Agata nie dawała znaku życia od dobrego tygodnia, co było dość niepokojące. Żadnych telefonów, SMS-ów… Nic. Ki diabeł?
– Twoja psiapsióła ma ostatnio ostre jazdy – oświecił mnie Błażej, który pracuje z jej mężem. – Robert zaczął nadgodziny brać, bo żonka robi mu piekło z życia.
– Może jest chora?
– Niewykluczone – Błażej wzruszył ramionami. – Najpewniej na głowę.
– Ale o co chodzi? – teraz naprawdę mnie zaciekawił. – No powiedz, Błażuś, poplotkujmy troszeczkę jak te dwie przekupy…
– Wariatka – postukał się w czoło.
Nie to nie, sama się dowiem. Już planowałam, że po pracy zaczaję się pod biurowcem Agaty, ale w końcu zadzwoniła. Stwierdziła, że ma doła, i co bym powiedziała na winko w naszej ulubionej knajpce.
– Ale będziesz jęczeć czy raczej dzielić się spostrzeżeniami? – zapytałam ostrożnie. – Bo jak to pierwsze, to może lepiej spotkajmy się na gruncie prywatnym, co?
Mimo całej przyjaźni nie chciałabym jednak przeżywać publicznie jej napadów płaczu… Ta, jak już zacznie, robi taki cyrk, że bilety można sprzedawać.
– Spoko – uspokoiła mnie.
Dzień później wszystko się wyjaśniło
– Pamiętasz moich sąsiadów? To starsze małżeństwo, co to zawsze pod rączkę? Rozwodzą się! Oni?! Jasny gwint, a wydawało się, że tak się kochają! Zwłaszcza on – siaty za nią nosił, drzwi otwierał i w ogóle mało pyłków nie zdmuchiwał spod stóp. Koniec świata. Mówię ci, Ola, świat mi się zawalił. Nawet, jak się pożarłam z Robertem, wystarczyło, że zobaczyłam Kostrzaków, i od razu robiło mi się lżej na duszy, bo wiedziałam, że prawdziwa miłość to nie jest tylko wymysł marzycieli.
– Ale co się stało? – wciąż nie mieściło mi się w głowie, że ta para się rozsypuje.
Agata sięgnęła po lampkę wina i przechyliła ją zdecydowanym ruchem.
– Ten gad ją zdradzał!
– Taki dziadek? – zdziwiłam się. – Przecież on musi mieć z sześćdziesiąt lat!
– Za młodu… Chociaż kto takiego wie, może i teraz coś kombinuje – Agata pochyliła się nad stolikiem i wyszeptała: – Kostrzakową odwiedziła jego córka!
Ożesz… No, kiedyś tej kobiecie zazdrościłam, ale niniejszym się wypisuję – to musi być okropne przeżycie. Tym bardziej że oni chyba nie mieli swoich dzieci.
– Mają syna, już dorosłego– sprostowała Agata. – Nie widać go, bo mieszka w Belgii. A ta córka to smarkula, z piętnaście lat ma. Podobna do starego Kostrzaka, jakby kto skórę zdarł. Żadnych wątpliwości.
– Jezu – jęknęłam tylko.
Agata pokiwała smętnie głową. Kostrzakowa na lekach, relacjonowała. A lubieżny dziadunio łazi z głową dumnie uniesioną, jakby dokonał Bóg wie jakiego wyczynu. Zero skruchy, zero wstydu!
– Skąd człowiek może wiedzieć, co chłop w ogóle sobie myśli? Na przykład mój Robert, którego niby znam jak siebie samą – w ogóle go sprawa Kostrzaków nie obeszła! Wzruszył ramionami i wiesz, co powiedział? Takie jest życie!
Teraz ja pokiwałam smętnie głową
Ja tam bym sobie za Roberta nie dała głowy uciąć. Pamiętam, jak mi mąż opowiadał, że na jakimś firmowym ognisku dobierał się po pijaku do ich księgowej… Ale Agacie tego, rzecz jasna, nie powiem, potrzebuje dziewczyna pociechy, a nie wpędzania w paranoję. Tym bardziej że już zdążyła profilaktycznie przetrzepać mężowi telefon.
– Tymoteusz! – prychnęła. – Kto się tak nazywa? Nikt! Robert twierdzi, że to jakiś nowy z jego roboty. Musisz wybadać Błażeja, czy to prawda; po to się z tobą spotkałam.
Przełknęłam zniewagę. Jednego tylko nie rozumiałam: czy Agata uważa, że jej mąż to kryptogej?
– Ale ty naiwna jesteś – sapnęła. – To nie wiesz, że faceci zapisują w telefonach numery kochanek pod męskimi imionami? Ale żeby zaraz „Tymoteusz”? To już lepszy byłby jakiś Mirek – takich jest jak psów!
– Właśnie dlatego by im się mylili z prawdziwymi, sieroto.
– Marków Robert ma w kontaktach z siedmiu albo i więcej.
Na moje oko, Błażej miał rację – odbiło jej. Kto normalny uważa, że skoro sąsiad zdradza żonę, to jego partner też musi mieć coś za uszami?
Z drugiej strony jednak, jest jeszcze kobieca intuicja…
Może Agata podświadomie coś wyczuwa? Lepiej rozwiązać sprawę wierności Roberta, zanim zdecydują się na dziecko, a przyjaciółka wspomina o bobasie coraz częściej. Obiecałam, że zapytam męża, ale dopiero, jak wróci od teściowej.
– Ty go tak samego puszczasz? – zdziwiła się Agata i to pytanie przekonało mnie o grozie sytuacji.
Niezła szajba – pomyślałam i żeby jej to uświadomić, powiedziałam, że mam apkę, która lokalizuje auto Błażeja.
– Też taką chcę – zareagowała natychmiast i była strasznie rozczarowana, gdy przyznałam się, że to żart. – Ciekawe, czy ci będzie do śmiechu, kiedy się okaże, że oni obaj mają romans z tym „Tymoteuszem” – burknęła.
To teraz jeszcze powinno się okazać, że i Błażej mnie zdradza? I wszystko dlatego, że stary Kostrzak ma pozamałżeńskie dziecko?! Jakoś mnie jednak zainfekowało, bo wieczorem, niby z tęsknoty, zadzwoniłam do męża. Błażej nie odebrał.
– Mówiłam ci! – triumfowała Agata, której się pożaliłam na Messengerze. – Dzwoń na stacjonarny do teściowej.
– O tej godzinie? Jest dziesiąta!
– Coś wymyślisz – napisała, załączając buźkę z krzywym uśmieszkiem.
No to zadzwoniłam i oczywiście okazało się, że wyciągnęłam matkę Błażeja z łóżka. Naprędce wymyśliłam, że mam gorączkę i jak myśli, brać proszek czy lepiej zrobić zimny okład na nogi? Poleciła paracetamol, ale zapytała zdziwiona, czemu jestem sama. Błażeja nie ma jeszcze w domu o tej godzinie? Zmyśliłam, że pomaga koledze przy przeprowadzce, i rozłączyłam się. A to menda, po prostu mnie oszukał!
– Zmiana planów. Nawet nie pytaj o Tymoteusza! – Agata nie była zaskoczona, gdy do niej zadzwoniłam. – Przetrzep mu telefon, jak wróci. Koniec zaufania, Ola.
– On ma hasło – próbowałam tłumaczyć, ale przerwała:
– Spoko, to nie jest skomplikowany facet. Trzep telefon. I nie daj po sobie poznać, że coś nie halo, schodzimy do podziemia.
Jak to się stało, że w ciągu jednej doby zostałam panną Marple i Herculesem Poirot w jednym? Następne dni były dziwne, oboje z mężem udawaliśmy, że wszystko gra, i nawet się dziwiłam, że tak dobrze mi idzie. Raz tylko miałam ogromną ochotę przywalić mu patelnią, ale ostatecznie ciężki sprzęt wylądował w zmywarce. W czwartek dobrałam się do Błażejowego smartfona, ale poległam.
– Zapomniałam telefonu z pracy, mogę zadzwonić od ciebie? – poprosiłam więc.
– Jutro – burknął znad laptopa.
– Muszę dziś – oświadczyłam. – No daj.
– Podaj numer – wyjął telefon z kieszeni.
Dobra, otworzył znakiem, przynajmniej wiedziałam, czego się trzymać, chociaż i tak miałam mnóstwo wariacji do wykorzystania.
– T jak Tymoteusz – orzekła Agata.
W końcu dobrałam się do treści, zarywając kolejną noc. I żadne T, tylko L, pewnie na cześć Lucka, tego durnego psa, którego miał, kiedy się poznaliśmy. Nic podejrzanego nie znalazłam, jakieś hasła do gier i inne pierdoły plus kontakt do Tymoteusza. Ten sobie skrzętnie spisałam.
– Pilnują się jak cholera – uznała Agata. – Żeby mieć fejsa na telefonie zahasłowanego?! W dodatku Robert przestał grać… Przedtem zawsze się rzucał o czas na te swoje strzelanki, bo musi wyluzować, a teraz zero, nul… Znaczy, relaksuje się inaczej, proste. I gary zmył wczoraj po kolacji!
Uświadomiłam sobie, że Błażej też już nie grywa. Coś tu jest mocno nie halo, uznałam, i poprosiłam koleżankę z pracy, żeby wykręciła numer Tymoteusza. Dziwnie spojrzała, ale coś naściemniałam i zgodziła się. I zagwozdka – odebrał facet!
– Nic nie rozumiem – relacjonowałam Agacie. – Może faktycznie robi u nich taki w firmie, a my się miotamy bez sensu?
– Tak? Już zapomniałaś, jak twój Błażej pojechał do teściowej? Nawiasem mówiąc, Robert twierdzi, że mają fuchę w Szczecinie, z noclegiem. Ale sorry, Gregory, mam już tę apkę do śledzenia jego samochodu.
Fucha w Szczecinie? O, to pewnie ględzenie o tym, że potrzebna nam nowa pralka miało mnie przygotować… Dziubdziuś będzie dodatkowo tyrał dla mojego komfortu.
Co za perfidny typ z tego Błażeja!
– Kiedy to ma być? – zapytałam czujnie. – Dobrze by było, jakby pojechali jednym autem, co nie?
– Zakładasz, że mają wspólną kochankę?! – tym razem to ja zaskoczyłam Agatę.
– Zakładam, że ten cały Tymoteusz ma jakiś salon masażu albo coś w tym typie – rzuciłam odważnie. – Jeżeli również dowiem się o Szczecinie, to raczej oczywiste.
Przyjaciółka spojrzała z podziwem.
– Ty, Ola, myślisz wolno, ale jak już ruszysz łbem, to idziesz jak czołg, słowo daję. Robert mówił o piątku.
Tym razem będę pierwsza, postanowiłam, i już we wtorek oświadczyłam, że w piątek będę potrzebowała auta. Obiecałam wujkowi, że zabiorę go na zakupy, bo zima blisko, a on bez kurtki i butów. Błażejowi szczęka opadła – cóż to był za piękny widok!
– Ale ja mam dodatkową robotę – zaprotestował. – Nie możesz wziąć wuja na zakupy dzień wcześniej?
– Nie, na czwartek ma umówionego lekarza – wzruszyłam ramionami, czując rozkoszne mrowienie na plecach. – A co to za robota? Nic nie mówiłeś.
Zaczął wyjaśniać, że jadą w kilku do Szczecina robić pion kanalizacyjny. Uśmiechnęłam się ciepło i stwierdziłam, że skoro koledzy też jadą, to co za problem? Zabierze się z kimś.
– To nieekologicznie tak wozić powietrze – zakończyłam. – Nie mówiąc o kosztach!
Zdumiewało mnie, jak bardzo potrafię się zdystansować. Zawsze miałam się za romantyczkę, hipotetyczny koniec związku był dla mnie porównywalny z apokalipsą, a tymczasem… Chłód i angielska flegma. Czasem budziłam się w nocy, patrzyłam na twarz męża skąpaną w świetle księżyca i nie czułam kompletnie nic. Byłam jak kot czyhający przy mysiej dziurze – gotowa do akcji, ale spokojna.
Chociaż w piątek w robocie ciężko mi było się skupić
Wiedziałam, że gdy wrócę do domu, męża już nie będzie – miał wyjechać zaraz po skończeniu pracy.
– Gotowa do akcji? – Agata zadzwoniła do mnie przed trzecią.
– Jak James Bond – zapewniłam.
– Czekaj na telefon! – poleciła. – Hasło: „Tymoteusz”.
– Odzew: „Czy w Paryżu, czy w Szczecinie, krwawa zemsta cię nie minie!” – zaimprowizowałam.
– Dobre!
Czekałam długo, zdążyłam wykończyć całą bombonierkę, poprawiłam pomidorówką z poprzedniego dnia i dopiero wtedy do mnie dotarło, że nasz plan jest kulawy… A jak trzeba będzie faktycznie jechać do Szczecina? I to po nocy?
– Nie pojechali do żadnego Szczecina! Ta apka jest super! – Agata wreszcie zadzwoniła. – Skoro auto parkuje od trzech godzin na Piłsudskiego, to chyba możemy działać?
Zrobiło mi się słabo. O matko, to wszystko naprawdę się dzieje.
– Wpadamy, robimy zdjęcia – Agata miała wszystko pod kontrolą. – Dobra dokumentacja do rozwodu! „Tymoteusz”!
– „Czy w Paryżu, czy w Szczecinie, krwawa zemsta cię nie minie!” – potwierdziłam.
– Zaraz po ciebie jadę!
Przyjaciółka czekała na mnie przed blokiem cała w czerni, z dziwnym, lekko przerażającym uśmiechem. Kiedy ruszałyśmy z parkingu, minął nas Kostrzak idący z zakupami z supermarketu.
– Podła świnia! – wrzasnęła przyjaciółka, uchylając okno.
– Zmarnowałeś nam życie! – dodałam, ale nie wiem, czy mnie usłyszał.
Pół godziny później stałyśmy na Piłsudskiego, czając się pod wiatą przystanku autobusowego. Nie było wątpliwości, że dobrze trafiłyśmy – auto Roberta stało wraz z trzema innymi pod poniemiecką willą.
– Czemu nie jest oznakowana? – zapytałam. – Nie powinna się nazywać „Desire” czy inne „Malibu”?
– Różowa jest – stwierdziła Agata tonem znawcy. – Kto ma poznać, ten pozna… Ej, dziwnie wyglądasz.
– Chyba mi się siku chce.
– Później – machnęła ręką. – Wchodzimy.
Ruszyła do furtki i otworzyła ją z impetem jak szeryf drzwi saloonu. Jeszcze się rozglądałam, czy nie ma gdzieś psa, a ona już dzwoniła do drzwi. Otworzyła nam starsza pani z głową w tlenionych loczkach, przepasana fartuszkiem. Pachniało piernikiem.
– Dzień dobry, nazywam się Rozbicka, Agata Rozbicka. Jest tutaj mój mąż i natychmiast muszę się z nim widzieć – wypaliła Agata bez zająknięcia. – Pilna sprawa rodzinna.
– Proszę zobaczyć w pawilonie za domem – powiedziała kobieta z uśmiechem. – Syn jest tam z kolegami.
– Prawdziwa burdelmama – orzekła Agata, ciągnąc mnie za sobą. – Niezła stylówa, co? Człowiek z ulicy za nic by nie pokapował, co się tu odwala.
– Nie dziwi cię, że nas wpuściła? – ogarnęły mnie wątpliwości. – No i dlaczego nie otworzył nam napakowany ochroniarz w ciemnych okularach, tylko sama szefowa?
– Po prostu miałyśmy farta – Agata wzruszyła ramionami.
Nic nie było jej w stanie wybić z rytmu. Zdecydowanym krokiem okrążyła dom i skierowała się w stronę budyneczku ze szczelnie zasłoniętymi oknami.
O Boże, a więc jednak… To tam jest jaskinia rozpusty
Agata obróciła się przez ramię, posyłając mi triumfujące spojrzenie. Z impetem zastukała do drzwi. Nic. Ze środka dochodziły dźwięki muzyki, strzałów, wybuchów i gromkich męskich okrzyków. Nogi się pode mną ugięły. Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić charakteru męskich fantazji, które się tu realizowało. Już chciałam powiedzieć, byśmy sobie dały spokój, gdy Agata chwyciła za klamkę i drzwi się otworzyły.
W dużym pomieszczeniu panował półmrok rozświetlany tylko dużym telebimem zawieszonym na ścianie. O dziwo, nie leciał na nim pornos, tylko najzwyklejsza gra komputerowa. Jakaś postapokaliptyczna, miejska sceneria i wyłaniające się z niej zdeformowane monstra, do których strzelali dwaj żołnierze. Każde trafienie nagradzane było okrzykami i brawami męskiej widowni, rozwalonej w niedbałych pozach na dwóch obszernych sofach. Nikt nie zauważył naszego wtargnięcia.
Ani podnieceni widzowie, ani dwóch graczy siedzących w przeciwstawnych rogach pomieszczenia przy swoich komputerach. Pojedynek toczący się w wirtualnej rzeczywistości – widziałam to kiedyś na filmie. Megaodlot, stwierdził wtedy Błażej, którego rozpoznałam teraz po rudej czuprynie jako jednego z walczących. Robert rozkoszował się piwkiem, siedząc na kanapie. Złapałam nagle pozbawioną wszelkiej energii Agatę za rękę i wyciągnęłam ją na zewnątrz. Zatrzymałyśmy się dopiero na przystanku, z którego wcześniej obserwowałyśmy willę.
– Czy ty też widziałaś to, co ja? – przemówiła wreszcie przyjaciółka. Skinęłam głową, łapiąc oddech. – Zrobiłaś zdjęcia? – zapytała.
Nie miałam pojęcia, ale sprawdziłam telefon i znalazłam jedno. Gapiłyśmy się na nie przez dłuższą chwilę. Najpierw ja zaczęłam się śmiać, potem dołączyła ona. Aż nas brzuchy rozbolały.
– Pieprzeni oszuści – jęknęła w końcu.
– Z kreskówek – dodałam, dławiąc się. – Jaskinia rozpusty, ha, ha!
Jeśli chodzi o mnie, miałam już wypatrzoną pralkę i zamierzałam wyegzekwować jej kupno. Za Agę nie mogłam ręczyć. Robiła już Robertowi awantury za błahsze przewiny, ale taka już jest i myślę, że ich związek na tym nie ucierpi.
Czytaj także:
Przeprowadzka na wieś z marzenia stała się traumą. Wszystko przez sąsiadów
Kiepski kontakt z matką zrujnował mi samoocenę. Zawsze słyszałam, że się nie nadaję
Mój mąż jest dobry i wierny. Ale... zapomniał zupełnie, że jestem kobietą