„Mam wstydliwą fobię, dlatego zrezygnowałam z wizyt u swojej siostry. Nie zamierzam pić herbaty w brudnym zwierzyńcu”

kobietami z pupilami fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih
„Ptaszysko śmiało brało pokarm wprost z jej dłoni i swobodnie fruwało po pomieszczeniu. Dom to nie ogród zoologiczny!”.
/ 23.08.2024 11:15
kobietami z pupilami fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih

Od zawsze zaskakiwało mnie to, że niektórzy trzymają w mieszkaniach ptaki. Zamykają je w małych klatkach, rozmawiają z nimi i traktują trochę jak przytulanki. Osobiście nigdy nie przepadałam za skrzydlatymi stworzeniami. I miałam ku temu całkiem dobry powód. Pamiętam, jak będąc małą dziewczynką, pojechałyśmy z siostrą odwiedzić krewnych mieszkających na wsi.

Kasia przyniosła wtedy swoją ukochaną kurę, żeby wszystkim ją pokazać. W pewnym momencie po prostu posadziła mi ją na kolanach. Zaczęłam tak głośno piszczeć, że wystraszona kura poderwała się do lotu, głośno gdacząc i przy okazji raniąc pazurami moje nogi aż do krwi.

– Więcej tak nie rób! – oznajmiłam jej, strasznie wkurzona.

Od tamtej pory do dzisiaj mam fobię związaną ze skrzydlatymi stworzeniamiW naszym rodzinnym domu nie mieliśmy żadnych czworonogów ani innych stworzeń. Mnie to odpowiadało, ale Kasię mocno trapiło. Ani razu nie zdołała przekonać naszych rodziców, żeby przygarnąć pieska, kociaka, a nawet małego chomiczka. Mama z tatkiem byli zbyt zapracowani i zabiegani, żeby dokładać sobie dodatkowych zajęć.

Nabawiłam się nietypowej fobii

Gdy Kasia w końcu wyprowadziła się na swoje, jej dom aż się zaroił od zwierzaków. Trzymała psa, parę kotów i gadatliwą papużkę, którą ochrzciła Dolarek i z którą lubiła pogadać i która przylatywała do ręki i fruwała po całym pokoju. Z tego powodu zrezygnowałam z wizyt u siostry. Obawiałam się, że ten latający stwór mi usiądzie na głowie. Ani u moich rodziców, ani u nas w mieszkaniu nie było zwierząt, ponieważ również mój małżonek stał na stanowisku, że dom to nie ogród zoologiczny.

Pomimo faktu, iż byliśmy posiadaczami segmentu z przydomowym ogródkiem (odziedziczonym po dziadkach Tomka), nie mieliśmy nawet psa. Remont naszego lokum był możliwy głównie dzięki pokaźnym dochodom mojego męża. Jego zajęcie jednak łączyło się z regularnymi podróżami, za którymi nie przepadałam, ale musiałam zaakceptować ten stan rzeczy.

W tamtym dniu mąż przebywał poza domem służbowo, ja akurat miałam dzień wolny po nocnej zmianie. Odwiozłam dzieci do szkoły, marząc tylko o tym, żeby się zdrzemnąć na moment. Nagle usłyszałam jakieś podejrzane odgłosy, które mnie wystraszyły. Coś bowiem dziwnie łomotało w ścianie.

Z początku totalnie nie ogarniałam, co się dzieje. Dopiero po chwili zorientowałam się, że w tym miejscu biegnie przewód wentylacyjny do łazienki i że coś musiało do niego wlecieć. Ptak! Gdy to zrozumiałam, poczułam ciarki na karku. Od razu wybrałam numer do męża.

– Co powinnam teraz zrobić?! – zadałam pytanie, czując się całkowicie zagubiona i przerażona do szpiku kości.

– W toalecie znajduje się wejście do tego szybu. Jeżeli to faktycznie ptak, to najprawdopodobniej przebywa gdzieś w okolicy tych drzwiczek, na samym dole – Tomek zaczął mi wszystko wyjaśniać. – Pozostaje ci jedynie je uchylić i…

– Nigdy w życiu! – weszłam mu w słowo, czując, jak ogarnia mnie panika. – Nie dotknę tego ptaszyska nawet przez rękawiczki! To dla mnie zbyt odrażające!

– Słuchaj, a co powiesz na to, żebyś poprosiła kogoś z sąsiedztwa o pomoc? Wiesz, że wrócę do domu najwcześniej za trzy dni – rzucił mój małżonek, a w jego głosie wyczułam nutkę irytacji.

– Ptaszysko pewnie do tej pory da radę, ale będzie się męczyło. No i kiedy dzieci wrócą ze szkoły, zaczną mnie zasypywać gradem pytań, o co chodzi, skąd te odgłosy, ta cała szarpanina. Nie ma opcji, żebym wyznała im prawdę! Są jeszcze za smarkate, przejmą się na maksa dolą tego skrzydlatego stworzenia, będą płakać… I co ja biedna wtedy pocznę?!

No cóż, nie pozostało mi nic innego, jak ruszyć po wsparcie do sąsiadów. Pukałam do drzwi każdego domu w okolicy. Jak można się było domyślić, o tak wczesnej porze praktycznie nikt nie był osiągalny, gdyż każdy poszedł już do pracy. Jedyną osobą, którą zastałam, był sędziwy mężczyzna mieszkający na samym końcu naszej uliczki. Niestety, miał problemy ze słuchem i poruszał się z trudem. 

W tej sytuacji nie mogłam na niego liczyć. Zrezygnowana powlokłam się z powrotem do siebie. Przez chwilę ptak jakby ucichł, więc pomyślałam z nadzieją, że może tak jak się dostał, tak sam się wydostał przez przewód kominowy. Po krótkim czasie znów zaczął trzepotać skrzydłami i robić zamieszanie.

„O rany, no nie mogę go tak zostawić! Biedak się tam trzepie na wszystkie strony! – w końcu do mnie dotarło, jak jest źle. – Jeszcze się potłucze przez to rzucanie, albo i gorzej, skrzydło sobie uszkodzi. W sumie przecież ten komin jest mały, a on tam lata w tę i z powrotem…”.

Wzięłam głęboki oddech, zebrałam się w sobie i skierowałam kroki do garażu, by wziąć stamtąd rękawiczki, które zakładam do prac w ogrodzie. Następnie udałam się do łazienki i uchyliłam znajdujące się tam nieduże okienko – jego rozmiar był skromny, ale i tak powinien pozwolić ptaszysku na opuszczenie pomieszczenia. Z bijącym sercem i w pełnej gotowości ostrożnie chwyciłam za klapkę od wentylacji, stopniowo ją uchylając. 

Stał tam, na wprost mnie! Jego oczy lśniły w mroku, wyraźnie się odróżniając od otoczenia. Strach sparaliżował moje ciało, a krople potu spłynęły po twarzy.

„Nie poradzę sobie z tym zadaniem!” – pomyślałam przerażona.

Wtem jednak zrozumiałam, że ten ptaszek jest jeszcze bardziej wystraszony ode mnie. Przełamałam swój strach i ujęłam go delikatnie obiema dłońmi, tworząc rodzaj koszyka z rozłożonych palców. Nawet nie próbował się wyrywać, jakby sparaliżował go lęk. Pod palcami wyczuwałam szaleńcze bicie jego maleńkiego serduszka, chyba z tysiąc razy na minutę. Moje również waliło jak oszalałe – z nadmiaru emocji.

Z najwyższą ostrożnością przeniosłam ptaszka do okna. Podniosłam ręce na wysokość parapetu i powoli rozluźniłam palce. Musiał poczuć na piórach powiew rześkiego powietrza, bo wystrzelił jak z procy, mignął mi na tle błękitnego nieba i tyle go widziałam. W ułamku sekundy zniknął z zasięgu mojego wzroku. Poczułam wtedy nieopisaną ulgę.

Dałam radę i szczerze mówiąc, wcale nie było to jakieś wielkie wyzwanie! Byłam z siebie taka dumna, że w końcu sama uporałam się z tym problemem. To zdarzenie utkwiło mi w pamięci. Ilekroć dostrzegałam w swoim ogródku skrzydlatych gości, od razu przypominał mi się ten ptak, któremu przywróciłam wolność. Czasami nawet miałam wrażenie, jakbym go widziała, gdy tak przyglądał mi się, siedząc na konarze drzewa. Może to brzmi naiwnie, ale naprawdę odnosiłam takie odczucie.

„Oby nic mu nie groziło” – przemykało mi przez myśl.

Wybraliśmy się z rodziną w góry

Jak co roku, u schyłku jesieni, wybraliśmy się z całą rodziną na jednotygodniowy wypad w góry. Uwielbiam górzyste tereny w tym okresie, gdy ścieżki nie są już zatłoczone przez tłumy spacerowiczów. Drzewa mienią się magicznymi barwami, a wokoło panuje błogi spokój i nie doskwiera przeraźliwy skwar, jak w trakcie letnich miesięcy. Było cudownie, jednak w ostatnim dniu odpoczynku naszą idyllę zakłóciło telefoniczne zawiadomienie od osób mieszkających obok nas. 

Kiedy to usłyszałam, po prostu mnie zmroziło. Nasz znajomy powiedział nam przez telefon:

– Hej, tylko bez paniki, na szczęście nic poważnego się nie stało, ale muszę wam o czymś powiedzieć… Ktoś się włamał do waszego domu.

Spakowaliśmy nasze rzeczy w pośpiechu, mimo że nasz sąsiad zapewniał, iż rabusie zostali wystraszeni i chyba nie zdołali niczego ukraść, a policjanci zabezpieczyli miejsce włamania. Trudno jednak było opanować zdenerwowanie w takiej sytuacji. W drodze powrotnej jechaliśmy jak najszybciej się dało. Wreszcie dotarliśmy pod nasz garaż…

Włamywacze weszli do środka domu po wyjęciu w całości okna znajdującego się z tyłu budynku, w jednym z pokoi. Był to spokojny czas po południu i każdy sąsiad zajęty był własnymi sprawami. Ewentualne odgłosy włamywaczy mogły być zagłuszone przez wszechobecny hałas pracujących kosiarek, gdyż część osób z sąsiedztwa kosiła trawę prawdopodobnie ostatni raz w tym roku.

– Gdyby nie te ptaki, to by się pewnie obyło bez wielkiej afery. Jasne, że teraz zlatują się w stada, szykując się do odlotu przed zimą, ale żeby aż tyle naraz? – zastanawiał się jeden z sąsiadów. – Zrobiły niezłe zamieszanie na dachu, latały w kółko, skrzecząc jak opętane.

Taki harmider, że wszyscy zaczęli wyglądać, o co chodzi. Myśleliśmy, że może któregoś dopadł jakiś drapieżnik i biedak jest ranny. Poszliśmy sprawdzić i wtedy zobaczyliśmy wyciągniętą szybę w waszym oknie. Po złodziejach ani widu, ani słychu, pewnie spanikowali przez tę ptasią awanturę. No to zadzwoniliśmy na policję.

Kiedy przyjrzałam się bliżej, okazało się, że jedyną rzeczą, która przepadła, był mój wysłużony komputer przenośny. To naprawdę niewielka szkoda, biorąc pod uwagę, ile cennych przedmiotów rabusie mogli wynieść z naszego mieszkania. Szczerze mówiąc, ktoś z góry najwyraźniej nad nami czuwał. Ciężko mi stwierdzić, czy była to boska interwencja, czy może…

Wciąż nie mogę pozbyć się wrażenia, że ta zgraja hałaśliwych ptaków pojawiła się tam nieprzypadkowo. Mam przeczucie, że ten kiedyś przeze mnie ocalony skrzydlaty przyjaciel w ten sposób mi się odwdzięczył i gdy tylko wyczuł niebezpieczeństwo grożące naszemu domostwu, zwołał swoich pobratymców, aby zaalarmowali okolicznych mieszkańców.

Możecie myśleć, że oszalałam. Mimo to podoba mi się myśl, że to się faktycznie wydarzyło. Opowiedziałam wam tę historię, aby uświadomić wszystkim, jak bardzo zaskakujące potrafi być życie. Nie da się przewidzieć, co przyniesie los. Jednego dnia ratujemy niepozorną ptaszynę, a następnego ona przychodzi nam z pomocą.

Czytaj także:
„Syn narobił mi wstydu przed klientami, ale to moja wina. Zapomniałem, że ojcostwo to nie tylko zarabianie kasy”
„Tata z wyjazdu zamiast prezentu, przywiózł mi nową mamę. Gdy myślałam, że gorzej nie będzie, ta baba wlazła za gary”
„Wakacje nad jeziorem z sąsiadami miały być sielanką, a okazały się koszmarem. Nic już nie będzie takie samo”

Redakcja poleca

REKLAMA