Mój mąż to dobry człowiek, zrównoważony, spokojny i… nudny jak flaki z olejem. Nie to co Arek – ten facet działa na mnie jak nikt nigdy.
Chciałam czegoś więcej
Janek jeszcze spał albo udawał, że śpi. Na jedno wychodziło. Milczał odwrócony do mnie plecami, odgrodzony swoją kołdrą. I dobrze, nie będzie mi przeszkadzał, rzucając te swoje zbolałe spojrzenia. Bo zdrowa, oczyszczająca atmosferę kłótnia nie wchodziła w grę. Pan układny do bólu unikał awantur, nawet podnoszenia głosu, uważając, że krzyki niczego nie rozwiązują. Szkoda tylko, że ostatnio w ogóle mało rozmawialiśmy. Bo niby o czym tu gadać po 15 latach małżeństwa?
Byliśmy niczym syjamskie rodzeństwo, wciąż razem, w pracy, w domu, znaliśmy się na wylot, mogliśmy kończyć za siebie zdania. Żadnych niespodzianek, życie toczyło się spokojnym utartym torem. Remont łazienki – największa ekscytacja, jaka trafiła mi się od lat. Poza tym, używając marynarskich porównań, flauta na morzu, kompletna cisza.
Czy tak wygląda szczęście? Raczej leniwe zadowolenie, usypiające trwanie. Dotąd mi wystarczało. Ale przestało. Zatęskniłam za czymś więcej. Sprawił to… Arek. Moja pierwsza miłość. Czemu złoty chłopak zainteresował się prymuską, jedyną dziewczyną w liceum pozornie nieczułą na jego wdzięki?
Bo założył się z kumplami, do czego zresztą zaraz się przyznał. Powalająca szczerość, podobnie jak uśmiech. A całował…! Do dziś miękły mi kolana na samo wspomnienie. Rozstaliśmy się po maturze. On wyjechał podbijać świat, ja zostałam. „Żyj szybko, umrzyj młodo” oraz „Rób, co chcesz, i nie żałuj” – to jego dewizy. Nie byłam tak odważna ani zwariowana, no i nie miałam bogatych rodziców finansujących moje fantazje. Rozpacz nie trwała specjalnie długo.
Na studiach poznałam Jana. W niczym nie przypominał Arka. Nie powalał urodą amanta ani elokwencją erudyty, nie planowałam się w nim zakochać. Jednak on cierpliwie wydeptał ścieżkę do mojego serca… Cichy, spokojny, rozsądny, poukładany niczym biblioteczka, alfabetycznie i tematycznie. Nasze uczucie było podobne – ciche, łagodne, bezpieczne, zawsze pod ręką. I nudne jak flaki z olejem.
Nie zwlekałam dłużej. Wyślizgnęłam się z łóżka, i jak co rano od miesiąca pierwsze swoje kroki skierowałam do komputera. Jeszcze w koszuli nocnej odpaliłam laptopa, by jak najszybciej ściągnąć pocztę elektroniczną. Będzie coś od Arka? Od dwóch dni milczał. Po tym, jak wyznałam, że moglibyśmy wreszcie się spotkać. Dość flirtów na łączach, pora skonfrontować wyobrażenia z rzeczywistością.
Był szalenie intrygujący
Założyłam konto na Facebooku właściwie tylko po to, by go odnaleźć. Już tam był. Liczba w nawiasie przy nazwisku oszałamiała. 502 – tylu miał znajomych. Czyli jedno się nie zmieniło, pozostał duszą towarzystwa. Ze zdjęcia patrzył na mnie przystojny mężczyzny z włosem rozwianym i kilkudniowym zarostem, w tle jacht. Zawsze pociągały go podróże, kolejne wyzwania, szczyty do zdobycia. Byłam jednym z nich, a on pozostał najbardziej intrygującym facetem, jakiego spotkałam.
Galeria zdjęć tylko tego dowodziła, prezentując Arka w coraz to nowych odsłonach. Na koniu, na nartach, na tle egipskich piramid czy wodospadu w Meksyku. W profilu wyznał bezwstydnie: „Pracuję, kiedy mam ochotę, i nieźle zarabiam, sprzedając filmy i fotoreportaże ze swoich wojaży”.
Wysłałam mu zaczepne pytanie na powitanie: „Cześć, to ja, Kalina, jeszcze mnie pamiętasz?”. Odpisał niemal natychmiast: „Jasne, że pamiętam! Ciebie, Kalinko, o ustach stworzonych do całowania, nie sposób zapomnieć!”. Przesadzał, ale w uroczy sposób. No i zaczęło się.
Niewiele mu o sobie pisałam, bo porywającą historię swojego życia streściłam w jednym zdaniu: „Skończyłam farmację, wyszłam za mąż za kolegę z roku, urodziłam dwójkę dzieci, mamy aptekę, dom, działkę, uchodzimy za zgodną szczęśliwą rodzinę”. Niby co więcej? Czym się chwalić? Że córce zdjęli aparat i teraz ma piękne, równe zęby; że syn wygrał konkurs recytatorski, a ja spuchłam z dumy; że mąż złowił taaakiego szczupaka i cały dzień chodził w glorii sławy ochrzczony królem rzeki; że remont kosztował mniej, niż sądziliśmy, i starczyło na oczko wodne na działce, gdzie róże, które już skreśliłam, jednak zakwitły?
Nic specjalnego, ot małe uroki, drobne radości. Arek taktownie nie drążył tematu i skupił się na sobie. On to miał co opowiadać. O spływach tratwą, o rajdzie po pustyni, o wyprawie alpinistycznej. Przysłał mi parę filmów, które oglądałam z zapartym tchem. I, cholerka, trochę żałowałam, że wypuściłam takiego kozaka z rąk. Cóż znaczy byle szczupak wobec połowów marlina na otwartym morzu? Wyobrażałam sobie, jakby to było u jego boku. Inaczej, w ciągłym biegu, bez planów, nie znając dnia ani godziny. Trochę strasznie, ale elektryzująco.
Nie będę się nudziła
Jest! Odpisał. Serce załomotało, tętno przyśpieszyło. Jakbym znowu była zakochana. Dawno nie czułam czegoś podobnego. „Spotkanie? Jesteś pewna? Bo z góry uprzedzam, że będę cię podrywał, próbował sprowadzić na złą drogę… Na poważnie, jasne, że marzę o randce z tobą, Kalinko. Może w piątek, akurat będę w okolicy, mam spotkanie z prawnikami. Takie tam sprawy rodzinne. Spotkanie z tobą osłodzi mi tę katorgę.
„Czyli piątek, o 16, w naszej kawiarence. Cud, że wciąż istnieje! To chyba znak…”. Uradowana i podniecona zastanawiałam się nad dowcipną odpowiedzią, gdy poczułam dotknięcie. Delikatne, ale podskoczyłam z wrażenia.
– Rany, nie skradaj się tak, bo zawału dostanę – zburczałam męża, odruchowo zamykając laptopa. – Ranek chłodny, to przyniosłem ci szlafrok – wyjaśnił.
– Ale po twoich rumieńcach sądząc, raczej nie zmarzłaś… Ekscytująca korespondencja? Szykuje się randka?
– Żebyś wiedział. A co, szpiegujesz mnie? – przybrałam obronny ton, walcząc z niechcianym poczuciem winy. Przecież nic złego nie robiłam.
– Po prostu się martwię – westchnął Janek i pocałował mnie w czubek głowy. – No nic, wezmę się za śniadanie. Grzanki mogą być? Wzruszyłam ramionami.
– Nie zmieniaj tematu. Kontroluję sprawę, bez obaw. Spotkam się z Arkiem, pogadamy i tyle. Nie wyjadę z nim na koniec świata. Nie zrobiłam tego jako małolata, tym bardziej teraz mi nie odbije. Jestem żoną i matką, prawda? Chyba nie będziesz robił trudności? – spytałam zaczepnie.
– Nie… – uśmiechnął się samymi ustami, oczy pozostały poważne. – Wierzę w twój rozsądek. Zrobisz, jak uważasz.
Zazdrość była poniżej jego godności
Gdyby był facetem z ikrą, walnąłby pięścią w stół, otwartym tekstem zabroniłby mi schadzek z dawnym ukochanym, ale nie, zazdrość była poniżej jego godności. Cały Jan. Czy jemu jeszcze w ogóle na mnie zależało? Jak na kobiecie…?
Przy Arku czułam się nią na pewno. Opłaciło się wreszcie dzielne uczęszczanie na zajęcia fitnessu. Dla pełnego podziwu spojrzenia warto było poświęcić cały dzień na zakupy i wizytę u fryzjera. Nabyłam śliczną sukienkę, a nowa farba pokryła wyłażące zdradziecko siwe włosy. Jan zamiast pochwalić, tylko ciężko westchnął. Nie był też zachwycony, że wcześniej urwałam się z pracy, by zdążyć na spotkanie. Szybko jednak zapomniałam o jego ponurej minie, porwana w silne męskie objęcia.
Arek wyściskał mnie za wszystkie czasy, po czym odsunął na odległość ramion i przeciągle zagwizdał: Nie napisał, że jest ojcem… Dziwne
– Fiu, fiu, bosko wyglądasz w tej kiecce, do twarzy ci w czerwonym, Kalinko. Wypiękniałaś przez te lata, uuu… A ja, nie rozczarowałaś się?
– Skądże! Aż się dziwię, że żadna babka dotąd cię nie usidliła, nie obdarzyła gromadką dzieci.
– Próbowały, oj, próbowały! – zaśmiał się, siadając i pstrykając na kelnerkę. – Przed obrączką uciekałem skutecznie, ale mam córkę, niestety.
– Niestety? – zdziwiłam się nieprzyjemnie; również tym, że przez miesiąc ożywionej korespondencji, pełnej męskich przechwałek, słowem nie zająknął się o własnym dziecku.
– Głupio zabrzmiało – zmieszał się odrobinę. – Ale nie nadaję się na ojca. Sam wciąż jestem dużym dzieckiem. Córkę widuję rzadko, głównie przez internet, mieszka z matką w Stanach. Płacę spore alimenty i wszyscy są zadowoleni.
– Głównie ty, Arku, mogąc dalej żyć po swojemu i nie oglądać się za siebie. Motto zdobywcy albo… egoisty – wytknęłam mu szczerze.
– Trafiony, zatopiony! – zachichotał. – Zawsze umiałaś mnie rozgryźć i podsumować. Twój mąż jest pewnie ideałem. Odpowiedzialny, zasadniczy, godny zaufania, wypisz wymaluj jak ty. Tym większy mój sukces, że jednak kiedyś zawróciłem ci w głowie! – pysznił się, a mnie zmroziło.
Znów zawrócił mi w głowie
Oczarował mnie, zwiódł fascynującą otoczką podróżnika i wolnego ducha. Przez niego zaczęłam powątpiewać w ciche szczęście u boku Jana. Bo nie prawił mi co rusz komplementów? Przedkładał czyny nad słowa. Przecież był przy mnie, kiedy pierwszą ciążę musiałam przeleżeć.
Kiedy umierała moja mama i byłam bliska załamania. Kiedy sama zachorowałam i lekarze podejrzewali raka. Jan walczył o mnie jak lew i w końcu znalazł odważnego chirurga, który wyciął guza bez usuwania całej macicy. Czyż potrzeba lepszych dowodów miłości? Co z tego, że nie okazywał jawnej zazdrości?
Umiałam czytać z niego jak z książki, nie musiał nic mówić, bym wiedziała, że cierpi. Z wygody wolałam tego nie dostrzegać. Okazałam się równie egocentryczna jak Arek. Zrobiło mi się potwornie wstyd. I zatęskniłam za domem, za mężem… Arek, któremu kompletnie nie psuło humoru moje milczenie, gadał jak nakręcony, puszył się, puszczał oko do kelnerek, rozwodził się nad swoimi dokonaniami, snuł plany, pokazywał zdjęcia. Ale nudy… Telefon od syna odezwał się w samą porę.
To mąż był miłością mojego życia
– Mama, co jest grane, gdzie ty jesteś? Tata milczy jak grób i… pali papierosa. Kolejnego.
– Co?! – poderwałam się z miejsca, omal nie przewracając krzesła. – Przepraszam, Arek, muszę iść. Sytuacja alarmowa w domu.
– Zostań, proszę… Tak miło się rozmawia… Poradzą sobie bez ciebie, no… – aksamitnym głosem uwodził Arek, głównie samego siebie.
– Ale ja nie chcę, żeby radzili sobie bez mnie – uśmiechnęłam się. – Szczęście różne ma oblicza. Grunt, by umieć doceniać, co się ma. Dzięki, nie tylko za kawę… – rzuciłam na odchodnym do nadal oszołomionego Arka.
Już w domu siadłam do kompa i ostentacyjnie usunęłam go ze znajomych na fejsie, skasowałam jego listy i numer maila z książki adresowej. Jan wyjątkowo nie pominął tego milczeniem.
– No, nareszcie! – rozpromienił się jak choinka w święta. Potem wstał, opróżnił popielniczkę, wyrzucił rozpoczętą paczkę papierosów do kosza i na oścież otworzył okna. Żeby wywietrzyć. Trochę chłodnej, ożywczej bryzy zawsze się przyda, nawet w najzgodniejszym stadle.
Czytaj także:
„Po ślubie moja Kalinka zmieniła się w jędze nie do wytrzymania. Szkoli mnie jak w wojsku. Ktoś mi podmienił żonę"
„Urodziłam i mąż stracił na mnie ochotę. Woli po nocach oglądać porno niż pójść ze mną do łóżka. Czuję się jak śmieć"
„Po 12 latach pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci i jego była żona, ja nie mam nic”