„Mam kasę, jestem zadbana i ładna. Sąsiedzi myślą, że zarabiam na prostytucji, ale nie znają prawdy”

Kobieta, która dobrze zarabia fot. Adobe Stock
„ – W głowie im się nie mieści, że kobieta, i to samotna, może tak dostatnio żyć. No, chyba że dorabia sobie na boku… Wie pani, czym – zawiesił głos. – Czym? – wkurzyłam się. Cieć wzniósł oczy do góry. – Du*ą pani Marzenko, du*ą! – wypalił jak z armaty”.
/ 22.04.2021 09:17
Kobieta, która dobrze zarabia fot. Adobe Stock

Jestem singielką. Z wyboru. Przez moje życie przewinęło się kilku mężczyzn, ale szybko się z nimi pożegnałam. Oczekiwali, że będę cichą, uległą kobietą, że będę ich wielbić i oczywiście obsługiwać; prać, sprzątać, gotować, prasować koszule… Niedoczekanie!

Choć dopiero przekroczyłam trzydziestkę, zajmuję kierownicze stanowisko w korporacji. Dobrze zarabiam, dobrze się ubieram, dobrze wyglądam. Jeżdżę drogim samochodem, a niedawno kupiłam sobie piękne mieszkanie w kamienicy w centrum miasta. Teraz żałuję, że nie przeprowadziłam się na nowe strzeżone osiedle dla młodych…

Jestem sama, lecz nie czuję się samotna

 Mam wielu przyjaciół i znajomych. Wśród nich są kobiety, ale także mężczyźni. Uwielbiam się z nimi spotykać. Nie jestem miłośniczką klubów, bo chodzi tam sama smarkateria, więc często zapraszam znajomych do siebie. Gadamy, coś wspólnie gotujemy, pijemy wino, oglądamy filmy. Czasem do północy, czasem do rana. Zachowujemy się jednak bardzo przyzwoicie. Żadnej głośnej muzyki, wrzasków, pijackich ekscesów. Pełna kultura.

Byłam przekonana, że nikomu nie przeszkadza mój styl życia, że zachowuję się normalnie. Ale sąsiedzi uważają inaczej. Ubzdurali coś sobie na mój temat i nie dają mi spokoju. Najlepiej poinformowany w okolicy? Oczywiście cieć.

Wszystko zaczęło się mniej więcej dwa miesiące po przeprowadzce. Zorientowałam się, że mieszkańcy kamienicy dziwnie się wobec mnie zachowują. Zwłaszcza starsze kobiety. Gdy się wprowadzałam, wyległy na podwórko, przyglądały mi się z ciekawością. Niektóre nawet się uśmiechały, zamieniły ze mną kilka słów. Ale potem zmieniły front.

Gdy mijały mnie na klatce odwracały wzrok, nie odpowiadały na dzień dobry. A jeżeli już, to tylko jakimś burknięciem. Nie przejęłam się tym zbytnio. Poprzedni właściciel uprzedził mnie, że większość lokatorów mieszka tu od wielu lat, są zżyci ze sobą i mogą trochę krzywo patrzeć na obcych. Pomyślałam więc, że jak już się przyzwyczają do mojej obecności, to przestaną na mnie patrzeć spode łba. Niestety, zamiast lepiej było coraz gorzej.

Wrogość sąsiadów rosła. Czułam niechętne spojrzenia, słyszałam szepty za plecami. Coraz bardziej mnie to zastanawiało i denerwowało. Gdy któregoś dnia kątem oka dostrzegłam, jak sąsiadka z trzeciego piętra splunęła na mój widok, poczułam przesyt. Postanowiłam dowiedzieć się, o co tu chodzi. Sęk w tym, że nie miałam pojęcia, kogo o to zapytać. Nikt z mieszkańców się do mnie przecież nie odzywał.

Dumałam, dumałam, no i wymyśliłam

Postanowiłam pogadać z panem Henrykiem. Pan Henryk jest dozorcą. Mieszka dwie kamienice dalej, ale dba o porządek także u nas. Zajmuje się tym od bardzo dawna, więc doskonale zna lokatorów, no i siłą rzeczy, świetnie orientuje się w najnowszych ploteczkach. Jako jedyny zachowywał się wobec mnie normalnie, więc pomyślałam, że pomoże mi rozwiązać tę zagadkę.

Gdy któregoś dnia zobaczyłam, że grabi liście na podwórku, podeszłam i zapytałam wprost, dlaczego sąsiedzi są dla mnie tacy niemili i niegrzeczni. Początkowo zbywał mnie, mówił, że nie ma pojęcia, o czym mówię, że on nie słucha plotek. Tak jednak naciskałam, tak prosiłam, że w końcu pękł.

– Widzi pani… Tu mieszkają porządni ludzie… Bogobojni… I nie lubią takich kobiet jak pani – zaczął tłumaczyć, cokolwiek niepewnie.

– Takich jak ja? Czyli jakich?! – popatrzyła na niego zdumiona.

– Pani Marzenko, przede mną niemusi pani udawać… Ja wszystko rozumiem… Stary jestem i wiele rzeczy widziałem. Jakbym był kobietą i miał takie atuty jak pani, to pewnie też bym je wykorzystywał. No cóż, w życiu trzeba sobie radzić.

– Może pan mówić jaśniej? – ciągle nie rozumiałam.

– O rany, niech pani nie udaje idiotki. Wszyscy widzą, co się dzieje. Prawie codziennie przychodzą do pani jacyś goście, najczęściej mężczyźni. Starzy, młodzi, w średnim wieku… Siedzą przez kilka godzin, a niektórzy to nawet do rana zostają. A jak wychodzą, to są tacy zadowoleni, odprężeni.

– I co w tym dziwnego? To moi znajomi. Lubimy się i świetnie czujemy się w swoim towarzystwie – stwierdziłam.

– Znajomych to się przyjmuje od czasu do czasu. W dniu imienin albo z okazji rocznicy ślubu. A u pani non stop zabawa. Na dodatek od razu widać, że ma pani pieniądze. Superauto, ciuchy, ekstrafryzura… W osiedlowym sklepiku też nie kupuje pani białego sera tylko najdroższą szynkę.

Pracuję w korporacji na kierowniczym stanowisku, świetnie zarabiam! Stać mnie na luksusy!

– Ja tam nie wiem. Może to i prawda… Ale tu w okolicy to ludziom tak dobrze się nie powodzi. Większość ledwie wiąże koniec z końcem. W głowie im się nie mieści, że kobieta, i to samotna, może tak dostatnio żyć. No, chyba że dorabia sobie na boku… Wie pani, czym – zawiesił głos.

– Czym? – wkurzyłam się. Cieć wzniósł oczy do góry.

Dupą pani Marzenko, dupą! – wypalił jak z armaty.

– Zaraz! Czy sąsiedzi uważają mnie za panienkę lekkich obyczajów? – chciałam się upewnić, czy dobrze słyszę.

– Dokładnie. I dlatego krzywo na panią patrzą – pokiwał głową.

Byłam w szoku. Wszystkiego się spodziewałam, tylko nie tego. Ja prostytutką? Tylko dlatego, że jestem sama, mam pieniądze i lubię towarzystwo? Poczułam, jak ogarnia mnie wściekłość.

– To totalny absurd! – aż się trzęsłam. – Tylko debile mogli wysnuć takie wnioski! Przecież nie żyjemy w średniowieczu. Kobiety robią kariery, świetnie zarabiają. Nie potrzebują mężczyzny u boku. Zwłaszcza takiego, który nic nie daje, a żąda wszystkiego. Wolę już przez całe życie być singielką niż męczyć się z jakimś trutniem. Rozumie pan?

– Rozumiem, rozumiem. Nie jestem głupi. Ale czy oni zrozumieją? – westchnął i wrócił do grabienia liści.

Do domu wróciłam wściekła jak osa. Przez pół nocy zastanawiałam się nad tym, co usłyszałam. Ale im dłużej myślałam, tym bardziej bezradna się czułam. Wiedziałam, że powinnam to jakoś załatwić, wytłumaczyć, ale nie miałam pojęcia jak. Odczepcie się, zajmijcie się swoimi sprawami Bo niby co miałam zrobić? Chodzić po sąsiadach i opowiadać swój życiorys? Tłumaczyć, dlaczego jestem sama, kim są moi znajomi. Z umową o pracę pod pachą na wypadek gdyby nie uwierzyli, że mam wysokie zarobki? Przecież to bez sensu!

Poza tym, dlaczego miałabym to robić? Tłumaczą się tylko winni, a ja nikogo nie skrzywdziłam, nic złego nie zrobiłam. Wręcz przeciwnie, sama zostałam skrzywdzona i pomówiona! Ostatecznie doszłam do wniosku, że na razie powstrzymam się od wszelkich działań. Po cichu liczyłam na pana Henryka. Miałam nadzieję, że opowie sąsiadom, co ode mnie usłyszał. I wszystko jakoś się ułoży. Nie ułożyło się. Ba, ataki na mnie jeszcze się wzmogły.

To nie były już tylko niechętne, pełne pogardy spojrzenia, kąśliwe uwagi. Sąsiedzi przeszli do czynów. Ktoś poprzebijał mi wszystkie opony w samochodzie, położył na wycieraczce psią kupę, wysypał pety. A kilka dni temu jakiś cham napisał mi na drzwiach: „Uwaga, tu mieszka kurwa”. Zmywałam litery chyba przez dwie godziny, bo farba była bardzo oporna. Po wszystkim odnalazłam na podwórku pana Henryka.

– Widział pan napis na drzwiach? – zapytałam zdenerwowana. – Widziałem. Naprawdę bardzo mi przykro – zrobił smutną minę

– Wie pan, kto to zrobił?

– Skąd! Gdybym dopadł drania, to bym mu pokazał – pogroził pięścią.

– Akurat! Jest pan taki sam jak oni! Nie spodziewałam się tego po panu! Pieprzony ciemnogród! odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do domu.

– Pani Marzenko! – krzyknął za mną.

– Tak? – odwróciłam się. Podszedł do mnie.

– Niech mnie pani nie obraża. Ja naprawdę nic do pani nie mam. Nawet panią lubię. Ale z tutejszymi lokatorami pani nie wygra. W tajemnicy pani powiem, że na najbliższym zebraniu lokatorów chcą wykluczyć panią ze wspólnoty mieszkańców i zmusić do sprzedaży mieszkania. Bo nie chcą u siebie towarzystwa „takiej”, no…

– Po pierwsze, nie jestem „taka”, a po drugie, gówno mi mogą zrobić! Nie oni decydują, co zrobię ze swoją własnością! – warknęłam.

– Ale życie zatruć mogą. I to skutecznie… – westchnął.

Po rozmowie z panem Henrykiem byłam załamana. Zastanawiałam się nawet, czy rzeczywiście nie wystawić mieszkania na sprzedaż. Ale potem ogarnęła mnie wściekłość.

Chcecie wojny? To będziecie ją mieli 

Następnego dnia rano poszłam do zaprzyjaźnionego adwokata i opowiedziałam mu o wszystkim. Poradził mi, żebym każdą kolejną kupę na wycieraczce i napis na drzwiach zgłaszała na policji. A jak na zebraniu ludzie zaczną mnie oskarżać, to on wystąpi w moim imieniu do sądu o odszkodowanie. Za pomówienia i naruszenie dóbr osobistych. Jak przyjdzie im zapłacić, to może wreszcie zamkną te swoje parszywe jadaczki! A wtedy sprzedam mieszkanie. Nie będę przecież żyć pod jednym dachem z takim bydłem! 

Czytaj także:
Nie dawałam sobie rady z jednym dzieckiem, a gdy urodziłam drugie, zaczął się obóz przetrwania
Zazdrościłem Jackowi, że jest kawalerem - u mnie tylko kupki i zupki...
Podczas pandemii najgorsza jest samotność. Chciałabym wyjść do ludzi. Ale może wcześniej umrę

Redakcja poleca

REKLAMA