną różnicę wieku – mógł być tak do pięciu lat młodszy (w końcu sama wyglądałam na tyle młodo, że na pewno by mnie nie postarzał), ale w żadnym wypadku starszy. Zależało mi też na dobrych genach, choć nie do końca jeszcze wiedziałam, jak to sprawdzić. Z drugiej strony, odpowiednio zbudowany facet powinien chyba mieć niezły materiał genetyczny.

Zaczęłam więc zwracać nieco większą uwagę na moje otoczenie. Kilka razy wyszłam wieczorem z domu, odwiedziłam parę klubów, byłam nawet w dyskotece. Jak na złość, nie wpadłam na żadnego fajnego mężczyznę. I nadal nie miałam się z kim związać.

Rozmowa z koleżankami mnie zastanowiła

Po około pół roku miałam już serdecznie dosyć poniewierania się nocami po mieście. Nie dość, że kręciło się wtedy sporo podejrzanych typków, to jeszcze wydawało mi się, że wyłącznie tracę czas. Nie udało mi się przecież nawet doprowadzić do jednej sensownej rozmowy! Jakby wszyscy fajni faceci zapadli się pod ziemię. W dodatku matka coraz bardziej mnie dręczyła, wypominając, że zegar tyka, a ja wciąż nie próbuję niczego zrobić z moim życiem.

– Kiedy ty będziesz mieć te dzieci? – gderała. – Jak ci czterdziestka stuknie?

Starałam się milczeć, choć i mnie to już trochę denerwowało. Ostatecznie jednak, w ramach odskoczni od tych nocnych eskapad, postanowiłam spotkać się ze znajomymi. Ala i Gosia studiowały ze mną na jednym roku, jednak przez ostatnie lata nie bardzo ze sobą rozmawiałyśmy. Ot, od czasu do czasu, któraś zadzwoniła, spytała, co u mnie, a kiedy indziej wpadałyśmy na siebie w mieście i ucinałyśmy sobie krótkie pogawędki. Teraz jednak wszystkie trzy siedziałyśmy na tarasie, popijając mrożoną herbatę.

– Świetnie wyglądasz, Lucynko! – pochwaliła Gosia.

– Jak zawsze – wtrąciła Ala, nim w ogóle zdążyłam podziękować. – Podziwiam, naprawdę, że ci się tak chce o to wszystko dbać. Przy dzieciach to się już zdecydowanie nie chce…

– A co u ciebie słychać w ogóle? – dorzuciła Gosia.

– No, mam własną kancelarię notarialną, finansowo sobie radzę, no i mieszkam na tym zamkniętym osiedlu. – uśmiechnęłam się skromnie. – Na razie sama, ale nie narzekam.

– Pewnie, pewnie, nie ma na co – poparła mnie natychmiast Ala. – Ja widzisz, pracuję w aptece, mam dwójkę dzieci i pożal się Boże, męża – skrzywiła się lekko. – Nie no, Marcel jest w porządku, ale ma do wszystkiego dwie lewe ręce. No i za bardzo rozpieszcza dzieciaki.

– Znam to – przyznała Gosia. – Mój były też strasznie skakał nad Hanią. A potem zdziwienie, że obiadu nie chce zjeść, jak w nią napchał tonę czekolady – pokręciła głową i spojrzała na mnie. – Widzisz, ja jestem po rozwodzie, z córką, na etacie w bibliotece. Ale spokojnie. Spotykam się już z takim fajnym facetem. Lubi dzieci, więc Hania mu na szczęście nie przeszkadza.

Mój plan był zagrożony

Kiedy im się tak przysłuchiwałam, uderzyło mnie jedno – obie miały już poukładane życie. Opowiadały o swoich dzieciach, perypetiach miłosnych, a ja co? Chciałam być matką, ale nawet nie mogłam znaleźć sobie partnera! Po krótkim pożegnaniu wsiadłam w samochód i pojechałam do domu. Mojej głowy nie opuściły jednak czarne myśli.

Co było ze mną nie tak? Przecież zachowywałam czujność, tak jak zawsze powtarzała mi matka. Miałam oczy i uszy szeroko otwarte, a wciąż jestem sama! Gdzie Ci wszyscy fajni mężczyźni? A może to we mnie tkwi problem? No nie! Ale żebym była zbyt wybredna?

Od mojego spotkania z koleżankami minęły dwa miesiące, a u mnie żadnych zmian na horyzoncie. Niestety, wciąż nie wiem, co robię nie tak. Rozmawiałam z matką, ale mnie wyśmiała. Rozważałam nawet randki w ciemno, ale jakoś… nie jestem na to chyba gotowa. Za dużo się nasłuchałam o problemach, jakie miały potem kobiety, które się na to decydowały.
Umówiłam się nawet do psychologa. Matka pewnie powiedziałaby, że zwariowałam i robię problem tam, gdzie go nie ma, ale ja spróbuję wszystkiego. A może właśnie rozmowa ze specjalistą coś mi pomoże?

Czytaj także:
„Dla Rafała byłam dziewczyną na telefon i bawił się mną jak zabawką. Mówił, że mnie kocha, a z inną zakładał rodzinę”
„Znalazłam portfel wypchany kasą. Moja teściowa mówi, że jestem naiwna, bo zwróciłam go właścicielowi. Chyba ma rację”
„Wyszłam za mąż w wieku 20 lat i dopadła mnie proza życia. Żałuję, że nie poszalałam i nie wybawiłam się w młodości”

Redakcja poleca

REKLAMA