„Mamy komornika na karku, a żona wciąż szasta pieniędzmi. Nie wie, że to resztki, bo jesteśmy bankrutami”

zmartwiony mężczyzna fot. Getty Images, PhotoAlto/Eric Audras
„– Zostali z niczym. Stracili nawet dom. Kompletnie nie wiem, jak sobie poradzą… Jak pomyślę, że nas też mogłoby to spotkać, to aż słabo mi się robi ze strachu. Ale nas to nie spotka, prawda? – wbiła we mnie przerażone spojrzenie”.
/ 15.04.2024 21:15
zmartwiony mężczyzna fot. Getty Images, PhotoAlto/Eric Audras

Siedzę przy kuchennym stole i wpatruję się w stertę listów, które wyjąłem ostatnio ze skrzynki. Wśród nich są aż trzy pisma wzywające do uregulowania płatności, dwie informacje od przedsiębiorstw zajmujących się odzyskiwaniem długów oraz zawiadomienie od komornika sądowego. Oglądając te dokumenty, czuję, jak pochłania mnie czarna rozpacz.

Dobrze nam się wiodło

Jeszcze całkiem niedawno wszystko układało się wspaniale. Kierowałem dobrze działającą spółką. Założyłem ją dziesięć lat temu, krótko po moich trzydziestych piątych urodzinach. Doszedłem do wniosku, że najwyższa pora pożegnać się z korporacją, która pozbawiała mnie resztek energii i zacząć działać na własną rękę. Moja żona Patrycja starała się odwieść mnie od tej decyzji, ponieważ obawiała się, że poniosę klęskę finansową i nie będziemy mieli środków do życia, ale ja pozostałem nieugięty.

– Przysięgam, że tobie i naszym dzieciakom niczego nie zabraknie – oznajmiłem z powagą.

Zdecydowałem się powalczyć o unijną dotację i założyłem własny biznes. Zdawałem sobie sprawę z dużego ryzyka, ale intuicja podpowiadała mi, że osiągnę sukces. Moje przeczucia okazały się trafne. Trafiłem w rynkową lukę, więc interes kwitł. Tak jak wcześniej, pracowałem od rana do wieczora, ale przynajmniej miałem świadomość, po co to robię. Moja działalność się rozwijała, a kasa na koncie rosła w coraz szybszym tempie. Nie mogę powiedzieć, że przedtem żyliśmy w biedzie, ale musieliśmy uważnie planować każdy wydatek.

Byłem pewny siebie

Nasze dzieci poszły do prywatnych szkół, mogliśmy sobie pozwolić na wymianę aut na nowsze modele, robienie zakupów w ekskluzywnych sklepach i wyjazdy w tropiki. Interes kręcił się tak świetnie, że jakieś sześć lat wstecz zdecydowałem o przeprowadzce z naszego niewielkiego mieszkania w bloku do wolnostojącego domu na przedmieściach. Małżonka znów wpadła w popłoch, bo wiązało się to z potrzebą zaciągnięcia niemałego kredytu, a ona panicznie bała się takich zobowiązań finansowych, ale kolejny raz postawiłem na swoim.

– Skarbie, daj już spokój z tym zamartwianiem się. Pamiętasz, co ci przyrzekłem? Że tobie i naszym dzieciom niczego nie zbraknie. Zaufaj mi, zarobię i na spłatę długu, i na codzienne wydatki, i na zachcianki – zapewniłem z przekonaniem.

Minęło sześć miesięcy i zamieszkaliśmy w pięknym domu, otoczonym sporym ogrodem. Mój biznes nadal kręcił się znakomicie, dzięki czemu w kolejnych miesiącach z łatwością uiszczałem wszelkie opłaty i realizowałem zobowiązania finansowe. Wiedliśmy sobie życie w dostatku i spokoju, będąc przeświadczonym, że ten stan rzeczy utrzyma się po wsze czasy. Cóż za złudne myślenie...

To był niepewny biznes

Mój kumpel wyszedł wtedy z propozycją pewnego biznesu. Niebezpiecznego, ale za to ekspresowego i niesamowicie dochodowego. Zastanawiałem się nad tym może ze dwa dni, bo zdawałem sobie sprawę, że jeśli cokolwiek się spieprzy, to może być katastrofa, ale w końcu zdecydowałem się zaryzykować. W końcu do tej pory jakoś dawałem sobie radę, więc czemu akurat teraz miałoby być inaczej?

Miałem w planach powiedzieć Patrycji o tym biznesie, ale ostatecznie odpuściłem. Obawiałem się, że jak to ona, zacznie się zadręczać i we wszystkim dopatrywać problemów. Nie mieliśmy jednak czasu na gadanie i głębokie rozmyślania. Musiałem podjąć decyzję i przystąpić do działania, ale to już! Dałem zatem kumplowi prawie całą gotówkę i niecierpliwie wyczekiwałem profitów.

Kiedy zaczynałem tę przygodę, byłem przekonany, że już niedługo, może za kilka tygodni lub miesięcy, będę mógł z dumą oznajmić mojej żonie, że nasza sytuacja finansowa znacznie się poprawiła. Niestety, sprawy nie potoczyły się tak, jak tego oczekiwałem. Cała inwestycja okazała się totalną klapą. Nie dość, że straciłem przyjaciela, to jeszcze każdą zainwestowaną złotówkę. Praktycznie z dnia na dzień zostałem bez grosza przy duszy. Byłem strasznie zły na siebie, ale nie miałem zamiaru się poddawać ani przyznawać przed moją kobietą, że poniosłem porażkę. Cały czas miałem nadzieję, że jakoś uda mi się pozbierać po tym ciosie.

Musiałem kombinować

W domu robiłem więc dobrą minę do złej gry i udawałem, że wszystko jest OK, a w pracy intensywnie myślałem, jak wybrnąć z tego syfu. Początkowo wydawało mi się, że się uda. Co prawda, musiałem pożegnać się z paroma pracownikami, pozbyć się połowy aut służbowych i mocno ograniczyć zakres działalności, ale nadal miałem jakichś klientów i zlecenia. Pomyślałem sobie, że jeśli znowu będę zasuwał od rana do wieczora, jak na początku, to dość szybko uda mi się nadrobić straty.

W tamtym momencie pojawiła się jednak pandemia, która spowodowała, że cały świat stanął na głowie. Prawie wszyscy zleceniodawcy zrezygnowali ze współpracy, a osoby, które były mi dłużne kasę, nie spieszyły się z jej oddaniem. Uświadomiłem sobie z przerażającą wyrazistością, że mam gigantyczne kłopoty finansowe i że muszę o wszystkim opowiedzieć mojej ukochanej.

Czułem się zawstydzony, ale to zdawało się być jedyną sensowną opcją. Byliśmy zmuszeni mocno zacisnąć pasa, a może nawet pozbyć się paru wartościowych przedmiotów. Tylko w ten sposób mogliśmy mieć nadzieję na przetrwanie i, co istotne, regularne spłacanie rat hipoteki.

Nie powiedziałem prawdy

Nigdy nie zapomnę tamtego dnia, kiedy zdecydowałem się w końcu powiedzieć jak jest. Wróciłem do domu z zamiarem natychmiastowego wyjawienia żonie, w jakiej beznadziejnej sytuacji się znajdujemy. Ale ledwo przestąpiłem próg, od razu zauważyłem, że Patrycja ma zły nastrój.

– Co się stało? – spytałem z niepokojem.

– Kojarzysz te moją koleżankę Kasię?

– Tak... Co z nią?

– Przed chwilą do mnie dzwoniła… Strasznie płakała… Okazuje się, że interes jej faceta padł. Zostali z niczym. Stracili nawet dom. Jak oni teraz pociągną? – relacjonowała poruszona. Poczułem, jak robi mi się gorąco.

– Faktycznie, ciężko im będzie… Szczególnie patrząc na to, co się teraz dzieje – wydukałem.

– No właśnie! Kompletnie nie wiem, jak sobie poradzą… Jak pomyślę, że nas też mogłoby to spotkać, to aż słabo mi się robi ze strachu. Ale nas to nie spotka, prawda? – wbiła we mnie przerażone spojrzenie.

Ledwo co wytrzymałem, gdy na mnie zerknęła.

– No jasne, że nie! – odpowiedziałem, próbując zachować zimną krew.

Nie starczyło mi odwagi

Od tamtej pory minęły już 4 miesiące. Jednak wciąż nie powiedziałem swojej żonie, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłem. Parę razy miałem taki zamiar, ale wtedy od razu widziałem przed sobą jej przestraszoną minę. I słyszałem w głowie to pytanie: „Ale nas to nie spotka, no nie?". I odpuszczałem.

Mimo że mój biznes ledwo zipie, a zadłużenie rośnie w zastraszającym tempie, milczę jak grób. Ukrywam przed Patrycją wezwania do zapłaty  i pisma od windykatorów. Zaraz do naszych drzwi zapuka komornik. Modlę się o jakiś cud z nieba… Bo w tym momencie to chyba wyłącznie on może mnie jeszcze uratować.

Czytaj także: „Przez pieniądze męża koleżanka zrobiła się próżna. Gadała tylko o kasie i czuła się lepsza od innych”
„Jako samotna matka liczyłam każdą złotówkę. Nie odmawiałam synom niczego i to się na mnie zemściło”
„Nie miałam pojęcia, skąd babcia miała tyle pieniędzy. Prawdę poznałam, gdy dostałam w spadku jej długi”

 

Redakcja poleca

REKLAMA