W portfeliku miałam niewiele pieniędzy i właśnie wróciłam ze szpitala, do którego mnie zabrali z powodu zapalenia płuc. Dwa dni przed świętami wypisałam się na własną prośbę, mimo że lekarze chcieli mnie jeszcze zatrzymać kilka dni. Jednak ja wiedziałam, że muszę wrócić do domu.
Wystarczyło, że nie było mnie tydzień. Kiedy otworzyłam drzwi, nie poznałam mieszkania. Wszędzie leżały porozrzucane butelki po wódce, winie patykiem pisanym i puszki po piwie. Wszystko cuchnęło tanimi papierosami, było brudne i lepkie. Wtedy powiedziałam sobie, że dłużej takiego życia nie zniosę. Moje prośby i groźby nie miały na męża żadnego wpływu.
Józek zaczął pić zaraz po ślubie. Rok potem stracił dobrą pracę, a ja zagroziłam, że odejdę, jeśli nie pójdzie na odwyk. Oczywiście mąż się ze mną zgodził i po raz kolejny zapewnił, że chciałby przychylić mi nieba, żebym tylko była z nim szczęśliwa. Jednak słowa nie dotrzymał. Bo Józek doskonale wiedział, że może sobie na to pozwolić, ponieważ go kocham i pójdę za nim w ogień. Ta miłość to było czyste wariactwo. Nasze małżeństwo odradzali mi wszyscy, od koleżanek poczynając, a na Józka rodzicach kończąc.
– Marzenko, choć to mój syn – powiedziała mi przyszła teściowa – to nie chcę, żeby cię skrzywdził. On niszczy wszystkich, którzy go kochają. Tak było z bratem, od lat nie utrzymują żadnego kontaktu. Tak było też z nami. Od dawna jesteśmy sobie obcy. Mój syn zachowuje się tak, jakby wiedział, że biegnie w stronę przepaści. Im bardziej zdaje sobie z tego sprawę, tym bardziej przyspiesza kroku. To nie jest ktoś, z kim jakakolwiek kobieta byłaby szczęśliwa.
Tamtego dnia straciłam nadzieję
Jednak ja kochałam i byłam pewna, że moja miłość zmieni męża i uczyni z niego dobrego człowieka. No cóż, byłam głupia, naiwna i całkowicie ślepa. Słowa teściowej sprawdziły się co do joty. Alkohol, papierosy, hazard. Cały przekrój uzależnień.
Przez jakiś czas wierzyłam, że razem zwyciężymy dręczącą go chorobę. Ale wtedy, po powrocie ze szpitala, poddałam się. To było ponad moje siły. Nie zamierzałam już po nim sprzątać i martwić się, że jeśli nie wraca do domu, to pewnie znowu pije. Już nie chciałam nad ranem wsłuchiwać się w odgłosy na ulicy z nadzieją, że może usłyszę jego pijacki śpiew, co znaczyło, że żyje. Moja miłość umarła, przynajmniej tak mi się tamtego dnia wydawało. A przecież miałam być taka szczęśliwa! Najwidoczniej wszystkie wróżki są oszustkami, a z pewnością ta, do której pewnego dnia poszłam.
Do wróżki Irminy zaciągnęły mnie koleżanki. Byłyśmy tuż po maturze, czułyśmy się dorosłe i chciałyśmy bardzo wiedzieć, co nas w życiu czeka. Kiedy przyszła moja kolej, usiadłam przy stoliku i z nadzieją spojrzałam na wykładane karty. Jakie skarby przede mną odsłonią? Czy będę znaną pisarką, jak to sobie wymarzyłam? Będę miała wspaniałego męża, do którego po kryjomu pisałam listy – opowiadania? Pani Irmina przez jakiś czas wpatrywała się w obrazki i po przedłużającym się milczeniu zaczęła mówić:
– Będziesz przez niego płakać i się śmiać. Twoja miłość odejdzie w Wigilię, ale też w Wigilię wróci. Czas ze złego odmieni się w dobry, smutek zamieni się w śmiech.
Bzdury. Były tylko łzy, rozpacz.
Choć osłabiona, wysprzątałam mieszkanie; w końcu za dwa dni Wigilia. Spakowałam rzeczy męża do dwóch walizek i wystawiłam je na korytarz. Potem zadzwoniłam po ślusarza, żeby wymienił zamki. Od sąsiadki dowiedziałam się, że Józek bawił się u nas z kolegami przez tydzień. Potem wyszedł z podpitym towarzystwem. Z doświadczenia wiedziałam, że przez najbliższy miesiąc nie zobaczę męża na oczy.
Jeszcze gdy byłam w szpitalu – najpierw siostra, potem moi rodzice chcieli, żebym do nich przyjechała na wieczerzę i została na resztę świąt. Wymówiłam się. Krępowałoby mnie ich współczucie.
Na Wigilię był tylko chleb i śledzie. A ja nie miałam ani ochoty na cokolwiek innego, ani pieniędzy. Kiedy weszłam przez internet na konto, okazało się, że mąż je ogołocił. Dlatego mógł się tu bawić z kolegami, a potem ruszyć w miasto. Nie chciałam skarżyć się przed najbliższymi. Ja sama ponosiłam winę za wszystko, co mnie spotkało.
Muszę zamknąć sprawy przeszłości
Siadając do wieczerzy, postawiłam na stole wolne nakrycie. „Twoja miłość odejdzie w Wigilię, ale też w Wigilię wróci” – przypomniałam sobie dawną wróżbę. Tak bardzo chciałam w nią wierzyć, właśnie w ten jeden jedyny wieczór w roku! Mimo wszystkiego, co dotąd mnie spotkało, czułam, że nadal kocham swojego męża i nie wyobrażam sobie bez niego życia. Głupia.
Nagle dzwonek do drzwi, serce zabiło mi mocno. Otworzyłam. A tam zamiast męża, choćby pijanego, stał policjant. Przeprosił mnie, że akurat w ten świąteczny czas przynosi tak okropną wiadomość. Ale mój mąż prawdopodobnie nie żyje, a ja muszę go zidentyfikować w miejskiej kostnicy.
– Oczywiście nie teraz – zastrzegł się policjant, przestępując niepewnie z nogi na nogę. – Może jutro?
Zemdlałam.
Minął rok. Ponownie szykowałam się do Wigilii. Już nie musiałam oszczędzać na jedzeniu, a jednak przyrządziłam skromną kolację. Znowu odmówiłam siostrze i swoim rodzicom. Poprosiłam, żeby pozwolili mi jeszcze ten ostatni raz być samą.
– Muszę zamknąć wszystkie sprawy z przeszłości – wyjaśniłam mamie. – Choć minął rok, nadal czuję, że Józek jest obok mnie. Wigilia będzie najlepszym czasem, żeby się z nim ostatecznie pożegnać.
Zostałam sama. Na stole położyłam śnieżnobiały obrus, na nim świecę i talerzyk z opłatkiem. Miałam karpia w galarecie, trochę sałatki jarzynowej, kompot ze śliwek i kluski z makiem. Wystarczy.
Po drugiej stronie stołu postawiłam wolne nakrycie. Potem podeszłam do okna. Gdy byłam małą dziewczynką, zawsze wypatrywałam pierwszej gwiazdki i dawałam rodzicom znak, że można zasiadać do stołu. Teraz też gwiazdka zabłysła na niebie. Usiadłam i zaczęłam czytać swoje dziewczęce listy. Te, które pisałam do przyszłego męża. Była w nich nadzieja, że da mi on wielką miłość i niczym bohaterowie baśni oboje będziemy żyli ze sobą długo i szczęśliwie.
Nie wierzyłam w to, co widzę...
Przerwałam czytanie i zapatrzyłam się w płomień świecy. Wreszcie dotarło do mnie, że już czas pożegnać się z miłością, która przyniosła mi więcej łez niż szczęścia. I wtedy nieoczekiwanie rozległ się dzwonek do drzwi. „Jak w zeszłym roku” – przebiegło mi przez głowę. W tej samej chwili wróciły do mnie słowa wrożby sprzed lat: „Twoja miłość odejdzie w Wigilię, ale też w Wigilię wróci”.
– Dość tych idiotyzmów – zła rzuciłam pod nosem i ruszyłam w stronę drzwi.
Otworzyłam je i… struchlałam. Na progu stał Józek.
Zakręciło mi się w głowie i zemdlałam.
Kiedy otworzyłam oczy, okazało się, że leżę na sofie, a nade mną pochyla się miłość mojego życia. Po raz pierwszy od lat nie poczułam od niego alkoholu. Jak to możliwe? Jak to możliwe, że w ogóle go widzę?! Przecież rok temu rozpoznałam go martwego w kostnicy…
Po chwili wszystko się wyjaśniło. To nie był Józek, tylko Rajmund, brat bliźniak, którego nigdy nie było dane mi poznać. Zaczął opowiadać, że choć wyglądali tak samo, byli jak ogień i woda.
– Kiedy on chciał iść w prawo, ja skręcałem w lewo. Kiedy on słodził, ja musiałem posolić – ciągnął. – Na szczęście już w szkole średniej rozjechaliśmy się do różnych internatów. Potem studia wyższe i różne miasta oraz akademiki. Po studiach dostałem pracę za granicą. W ubiegłoroczną Wigilię poczułem się tak, jakby mi ubyła moja druga połowa, a świat stracił pół wypełniających go barw. Właśnie wtedy przyszło mi do głowy, że może warto spróbować odzyskać dawno utraconego brata.
Los chciał inaczej, bo go nie odzyskał. Jednak ja następne święta spędziłam z Rajmundem, moimi teściami i rodzicami. Przy stole obok mnie siedział ktoś, kogo mogłam dalej kochać swoją wielką miłością, ale kto był całkowicie odmienny od swojego szalonego poprzednika. Jestem szczęśliwa i znowu chce mi się żyć. W najbliższe święta weźmiemy z Rajmundem ślub. Tamta wróżba się sprawdziła.
Czytaj także:
„Mąż był alkoholikiem i bez przerwy mnie poniżał. Pewnego dnia wyszłam z domu w jednej bluzce, musiałam zacząć od nowa”
„Mój mąż jest alkoholikiem i dopiero teraz jestem w stanie to powiedzieć. Przez wiele lat go usprawiedliwiałam”
„Męża wyrzucili z zawodu chirurga, bo przyszedł pijany na operację. Jego alkoholizm zamienił nasze życie w piekło”