Randki internetowe były dla mnie katorgą, więc postanowiłam zrezygnować z tego typu rozrywki. Wtedy okazało się, że propozycja spotkania może przyjść z najmniej oczekiwanej strony.
Zaczynałam od nowa
– To już ostatnie! – westchnęłam z wysiłkiem, odrzucając na bok kartonowe pudło.
Właśnie skończyłam pakować wszystkie pozostałości po małżeństwie z Arkiem. Co cenniejsze oddałam byłemu mężowi albo sprzedałam. Zostały mi tylko te o wartości, o ironio, „sentymentalnej”, których bynajmniej nie chciałam trzymać w domu.
– A teraz do śmietnika! – zarządziłam i podałam lżejsze pudła mojej przyjaciółce Marcie, która pomagała mi uprzątnąć „resztki po byłym”.
Stałam się 50-letnią singielką.
Przeszłam już etap żałoby i rozpamiętywania wszystkich momentów spędzonych z mężem. Po miesiącu płakania w poduszkę postanowiłam, że nie będę dłużej tracić energii na opłakiwanie gnojka, który po piętnastu wspólnych latach zostawił mnie dla sekretarki. Oczywiście smarkatej, świeżo po studiach.
– Jesteś wolną, piękną i cały czas młodą kobietą, która może wszystko – dopingowała mnie przyjaciółka. – Nie masz dzieci, masz dobrą pracę, masz już trochę kasy. Nie ma rzeczy, której byś nie mogła zrobić!
Musiałam przyznać jej rację. Gdy tylko porzuciłam obwinianie się za rozpad swojego związku, a następnie rozmyślanie jak mogłabym się odegrać na swoim byłym mężu, uświadomiłam sobie, że obecna sytuacja ma znacznie więcej plusów niż minusów. W końcu ile osób dostaje szansę na rozpoczęcie wszystkiego od nowa po 50-tce?
Faktycznie, w obliczu tych wszystkich wydarzeń, cieszyłam się, że decyzję o dzieciach odkładaliśmy z mężem w nieskończoność. Perspektywa, że byłabym do końca życia związana z tym palantem i jeszcze musiałabym utrzymywać z nim kulturalne relacje, była dla mnie niewyobrażalna. A tak? Bez problemu. Bibeloty spakowane w siatki, podział kasy, szybka sprawa w sądzie i do widzenia.
Nie mogłam się odnaleźć w randkowaniu
Chociaż dość szybko pozbyłam się z głowy myśli o mężu, okazało się, że pokonanie bariery przed randkowaniem z nowymi ludźmi jest znacznie trudniejsze niż tylko zamknięcie za sobą poprzedniej relacji. Może i byłam pogodzona z rozstaniem, ale czy gotowa na nowy związek? Niekoniecznie.
– Kaja, nikt ci przecież nie każe wychodzić znowu za mąż, ale przecież randka dla rozrywki to nic wielkiego. Nie spodoba ci się? To więcej się nie spotkacie – przekonywała mnie przyjaciółka.
– No nie wiem, może... Ale takie spotkania bez celu z kimś, kto właściwie nawet jeszcze nie wiem, czy mi się podoba... To nie w moim stylu. Nie czuję tego – broniłam się.
– Najpierw spróbuj.
Spróbowałam i... miałam rację. Randki z ludźmi, których wybierałam z aplikacji randkowej wyłącznie na podstawie wyglądu – bo i czym tu się sugerować, kiedy praktycznie się człowieka nie zna – były nudne, pozbawione ekscytacji i rozczarowujące. No i gdzie tu cały ten dreszczyk emocji, kiedy obydwie osoby nie do końca wiedzą, czy się sobie podobają, czy nie...?
Umawiając się z nieznajomym w aplikacji randkowej obydwoje wiecie, w jakim celu się spotykacie. Strasznie to niezręczne i pozbawione spontaniczności. Nie ma żadnych subtelnych dwuznaczności, aluzji, delikatnej chemii, która pojawia się na początku relacji... „To nie dla mnie!”, zadecydowałam po kilku podobnych spotkaniach.
Poświęciłam się pracy
Na jakiś czas odpuściłam sobie szukanie wrażeń i rzuciłam się w wir pracy. W końcu nie ma niczego lepszego niż ten sposób odreagowywania – nie ma się czasu myśleć o głupotach i w dodatku po kilku miesiącach ma się ekstra pieniądze na przyjemności. Wzięłam dodatkowe grupy zajęciowe i zabrałam się za przygotowywanie naprawdę ambitnego programu.
Pracuję jako szkoleniowiec w korporacjach, ale również wykładam na uczelni wyższej, co może nie przynosi dużych pieniędzy, ale daje mi ogromną satysfakcję. Byłam nauczycielką akademicką już od trzech lat i z każdym rokiem coraz bardziej lubiłam studentów, ich lekki młodzieńczy bunt i niepoprawny idealizm. Nie widziałam w nich tego, przed czym wielokrotnie mnie ostrzegano: lenistwa, braku ambicji i złego wychowania. Cóż, może wszystko zależy od punktu widzenia, a może i od podejścia. Ja ze swoją młodzieżą nigdy nie miałam problemów, a i oni darzyli mnie szacunkiem i sporą sympatią, co dało się wyczuć. Mieliśmy podręcznikowe relacje „partnerskie”.
– Moi drodzy, za tydzień zaczniemy i skończymy piętnaście minut wcześniej, jeśli to nie problem. Jestem umówiona na ważne spotkanie – oznajmiłam pod koniec jednego ze swoich wykładów.
– Na randkę? – zapytała mnie ze śmiechem jedna ze studentek.
– Boże broń, to już przerabiałam w zeszłym miesiącu, koszmar, nie wiem jak wy to znosicie – roześmiałam się w odpowiedzi.
Gdy skończyłam zajęcia, zaczęłam powoli pakować swoje notatki. Wtedy przystanął koło mnie jeden ze studentów – Mateusz. Miałam wrażenie, że czeka, aż cała sala opustoszeje i zostaniemy w niej sami, więc założyłam, że chce porozmawiać o swoim ostatnim teście, który nie poszedł mu najlepiej.
– Pani doktor... – zaczął nieśmiało.
– Kaja, umawialiśmy się – poprawiłam go z uśmiechem.
– Kaja... Wiem, że to może zabrzmieć idiotycznie, ale wspomniała pani o tej randce... Ja myślałem dotąd, że pani jest zajęta... – wydusił z siebie, oblewając się rumieńcem.
Byłam zaskoczona. Co oznaczają tak prywatne pytania? Czy powinnam na nie odpowiadać?
– Hm, no cóż, właściwie to rozwiodłam się z mężem. Te randki to taka próba powrotu do gry, ale chyba nie poszły mi najlepiej – odpowiedziałam, starając się wyglądać na wyluzowaną.
– Okej, w takim razie... Gdybyś któregoś wieczoru była wolna, bardzo chętnie zabrałbym cię na kolację... – zaproponował mi Mateusz.
Zamurowało mnie
Udałam, że dzwoni mi telefon i szybko zakończyłam tę rozmowę, bo nie miałam pojęcia co odpowiedzieć! „Mój własny student chce mnie zaprosić na randkę? Przecież mógłby być moim synem, jest ode mnie młodszy o dobre ćwierć wieku!”, myślałam rozgorączkowana. Nie dało się ukryć, że Mateusz był niezwykle przystojnym młodym człowiekiem, ale sama myśl o spotykaniu się z tak młodym facetem sprawiała, że natychmiast czułam się nieswojo. „A może nie powinnam? W końcu obydwoje jesteśmy dorośli...”, zakiełkowało mi w głowie.
Na kilku następnych wykładach robiłam się cała czerwona za każdym razem, gdy tylko napotkałam spojrzenie Mateusza. Od czasu naszej pamiętnej rozmowy nie ponowił już swojego zaproszenia, ale czasem miałam wrażenie, że rzuca mi flirciarskie uśmiechy... „Daj spokój, jak możesz roić sobie w głowie takie rzeczy?”, ganiłam się natychmiast, ale mało skutecznie. Coraz częściej łapałam się na tym, że serce bije mi szybciej, gdy Mateusz zgłasza się do odpowiedzi albo znowu krzyżuje ze mną spojrzenie...
– Cześć. Chciałem tylko zapytać, czy może przemyślałaś moją propozycję... Jeśli nie jesteś zainteresowana, to oczywiście nie ma sprawy, nie będę cię więcej męczył. Ale pomyślałem, że może... – usłyszałam nad sobą głos Mateusza po zakończeniu zajęć.
– Ja... – zająknęłam się, gdy zebrałam się w sobie, żeby unieść wzrok i spojrzeć mu w oczy.
Były naprawdę piękne, w odcieniu głębokiej szarości...
– Wiesz, to naprawdę bardzo miła propozycja, ale nie wiem, czy nam wypada...
– Tylko to cię powstrzymuje? – zapytał z uśmiechem, a mnie nagle zrobiło się gorąco.
– No... Właściwie tak – odpowiedziałam szczerze.
– Nie musimy się z tym afiszować. Poza tym już za trzy miesiące mam obronę i nie będę już twoim studentem – zauważył.
– Okej... No to faktycznie nieco zmienia postać rzeczy – uniosłam nieco lewy kącik ust w nieśmiałym uśmiechu.
I nagle, zupełnie niespodziewanie, Mateusz mnie pocałował!
Kompletnie straciłam głowę
Trwało to zbyt długo, jak na fakt, że byliśmy w sali zajęciowej, do której w każdej chwili mógł ktoś wejść! A jednak nie potrafiłam przerwać tego pocałunku... Odrzuciłam wszystkie obawy, zahamowania i po prostu pozwoliłam sobie żyć chwilą.
– Rany... To było niesamowite... – wyszeptał mi Mateusz, gdy już się od siebie oderwaliśmy. – Czy mam rozumieć, że kolacja jednak się odbędzie?
– Tak, myślę, że tak... – odpowiedziałam, dysząc ciężko, po czym pozbierałam swoje rzeczy i pobiegłam prosto do swojego auta.
„Co to miało być?! Na uczelni? Chcesz, żeby cię zwolnili?”, zaczęłam sobie wyrzucać, gdy już opadły emocje i wrócił mi zdrowy rozsądek. Z jednej strony byłam na siebie wściekła, a z drugiej... Nie przestawałam się uśmiechać przez całą drogę do domu. Cóż, jeśli tylko uda nam się ukryć tę relację przez następne trzy miesiące, to chyba nie będzie w tym niczego złego, prawda? Prawda?
Czytaj także:
„Noc z przypadkową panną w hotelu dużo mnie kosztowała. Zniknęła z moim portfelem, telefonem i godnością”
„Jedna z moich podwładnych kradła w pracy. Pod fartuchem kuchennym wynosiła pomidory, mąkę i płyn do mycia naczyń”
„Koleżanka z pracy upokarzała mnie, bo chodziłam w szpilkach. Gnida w brudnym dresie musiała się jakoś dowartościować”