Pierwszy był tort orzechowy. Upiekła go Zosia – świetna gospodyni i urocza, miła kobieta. Dałem się na to nabrać, a że byłem młody, głupi i uwielbiałem słodycze, więc rzuciłem się na te pyszności, nie zwracając uwagi na sygnały ostrzegawcze, które ostrożniejszy facet by na pewno zauważył.
Jakie? A choćby takie, że u Zosi trzeba było jeszcze na korytarzu zmieniać buty na miękkie, przydeptane kapcie, najwyraźniej już wcześniej zakładane na inne męskie nogi. Nienawidzę cudzych pantofli, w ogóle nie lubię obuwia, które kiedyś ktoś nosił, ale Zosia nie zwracała uwagi na moją niewyraźną minę; dla niej najważniejszy był wypucowany parkiet.
Zosia dbała o mnie na swój sposób
Gotowała to, co sama lubiła i co uznawała za zdrowe i smaczne. Na przykład rosół u Zosi to był sok z kury! Krztusiłem się, mdliło mnie na samą myśl, że muszę to jeść, ale ona nalewała mi pełną michę i siadała naprzeciwko, obserwując, czy wystarczająco się zachwycam smakiem, zapachem i tłustością tego okropieństwa.
Do dzisiaj na samo wspomnienie żółtych oczek zastygających w brunatnej cieczy mam dreszcze!
Czemu wcześniej nie uciekłem? Bo poza tym Zosia była bardzo fajną i niegłupią babką.
Chodziła ze mną na żużel, dobrze nam się układało w sypialni, mieliśmy podobne poczucie humoru. Niestety, na dłuższą metę to nie wystarczyło.
Zostawiłem Zosię i wyjechałem na Śląsk
Pewnego dnia miałem dosyć, więc spakowałem torbę, wsiadłem na motor i wyjechałem na Śląsk, do kuzyna mieszkającego pod Katowicami.
Tam poznałem Gretę i przekonałem się, że nawet tort bezowy może stanąć kością w gardle, kiedy nie ma do niego nic do popicia. A u Grety nie było, bo Greta stanowiła przykład wojującej abstynentki.
Wpadała w prawdziwy szał, kiedy poczuła procenty, była wtedy gotowa przegryźć tętnicę, zabić, zniszczyć! Nie chodziło tylko o gorzałę. Greta tępiła wino, szampana, drinki, nalewki, nawet słabe piwo.
W jej obecności nawet rozmowa o alkoholu była zakazana, a ja na swoje nieszczęście, nie będąc żadnym pijakiem, lubię czasem wysączyć dobre piwko, szczególnie pod żeberka albo golonkę, lub kiedy jest gorąco i zimny, oszroniony kufelek przyjemnie chłodzi dłonie.
Greta miała sporą wadę: nie tolerowała alkoholu
Greta dałaby facetowi wszystko; kupiłaby mu najlepszy sprzęt audio i video, markowe ciuchy, kosmetyki, gadżety, jakie by tylko chciał, pod warunkiem, że nigdy nie powącha korka od żadnej butelki.
No to pokażcie mi takiego, co wysztafirowany, nakarmiony, wykochany, wyspany, nienarobiony nie będzie się chciał napić chociaż jednej pięćdziesiątki!
Ładna ta Natalka, a i posag dostanie niczego sobie
Ja chciałem i chociaż nie jestem przesadnie trunkowy, to właśnie przy Grecie ciągle myślałem o piciu! Im więcej ona mi picie obrzydzała, im bardziej pomstowała i wyklinała na wszelkie nałogi, tym bardziej mnie suszyło.
Taką mam naturę, że jak mi ktoś czegoś zakazuje, to tylko myślę, jakby ten zakaz złamać.
Tym razem też popłynąłem, i to dużo dalej, niżbym chciał…
Po karczemnej awanturze Greta zagroziła, że jeszcze raz mi się przytrafi, a pocałuję klamkę z drugiej strony drzwi. Mój kuzyn twierdził, że nie mam się co przejmować jej gadaniem, bo to tylko gadanie, ale ja nie chciałem sprawdzać, czy w razie czego dałaby się ugłaskać.
Mam swoją ambicję i nikt mi nie będzie niczego zakazywał jak jakiemuś sraluchowi. No i znowu się szybko spakowałem, odpaliłem motocykl i ruszyłem w drogę; tym razem na południe Polski. Tam z kolei mieszka moja matka chrzestna – bardzo kochana i fajna ciotka Weronika.
Już dawno miałem ją odwiedzić. Szczególnie odkąd zostałem sam po odejściu rodziców, często mnie do siebie zapraszała, ale do tej pory jakoś się nie składało.
Pracowałem u Niemców, potem była Zosia, w dalszej kolejności Greta i dopiero teraz pomyślałem, że warto zobaczyć, jak jest pod wierchami. Tym bardziej że przez prawie trzydzieści pięć lat swego życia byłem tam tylko raz, jeszcze w dzieciństwie.
O pracę się nie martwiłem, bo mam dobry fach i wszędzie znajdę zajęcie. Jednak u ciotki Weroniki było w domu i obejściu tyle roboty, że nie musiałem szukać niczego więcej.
Ciotka od lat mieszka sama, wszystko wołało o męską rękę, o remont lub chociaż drobną naprawę, więc od świtu do nocy byłem zajęty i zadowolony, że pomagam komuś, kogo lubię i szanuję.
Miałem dobry humor, niezłe zdrowie, siłę do pracy, nadzieję na dobrą przyszłość i wilczy apetyt. Nic dziwnego, że przyszła mi ochota na nowe słodycze…
Trzeci kawałek tortu kusił lukrową polewą i malinami. Był białoróżowy, lekki, słodko-kwaśny, pachnący i chciało się go jeść bez końca.
Piekła go sąsiadka ciotki Weroniki, kłamiąc, że to dzieło jej córki Natalki. Ta nie miała głowy ani do nauki, ani chęci do żadnej pracy, za to nadawała się do małżeństwa i obie starsze panie chciały ją koniecznie ze mną wyswatać.
Nareszcie zrozumiałem, czemu ciotka tak nalegała, żebym do niej przyjechał! Miała w tym swój cel i trzeba uczciwie przyznać, że nie chciała dla mnie źle. Okazało się, że Natalka miała dostać duży posag i nowy dom, w którym można było urządzić mały hotelik lub knajpkę dającą niezłe utrzymanie.
Dla tego posagu gotów byłem się żenić...
Wyglądało to wszystko bardzo zachęcająco i nawet na początku, jak jaki smolny wiecheć zapaliłem się do tego pomysłu. Już się widziałem w fajnym klimatycznym miejscu, z młodą ładną żoną przy boku.
Nawet planowałem jakieś dzieci – znakiem tego nowy torcik tak mi smakował, że ani na chwilę nie myślałem o rozsądku i powstrzymywaniu się przed obżarstwem! Jadłem, jadłem i jadłem…
Gdyby nie życzliwi ludzie, pewnie bym zszedł na niestrawność, bo ten tort był wprawdzie bardzo smaczny, ale trujący! Śliczna Natalka oczywiście chciała wyjść za mąż, ale było jej wszystko jedno za kogo.
Dlatego, choć niby już byłem ja, próbowała znaleźć kandydata także na własną rękę. Tak zwanych suchych szwagrów miałbym na pęczki tuż obok, a także w najbliższej i najdalszej okolicy!
Podobno Natalka była znana ze swobodnych obyczajów i szczodrości w dawaniu dowodów miłości wszystkim, którzy tego chcieli.
Mnie nie przeszkadzają bezpruderyjne kobiety, bo każdy ma prawo robić, co uważa za słuszne i przyjemne, ale tu jednak chodziło o moją przyszłą żonę.
Z ciężkim sercem zrezygnowałem z kolejnych słodkości i postanowiłem jak najszybciej wiać stamtąd, gdzie mnie oczy poniosą. Rozczarowała mnie ciotka Weronika i wszystkie kobiety w rozmaitym wieku.
Nikt mnie nie żegnał. Tak więc w pewien wyjątkowo paskudny, ciemny, chłodny dzień ruszyłem w drogę, kierując się przed siebie, dokąd mi starczy sił, paliwa i kasy.
Uciekłem sprzed ołtarza i poznałem barmankę
Tym razem jechałem z wyjątkowo ciężkim sercem. Na domiar wszystkiego zaczął mi szwankować motor, więc musiałem się zatrzymać na najbliższej stacji benzynowej.
Po drobnej naprawie poszedłem do pobliskiego baru, bo nagle zgłodniałem i bez posiłku nie wyobrażałem sobie dalszej drogi. O dziwo, przydrożna garkuchnia okazała się czysta i sympatyczna, z zielenią w doniczkach i stolikami nakrytymi ceratą w wesołą granatowo-czerwoną kratkę.
– Co podać? – zapytała dziewczyna stojąca za barem. – Mamy dzisiaj flaczki wołowe, mielone z surówką, naleśniki i pomidorową z ryżem. A może coś na słodko? – Boże broń! – wrzasnąłem jak oparzony.
– Żadne słodko! Mięcho, ogórek, na drogę chleb ze smalcem i jakieś warzywa, najlepiej na ostro. Pani lubi słodkie?
– W życiu! – zaprzeczyła. – Mdli mnie od cukru. Nie piekę, nie jem, nie częstuję… To źle?
– Skąd! To bardzo dobrze. A rosół pani lubi?
– Obrzydlistwo. Nie znoszę. A pan?
– Także nie. Jak pani na imię? Pani tu na stałe? Pytam, bo szukam towarzystwa bez zobowiązań na dalszą drogę, ale musi to być ktoś, kto nie jada tortów.
– Zwyczajnie, Kasia jestem. Tortów nienawidzę. I pracuję tu na zastępstwie. Mogę wyjechać w każdej chwili. Nic mnie tu nie trzyma. Jeśli pan chce, spakuję się w ciągu minuty.
– Ma pani godzinę. I proszę się zastanowić, bo ja nie jestem idealny – wyznałem szczerze.
– Cel podróży też nieokreślony. Więc jest ryzyko, że się pani zawiedzie.
– We dwójkę coś wymyślimy. Świat jest duży, a i ja mam prawie same wady.
To co? Podam te flaczki, pan zje, a ja w międzyczasie będę gotowa, tym bardziej że zaraz przychodzi moja zmienniczka.
Tu jest pieprz i sól, niech pan zdrowo sypnie, żeby było na mocno ostro. Trzeba przyprawić, bo tylko wtedy jest smakowicie, zgadza się pan?
Kolejna kobieta chciała mnie złapać na swoje kulinarne sztuczki
Musi się pan zgodzić, bo na ostrym to ja się znam jak nikt inny. Pan pozwoli, że ja to zrobię… Musi być więcej pieprzu. O, proszę spróbować, niebo w gębie, prawda?
Jak ja panu ugotuję flaki po swojemu, to się pan będzie tylko oblizywał i już niczego innego pan nie zje… Zaraz, zaraz, gdzie pan ucieka? Co ja takiego powiedziałam? Proszę zaczekać, nawet pan nie ruszył, a już wieje…
Rany, no co za facet, nie dogodzisz. Cymbał, tchórz, na niczym się nie zna! A niech cię skręci z głodu, u mnie już nic nie dostaniesz. Inni zjedzą… Zapłać draniu, policjaaaa!!!
Więcej prawdziwych historii:
„Mąż bił mnie za wszystko. Za to, że zapomniałam kupić mąki i za to, że w zlewie został brudny talerz”
„Moja mama do reszty oszalała. Ma 60 lat, a znalazła sobie narzeczonego, który może jest w moim wieku”
„Zostałam samotną matką trójki dzieci. Mój mąż odszedł do kochanki. Zostawił mnie bez grosza i pracy”