Zawsze byłam osobą nieśmiałą. Jeśli pani w klasie pytała dzieci o odpowiedź na zadane pytanie, to chociaż wiedziałam, o co chodzi, rzadko podnosiłam rękę. Jeśli trzeba było wykazać się refleksem, to mimo że szybko kojarzyłam, paraliżowała mnie niepewność, czy postąpię właściwie. Kiedy więc inni szli do przodu, ja stałam w miejscu.
Oczywiście zdawałam sobie sprawę ze swojej ułomności i próbowałam z tym walczyć, ale bez większych sukcesów. Co z tego, że byłam zdolną uczennicą i z każdego przedmiotu mogłam mieć stopień celujący? Kiedy przychodziło co do czego, nie potrafiłam szybko ubrać w słowa mojej wiedzy. A w życiu tak już bywa, że ludzie nie cenią cię za te pieniądze, które rzeczywiście masz w kieszeni, tylko za te, które na oczach innych wydajesz.
Polegnę w życiu, jeśli zawsze będę takie cielę!
Gdy z podlotka zaczęłam zmieniać się w dziewczynę, dostrzegłam, że moje koleżanki, choć brzydsze ode mnie, wyglądają bardziej atrakcyjnie, gdyż są bardziej zadbane i lepiej ubrane. Oczywiście było mi z tego powodu przykro, lecz nie potrafiłam się przemóc, aby włożyć coś odważniejszego lub zrobić bardziej wyzywający makijaż. Wydawało mi się, że do mnie nie pasuje.
Mama narzekała, babcia załamywała ręce, ojciec ciężko wzdychał.
– Co z ciebie, córeczko, wyrośnie? Oj, będzie ci w życiu ciężko… – mówiła mama, przytulając mnie do siebie, jakby zawczasu chciała mnie pocieszyć przed oczekującymi mnie niepowodzeniami.
– Jeśli nie masz w sobie przebojowości, to tak, jakbyś po starcie w sprinterskiej sztafecie zamiast biec zaczęła iść, w dodatku do tyłu.
Jedynie stryjek Wacek pocieszał wszystkich, że to mi przejdzie.
– Tylko jeszcze nie wiadomo, kto będzie za tym stał… – dodawał z szelmowskim uśmiechem. – Czas pokaże.
Stryj z natury był jajcarzem, więc nikt jego słów nie brał na poważnie. Aż tu pewnego dnia okazało się, że to on był najbliższy prawdy. Bo wszystko uległo zmianie, kiedy uświadomiłam sobie, że jestem zakochana w chłopaku z naszego osiedla, synu sąsiadów.
Znałam go co prawda całe życie, ale dopiero kiedy skończyłam siedemnaście lat, w moim sercu pojawiło się płomienne uczucie. To było coś nowego! Czułam się dziwnie. Z jednej strony wszystko we mnie krzyczało z radości, cieszyło mnie byle co, byłam wesolutka jak szczygiełek, a z drugiej robiło mi się smutno na duszy, gdy pomyślałam, że moja miłość jest nieodwzajemniona. „A może się mylę? Może wyznać mu, co czuję, a wtedy on odpowie mi tym samym i będziemy żyli długo i szczęśliwie? Nie, tylko się upokorzę…” – uznałam.
Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Koleżanek pytać nie chciałam, bo żadna z nich nie była moją przyjaciółką od serca, więc mogłabym się narazić się na drwiny i śmiech, obgadywanie i wytykanie palcami. O nie! Brat nie wchodził w grę. Jego interesowała tylko piłka i klub bokserski, do którego ojciec zapisał go, żeby pozbył się rozsadzającej go energii.
Zaklęcie było proste
Kupiłam więc w kiosku pismo dla dziewcząt „Ona Wie Wszystko”. „Jeśli wie wszystko – przebiegło mi przez głowę – to może, mądrala, zdradzi mi kilka ze swoich sekretów?”. W środku były same bzdury. Tak przynajmniej myślałam do ostatniej strony, gdzie znalazłam tekst pod tytułem „Jak rozkochać w sobie wybranka”. Zaczęłam czytać z wypiekami na twarzy.
Porada była krótka. Należało znaleźć rosnącą w ziemi dynię i wyryć w niej „tajemne słowa miłości”. Pomyślałam, że z tymi dyniami to mi się trafiło jak ślepej kurze ziarno. Nasze nowo wybudowane osiedle domków jednorodzinnych sąsiadowało z ulicą, za którą znajdowało się pole obsadzone tymi właśnie warzywami.
Miałam więc… pole do popisu!
I tak pewnego dnia, kiedy wracałam ze szkoły, zboczyłam ze ścieżki, podeszłam do poletka i wyjęłam scyzoryk. Przy samej drodze dostrzegłam idealny okaz. Piękna, okrąglutka, choć jeszcze mała dynia niemal prosiła: „Napisz na mnie swoje zaklęcie!” Tak właśnie zrobiłam. Przycupnęłam i napisałam, a raczej wyryłam w miąższu: „Jak rośnie ta dynia, tak miłość mojego ukochanego, Zbyszka, będzie rosła do mnie. Magda.”
Byłam pewna, że wkrótce między nami wszystko się ułoży. Niestety, dni mijały i nic się nie zmieniało, Zbyszek wciąż zachowywał się tak, jakby mnie nie dostrzegał. Uznałam więc, że gazetowa magia jest bezwartościowa. Półtora miesiąca później mama zaczęła na mnie dziwnie spoglądać.
– Stało się coś? – spytałam, bo w końcu zaczęła mnie irytować.
– Czasami tak sobie myślę, że strasznie szybko stałaś się dorosłą pannicą… – westchnęła, a potem niespodziewanie powiedziała: – Na pewno jakiś chłopak ci się podoba. Nie chciałabyś porozmawiać ze mną na ten temat?
Zarumieniłam się.
– Żaden mi się nie podoba. A poza tym… jutro mam klasówkę – wypaliłam i od razu wybiegłam z kuchni, jakby goniło mnie stado wilków.
Zresztą w ogóle wszyscy w rodzinie nagle zainteresowali się stanem mojego serca. Ojciec zaczął mnie podpytywać, co tam w szkole, czy może poznałam jakichś kolegów. Na szczęście robił to nieudolnie i mogłam udawać, że nie wiem, o co chodzi. Babcia co raz to patrzyła na mnie i ciężko wzdychała. Kiedy jednak pytałam, co jest grane, wzdychała jeszcze ciężej i nadal nic nie mówiła. Czasem tylko kręciła głową, jakby nie mogła w coś uwierzyć. Brat podchodził do mnie, zaglądał mi w oczy i mówił enigmatycznie.
– Fiu, fiu. To ci dopiero!
– Co? – denerwowałam się.
– Czy ja coś mówię? Ja przecież nic nie wiem i na niczym się nie znam… – odpowiadał z miną niewiniątka i ze śmiechem biegł dalej.
Pewnego dnia podczas kolacji, kiedy zebrała się przy stole cała rodzina, nie wytrzymałam:
– Może dowiem się w końcu, o co wam wszystkim chodzi?
Ojciec spojrzał na mamę, mama na ojca, babcia znowu westchnęła, a brat zachichotał jak durny. Jednak nikt się nie odezwał. Przez chwilkę panowała niezręczna cisza, a potem mama odchrząknęła i powiedziała:
– Nie wiem, o czym mówisz.
To były czasy, gdy o pewnych sprawach nie rozmawiało się publicznie. Następnego ranka wyszłam z domu do szkoły.
Przed furtką stał Zbyszek i wyglądał tak, jakby na mnie czekał. Serce mocniej mi zabiło.
– Możemy iść razem do szkoły? – zapytał mój ukochany, a ja myślałam, że szczęka opadnie mi do ziemi.
– Czemu nie – starałam się zachować kamienną twarz, chociaż usta same mi się rwały do uśmiechu.
– Nie wiedziałem, że ci na mnie zależy – wypalił, kiedy przeszliśmy kilkanaście metrów.
– Mnie się też podobasz, ale nie miałem tyle śmiałości co ty. Jesteś strasznie odważna. Wytrzeszczyłam na niego oczy.
– Nie bardzo wiem, o czym mówisz… – odparłam z wahaniem, a wtedy on wskazał na pobliskie pole.
O Boże! Zapragnęłam skryć się w mysiej dziurze
Dynie urosły całkiem spore. Podobnie urósł napis na jednej z nich, tej przy samej drodze. Początkowo malutki, właściwie niedostrzegalny, teraz był widoczny dla każdego, kto szedł ulicą. W jednej chwili wszystko zrozumiałam! Oni wiedzieli! Wszyscy wiedzieli… Na całym osiedlu nie było innej Magdy ani innego Zbyszka… Było oczywiste, kto zrobił ten napis. Równie dobrze mogłam stanąć z transparentem na środku pola. Co za wstyd!
Nie mogłam wykrztusić słowa, więc zrobiłam w tył zwrot i uciekłam do domu, nie zważając na protesty Zbyszka. Wbiegłam do swego pokoju, zamknęłam drzwi na klucz i rzuciłam się z płaczem na łóżko. Było mi tak strasznie głupio! Nie mogłam uwierzyć, że wszyscy wokół poznali moją wielką tajemnicę…
„Co robić?” – myślałam gorączkowo, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. „A może by tak uciec na koniec świata? Nie… Nie mogłabym żyć z dala od mamy. No to może się utopić? Nie… w sumie lubię życie. Więc nigdy już nie wyjdę z pokoju, żeby nikt nie mógł oglądać mojego upokorzenia! O, to jest myśl! Ale przecież muszę czasem jeść, a kuchnia jest na dole…”. Nie miałam wyjścia. Jedyne, co mogłam zrobić, to stawić czoło sytuacji.
„Bo przecież tak naprawdę nie popełniłam żadnego przestępstwa – zaczęłam sobie tłumaczyć. – Jak ktoś będzie próbował się ze mnie śmiać, to… to go zlekceważę”. W końcu ludzie śmieją się tylko z tych, których cudzy śmiech rani, drażni lub dotyka. Tyle razy to sobie wcześniej powtarzałam bez skutku. Może wreszcie czas w to uwierzyć i zastosować?
Następnego dnia poszłam do szkoły z dumnie uniesioną głową. Owszem, śmiali się ze mnie, ale po tygodniu, kiedy zaczęłam oficjalnie chodzić ze Zbyszkiem, docinki i śmieszki ucichły. Oprócz tego że zyskałam chłopaka, był jeszcze jeden plus tego zamieszania. Raz na zawsze pozbyłam się tremy!
I dziś śmieję się z moim mężem, którym rzecz jasna został Zbyszek, z tego, jak bardzo przejmowałam się kiedyś sprawami, które nie były ważne. No i niech mi ktoś powie, że czary miłosne nie mają mocy sprawczej?
Czytaj także:
Po śmierci babci okazało się, że miała nieślubnego syna
Przyznaję - jestem alkoholikiem. Ja wypiję, to jestem zaczepny
Z żoną dzieliliśmy się obowiązkami po połowie. Moja mama była załamana