Znalazłam go na schodach do piwnicy. Nie mam pojęcia, dlaczego się zatrzymałam. W końcu nie on pierwszy i nie ostatni. Po moim osiedlu ciągle szwendały się takie zaniedbane stworzenia. Ale w ciemności zobaczyłam światło odbijające się w jego oczach i dostrzegłam coś, co kazało mi zejść trzy stopnie niżej… Co mnie podkusiło, żeby się schylić, wziąć go na ręce? Chyba zdziwiłam się, że nie miauczy. I nie ucieka jak wszystkie te bezdomne koty. Od razu zamówiłam taksówkę i zawiozłam obszarpańca do weterynarza.
Gdy opowiedziałam, że znalazłam go na schodach, przyjęli nas bez kolejki. Zajęli się nim od razu. Lekarka powiedziała, że zostawią go, bo trzeba zbadać, odżywić, odrobaczyć.
– Bez pomocy długo by nie pożył – powiedziała, gdy pielęgniarka zabrała kociaka do klatki. – I tak nie wiadomo, jak z nim będzie, jest strasznie zabiedzony. Pewnie jego matka zginęła, a on jest jeszcze za mały, żeby sam dał sobie radę… No nic, spróbujemy go uratować, tylko, co dalej?
– Jak to? – zapytałam zdziwiona, bo nie przyszło mi do głowy, że kot nie może zamieszkać w klinice. – Nie wiem, nie planowałam mieć zwierzaka w domu. Jakoś tak odruchowo go wzięłam.
– Rozumiem – lekarka pokiwała głową i wydawało mi się, ze faktycznie mnie rozumie. – Możemy wywiesić ogłoszenie…
Chyba że jednak się pani zastanowi?
– Nigdy nie miałam kota ani psa. Chyba nie potrafiłabym się nimi zająć.
– To akurat nie problem – uśmiechnęła się. – Wszystkiego dowie się pani od nas.
– Muszę się zastanowić. Wie pani co? Przyjdę tu jutro dowiedzieć się, co z nim. A – i teraz zapłacę za wizytę.
– Nie ma pani takiego obowiązku.
– Ale mogę to zrobić. Za te pieniądze może kiedyś uratujecie jakiegoś innego bezpańskiego kociaka…
Przyszłam następnego dnia, chociaż ciągle nie mogłam się nadziwić, co ja robię. Okazało się, że Filip – tak go tu nazwali – czuje się lepiej. Jednak jeszcze musi pobyć parę dni w klinice.
No więc zaglądałam do niego codziennie, czując, że robię źle, że coraz bardziej przywiązuję się do tego chucherka. I gdy wreszcie lekarka zapytała, czy oddajemy go do schroniska, pękłam.
– Nie, nie potrafię – przyznałam. – Jestem zła na siebie, bo ani się nie znam na kotach, ani nie potrafię się nimi opiekować, w dodatku dużo pracuję. Ale chyba nie darowałabym sobie, gdyby nie znalazł domu i trzeba by go było uśpić.
– Jest młody, więc pewnie ktoś by go przygarnął – lekarka była wobec mnie uczciwa. – Ale cieszę się, że się pani zdecydowała. Wszystko pani dokładnie wytłumaczymy, damy lekarstwa, odżywki, pokażemy, jaką karmę podawać. A gdyby miała pani pytania, to proszę dzwonić o każdej porze – uśmiechnęła się i podała mi wizytówkę. – To będą darmowe konsultacje, bo ja też tego Filipka z konopi polubiłam.
To była szczera niechęć od pierwszego wejrzenia
Filipek z konopi. Pasowało do niego. Wskoczył w moje życie nie wiadomo dlaczego i po co. I zagościł w nim na dobre.
Pierwsze dni upłynęły mi na zakupach, bo przecież mały potrzebował kuwety i materacyka, zabawek i misek. No i na nieustających konsultacjach z panią Alą. Tak często do niej dzwoniłam, że zaczęłyśmy sobie mówić po imieniu. Okazywała anielską cierpliwość. A Filipek, dzięki jej cennym radom, rósł jak na drożdżach.
Był kochany. Nie rozrabiał, niczego nie niszczył, szybko też opanował trudną sztukę korzystania z kuwety.
Kochał pieszczoty i mruczał przepiękne mruczanki. Tylko nie miauczał.
– To dziwne – mówiła Ala. – Badania nie wykazały, żeby coś było nie tak. Ale może jakiś uraz? Albo chorował na coś? Nie potrafię tego wyjaśnić.
No więc Filip nie miauczał i nie prychał. Nie drapał i nie sikał na dywan. Jednym słowem – kot idealny.
Tak myślałam aż do momentu, kiedy odwiedził mnie Rafał
Zaczęłam się z nim spotykać kilka tygodni temu, ale wcześniej nie zapraszałam go do siebie. Teraz postanowiłam zrobić kolację. Szykowałam rarytasy, opowiadając Filipowi, kto nas odwiedzi. Patrzył na mnie swoimi mądrymi oczami i oczywiście milczał. A gdy zadzwonił dzwonek, pierwszy pobiegł do drzwi. I zatrzymał mnie w pół kroku do przedpokoju.
Zszokowana patrzyłam na koci grzbiet wygięty w pałąk, wyszczerzone ostre ząbki, i z niedowierzaniem wsłuchiwałam się w groźne prychanie. Aż bałam się otworzyć drzwi. Na wszelki wypadek najpierw odgoniłam kota. Stanął przy drzwiach łazienki, w dalszym ciągu nastroszony, nie spuszczając oczu z drzwi.
Nie poznawałam swojego Filipka.
Kiedy Rafał wszedł, było jeszcze gorzej, Filip nie dał się pogłaskać, ciągle się stroszył, aż wreszcie go podrapał. Zaczęłam się zastanawiać… Co prawda, do tej pory nigdy się tak nie zachowywał wobec moich gości, ale to były głównie kobiety. A właściwie, nie licząc mojego ojca, tylko kobiety.
A może Filipa skrzywdził jakiś młody facet i dlatego tak reaguje? Podzieliłam się tymi podejrzeniami z Rafałem.
Halo, kocie! A teraz dlaczego nie prychasz?
– Może i tak – przyznał, patrząc na kociaka z niechęcią. – Ale moim zdaniem, to dzikus. Wzięłaś go, nie znając jego przeszłości. Zwierzęta też mogą być nienormalne. Skąd wiesz, co mu jest?
– No przecież lekarka go oglądała, badała – obruszyłam się. – Do tej pory tak się nie zachowywał. Mojemu ojcu nawet wskoczył na kolana, a Aśki nie opuszcza na krok, siedzi cały czas przy jej krześle.
– Do mnie jakoś nie zapałał miłością – Rafał się skrzywił, bo właśnie polewałam mu zadrapanie na dłoni wodą utlenioną. – A może on jest wściekły?
To nie był udany wieczór. Rafał był zły na kota, kot wściekły na Rafała. A ja… Ja się martwiłam o Filipka. Wcale nie o faceta.
Następnego dnia zadzwoniłam do Alicji.
– Wiesz, koty to indywidualiści – wyjaśniła po wysłuchaniu mojej opowieści.
– A dobrze znasz tego Rafała?
– Parę tygodni. Dobrze mi z nim, ufam mu – powiedziałam, niejasno czując, że sama sobie wmawiam, że go znam.
No bo, czy go znam? Zakochałam się, a to nie ma nic wspólnego z rozsądkiem i znajomością. Czy faktycznie mu ufam?
– To może Filip jest po prostu zazdrosny – pocieszyła mnie Ala. – Możesz go przynieść do kliniki, ale nie sądzę, żeby to była kwestia jakiejś choroby.
Przyniosłam, pobrali krew, zrobili badania. Oczywiście, kot był zdrowy, tylko jego zachowanie podczas wizyt Rafała się nie zmieniło. Prychał, drapał. Jednak nie bał się mojego chłopaka – nigdy przed nim nie uciekał ani się nie chował. On go po prostu nie lubił. Zresztą, Rafał też go nie cierpiał, o czym poinformował mnie z wściekłością, gdy Filip nasikał mu do butów.
– To psychopata! – stwierdził, wychodząc. – Musisz się go pozbyć. Niestety, u ciebie się już nie będziemy widywać, dopóki ten potwór tu mieszka!
Nie było dobrze
Chciałam być z Rafałem, a przecież nie mogłam wyrzucić Filipa! Stałam w przedpokoju, czując, jak po policzkach zaczynają mi płynąć łzy. Patrzyłam na kota, który po wyjściu mojego faceta znowu zamienił się w słodkiego maluszka, i zaczął ocierać się o moje nogi. Wzięłam go na ręce i wtuliłam mokry policzek w miękkie futerko.
– Czemu to robisz? Co teraz będzie? – pytałam, a on w odpowiedzi mruczał.
Przez dwa dni czekałam na telefon od Rafała, z jednej strony cierpiąc, z drugiej – ciesząc się, że nie dzwoni i nie każe mi wybierać: on albo kot. Trzeciego dnia ktoś zadzwonił do drzwi. Pełna nadziei i niepokoju spojrzałam na Filipa, ale on tylko wąchał podejrzliwie i machał ogonem, oznajmiając lekkie zniecierpliwienie.
Za drzwiami stał jakiś młody facet.
– Przepraszam, że niepokoję, ale mieszkam piętro wyżej… Moja córeczka wyrzuciła lalkę przez okno. Lalka chyba spadła na pani balkon. Czy mogłaby pani sprawdzić?
Prawie go nie słuchałam, patrząc ze zdumieniem na Filipa. Obwąchał sąsiada starannie, spojrzał na mnie, a potem usiadł obok moich nóg i zaczął się myć.
– Przepraszam panią – facet zaniepokoił się moim milczeniem.
– Czy mogłaby pani sprawdzić?
– A tak, proszę, niech pan wejdzie – bez zastanowienia wpuściłam obcego mężczyznę do mieszkania.
No ale skoro Filip mu ufa?
Lalka faktycznie leżała na balkonie, gość ją zabrał, podziękował i poszedł.
On dokonuje lepszych wyborów niż ja
Następnego dnia zadzwonił Rafał. Zapytał, czy zastanowiłam się nad tym, co powiedział, bo on nie wyobraża sobie naszego związku ze wściekłym kotem w tle. Odpowiedziałam, że to żywe stworzenie i tak po prostu nie wyrzucę go na bruk.
– Są schroniska – powiedział zimno.
– A chyba nie zaprzeczysz, że z tym zwierzęciem coś jest nie tak?
– Nie wiem, czy jest nie tak – powiedziałam, niewiele myśląc, bo mnie zezłościł.
– Na innych nie prycha.
– A więc są jacyś inni? To nie mamy o czym rozmawiać – i rzucił słuchawką.
Nie było mi ani łatwo, ani przyjemnie. Zależało mi na Rafale, jednak nie byłam na tyle zakochana, żeby dla niego rezygnować z kociej miłości. I słusznie, jak się okazało po kilku miesiącach. Moja przyjaciółka, Marta, oznajmiła mi pewnego dnia:
– Dobrze, że z nim zerwałaś. Szybko się pocieszył w ramionach innej. I okazało się, że to zwykła świnia, która leci na kobiety z mieszkaniem i kasą. Tamtą już rzucił i teraz jest z kolejną, starszą, ale nadzianą…Mam nadzieję, że cię to nie boli – zreflektowała się, patrząc na mnie z niepokojem.
– Nie boli – roześmiałam się, przytulając Filipka, który mruczał z rozkoszą. – A tak w ogóle, to muszę ci coś powiedzieć.
Nie bolało. W ogóle mnie to nie obeszło. Bo od kilku tygodni w moim życiu był Marcin. Jeszcze nie wiem, jak to się potoczy. Ale Filip, gdy pierwszy raz go zobaczył, od razu wskoczył mu na kolana i pozwolił się głaskać, mrucząc wniebogłosy. I przy nim pierwszy raz zamiauczał! Więc chyba mogę mu zaufać? Jednemu i drugiemu.
Czytaj także:
„Rodzina miała mnie za >>starą pannę<<. Nie mieli pojęcia, że od dawna ukrywam przed nimi sekret”
„Mam 26 lat, a babcia uważa mnie za starą pannę. Bawi się w swatkę i na siłę umawia mnie z wnukami swoich przyjaciółek”
„Po rozwodzie poczułam się jak wybrakowany towar. Sądziłam, że jestem za stara na amory, jednak los zesłał mi kochanka”