Kama jest najmłodsza... Oprócz niej mam jeszcze dwoje: Karola i Katarzynę. Wszystkie nasze dzieci noszą imiona zaczynające się na literę K. Tak chciała moja żona – że niby to od słowa „kocham”…
Szybko zostałem ojcem
Kama jest dla mnie najważniejsza. Pozostałe – lubię, ale bez przesady. Byłem bardzo młody, kiedy się rodziły, więc może nie dojrzałem jeszcze wtedy do ojcostwa. Miałem 20 lat, kiedy przyszła na świat najstarsza, i pamiętam, że głównie mnie wkurzała. Płaczem, kolkami, tym, że stale coś jej było: mokro, ząbki, potówki, uczulenie, wymioty, odbijanie, latanie po doktorach.
Musiałem przerwać studia. Nigdy na nie nie wróciłem. To również przez dzieci. Żony też właściwie nie kochałem, chociaż byliśmy razem prawie 30 lat. Przyzwyczaiłem się do niej, więc kiedy zmarła przed rokiem, było mi przykro. Nie miała ze mną łatwego życia, chociaż nie piję alkoholu, nie palę, nie latam za babami. No, jedna czy dwie zdrady to przecież dobry bilans na tyle lat.
Powiedziała mi kiedyś jeszcze przed śmiercią, że byłaby szczęśliwa, gdybym choć raz na pół roku okazał jej uczucie.
– Mógłbyś nawet skłamać – wyszeptała. – Ja bym uwierzyła, bo bardzo tego pragnęłam. Ale ty nie, nigdy, przenigdy…
– To czemu nie odeszłaś?
– Nie bądź głupi. Jak miałam odejść? Troje dzieci i jeden mężczyzna na całe życie. Bo ty byłeś jedyny, nie wiedziałeś o tym?
Jasne, że wiedziałem. Nawet mnie to czasami irytowało, bo jakby i ona miała jakieś grzeszki na sumieniu, mnie byłoby łatwiej żyć. Ale gdzie tam! Matka Polka, wzorowa żona, gospodyni, ideał po prostu, więc każdy mój skok w bok był jak świętokradztwo. Ta myśl mi odbierała połowę przyjemności.
Kasia jest jak matka
Najstarsza córka wrodziła się w matkę. Jest do niej podobna fizycznie i ma taki sam charakter. Z pozoru łagodna i delikatna, a w istocie uparta i twarda jak żelazo. Może dlatego zawsze mnie irytowała? Wystarczał mi oryginał, po co mi była jeszcze kopia…
Najbardziej mnie denerwowało, kiedy obie patrzyły na mnie tak badawczo i surowo, jakby mówiły: „Zawiodłeś nas, znowu nie stanąłeś na wysokości zadania”. Katarzyna była i jest moim przeciwieństwem we wszystkim.
Jakby specjalnie wszystko robi na odwrót. Wybrała głupie studia. Związała się z chłopakiem, którego uważałem za kretyna. Wyszła za niego za mąż, sprzedali piękne mieszkanie po jego dziadkach i wyprowadzili się do jakiejś lepianki na wsi, żeby żyć w zgodzie z naturą.
Wtedy się mocno pokłóciliśmy… Do dzisiaj tam u nich nie byłem.
Syn mnie rozczarował
Po pogrzebie podeszła do mnie i chciała się przytulić, ale ją odsunąłem. „Nie tak szybko, moja panno” – pomyślałem. Syn też mnie rozczarował. Chłop jak dąb, a jakiś miękki, rozmemłany, wiecznie szuka swojego miejsca i nigdzie nie umie osiąść na stałe.
Żona twierdziła, że jest bardzo wrażliwy i dlatego tak mu w życiu nie wychodzi, ale ja wiem swoje: jak chłopak jest baba, to się jak baba zachowuje. Nic go nie obchodzi z męskich spraw; ani sport, ani samochody, ani kobiety. Jeździ po świecie i zwiedza egzotyczne kraje, to jego pasja. Pół roku pracuje i oszczędza, a drugie pół się szwenda po jakichś obcych dziurach i robi zdjęcia.
– Człowieku – pytam – co ty z tego będziesz miał? W telewizji miejsca zajęte, nikt nie jest ciekawy tych twoich opowieści, czas tylko marnujesz i narażasz zdrowie. Wziąłbyś się do jakiejś uczciwej i porządnej roboty.
Tylko że z nim nie ma prawdziwej rozmowy. Uśmiecha się tylko głupkowato i robi swoje. Jak by był z innej gliny niż ja. Kiedy żona żyła, nieraz mówiłem, że gdyby nie uderzające fizyczne podobieństwo Karola do mnie, podejrzewałbym, że mnie zdradziła.
– Skąd on się taki wziął? – pytałem. – Ni z pierza, ni z mięsa. Ja go nie rozumiem.
– I tu jest problem – odpowiadała. – Nie rozumiesz i nie chcesz rozumieć, a on to czuje. Dlatego tak bardzo na ciebie się zamyka… Ze mną się dogaduje – dodawała.
Wtedy się naprawdę wściekałem.
– No to masz się z czego cieszyć! Synuś odmieniec ci się trafił, a ty zadowolona! Trzeba było go lać w dzieciństwie, może by wtedy wyrósł na mężczyznę.
– To znaczy, na kogo?
– Na faceta! A nie taką mimozę, co nie pasuje do normalnego świata.
– Co ty tam wiesz! – mówiła wtedy. – Pojęcia nie masz, jaki on jest naprawdę i czym się zajmuje. Ale może lepiej, żebyś nie wiedział.
Kama jest moim oczkiem w głowie
Po Karolu już nie chciałem mieć więcej dzieci. Kama trafiła się przypadkiem i od razu była jak cud. Zwariowałem na jej punkcie. Ma dopiero szesnaście lat. Jest piękną dziewczyną, jej siostra mogłaby jej buty czyścić pod względem urody.
Odkąd była malutka, wszyscy się nią zachwycali. Bardzo lubiłem z nią wychodzić na dwór, bo nie było nikogo, kto by nie powiedział: „O, jakie śliczności! Tata chyba dumny, że ma taka córę?”. Pewnie, że byłem dumny.
Puchłem z dumy. Kazałem żonie, żeby na spacery ze mną ubierała Kamę jak laleczkę. Kupowałem jej najlepsze ciuszki, buciki, czapeczki. Nie pozwalałem obcinać włosów, bo lubiłem, kiedy miała takie długie, złote, rozpuszczone do ramion. Wyglądała jak mała księżniczka.
Naprawdę miałem bzika na jej punkcie.
Tylko ona mogła mi przeszkadzać, kiedy oglądałem mecz albo wiadomości. Inne dzieci nie miały wtedy wstępu do pokoju, a Kamie pozwalałem nawet bez pytania przełączyć kanał na jakieś bajki. Rozpieszczałem ją, tak było.
Robiła, co chciała. Żadnej dyscypliny, żadnego klapsa, podniesionego głosu, żadnych wymagań. Wystarczyło, że zrobiła smutną minkę, i już dostawała wszystko, na czym jej zależało. A chciała dużo, coraz więcej…
Liczyła się tylko ona
Żona całe lata walczyła, żebym rzucił palenie. Bez skutku. A ta mała tylko raz się skrzywiła i powiedziała: „Nie dam ci buzi, bo brzydko pachniesz”, i już było po problemie. Brałem dodatkowe prace, żeby jej kupować zabawki, potem sprzęt grający, potem komputer, laptop i wszystko, o czym zamarzyła.
Stała się sensem mojego życia, moją radością, dumą, nadzieją. Byłem pewien, że zrobi karierę, że świat się na niej pozna, że będzie w mediach, a ja będę się chwalił: „To moja córka, tak, najmłodsza, tak, bardzo się kochamy i przyjaźnimy, tak, zajmuję w jej życiu dużo miejsca, może nawet jestem najważniejszy”.
Nie wiedziałem, na czym ten jej sukces miałby polegać, bo w szkole szło jej kiepsko, ale tym się nie bardzo przejmowałem. „Dwoje starszych przynosiło piątki i czwórki, i co z tego? – myślałem.
– Są zupełnie przeciętni, zwyczajni, jak tysiące innych… Kama będzie wyjątkowa, nawet bez tego”.
– Nie widzisz, co się dzieje? – pytała żona.
– Niby co się dzieje? Czemu panikujesz?
– Kama rośnie na egoistkę i pustą lalę – twierdziła. – Sam do tego doprowadziłeś i nadal robisz same idiotyzmy. Czy ty słyszysz, jak ona się do mnie odzywa? To dziecko, a nie ma za grosz szacunku do matki!
No, faktycznie czasami słyszałem, że jest niegrzeczna, że wrzeszczy na nią, trzaska drzwiami, nie słucha się, ale co robić? Dla mnie była miła i kochana. Nie miałem powodu do zmartwień.
Robiła, co chciała
Katarzyna mieszkała na swoim, Karol ganiał po Ameryce Południowej, byliśmy w domu sami z naszą najmłodszą. To znaczy – byliśmy, kiedy Kama tu siedziała, a zdarzało się to coraz rzadziej. Wpadała do domu, zamykała się na godzinę w łazience, przebierała i wychodziła. Nie mówiła dokąd.
– Chodź tutaj i zobacz, jak wygląda jej pokój – zawołała mnie kiedyś żona.
No, faktycznie, jak po tajfunie. Przebierając się, rzucała wszystko na podłogę. Na biurku kłębiły się kolorowe gazety, płyty, kosmetyki, szczotki do włosów i inne drobiazgi. Na niesprzątniętej od rana pościeli leżał mokry ręcznik i opakowania po jakichś chipsach.
– Spieszyła się – powiedziałem. – Mogłabyś to raz posprzątać.
– Zawsze sprzątam! – żachnęła się. – Gdybym nie sprzątała, nie dałoby się tu wejść.
Tylko z nią był problem
Patrzyłem zaskoczony. Katarzyna i Karol dbali o porządek. W ich pokojach wszystko było pod linijkę. Szczególnie Katarzyna, urodzona pedantka, przyzwyczaiła mnie, że tam, gdzie akurat jest, panuje absolutny ład.
Karol też się starał. Chociaż jego pokoik był malutki – mapy, atlasy, książki, notatki i inne szpargały miały swoje miejsce w regale i na półkach. A to, co zobaczyłem u Kamy, przechodziło ludzkie pojęcie.
– Dobrze – stwierdziłem pojednawczo. – Pogadam z nią, żeby to jakoś ogarnęła.
– Życzę powodzenia – uśmiechnęła się moja żona gorzko. – Ja z nią rozmawiam codziennie i jak grochem o ścianę. Może będziesz miał więcej szczęścia.
Ufałem jej
Niestety, tego dnia nie było okazji do rozmowy, bo Kama wróciła bardzo późno. Zawsze się martwiłem, kiedy po dwudziestej trzeciej nie było jej w domu, ale nie robiłem awantur, bo to i tak nic by nie dało.
– Tatuś – stwierdziła kiedyś – nic mi nie będzie. Zawsze mnie ktoś odprowadza, więc śpij spokojnie. Jestem prawie dorosła.
Nie miała wtedy jeszcze 15 lat, ale rzeczywiście wyglądała poważnie i była taka pewna swego, że machnąłem ręką.
– Obiecujesz, że będziesz na siebie uważała? – zapytałem tylko, a ona obiecała, że tak, będzie, i żebym się o nic nie martwił.
Nie martwiłem się, dopóki nie poczułem od niej alkoholu. Była piąta nad ranem, żona szturchnęła mnie łokciem w bok.
– Idź, otwórz jej, bo pewnie znowu zgubiła klucze – powiedziała. – Ja mam dosyć. Od dzisiaj ty się nią zajmujesz.
Nie potrafiłem się na nią złościć
Tego dnia Kama miała sprawdzian decydujący o promocji do następnej klasy. Wiedziałem, że nie wstanie na czas. Wściekły szarpnąłem drzwiami tak, że prawie wpadła do środka. Była pijana, kompletnie.
Usłyszałem jeszcze jakieś chichoty i zbieganie po schodach tych, którzy ją zataszczyli na górę. Wyglądała okropnie: potargana, rozmazana, z bluzce rozpiętej do pępka… Zaciągnąłem ją do łazienki, obmyłem, a potem podtrzymywałem jej głowę nad miską, bo wymiotowała. Oprzytomniała dopiero pod wieczór.
– Tatuś – powiedziała – zrób mi jajecznicę na masełku, proszę…
Naprawdę chciałem ją zbesztać, ale była taka biedna, zmarnowana, skruszona, że nie miałem serca.
– Oj, dziecko, dziecko – westchnąłem tylko, a ona poprosiła, żebym nie marudził, bo jej się w głowie kręci, więc i tak nic do niej nie dociera.
Może już wtedy przegrałem? A może później, kiedy w mojej obecności popchnęła matkę, a ja nie zareagowałem?
– Po co ją prowokujesz? – zapytałem. – Jest nerwowa, nie panuje nad sobą. Taki wiek.
Córki się kłóciły
Ledwo skończyła gimnazjum… A skończyła je właściwie dzięki Katarzynie, która wtedy się do nas przeprowadziła i ślęczała z Kamą nad książkami. O dziwo, jej słuchała. Może popełniłem błąd, wtrącając się, kiedy usłyszałem, jak Katarzyna beszta Kamę za ordynarne odzywki do matki:
– Jeszcze raz usłyszę, że się tak zachowujesz, a mokra plama z ciebie nie zostanie – mówiła starsza córka. – Rozumiesz, smarkulo? Przeprowadzę się z powrotem do rodziców i będę cię miała na oku. Chcesz tego?
Kama stała taka biedniutka, taka skruszona, miała łzy w oczach, a tamta się nad nią wytrząsała. Nie mogłem na to pozwolić.
– Hola, hola – powiedziałem. – Najpierw ja się musiałbym na to zgodzić. Masz swój dom, masz męża? To się nim zajmuj. My nie potrzebujemy twojej pomocy.
Katarzyna trzasnęła drzwiami i więcej się nie wtrącała. Kama mogła być zadowolona i robić wszystko, na co miała ochotę. Nawet z Karolem zadarła, kiedy przyjechał z którejś wyprawy. Był przejazdem między jednym samolotem a drugim, a Kama i tak zdążyła spenetrować jego bagaż, zabierając parę cennych pamiątek i zdobyczy.
– Tato, ona mnie po prostu okradła! – oburzył się Karol. – Ty naprawdę nie pojmujesz, kogo wychowaliście? Stajesz po jej stronie?
Próbowałem tłumaczyć, że Kama nie miała nic złego na myśli, że jej się po prostu spodobały niektóre drobiazgi, więc je sobie wzięła.
– Jest jeszcze dzieckiem – mówiłem. – Wsadzisz ją do poprawczaka?
To była tragedia
Żona płakała. Żeby jej dłużej nie denerwować, Karol machnął ręką i przestał się miotać. Kamie znowu się upiekło. Myślę, że ten zawał żony nie zdarzył się bez przyczyny. Były wtedy we dwie w domu.
Sąsiadka mówiła, że słyszała podniesione głosy. Potem Kama wyszła, zostawiając matkę samą. Nie wiadomo, jak żona się czuła. Może potrzebowała pomocy? Nikt się już nie dowie. Wróciłem tego dnia późno i jeszcze pod domem poczułem, że stało się coś złego.
W oknach ciemno. W mieszkaniu najwidoczniej hulał przeciąg, bo na zewnątrz szyby fruwała firanka. Drzwi lewo domknięte. Wszedłem, ale na pomoc było już za późno. To dziwne, ale czułem żal do starszych dzieci, że nie dopilnowały matki.
Całe życie im poświęciła, hołubiła, kochała, pomagała im, a jak przyszło co do czego, jej nie miał kto pomóc. Synuś w świecie, córeczka zajęta sobą… Żadnej wdzięczności.
Kama – to co innego. Ma w głowie fiu-bździu, nie zna życia, nie umiała się z matką dogadać. Miała do niej wieczne pretensje, więc trzeba ją zrozumieć. Tym bardziej, że rozpacza najbardziej z całej trójki. Była cała spuchnięta od płaczu, aż żal patrzeć.
– To przeze mnie! – obwiniała się, więc musiałem ją uspokoić i wytłumaczyć, że nie ma racji; po co ma żyć z wyrzutami sumienia.
– Dziecko – mówię – żadna twoja wina. Uspokój się. Mama chorowała od dawna na serce, tylko ci nic nie mówiliśmy, bo mama nie chciała cię martwić.
Zaniosła się jeszcze większym szlochem.
– No właśnie! A ja jej zawsze tak dokuczałam – wyszeptała. – Tego dnia też…
Nie chciałem tego słuchać
Nie pozwoliłem jej dalej się zwierzać. Nie chciałem nic słyszeć, nic wiedzieć. Po co?
– Stało się – powiedziałem. – A teraz wytrzyj nos i pomyśl, w co się ubierzesz na pogrzeb. Chyba nie masz nic czarnego? Tu są pieniądze, leć i kup coś. Nie oszczędzaj, musisz ładnie wyglądać. Mama by tego chciała.
Chciałem tylko odciągnąć jej myśli od żałoby, sprawić, żeby się tak nie oskarżała. Jednak kto wie – może to był kolejny błąd? Powoli tracę nadzieję, że Kama zmądrzeje. Nie ma na to widoków… Nie uczy się, całe dnie i noce przebywa poza domem, nigdy nie mówi, gdzie ani z kim idzie, a kiedy pytam, każe mi się odczepić.
– Nie interesuj się mną, dobra? – słyszę. – Nagle cię to obchodzi?
Podbiera mi pieniądze. Wyniosła całą biżuterię po matce. Może sprzedała, nie wiem. Boję się zapytać, bo zaraz wpadnie w furię i będzie wrzask na cały dom. Wstyd u ludzi... Idę do pracy, wracam, coś jem na szybko i czekam. Sam nie wiem na co. Może żebym nic więcej nie ukradła?
Zdarzają się takie chwile, że chciałbym zadzwonić do Katarzyny albo do Karola, ale nie mam odwagi, bo niby co miałbym im powiedzieć? Że żałuję, że byłem głupi, że skrzywdziłem swoje starsze dzieci? Jednak przychodzi taki moment, że wystukuję numer Katarzyny i czekam z biciem serca. Odzywa się prawie natychmiast…
– Coś się stało? Jesteś chory? – słyszę.
– Nie. Chciałbym pogadać.
Zapada długa cisza. Po chwili Katarzyna mówi:
– Pogadać? Ze mną? A o czym?
– O tym, że skrzywdziłem dwoje swoich dzieci i że o tym wiem. Zmądrzałem.
– Skrzywdziłeś TROJE swoich dzieci, tato. I nie zmądrzałeś, skoro mówisz tylko o dwojgu. Ale może jesteś na właściwej drodze. To co, mam przyjechać czy ty wpadniesz do nas? Wreszcie zobaczysz, jak żyjemy. Zapraszam.
Brakuje mi tchu. Ledwo udaje mi się wykrztusić, że już wsiadam do auta.
– Dziękuję – mówię na koniec i naprawdę jestem jej wdzięczny.
Ma miły, spokojny głos, jest konkretna, rzeczowa, nie owija w bawełnę, trafia w sedno. „Czemu ja, durny, wcześniej tego nie zauważyłem? – myślę. – O Karolu też nic nie wiem, a to przecież niezwykły i interesujący człowiek. I Kama mi uciekła, żeby się błąkać nie wiadomo gdzie. W ogóle nie znam moich dzieci, żadnego z trojga. Ciekawe, czy mam jeszcze czas, żeby to naprawić…”.
Marian, 48 lat
Czytaj także: „Mojej młodszej o 25 lat żonie nie pasowały moje nawyki. Joga dla par to tylko wierzchołek góry lodowej”
„W bezdomnym na dworcu rozpoznałem brata. Myślałem, że 20 lat temu uciekł z domu, a prawda była inna”
„Po 20 latach odkryłam sekretne życie mojego męża. Nie chcę żadnej przeklętej przybłędy w mojej rodzinie”