Minęło parę dni, odkąd widziałam doktora. Coś mi mówiło, że to nie zwykła przerwa między dyżurami.
– Pewnie wziął wolne – przeszło mi przez myśl. Od razu zaczęłam się głowić, kto mu towarzyszy podczas tego odpoczynku. Byłam pewna jednego: nie miał żony. Agata, która przejmowała po mnie dyżury, zawsze była na bieżąco z życiem każdego.
– Ten nowy, doktor K., jest singlem, ma trzydzieści siedem lat i nie ma dzieci – powiedziała, dodając jak zwykle swoją standardową formułkę, że źródło tych informacji musi pozostać tajemnicą, bo inaczej „pewna osoba wpadłaby w tarapaty".
Miałam prawie stuprocentową pewność, że chodziło o pracownicę z działu kadr, starszą panią, dla której Agata zawsze odkładała najpopularniejsze dania – zwłaszcza wyjątkowe ruskie pierożki i duszoną cielęcinę z grzybami.
Od razu zwróciłam na niego uwagę
Na oddziale szpitalnym, w małym bufecie, spędziłam już trzy lata. I dokładnie tyle samo czasu wzdychałam do doktora K. Wszystko zaczęło się od pierwszej chwili, gdy się odezwał. Chociaż teraz nie przypominam sobie dokładnie tych słów – pewnie zwyczajnie się przywitał – to właśnie od tego momentu moja codzienna, monotonna praca nabrała kolorów. Mimo że zajęcie nie należało do najłatwiejszych, biegłam tam z radością, bo wiedziałam, że znów będę mogła go zobaczyć.
Kompletnie nie zwracał na mnie uwagi. Byłam po prostu kelnerką, która serwowała mu napoje – niezmiennie zamawiał kawę espresso z odrobiną bezlaktozowego mleka – i przygotowywała posiłki. Owszem, zachowywał się kulturalnie, rzucił czasem dowcipnym komentarzem, zadał jakieś pytanie, a ja potrafiłam wyrecytować mu z pamięci co wchodzi w skład risotta. Jednak doskonale zdawałam sobie sprawę, że facet jego pokroju nigdy nie spojrzałby na mnie jak na potencjalną partnerkę.
Urlopowe nieobecności doktora były dla mnie prawdziwą udręką. W takich momentach nie potrafiłam się skoncentrować, ciągle zerkając na wejście i gubiąc się w przyjmowaniu zamówień. Mogłabym się dowiedzieć od Agaty, kiedy zakończą się jego wakacje. W końcu jej koleżanka z działu kadr – ta sama, której po szesnastej udało się załapać na porcję tiramisu, mimo że wyprzedaliśmy je już trzy godziny wcześniej – na pewno miała takie informacje. Ale wolałam nie zdradzać się przed nikim z moim zauroczeniem w doktorze. Zdawałam sobie sprawę, jak to wszystko wygląda.
Koleżanka czegoś się domyślała
Nie wątpiłam, że taki przystojny kardiolog dziecięcy zawrócił w głowie wielu pielęgniarkom, a także niektórym lekarkom. Gdyby szukał partnerki, miałby do dyspozycji całą masę kandydatek – piękniejszych, bardziej wykształconych i inteligentniejszych niż ja.
Dlatego nikomu nie mówiłam o moim zauroczeniu, zwłaszcza Agacie. Tego dnia jednak moja koleżanka spostrzegła, że co chwilę spoglądam na wejście i jako królowa szpitalnych plotek po prostu musiała dociec, co się ze mną dzieje.
– Ten nowy ratownik, Paweł, na niego czekasz? – zapytała. – No tak, mnie też się wydawał fajny, ale okazało się, że... no wiesz... gustuje w chłopakach.
– Co? Paweł? – przez chwilę zapomniałam o dokuczliwym uczuciu tęsknoty za doktorem K. – Ten wysoki, umięśniony koleś z karetki?
Agata ucieszyła się, widząc jak zaskoczyła mnie ta informacja, ale jako bystra obserwatorka szybko zorientowała się, że to nie Paweł jest tym, który spędza mi sen z powiek.
– No już, wyznaj, kogo tak wypatrujesz! – nalegała. – Przecież wiesz, że umiem dochować tajemnicy...
Nie dałam rady się powstrzymać i wybuchnęłam śmiechem, co ją wyraźnie dotknęło.
– Wypatruję pielęgniarki z oddziału ortopedycznego – odpowiedziałam wymijająco. – Miała pomóc mojej mamie dostać się do profesora.
– Tę rudą? – dopytała Agata. – A, ona ma tutaj spore wpływy – mrugnęła porozumiewawczo. – Słyszałaś, że kręciła z byłym ordynatorem na chirurgii?
W ten sposób rudowłosa pielęgniarka stała się głównym tematem plotek, a Agata przestała drążyć temat tego, na kogo tak naprawdę czekałam.
Nie mogłam przestać na niego patrzeć
Pan doktor K. wrócił po siedmiu dniach nieobecności. Zauważyłam go, gdy dołączył do ogonka oczekujących, i od razu było widać, że miał wolne. Tryskał energią, miał brązową opaleniznę i wyglądał na zrelaksowanego. Strasznie korciło mnie, żeby odkryć, z kim spędził ten najwyraźniej udany wyjazd! Ale nie mogłam się dłużej przyglądać mężczyźnie, który zawładnął moim sercem, ponieważ do środka weszła ciężarna pani, trzymająca dłoń małej dziewczynki.
– Ach, witam pana doktora! – zawołała na cały głos, a ja od razu zorientowałam się, że jej mała musi być pod opieką mojego ukochanego. – Mam nadzieję, że jeszcze zostały jakieś pierogi. Maja usłyszała o nich z samego rana, i nie daje mi żyć.
Zostały jeszcze trzy porcje pierogów. Po cichu schowałam jedną z myślą o małej Mai, żeby się nie zasmuciła, a następnemu klientowi zaserwowałam wątróbkę ze smażoną cebulą. Zamówienia leciały jedno za drugim – wątróbka, cebulka, jedna porcja pierogów, sama kawa, pomidorówka, podwójna wątróbka, znów pierogi i cola – tak to szło, aż w końcu do lady podszedł doktor K.
Był pochłonięty pogawędką z kobietą w ciąży i słuchaniem Mai, która bez przerwy coś opowiadała. Nawet nie zauważył, że za szybą stoi już pusty pojemnik po pierogach.
– Wezmę ruskie pierogi z okrasą, chyba że znajdzie się śmietana bez laktozy – powiedział z uśmiechem. – I miło znów panią zobaczyć.
Na twarzy pojawił mi się rumieniec, i to nie tylko przez to, że zauważył moje istnienie. Chciał zamówić pierogi, a akurat ostatnią porcję trzymałam dla małej dziewczynki, która tak bardzo na nie czekała. Ale jak tu odmówić facetowi, który od dawna nie dawał mi spokoju w myślach?
Przecież nie mogłam mu powiedzieć, że nie ma już pierogów, żeby za moment podać je komuś innemu. Stałam bez ruchu, zastanawiając się gorączkowo nad wyjściem z tej sytuacji, podczas gdy on wpatrywał się we mnie wyczekująco. W pewnym momencie dostrzegł pusty pojemnik i jego twarz zdradzała rozczarowanie.
– Kurczę, wyprzedane... A tak mi się marzyły pierogi na obiad... Trudno, w takim razie zostanę przy zupie – powiedział zawiedziony.
Był dobrym człowiekem
– Jak to nie ma pierogów? – pisnął dziecięcy głos od strony podłogi. – Mamo! Przecież mi obiecałaś! Zachowywałam się ładnie! Mówiłaś, że dzisiaj będą pierożki...
Ech, cały mój plan poszedł kompletnie nie tak! Zaczęłam się zastanawiać, jaką minę zrobi doktor, gdy usłyszy, że owszem, pierogi są, ale będzie musiał o nie rywalizować z pięcioletnią pacjentką. Cóż, pozostało mi tylko sprawić radość przynajmniej jednemu z nich.
– Mam dla ciebie pierogi, Maja – powiedziałam, nie patrząc na doktora K. – Zostawiłam ci trochę, bo doszło do mnie, że bardzo ci na nich zależało. Tylko wiesz, ten pan też je chciał zamówić, więc właściwie...
– No to zjemy je wspólnie! – wykrzyknęła dziewczynka i napięcie od razu zniknęło.
Jak przystało na dżentelmena, pan odstąpił swoją część małej damulce, jej mama serdecznie mu podziękowała, ja podałam pierożki i po talerzu zupy, a następnie wszyscy we troje zajęli miejsca przy tym samym stoliku.
Stojąc za ladą, obserwowałam doktora K. i nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że to naprawdę niezwykła osoba. Nieraz zauważyłam, jak spożywa posiłki ze swoimi małymi pacjentami. Zajmował się problemami z serduszkami dzieci i spotykał się z ich zmartwionymi, a nierzadko zdesperowanymi opiekunami.
Zawsze emanował dobrocią, serdecznością i kulturą. Dzięki niemu każdy czuł się bezpiecznie, a maluchy wręcz za nim przepadały: zdarzało się, że same garnęły się do przytulania. Kurczę, naprawdę go szaleńczo kochałam!
Gdy wydawałam kolejne obiady klientom, mimowolnie zerkałam na stolik, przy którym siedział doktor K. wraz z małą Mają i jej mamą. Chociaż miałam sporo pracy, moja uwaga co chwilę uciekała w ich stronę.
Bo pani tak wciąż zerka na doktora
Po niedługim czasie zobaczyłam, jak lekarz zbliża się do lady razem z dziewczynką. Chcieli kupić dwie porcje owocowej galaretki. Od razu rzuciło mi się w oczy, jak malutka przytula się do doktora K. Wyglądało to bardzo naturalnie, zupełnie jakby był jej krewnym, a nie zwykłym lekarzem prowadzącym.
– Czy pani też lubi galaretki? – spytała, zerkając na mnie z zainteresowaniem.
– Owszem – odpowiedziałam z uśmiechem.
– Tak samo jak doktor czy może jeszcze bardziej? – powiedziała dziewczynka, a ja poczułam, jak całą twarz i szyję zalewa mi fala gorąca.
– Eee... no... – zupełnie straciłam pomysł na odpowiedź.
– Bo pani tak wciąż zerka na doktora, jakby był jakąś supergalaretką – mówiła dalej dziewczynka bez skrępowania. – A ja poproszę z agrestu! – rzuciła, zmieniając temat.
Modliłam się w duchu o jakiś kataklizm. Najlepiej taki, który sprawiłby, że cały ten lokal wyleciałby w powietrze, a ja znalazłabym się głęboko pod jego szczątkami. Wszystko byłoby lepsze niż ten niekomfortowy moment, kiedy doktor K. wpatrywał się we mnie tym swoim zdezorientowanym spojrzeniem, czekając na... sama nawet nie wiedziałam co – może na to, że ustosunkuję się do plotek rozpowiadanych przez Maję.
– Proszę bardzo – powiedziałam cicho, stawiając przed nim deser i unikając kontaktu wzrokowego.
Sam często zerkam
Moja mała koleżanka wróciła do stolika, nie wiedząc, że właśnie wywołała małą apokalipsę. W głowie od razu pojawiła mi się myśl o natychmiastowym wymówieniu i szybkiej ewakuacji z miejsca pracy.
– To prawda, że przepada pani za galaretką? – niespodziewanie odezwał się doktor K.
Popatrzyłam na niego kompletnie zaskoczona.
– Tak przynajmniej powiedziała pani Mai, więc chciałbym się upewnić, czy to nie zmyślona historia.
Dostrzegłam w jego oczach iskierki rozbawienia. Muszę przyznać, że gdy żartował, był jeszcze bardziej czarujący niż zwykle!
– No bo ja... eeee... – kompletnie się speszyłam. – Najmocniej przepraszam, faktycznie mogłam przesadzić z tym patrzeniem, ale po prostu...
– Proszę się nie przejmować, pani Marto – odezwał się łagodnym głosem, a ja ze zdumienia szeroko otworzyłam oczy, gdy usłyszałam swoje imię. – Sam często zerkam w pani kierunku. Zresztą te niebieskie kolczyki świetnie pani pasują, choć te w kształcie cytrynek były jeszcze bardziej urocze.
Próbowałam odpowiedzieć, ale tylko posłał mi figlarny uśmiech i powrócił do małej pacjentki oraz jej matki.
Czekał na mnie
Zamknięcie naszej stołówki przypada na godzinę szóstą wieczorem. W tym czasie na oddziale zostaje już tylko personel dyżurny – reszta lekarzy i pielęgniarek kończy swoją zmianę. Dlatego gdy przy zamykaniu lokalu zauważyłam na korytarzu doktora K., byłam pewna, że to on ma dziś nocną zmianę.
– Dziś nie dyżuruję – powiedział nagle, jakby wiedział, co sobie myślę. – Sterczę tu już od godziny, ale wahałem się, czy powinienem zajrzeć...
Tym razem to on wyglądał na zakłopotanego.
– Musiałem się czegoś dowiedzieć.
Poczułam, jak wstrzymuję oddech. Dlaczego tu na mnie zaczekał?
– Zastanawia mnie, pani Marto, czy oprócz galaretki lubi pani też inne słodkości? Bo wie pani, mam rabat w tej cukierni przy Chłodnej. Jak pani się to podoba?
Specjalnie dla niej zostawiam galaretkę
Wylądowaliśmy w tej cukierni i wszystko poszło tak... zwyczajnie. Igor wyznał, że już dawno wpadłam mu w oko, ale myślał, że uważam go za zarozumiałego dupka, ponieważ za każdym razem podczas obsługi unikałam jego wzroku i praktycznie się do niego nie odzywałam. Próbował pokazać mi swoją lepszą stronę, przekonać, że jest naprawdę spoko gościem, ale nie potrafił przełamać mojej początkowej antypatii.
– Tak naprawdę wcale cię nie unikałam, byłam po prostu strasznie nieśmiała – tłumaczyłam. – Zawsze gdy się pojawiałeś, czułam się zagubiona i nie wiedziałam, gdzie podziać wzrok. A wiesz co? Maja mówiła prawdę – za każdym razem, gdy byłeś odwrócony, nie mogłam oderwać od ciebie oczu...
Igor i ja planujemy się pobrać! Gdyby nie szczerość i odwaga Mai, pewnie nic by między nami nie zaiskrzyło, choć czuliśmy do siebie miętę. Związek trwa już dwa lata. Nadal robię za bufetową, a mój ukochany leczy serduszka najmłodszych pacjentów.
Za każdym razem daje mi znać, gdy ma spotkać się z Mają na badaniu kontrolnym. Wtedy specjalnie dla niej zostawiam galaretkę z agrestu, czasami też udaje mi się zachomikować pierożki. Chcemy, żeby koniecznie była naszym gościem weselnym – w końcu to dzięki niej jesteśmy razem!
Karolina, lat 34
Czytaj także: „Córka mi się podlizuje, a ja dobrze wiem, że czeka, aż kopnę w kalendarz. Chodzi jej tylko o jedno”„W Święta zawsze czuję się jak służąca. Ja odwalam całą robotę, a bratowa podziwia swoje tipsy”„Teściowa zdradziła mi swój przepis na sernik na Święta, ale chciała czegoś w zamian. To było obrzydliwe”