„Mama plotkowała przez telefon, zamiast pilnować dziecka. Rozprawiała o kochankach, gdy maluch prawie trafił do szpitala”

Matka plotkowała przez telefon, a dziecko bawiło się same fot. Adobe Stock, thodonal
„– Nie obmacuj mojego dziecka, zboczeńcu jeden, bo cię zatłukę! – wrzasnęła. – Trzymaj łapy przy sobie! – Kobieto, uspokój się, chciałem tylko pomóc – tłumaczyłem. – Przecież to dziecko spadłoby zaraz z drzewa! – Pomóc? Już ja znam takich obleśnych pomocników jak ty! Ludzieee, ratunku! Łapcie go! – atakowała mnie z furią”.
/ 13.07.2022 17:15
Matka plotkowała przez telefon, a dziecko bawiło się same fot. Adobe Stock, thodonal

Chłopiec kwękał znudzony, a mamusia plotkowała przez telefon, opędzając się od syna jak od natrętnej muchy. Świetna matka, faktycznie. Nie zwracała uwagi na dziecko, mogło w tym czasie zrobić wszystko, a ona tylko kazała mu znaleźć sobie zajęcie. No to mały znalazł sobie zajęcie...

Cholera, świat stanął na głowie 

Jeszcze nie tak dawno uznano by mnie za bohatera, a mamusia rozpływałaby się w podziękowaniach i zachwytach. A dziś? Dostałem po plecach i w twarz torebką, zostałem zwyzywany od zboczeńców i musiałem tłumaczyć się przed policją. A wszystko dlatego, że chciałem uratować dzieciaka przed paskudnym upadkiem.

Dzień był słoneczny i bardzo ciepły. Siedziałem na ławce w parku i czytałem książkę, którą kupiłem chwilę wcześniej. Jestem nauczycielem w liceum, z 20-letnim już stażem, i od początku wakacji przychodziłem tu prawie codziennie. Drzewa dawały przyjemny cień i chroniły przed zgiełkiem miasta. W dni powszednie zazwyczaj jest tu cicho i spokojnie. Amatorzy spacerów siedzieli o tej porze w pracy, matki z dziećmi okupowały plac zabaw oddalony od mojej ławeczki chyba z kilometr. Tamtego przedpołudnia jedna z nich się wyłamała. Nie zdążyłem przeczytać nawet jednego rozdziału, gdy pojawiła się u wylotu alejki, ciągnąc za sobą rozbrykanego malca. Na oko 5-letniego.

Jasiu, pobaw się sam przez chwilę, mamusia musi zadzwonić! – powiedziała i rozsiadła się wygodnie dwie ławki ode mnie.

Synek spojrzał na nią zawiedziony.

– Maaamo, tu nie ma co rooobić. Chodźmy na huśtawki. Tam będzie Piotrek i Kacper – prosił, podskakując raz na jednej, raz na drugiej nodze.

– Ojej, nie marudź! Później! Przecież mówiłam ci, że muszę pilnie zadzwonić. No, biegnij! Tylko bądź grzeczny i się nie pobrudź – popchnęła malca w stronę trawnika.

A potem wyciągnęła z przepastnej torby telefon i wystukała jakiś numer.

– Jolka? Masz chwilę. No to super… Mam dla ciebie takie rewelacje, że nie uwierzysz! Pamiętasz Ankę… Tak, to właśnie ta… Mąż dowiedział się, że ma kochanka i się z nią rozwodzi… Wyobrażasz to sobie? Podobno wystawił jej walizki za próg – dobiegł mnie jej podekscytowany głos.

Odłożyłem książkę i zacząłem przyglądać się chłopaczkowi.

Nie był zachwycony sytuacją, w której się znalazł

Rozglądał się bezradnie wokoło w poszukiwaniu jakiegoś pomysłu na zabawę. Ale najwyraźniej nic mu nie przychodziło do głowy.

Nudzę się, chodźmy stąd! – zaczął targać matkę za rękę.

– Nie przeszkadzaj! Przecież widzisz, że rozmawiam! – odepchnęła go zniecierpliwiona i wróciła do plotkowania.

Synek odszedł niepocieszony i usiadł na trawie. W pewnym momencie jego wzrok padł na dąb rosnący niedaleko mojej ławeczki. Był wielki, stary, rozłożysty. Najniższe gałęzie wyrastały z pnia jakieś półtora metra nad ziemią. Malec zmarszczył czoło, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. Nagle zerwał się i ruszył biegiem w stronę drzewa. Wyciągnął wątłe ramionka, podskoczył, chwycił i zawisł na jednym z konarów. Odezwała się we mnie dusza belfra.

– Nie baw się tak, bo sobie jeszcze krzywdę zrobisz – ostrzegłem go.

Ani myślał słuchać.

Nie zrobię! Jestem silny i umiem skakać po drzewach jak małpa! Zobacz! – odparł z dumą, majtnął nogami i zaczepił się nimi o gałąź; sekundę później siedział na niej okrakiem.

Przestraszyłem się nie na żarty. Chłopczyk mógł w każdej chwili spaść! Poza tym z jego miny wyczytałem, że za chwilę ma zamiar stanąć na gałęzi i przespacerować się po niej jak po kładce. A wtedy, strach pomyśleć! Spojrzałem na jego matkę. Nawet nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa! Tak była zajęta paplaniem z przyjaciółką, że chyba w ogóle nie wiedziała, co się wokół dzieje. Z docierających do mnie strzępków rozmowy wywnioskowałem, że właśnie jest na etapie ustalania, co ta Anka zrobi bez męża i gdzie będzie teraz mieszkać. Bo ten kochanek to nie ma ochoty na współlokatorkę. Pomyślałem, że jeśli ją zawołam, spróbuję ostrzec, szybko nie zareaguje. A chłopczyk na pewno się przestraszy i spadnie. Uznałem więc, że najlepiej będzie, jeśli sam go z tej gałęzi zdejmę i do matki odprowadzę. Podniosłem się więc z ławki i stanąłem pod drzewem.

Chodź tu, pomogę ci zejść! – uśmiechnąłem się do malca i chwyciłem go w pasie.

– Nie chcę schodzić! Chcę być jak małpka! Puść mnie! Mamooo! Mamo!

– Jeśli zaraz nie zejdziesz, mama będzie się gniewać – tłumaczyłem, łagodnie ściągając go z gałęzi.

Chłopczyk wierzgał niczym źrebak hasający po łące, ale dałem radę. Ledwie postawiłem go na ziemi, gdy poczułem silny ból w okolicach karku.

Odwróciłem się zaskoczony

Przede mną stała matka chłopca. W oczach miała sztylety, a w ręce przepastną torbę, która, jak się szybciutko domyśliłem, wylądowała przed chwilą na moich plecach. Zamachnęła się nią po raz drugi i łup! Dostałem w twarz.

– Nie obmacuj mojego dziecka, zboczeńcu jeden, bo cię zatłukę! – wrzasnęła. – Trzymaj łapy przy sobie!

Kobieto, uspokój się, chciałem tylko pomóc – tłumaczyłem, osłaniając się przed kolejnymi ciosami, ale w to babsko jakby jakiś diabeł wstąpił.

– Pomóc? Już ja znam takich obleśnych pomocników jak ty! Ludzieee, ratunku! Łapcie go! – atakowała mnie z furią.

Park wcale nie był taki pusty, jak myślałem. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawiło się wokół nas mnóstwo ludzi. Zaciekawieni, jeden przez drugiego, zaczęli pytać, co się stało.

– Nie pozwólcie mu uciec! Zaatakował moje dziecko! Dobrze, że w porę zareagowałam! – opowiadała rozgorączkowana matka, wskazując mnie palcem z długim pazurem.

A potem nachyliła się nad synkiem.

– Nic ci nie zrobił, Jasiu? Nie bój się, mamusia jest przy tobie – przytuliła go.

Malec wcale nie był przestraszony

Wręcz przeciwnie. Uśmiechał się od ucha do ucha, czego gapie zdawali się w ogóle nie zauważać. Otoczyli mnie gęstym wianuszkiem.

– Jak się, zboczeńcu, tylko ruszysz, już nie żyjesz! – usłyszałem groźbę od rosłego mężczyzny.

– Stój tu! – krzyknęła jakaś babcia.

– Ludzie, czy wyście powariowali? Gdyby nie ja, ten dzieciak… – próbowałem się tłumaczyć.

– Zamknij się i czekaj! – przerwał mi facet. – Policja już jedzie!

Zdębiałem. Sytuacja była tak absurdalna, że aż zabawna. Ale mnie wcale nie było do śmiechu. Zacząłem się bać! Czułem, że jeśli tylko spróbuję uciec, rosły mężczyzna spełni swoją groźbę.

Moich tłumaczeń też nikt nie chciał słuchać

Stałem więc i czekałem na rozwój wypadków. Nie wyglądało to wszystko za ciekawie. Gapie, z rozwścieczoną mamusią Jasia na czele, gorąco dyskutowali, co należy ze mną zrobić. Jedni mówili, żeby od razu obciąć mi co trzeba, inni, żeby tylko spuścić porządne lanie, jeszcze inni, żeby oddać mnie w ręce stróżów prawa. Szczęśliwie trzecia opcja zwyciężyła, zresztą już wcześniej ktoś zadzwonił na policję. Kilka minut później u wylotu alejki pojawił się radiowóz na sygnale… Nagle wokół nas zrobiło się pusto.

Nie zakuli mnie od razu w kajdanki i nie wrzucili do samochodu jak wieprza, ale postanowili sprawę zbadać na miejscu. Przecisnęli się przez tłumek i stanęli obok mnie.

– To jest ten rzekomy pedofil? – zapytał jeden.

Ludzie od razu zareagowali: „To on! Trzeba go zamknąć! Dziecko tej pani obmacywał!” – przekrzykiwali się, wskazując na mamę Jasia.

– Spokój! Wyjaśnimy wszystko po kolei – wrzasnął; gapie posłusznie zamilkli i patrzyli na niego wyczekująco.

Policjant odwrócił się w moją stronę.

– Co ma pan do powiedzenia w tej sprawie? – zapytał.

No, wreszcie ktoś chce mnie wysłuchać – odetchnąłem.

A potem już spokojnie, ale głośno, żeby wszyscy słyszeli, opowiedziałem, co się naprawdę stało. O ploteczkach mamusi, Jasiu na drzewie, o tym, jak go zdejmowałem z gałęzi, jak narobiła rabanu i swoim wrzaskiem sprowadziła mi na głowę tych wszystkich ludzi, którzy od razu uwierzyli, że jestem zboczeńcem. Choć tak naprawdę niczego nie widzieli.

Idioci, gdyby nie ja, to dziecko złamałoby kark! Ta nieodpowiedzialna mamuśka powinna mi dziękować, a nie oskarżać! – zakończyłem.

Otaczający mnie wianuszek gapiów wyraźnie się rozluźnił. Ludzie wycofywali się chyłkiem. Ci, co zostali, zdumieni i trochę zażenowani, spoglądali to na mnie, to na matkę Jasia.

Była czerwona jak burak

– No to co ten pan naprawdę zrobił pani dziecku? – zapytał policjant.

Eee, chyba nic, pomyliłam się… Ale teraz tyle się słyszy o tych zboczeńcach. Przestraszyłam się. Lepiej dmuchać na zimne – zaczęła się tłumaczyć.

Potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko. Policjanci spisali z dowodów nasze dane, sporządzili notatkę służbową i się pożegnali. Gdy odjeżdżali, wokół nie było żywego ducha. Ci, którzy jeszcze godzinę temu chcieli pozbawić mnie męskości, gdzieś zniknęli. A mamusia nawet mnie nie przeprosiła. Gdy formalności zostały załatwione, złapała synka za rączkę i pociągnęła na plac zabaw.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA