„Chciałam, by mama była szczęśliwa, ale 50-latka miałaby wziąć ślub z 35-latkiem?! Musiałam temu zapobiec”

Kobieta po 50-tce w związku z młodszym mężczyzną fot. Adobe Stock
Nasza mama wcześnie została wdową. Ja i siostra uważałyśmy, że jest jeszcze za młoda na samotne życie, ale zupełnie ją odmóżdżyło i zamierza przepuścić całą krwawicę taty na jakiegoś bawidamka!
/ 08.01.2021 09:09
Kobieta po 50-tce w związku z młodszym mężczyzną fot. Adobe Stock

Moja siostra Weronika zawsze była energiczna, ale impet, z jakim wpadła rano do mojego mieszkania, można by chyba porównać jedynie z jakimś tornadem. Od razu wyczułam, że coś się święci. Weronika rzuciła swoją torebkę na komodę w korytarzu i ledwo łapiąc dech po biegu na moje trzecie piętro, chaotycznie machała rękoma.

– To może wody ci przyniosę? – zaproponowałam, drepcząc do kuchni po mineralną.
Biedaczka była czerwona, jak jakiś upiór, wyglądało na to, że przybiegła z prawdziwymi rewelacjami. Podałam jej wodę i niecierpliwie wyczekiwałam.
– Mówże wreszcie, o co chodzi?! – ponagliłam ją, dosłownie wyrywając jej szklankę.
– Raczej o kogo – wydusiła w końcu z siebie.
– No więc, o kogo?
– O mamę. Ona zupełnie straciła rozum!
– Co ty wygadujesz? – zdenerwowałam się nieco.

Matka była najbardziej rozsądną 50-latką, jaką znałam

 Elegancką, towarzyską, zaradną i wciąż piękną. Była mądra i to ona zawsze służyła nam życiowymi radami, a teraz Weronika rzuca takie teksty!
– Nie przesadzasz trochę? – zapytałam, ale pokręciła głową, upijając kolejnych kilka łyków mineralnej.
– Tata z pewnością się w grobie przewraca – oznajmiła, a potem dodała, że wciąż nie może w to uwierzyć.
– Ale w co?! Może w końcu powiesz, bo zaczynam tracić…
– Mama wychodzi za mąż! – weszła mi w słowo, a potem zerwała się z kuchennego taboretu i zaczęła krążyć po mojej mikroskopijnej kuchni, miotając się jak jakaś wściekła osa.
– Jak to za mąż… – wyjąkałam, bo dosłownie zabrakło mi słów. – Ale tak nagle, tak…
– Nagle, to jeszcze byłoby nic, chodzi o to, za kogo! – przerwała mi siostra, z impetem siadając na parapecie.
– Powiedziała ci za kogo? – zdziwiłam się, czując lekkie, ale wyczuwalne ukłucie zazdrości. Czemu ona wie, a ja nie? Do tej pory mama traktowała nas równo – zdziwiłam się, ale Weronika szybko rozwiała moje obawy.
– Powiedziała? Nie żartuj! Sama ich namierzyłam! Wczoraj, nad kawą i ciasteczkami, w Hetmańskiej. Siedziała z nim, gruchali jak gołąbki i dosłownie wyjadali sobie z dziubków!

Przez chwilę pomyślałam o mamie

O jej rozpaczy, kiedy pięć lat temu tata odchodził, umierając na raka, o jej samotności, po prostu o cudownej, kochanej mamie. Uznałam, że powinnam jej bronić. Przecież to chyba dobrze, że kogoś znalazła? Nie może do końca swoich dni żyć jedynie wspomnieniami o tacie, ma dopiero 51 lat!

– Wera, może to nie tak źle. Mama potrzebuje przecież kogoś i…
– Kogoś, owszem, tylko w żadnym wypadku nie jego!
– Co do niego masz, nawet go nie znasz? – zdziwiłam się, wiedząc, że siostra czasem zbyt szybko przypina ludziom etykietki z pochopną oceną.
– Nie znam?! Wystarczyło, że go zobaczyłam i już wiem wszystko!
– No nawet, jeśli nie jest przystojny, to…
– Ależ on jest przystojny!
– No to ja już nie rozumiem – poddałam się, siadając przy siostrze.
– Kochana, chodzi o jego wiek – Weronika zaczęła w końcu przechodzić do konkretów.
– Starszy od mamy? Ale o ile, chyba nie jakiś 70-latek? – przeraziłam się powalona wizją mamy parzącej za parę lat ziółka jakiemuś zniedołężniałemu dziadkowi.

70? Kpisz sobie? On ma góra 35! – oznajmiła w końcu, najwyraźniej dumna z przyniesionych mi rewelacji.

No teraz, to już naprawdę mnie zatkało na amen.
– Chcesz powiedzieć, że jest tylko o parę lat od nas starszy? Ale co ty mówisz, Wera? Jesteś pewna, że to była mama?

Siostra popatrzyła na mnie z takim politowaniem, jakbym palnęła największą głupotę w historii świata.
– Masz mnie za wariatkę? Sugerujesz, że nie poznałabym własnej matki? To była ona! Odstawiona w fioletową kieckę, z piękną fryzurą i szczęśliwa, jak mało kto!
– Szczęśliwa? To chyba dobrze – wyjąkałam, bo akurat nic innego nie przyszło mi do głowy.
Podeszłam do jednej z szafek i wyjęłam cytrynową nalewkę. Może i była ósma rano, ale ja po tych rewelacjach musiałam sobie łyknąć.
– Mnie też nalej – poleciła mi siostra, podając szklankę.
Wypiłyśmy po dwie kolejki, siedząc w milczeniu, aż mnie olśniło.
– Słuchaj, może to jakiś doradca finansowy, albo agent ubezpieczeniowy, przecież się nie całowali, ani nic z tych rzeczy?
– Doradca finansowy, dobre sobie! – prychnęła Wera, odstawiając szklankę. – Mama trzymała go za rękę, myślisz, że informował ją właśnie o stanie jej konta? Kochana, ja wiem, co mówię – to jakiś żigolak!
– Żigolak? No chyba trochę przesadzasz, nasza mama z…
– Mówię ci, że to żigolo. Byczek w stylu italo, w dodatku z tych pewnych siebie i wyrachowanych!

Śnieżnobiała, rozchełstana na gładko wygolonej i opalonej klacie koszula. Wyżelowane, ciemne półdługie włosy i lekki zarost. Na szyi jakiś męski wisior, gęba rodem z meksykańskiej telenoweli i góra trzydzieści pięć lat. To ci dalej wygląda na doradcę finansowego?

– Aż tak źle? Boże…
– Sama zobaczysz! Zamierzam się na nich zaczaić, żebyś mogła to ocenić.
– A nie lepiej po prostu pogadać z mamą? Zanim się zaangażuje, albo…
– Albo zanim on dobierze się do jej pieniędzy!
Dzisiaj o siedemnastej u mamy! I przypadkiem jej nie uprzedzaj – poleciłam siostrze.

Nie mogłam się na niczym skupić

 Też musiałam niedługo wychodzić, ale myślałam tylko o mamie. Jak ot możliwe, że spotyka się z kimś takim? Może rzeczywiście omotał ją jakiś młody, wyrachowany cwaniaczek, licząc na jej pieniądze. A miała ich naprawdę niemało… Popołudniu, w bojowych nastrojach stałyśmy z siostrą pod furtką naszego rodzinnego domu. Wera zadzwoniła, wciskając dzwonek raz po raz, jakby się paliło. Po dłuższej chwili mama pojawiła się na ganku, nie kryjąc zaskoczenia:

– Dziewczynki, co za niespodzianka! – krzyknęła, biegnąc do nas przez ogród. – Trzeba było mnie uprzedzić, kupiłabym jakieś ciasto, lody…
– Jesteśmy na diecie – powiedziała Wera, zupełnie nie wiadomo, czemu mieszając w to mnie. Nie zamierzałam zrzucać ani kilograma, było mi dobrze we własnej skórze, ale co tam. Nie tu jest przecież pies pogrzebany.
– Wchodźcie, wchodźcie – ponaglała mama, otwierając furtkę.

Wyglądała wprost kwitnąco. Domowe, wytarte dżinsy zastąpiła teraz błękitna sukienka, zamiast kapci miała sandałki na lekkim obcasie, a włosy miała tak wypracowane, jakby za chwilę czekała ją sesja zdjęciowa w jakimś magazynie. Wymieniłyśmy z siostrą spojrzenia, ale żadna się nie odezwała, dopóki nie weszłyśmy do środka.

– Siadajcie, zaraz zaparzę herbaty! Mam też sok żurawinowy, pepsi, albo mineralną, gdyby któraś chciała – paplała mama, biegając po swojej rozległej kuchni w poszukiwaniu szklanek.
Weronika przez chwilę siedziała w milczeniu, a potem zaatakowała mamę z tak zwanej grubej rury:
– Mamo, kiedy zamierzałaś nam powiedzieć, że spotykasz się z tym facetem?
Mama stała przy otwarte lodówce, zaskoczona, ale też bynajmniej nie sprawiała wrażenia speszonej.
– Więc już wiecie? Może to i dobrze…
– Wiemy i teraz chciałybyśmy zrozumieć, co mama w nim widzi! To chyba jasne, że on leci na mamy kasę! – krzyknęła Wera, zupełnie tracąc nad sobą panowanie.
– Szczepan? Skąd! Owszem, nie przelewa mu się, ale łączy nas naprawdę wiele – broniła się mama.
– Niby co? – warknęła Wera.
– No spacery, dyskusje, klub filmowy – wymieniła mama, rozpromieniając się na samą myśl o tym całym Szczepanie.

Kiedy na chwilę wyszła do łazienki, Wera nachyliła się w moją stronę

– W ten sposób nic nie wskóramy, chyba naprawdę ją przekabacił. Trzeba będzie go poznać, wyczuć, co to za jeden, a potem zdecydujemy, co dalej. Teraz nic tu po nas.
Kiedy mama wróciła do salonu, Weronika wstała mówiąc, że musimy lecieć. Mama wyglądała na nieco zdezorientowaną.
– Przecież ledwo weszłyście – powiedziała, ale Wera była już przy drzwiach.
– Pa, mamo! – krzyknęła, otwierając furtkę.
– Czekaj, musimy to jakoś wyjaśnić – powiedziała mama. – Zapraszam was na niedzielny obiad. Kiedy poznacie Szczepana z pewnością go pokochacie.
– Pokochamy? – syknęła Wera z niesmakiem, ale szczypnęłam ją w ramię, nakazując milczenie.
– W takim razie w niedzielę o czternastej u ciebie – zgodziłam się, uśmiechając do mamy.

W samochodzie siostry palnęłam jej ostrą mówkę.
– Nie za bardzo na nią naskoczyłaś? W końcu to nie jakaś umawiająca się z nieodpowiednim kandydatem gówniara, ale nasza matka!
Matka, którą zupełnie odmóżdżyło i zamierza przepuścić całą krwawicę taty na jakiegoś bawidamka!
– Nawet jeśli, ma do tego prawo. To jej pieniądze. Możemy jej powiedzieć, co o tym wszystkim sądzimy, ale chyba nie mamy prawa dyktować jej naszych warunków!
– Nie?! Jesteśmy jej córkami!
– Właśnie, córkami, a nie jakimiś klawiszami śledzącymi każdy jej krok.
– Ja nie miałabym nic przeciwko takiemu ścisłemu nadzorowi – powiedziała Weronika, zapalając silnik.

Pokłóciłam się z nią ostro po raz pierwszy od lat

 Kiedy wysiadłam o mało co się nie wydzierałyśmy się na siebie pod moim blokiem. Weszłam do mieszkania wściekła, ale też z jakimś dziwnym poczuciem opuszczenia. Do tej pory, kiedy miałam jakieś problemy, biegłam z tym do mamy, ale teraz, kiedy to ona sama była przedmiotem sporu, gdzie miałam pójść?

W niedzielę od rana nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Zrobiłam owocową sałatkę, upiekłam ciasto bananowe, a wszystko po to, żeby zająć czymś ręce. U mamy byłam już przed trzynastą, ale Weronika też przyszła wcześniej. Pomogłyśmy przy nakrywaniu stołu, zrobiłyśmy bukiet i przygotowałyśmy parę drobiazgów, ale pomiędzy nami trzema zawisła jakaś coraz bardziej gęstniejąca, chociaż niewypowiedziana uraza.

Kiedy w końcu parę minut po czternastej rozległ się dzwonek, wszystkie aż podskoczyłyśmy.
– To musi być Szczepan, zawsze przychodzi nieco wcześniej – powiedziała mama.
– Nic dziwnego, spieszy się do przejęcia tego wszystkiego – mruknęła Wera i posłałam jej piorunujące spojrzenie.

Czekałyśmy w salonie, zastanawiając się, jak ten wyżelowany byczek przyjmie naszą obecność. Mama szeptała coś gościowi i oboje wybuchli tłumionym śmiechem. Kiedy w końcu wszedł do salonu, dosłownie mnie zatkało.
– Ale to nie jest… – zaczęła Weronika, ale dyskretnie ją kopnęłam.
Przed nami stał dystyngowany, szpakowaty mężczyzna koło sześćdziesiątki. Elegancki, uśmiechnięty i z trzema małymi bukietami frezji w rękach.
– Słyszałem, że mamy się poznać, dlatego pozwoliłem sobie kupić paniom kwiaty – powiedział, wręczając frezje Weronice.
Moja siostra wciąż wyglądała jak po bliższym spotkaniu z UFO, ja też musiałam prezentować się nie lepiej, bo nowo przybyły zapytał, czy dobrze się czujemy.
– Yyy, tak – powiedziałam, dziękując za kwiaty.

Jeszcze trochę, a chyba bym dygnęła, taka byłam grzeczna

Nagle gdzieś umknęła mi cała przygotowana mowa, zresztą co miałam powiedzieć, skoro mama przedstawiła nam nie tego faceta?! Kiedy Szczepan siadł za stołem, siostra pociągnęła mnie w stronę kuchni.
– Mama sobie z nami w coś pogrywa – szepnęła mi na ucho, biorąc z blatu półmisek z sałatką.
– Myślisz, że to jakaś ściema? Że z tamtym ma romans, a ten to taka przyzwoita przykrywka?
– No, a masz lepsze wytłumaczenie? Obserwuj ich, potem się zastanowimy, co dalej! – poleciła mi siostra.

Przy stole nie spuszczałyśmy z nich oka, ale mama albo świetnie grała, albo coś było nie tak. Wyglądali na zakochanych. Szczepan zwracał się do mamy z takim szacunkiem, oboje patrzyli sobie w oczy, ich dłonie niby przypadkiem muskały się pod stołem, słowem sielanka.

Wera nie spuszczała z nich czujnego wzroku. Była taka spięta, że aż chciało mi się śmiać. Prawie nie tknęła schabu ze śliwkami, chociaż było to jej ulubione danie. Dziobała mięso widelcem, w milczeniu obserwując sytuację przy stole.
– Nie smakuje ci, moja droga? – zainteresowała się nagle mama, uważnie się jej przyglądając.
– Nie jestem głodna – mruknęła Weronika nieco niegrzecznie, zupełnie jak napuszona nastolatka, a nie 28-letnia, poważna pani adwokat, którą przecież jest. No, ale najwidoczniej rodzinne zawirowania z każdego potrafią wyciągnąć najbrzydsze cechy charakteru – pomyślałam.

Tymczasem mama ze Szczepanem starali się podtrzymać konwersację przy stole.
– Więc jest pani pediatrą? – zapytał mnie nagle Szczepan i zanim się zorientowałam, paplałam już o mojej pracy w nowym szpitalu. Opowiadałam mu o małych pacjentach, dyżurach, kolegach z pracy i całej reszcie. Słuchał uważnie, czasem dodawał jakąś trafną uwagę, albo pytał o coś z wyraźnym zaciekawieniem.
– Widzę, że szybko dałaś się mu przekabacić. Jeszcze trochę, a nazwiesz go tatą? – warknęła Weronika, kiedy obie zostałyśmy na moment same.
– Chyba trochę przesadzasz, Wera – powiedziałam. – W dodatku zupełnie nie rozumiem, o co ci chodzi.

Jest miły, mama wygląda na szczęśliwą, poza tym, to chyba przecież nie ten żigolo, o którym tak barwnie opowiadałaś? A może jednak coś ci się przewidziało, co? – zaatakowałam ją. Zachowywała się jak rozkapryszona, chcąca być pępkiem świata gówniara.

– A tobie może tak się podoba, że mama migdali się z nim na naszych oczach przy rodzinnym stole?!
– Podoba mi się, że jest szczęśliwa i podoba mi się, że znalazła kogoś tak odpowiedniego, a ty zajmij się swoim życiem, zamiast mieszać się w mamine, robiąc za jakiegoś cerbera! Może najwyższy czas, żebyś sobie kogoś znalazła? Od rozwodu z Maćkiem jesteś po prostu nieznośna! – palnęłam, za późno gryząc się w język.

– Wielkie dzięki! Nie ma to, jak urocza dyskusja z własną siostrą! – krzyknęła, zrywając się od stołu.
– Dziewczęta, znowu się kłócicie? – zainteresowała się mama, ale Weronika była już przy drzwiach.
– Miłej niedzieli wam wszystkim, ja wychodzę, bo zemdliło mnie od nadmiaru słodyczy! – warknęła, biegnąc w stronę drzwi wyjściowych.
– Co ją ugryzło? – zbladła mama, patrząc w ślad za nią. – Przepraszam cię, Wera zazwyczaj tak się nie zachowuje… Może to szok, może czymś się martwi – zwróciła się do Szczepana.

Podszedł do niej z uśmiechem, kładąc jej rękę na ramieniu.
– Też mam dwie córki, pamiętasz? Żadne kobiece fochy nie są mi obce. Myślę, że po prostu potrzebuje trochę czasu i tyle. A teraz chodźmy do kuchni po ciasto, bo zdążyłem się dowiedzieć, że w grę wchodzi moje ulubione, czekoladowo-bananowe – zaśmiał się, całując mamę w policzek.

Po deserze przenieśliśmy się na taras i siedzieliśmy przy lemoniadzie

 Szybko polubiłam Szczepana, wydawał mi się bardzo odpowiednim kandydatem na partnera mamy. Był wdowcem, dobrze wiedział, co to samotność, a teraz wyglądało na to, że świetnie się z mamą dogadują. Zrobiło się naprawdę miło, chociaż widziałam, że mamę wciąż gryzie zachowanie Wery. Kiedy robiłam w kuchni drinki, podeszła do mnie, obejmując mnie.

– Córeczko, o co naprawdę chodzi? Może mi wyjaśnisz zachowanie siostry, wasze oskarżenia? Owszem, Szczepan ma skromniejszą emeryturę, mieszka w bloku, ale te insynuacje, że on patrzy na moje pieniądze… To było co najmniej…
– Nie chodzi o Szczepana, mamo – weszłam jej w słowo, a potem wzięłam głęboki oddech i powiedziałam jej o byczku z kawiarni Hetmańskiej. – Wera widziała cię z nim, podobno trzymaliście się za ręce i…

Mama wybuchnęła gromkim śmiechem. Chichotała tak, że aż rozlała trochę trzymanego w ręku drinka.
– Mamo? Mogłabyś jaśniej? – poprosiłam, ale ona już biegła na taras.
– Słuchaj, Szczepan. Już wiem skąd to zachowanie moich dziewczynek! Wyobraź sobie, że one myślały, że… cha cha cha, że ja i Robert…, hi hi hi – umierała ze śmiechu, a on jej zawtórował.
Nie mogli się opanować chyba z pięć minut, aż im łzy pociekły, aż w końcu mama się nade mną zlitowała, zaczynając wyjaśniać całe nieporozumienie.

– Robert jest bratankiem Szczepana, kochanie. Byłam z nim w Hetmańskiej, bo poprosił mnie o pomoc w aranżacji swojego studia tańca, które właśnie otwiera. Wiesz, że kocham urządzać wnętrza, zaproponowałam mu współpracę. A za rękę trzymałam go, kiedy opowiadał mi, że właśnie się żeni z najwspanialszą dziewczyną świata. Gdyby twoja siostra – podglądaczka, zamiast mnie szpiegować, podeszła do naszego stolika, nie byłoby tej całej afery. Poza tym chyba parę minut później dołączył do nas Szczepan. Jak mogłyście pomyśleć, że ja i taki młody człowiek… Przecież to jeszcze dziecko!

Stałam tam, czując się jak ostatnia idiotka

– Przepraszam, mamo. Po prostu spanikowałyśmy – tłumaczyłam się, zastanawiając się, jednocześnie, co zrobię tej wyciągającej pochopne wnioski plotkarze, Weronice, kiedy dorwę ją w swoje ręce. Też aferę wykryła! Zrobiła z nas kompletne wariatki. No, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przynajmniej w nieco przyspieszonym tempie poznałyśmy Szczepana, a mama jest naprawdę szczęśliwa i to przecież najważniejsze.

Więcej prawdziwych historii:
„Twój narzeczony to ideał? Lepiej weź go w podróż przedślubną, bo możesz się rozczarować jak ja...”
„Mąż dla pieniędzy poświęciłby wszystko – nawet rodzinę. Prosiłam, żeby odpuścił, ale w końcu przestałam go poznawać”
„Narzeczona chciała, bym dla niej sprzedał firmę i wziął kredyt na 50 tys. złotych. Gdy odmówiłem, rzuciła mnie”
„Związałam się z bufonem, który na siłę chciał mnie zmienić, bo nie pasowałam do jego »luksusowego« towarzystwa”

Redakcja poleca

REKLAMA