„Lubiłam sterczeć przy oknie i podglądać sąsiadów. Los mnie pokarał, bo zobaczyłam coś, czego nie chciałam widzieć”

kobieta, która obserwuje sąsiadów fot. Adobe Stock, mimagephotos
„Przyznam się, że zdarzało mi się ich podglądać. Wyłączyłam telewizor i światło, siadałam tak, żeby mieć widok na ich salonik. Żaluzje zasłaniali rzadko. Byli dla mnie jak powiew świeżego powietrza. W dodatku oboje tacy mili i grzeczni. Zawsze się kłaniali, on kiedyś nawet wziął ode mnie zakupy i zaniósł je pod mój dom".
/ 16.06.2023 13:15
kobieta, która obserwuje sąsiadów fot. Adobe Stock, mimagephotos

Ci sympatyczni młodzi ludzie wprowadzili się do domu pod drugiej stronie ulicy parę miesięcy temu. Lubiłam na nich patrzeć, kiedy wychodzili na spacer, albo gdy spotykałam ich w sklepie. Trzymali się za ręce, patrzyli sobie głęboko w oczy. Z żalem wspominałam w takich chwilach mojego zmarłego męża. Tylko że on nie wykazywał nigdy takiego zaangażowania jak ten mężczyzna. Zresztą, bardzo atrakcyjny mężczyzna. Kasjerki obsługiwały go z takimi uśmiechami, jakby stanął przy nich Olbrychski sprzed czterdziestu lat.

Wynajęli od sąsiadki pierwsze piętro, a ponieważ sama miałam pokój z telewizorem na górze, czasem widziałam, jak odnoszą się do siebie. Powiedzieć, że gruchają i jedzą sobie z dzióbków, to jakby nic nie powiedzieć. Widać było, że on poza nią świata nie widzi, a i ona kocha go na zabój. Przyznam się, że zdarzało mi się ich podglądać. Wyłączyłam telewizor i światło, siadałam tak, żeby mieć widok na ich salonik. Żaluzje zasłaniali rzadko. Byli dla mnie jak powiew świeżego powietrza. W dodatku oboje tacy mili i grzeczni. Zawsze się kłaniali, on kiedyś nawet wziął ode mnie zakupy i zaniósł je pod mój dom.

Dlatego kiedy tamtego wieczora zobaczyłam to, co zobaczyłam, nie mogłam uwierzyć własnym oczom…

Nie zwlekałam długo, zadzwoniłam na policję

Wieczór był całkiem zwyczajny, nic nie zapowiadało, że może zdarzyć się coś nieoczekiwanego. Ale też przecież w takich sprawach zazwyczaj nic nie zapowiada kłopotów, inaczej człowiek starałby się jakoś im zapobiec. Po całym dniu krzątaniny usiadłam przed telewizorem. Za oknem zrobiło się już ciemno. Ponieważ to, co rozgrywało się na ekranie nie bardzo mnie interesowało, spoglądałam co jakiś czas w okna naprzeciwko. W pewnej chwili zapaliło się tam światło i zupełnie oderwałam się od wyjątkowo nudnego odcinka serialu. Zgasiłam telewizor i światło. Tak, tak, może to nieładnie podglądać bliźnich, ale jeśli żyją ze sobą tak pięknie… Cóż mogli mieć do ukrycia?

Lecz tego wieczora wszystko wyglądało nieco inaczej. To znaczy ona usiadła przy stoliku, a on stanął przy drzwiach. Leżały przed nią jakieś papiery, pewnie gazety. On do niej coś mówił, ale wyglądało na to, że właśnie jest zaprzątnięta czymś innym, bo odpowiadała mu, prawie nie odrywając wzroku od lektury. Wyglądało to nawet, jakby odczytywała kawałki artykułów, zamiast mówić od siebie.

Pokłócili się? Być może, to się zdarza nawet w najlepszych małżeństwach. Już miałam wrócić do oglądania telewizji, bo to żadna przyjemność patrzeć na nieporozumienia, ale wtedy on zaczął iść w jej stronę. Nie wyglądało to sympatycznie. Mówił cały czas, a jego żona wreszcie oderwała wzrok od gazet, patrzyła na niego. Siedziała bokiem, do mnie, nie widziałam jej twarzy. Ale jego oblicze było straszne! Wykrzywił je okrutny grymas. Nie wiem, dlaczego ta kobieta zamiast uciekać, wstała tylko i mówiąc coś, czekała, aż mąż podejdzie.

A on chwycił ją obiema rękami za szyję i zaczął dusić!

– Nie! – krzyknęłam, zupełnie jakby mogli mnie usłyszeć. – Tak nie wolno!

Patrzyłam skamieniała, jak jego ręce zaciskają się coraz mocniej, jak jej ciało powoli wiotczeje, opada na fotel. Mężczyzna przez cały czas coś mówił. Zaczęłam podejrzewać, że chodzi o akt zazdrości. Kto wie, może ta śliczna dziewczyna wdała się w jakiś flirt albo romans? Ale żeby od razu zabijać?! Po chwili bezwładnie zwisała na fotelu, a on dalej mówił. Puścił jej szyję i podszedł do okna. Odruchowo cofnęłam się, skuliłam, nie mógł mnie widzieć. Potem poszedł do drzwi, zgasił światło i wyszedł.

Pokonując odrętwienie, rzuciłam się do telefonu.

– Do mnie pan przyszedł? Tam mąż zamordował żonę! – prawie krzyczałam na policjanta, który zapukał do moich drzwi. – Tam idźcie, na pierwsze piętro!

– Proszę pani, jeśli ofiara została uduszona, nic nie poradzimy, a zanim wejdziemy do lokalu, dobrze się upewnić.

On ją tam może już ćwiartuje… – na myśl o tym poczułam mdłości.

– Jest pani na sto procent pewna? – zapytał jeszcze.

– Tak! Przecież wiem, co widziałam, proszę tak nie stać! Złapiecie go na gorącym uczynku. Boże, kogo mam wezwać, żeby coś zrobił?!

– Nikogo nie trzeba wzywać – burknął funkcjonariusz. – Już bierzemy się za interwencję. Wezwiemy tylko jeszcze wsparcie.

Poszedł szybkim krokiem do radiowozu, wyjął krótkofalówkę i coś przez chwilę mówił. A potem razem z tym drugim pobiegli do domu naprzeciwko.

Pani nie chodzi do teatru, prawda?

Poszłam do kuchni i wstawiłam wodę. Musiałam się napić mocnej, gorącej herbaty. Przez moment pomyślałam, żeby pójść na górę, zobaczyć, co robią policjanci, ale kiedy uświadomiłam sobie, że musiałabym znów spojrzeć na tę uduszoną nieboraczkę, dałam spokój. To nie na moje nerwy…

Dziesięć minut później rozległ się dzwonek do drzwi. Zobaczyłam tego samego policjanta, który odwiedził mnie wcześniej. Chwilę wcześniej widziałam przez okno jeszcze jeden radiowóz i odjeżdżającą karetkę.

Mówiłam? – powiedziałam, oczywiście bez najmniejszej satysfakcji. – Zabił ją…

Policjant miał dziwną minę. Gdyby nie powaga sprawy, mogłabym nawet uznać, że był rozbawiony. Ale przecież nie przy morderstwie! Ludzie różnie reagują na widok śmierci, a ten może nie był przyzwyczajony.

– Możemy porozmawiać? – spytał.

– Oczywiście! Proszę do środka. Może zrobić panu herbaty?

– Wolałbym kawę – rzekł, idąc za mną do kuchni.

– Mam tylko rozpuszczalną – uprzedziłam. – Ja nie pijam kawy, a tę trzymam dla syna, kiedy mnie odwiedza.

– Niech będzie rozpuszczalna – odpowiedział.

Usiadł po drugiej stronie stołu i czekał, aż zaleję granulki gorącą wodą.

– Pani nie chodzi do teatru, prawda? – spytał.

Zdębiałam. Co to miało do rzeczy?

– Kiedyś mi się zdarzało. Ale od paru ładnych lat rzeczywiście nie byłam. Dlaczego pan w ogóle o to pyta?

– Za moment. Zacznijmy od początku. Widziała pani, jak sąsiad z naprzeciwka dusi żonę.

Wzruszyłam ramionami, nie dyskutowałam jednak. Wykonywał w końcu swoją robotę.

– Dlatego zadzwoniłam na policję! Dusił ją dobrą minutę, a potem zostawił na tym fotelu i wyszedł, gasząc światło. I przez cały czas coś do siebie gadał! Musiał zwariować, panie policjancie!

Funkcjonariusz pokiwał głową, myślał przez chwilę.

– Tylko że widzi pani, tam nie było żadnego morderstwa. Domniemana ofiara żyje i ma się doskonale. A na jej szyi nie ma śladów przemocy.

Nie wiem, jak ja im teraz spojrzę w oczy

Zupełnie mnie zatkało. Żyje? Na własne oczy widziałam, jak umiera! Jak oszalały mąż wychodzi! A policjant po chwili mówił dalej:

– Gdyby chodziła pani do teatru, może nie odebrałaby pani całej tej sceny tak dramatycznie…

– A co, u licha, ma tu teatr do rzeczy? – zirytowałam się. – Morderstwo to morderstwo…

– Powtarzam pani, że tam nie doszło do zabójstwa. Ale proszę wysłuchać, co mam do powiedzenia bez przerywania. Zgoda? Inaczej będziemy siedzieć tu do jutra.

– Niech pan mówi – burknęłam.

Pani sąsiad jest aktorem teatralnym. Wie pani, w tym zawodzie trudno się przebić, a on dostał niedawno główną rolę. Pierwszy raz w życiu.

Potrząsnęłam głową. Co to wszystko miało do rzeczy?! Zapytałam go oczywiście, niepomna na obietnicę milczenia.

– A to, droga pani, że właśnie ćwiczył do spektaklu. A żona mu pomagała. On recytował swoją kwestię, ona czytała to, co mówi druga osoba.

To by tłumaczyło, dlaczego siedziała nad tymi papierami, które wzięłam za gazety.

– Ale dlaczego ją dusił?! – spytałam oszołomiona, chociaż powinnam się już domyślać.

– Taką dostał rolę, proszę pani. I bardzo mu na niej zależy. Dlatego ćwiczy przy każdej okazji, żeby się wykazać. Jutro mają próbę generalną i postanowił powtórzyć wszystko w domu.

A jaki to spektakl? – spytałam słabym głosem.

– „Otello” – odparł policjant. – Podobno wersja uwspółcześniona, dzieje się w zwykłym mieszkaniu w Polsce. W tej sztuce jest taka scena…

– Wiem, wiem – machnęłam ręką. Jest scena, kiedy zazdrosny mąż dusi żonę.

– Właśnie – potwierdził policjant.– No i właśnie tę scenę trenował.

– Boże, jak ja im teraz spojrzę w oczy? – jęknęłam.

Funkcjonariusz uśmiechnął się.

– Akurat tym proszę się nie przejmować. Wykazała się pani obywatelską postawą. Gorzej by było, gdyby pani pozostała obojętna. W każdym razie państwo z naprzeciwka nie mają żalu. Przeciwnie, kazali pani podziękować za zainteresowanie i troskę.

– Ale i tak jest mi głupio – odparłam. – I panów wezwałam niepotrzebnie.

– Lepiej przyjechać do takiej sytuacji bez potrzeby, niż gdyby prawdziwa zbrodnia miała pozostać niewykryta – odpowiedział bardzo poważnie.

Pewnie miał rację. A jednak i tak czułam się bardzo niezręcznie.

Czytaj także:
„Nasza nowa sąsiadka wyglądała jak kryminalistka. Okazało się jednak, że jest lekarką z wielkim sercem”
„Sąsiad pozjadał wszystkie rozumy i nie słuchał moich rad. Uknułam sposób, jak dotrzeć do tego starego piernika”
„Sąsiad dbał o mój dom… w tajemnicy. Myślał, że mnie podrywa, a ja chciałam dzwonić po policję, że mam prześladowcę!”

Redakcja poleca

REKLAMA