Wyszło szydło z worka! Dobrze, że już teraz, gdy jeszcze jestem młoda! Mama zawsze mnie ostrzegała, że mężczyznom nie można do końca ufać. Że trzeba kuć żelazo póki gorące, konsekwentnie domagać się zalegalizowania związku, a nie żyć na kocią łapę.
– Tyle czasu jesteście razem i nic. Ten Marek to cię tylko w lata wpędzi – powtarzała, gdy wpadałam ją odwiedzić.
Takie gadanie potwornie mnie denerwowało.
– Przestań, jesteś niesprawiedliwa! On naprawdę mnie kocha! Pobierzemy się, jak przyjdzie na to czas – protestowałam.
Faktycznie, byłam pewna miłości Marka. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam go na uczelnianym korytarzu, wiedziałam, że to ten jedyny. Nie wahałam się ani chwili, gdy trzy lata temu, po skończeniu studiów, zaproponował, żebyśmy wspólnie wynajęli kawalerkę i razem zamieszkali. Uważałam się za najszczęśliwszą kobietę na świecie, a jego za mężczyznę swojego życia. Wierzyłam, że gdy już się dobrze poznamy, dotrzemy, poprosi mnie o rękę. Włożę białą suknię z welonem, staniemy przed ołtarzem. A potem będziemy żyli jak w bajce, długo i szczęśliwie.
I pewnie, jak głupia, myślałabym tak dalej, gdyby nie przypadkowe spotkanie z jego kolegą z liceum, Karolem. Wpadli na siebie, gdy robiliśmy zakupy w supermarkecie. Zaczęła się typowa w takich sytuacjach rozmowa: „Stary, lata świetlne minęły, co słychać” itp. Pojechałam z wózkiem trochę do przodu, żeby im nie przeszkadzać. Gadali jednak bardzo głośno, więc zaczęły do mnie docierać fragmenty ich rozmowy.
– Fajną masz żonę. Takiej dziewczynie to i ja dałbym się zaciągnąć przed ołtarz – powiedział kolega, łypiąc w moją stronę.
– Pewnie, jest super! – mój Marek dumnie się wyprostował. – Ale to nie żona. Przecież wiesz, że kocham wolność!
– Uff, a już myślałem, że ty też zgłupiałeś i jednak dałeś się zaobrączkować – roześmiał się Karol.
– A co to, ja ptak jakiś jestem? Nie ma takiej siły, która by mnie do tego zmusiła – zarechotał mój ukochany.
A potem obaj zaczęli się przechwalać, jak to udaje im się uniknąć wszelkich zobowiązań i naśmiewać z kumpli, którzy dali się wrobić w małżeństwo. Wrobić! Dokładnie takiego słowa użyli! Zagadali się do tego stopnia, że żaden z nich nie zwracał na mnie uwagi. Mimo że podeszłam bliżej i przysłuchiwałam się ich rozmowie. W pewnym momencie mój kochany łaskawie mnie wreszcie zauważył.
– Moja pani jest mądra i wie, że dla mężczyzny najważniejsza jest niezależność. Nie ulega jakimś tam drobnomieszczańskim przesądom. Prawda? – stwierdził, patrząc mi słodko w oczy.
Aż się zagotowałam z wściekłości.
– Nie licz na to! – krzyknęłam.
Z całych sił popchnęłam wózek w jego stronę, aż go w nogi uderzył, i wybiegłam ze sklepu. Przez chwilę łudziłam się jeszcze, że Marek pobiegnie za mną, będzie próbował mnie zatrzymać, przepraszać. Nic z tego. Kątem oka zauważyłam, że rozmasowuje udo i coś tam tłumaczy kumplowi. A potem obaj wybuchają śmiechem.
Stanęłam przed sklepem i zastanawiałam się, co dalej robić
Nie zamierzałam wracać od razu do domu. Musiałam sobie to wszystko spokojnie przemyśleć. I to sama. Wolałabym się oczywiście komuś wyżalić, ale… Moja najlepsza przyjaciółka była akurat, o ironio, w podróży poślubnej. A mama? Zrobiłaby mi wykład przeplatany znanym mi: „A nie mówiłam?”.
Poszłam więc do kawiarni, zamówiłam sobie wielkie ciacho i zaczęłam analizować swój związek z Markiem. No i od razu pojawiło się w mojej głowie tysiące pytań i wątpliwości. „A może mama ma rację, może Marek faktycznie mnie wykorzystuje?” – zastanawiałam się. Jest ze mną, bo mu to akurat pasuje. Ale furtkę zostawił sobie otwartą. W każdej chwili może spakować walizki i mnie zostawić…
Te jego gładkie gadki, jaki jest ze mną szczęśliwy, jaka to jestem dobra i cudowna. Może to tylko mydlenie oczu, gra na czas? Chce jak najdłużej trzymać mnie w przekonaniu, że już za chwileczkę poprosi mnie o rękę. A tak naprawdę od początku nie zamierzał wiązać się na stałe… A może jednak go krzywdzę, źle oceniam? Może naprawdę mnie kocha, chce się ze mną ożenić, a wygadywał te wszystkie bzdury tylko przy Karolu? Faceci lubią udawać twardzieli, zwłaszcza przy kolegach ze szkoły. Może więc to była tylko taka gra?”.
Siedziałam tak i dumałam chyba ze trzy godziny. I doszłam do wniosku, że jeśli nie rozwieję natychmiast tych wszystkich wątpliwości, to chyba zwariuję. Postanowiłam, że po powrocie do domu od razu porozmawiam z Markiem. I że nie będę bawić się tam w jakieś babskie gierki. Postawię mu ultimatum: albo ślub, albo do widzenia. Pomyślałam, że jeśli naprawdę mnie kocha, zgodzi się. A jeśli nie, trudno, będziemy musieli się rozstać.
Weszłam do mieszkania w bojowym nastroju. Marek siedział naburmuszony na kanapie.
– Musiałaś narobić takiego dymu przy moim kumplu? Przez ciebie wyszedłem na idiotę! – zapytał z pretensją w głosie.
Nie wierzyłam własnym uszom. Narozrabiał i jeszcze czuł się urażony?!
– Chyba ci się coś pomyliło! To raczej ty ze mnie zrobiłeś idiotkę! Naiwną gąskę, którą można się pobawić, a jak się znudzi, porzucić! – odparowałam.
A potem wygarnęłam mu wszystko, co leżało mi na sercu. Że mnie zlekceważył, że nie jestem pewna jego uczuć i nie wiem, czy rozmawiał z Karolem poważnie, czy tylko chciał przed nim zabłysnąć. Marek przez dłuższą chwilę się nie odzywał. Chyba był zaskoczony moim atakiem. A potem wstał i mnie przytulił.
– Daj spokój, przecież wiesz, że cię kocham nad życie – powiedział.
Dzień wcześniej pewnie dałabym się udobruchać. Słowa: „kocham cię” i czuły uścisk rozwiewały dotąd wszystkie moje wątpliwości i zamykały usta. Ale tamtego dnia to mi nie wystarczyło.
– Tak? No to weźmy ślub! – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
Myślałam że za chwilę padnie przede mną na kolana, poprosi mnie o rękę. Ale nie… Marek zesztywniał, a uśmiech na jego twarzy zastąpił grymas. Zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju.
– Co ci nagle przyszło do głowy z tym ślubem? Przecież teraz jest nam dobrze – zapytał rozdrażniony.
– Może tobie, ale mnie nie – odparłam.
– A czego ci brakuje? – warknął.
– A choćby poczucia bezpieczeństwa, dowodu na to, że naprawdę jestem dla ciebie ważna, że chcesz ze mną spędzić resztę życia – powiedziałam.
– I to da ci ten jeden papierek? Chyba żartujesz – zaśmiał się.
– Nie żartuję i dlatego chcę, żebyś w ciągu miesiąca podjął decyzję. Albo ślub albo się rozstajemy – odparłam.
Rozpętała się burza. Marek wkurzył się nie na żarty!
Stwierdził, że go szantażuję. Poza tym uważa, że nie dojrzał do decyzji o małżeństwie, że ma jeszcze czas. Ja mu na to, że już dość się naczekałam i w przeciwieństwie do niego – czasu nie mam. Bo skończyłam 30 lat, mój zegar biologiczny tyka. Moje przyjaciółki są już mężatkami, mają przynajmniej jedno dziecko. A ja?
Nie jestem nawet pewna swojej przyszłości. Przerzucaliśmy się argumentami do wieczora. I… każde zostało przy swoim. Od tamtej burzliwej rozmowy minęły już dwa tygodnie, a Marek milczy. Mimo to nie zamierzam wycofać swojego ultimatum. Kocham go, ale chcę wreszcie wiedzieć, na czym stoję.
Czytaj także:
„Sama nie wiem, kiedy mój mąż się wypalił. Miał firmę, pieniądze, dawał pracę ludziom, ale on chciał adrenaliny”
„Przyjęłam córkę pod swój dach, bo miała mi pomagać. A ona odebrała mi wolność i zrobiła ze mnie darmową służbę”
„Dzieci z bogatych domów dręczyły mojego synka. Dyrekcja szkoły nie chciała mi pomóc, bo bali się ich wypływowych rodziców”