„Lokatorzy zrobili z mieszkania melinę. Nigdy nie sprzątali, a po domu to chyba chodzili w walonkach od gnoju...”

pokój zdewastowany i zabałaganiony przez lokatorów fot. Adobe Stock, Sergey Peterman
Bałagan? To mało powiedziane. Andrzej miał rację, omal nie padłam w progu na zawał. Któryś z naszych lokatorów hodował jakieś myszy czy świnki w ogromnej klatce. Śmierdziało od tych zwierząt w całym mieszkaniu. Podłogi były tak brudne, jakby chodzili po nich nie tylko w butach, ale chyba w walonkach od gnoju. Nikt nie zmywał. Ściany były czymś pochlapane i pomazane.
/ 24.05.2021 09:31
pokój zdewastowany i zabałaganiony przez lokatorów fot. Adobe Stock, Sergey Peterman

Długo zastanawialiśmy się z mężem, co zrobić z mieszkaniem, które odziedziczyłam po babci. Było nieduże i wymagało remontu, więc nie dostalibyśmy z jego sprzedaży jakichś szczególnie dużych pieniędzy. Z drugiej strony – utrzymywać dwa mieszkania, żeby jedno stało puste i czekało, aż któreś z naszych dzieci dorośnie? Chyba nie miało to większego sensu.

W końcu młodszy brat męża, który był przypadkowym świadkiem jednej z naszych rozmów, znalazł rozwiązanie. Przynajmniej tak nam się wówczas wydawało. Po niewielkim remoncie, a właściwie tylko odświeżeniu mieszkania, zaczęliśmy z mężem szukać lokatorów. Chłopak, który odpowiedział na ogłoszenie, był na ostatnim roku studiów. Chciał od nas wynająć mieszkanie sam, bo twierdził, że znajdzie sobie współlokatorów.

– To nie jest zły pomysł, Janka – twierdził mąż. – Będziemy się rozliczać tylko z nim, spiszemy jedną umowę. Zgódźmy się.
– Niech będzie – przytaknęłam.

Witek, bo tak miał na imię chłopak, wprowadził się z trzema torbami, nie miał wiele swoich rzeczy

No cóż, student, jeszcze nie zdążył się dorobić. Początkowo mieszkał sam, ale dość szybko poinformował nas, że ma już kolegów.

– Będziemy mieszkali we trzech, ja w mniejszym pokoju sam, w dużym – dwóch kumpli. Może pani do nas zajść, to się przedstawimy.
– Zajrzę w wolnej chwili, ja albo mąż – zgodziłam się.

Wyglądało na to, że wszystko będzie dobrze. Chłopcy byli sympatyczni i grzeczni. My zresztą nie biegaliśmy do nich zbyt często. Nie mieliśmy na to czasu. Dom, praca, dzieci, a wynajęte mieszkanie znajdowało się na drugim końcu miasta. Witek rozliczał się z nami w terminie, ze dwa razy tylko zdarzyło mu się spóźnić, ale zaledwie o kilka dni. Poza tym za każdym razem zadzwonił, uprzedził i przeprosił. W sumie zdążyło minąć kilka miesięcy, odkąd mieliśmy lokatorów, a odwiedziliśmy ich może dwa lub trzy razy, na samym początku.

Ci chłopcy chyba nigdy nie sprzątali!

– Wiesz co, Andrzej – zaczęłam pewnego wieczoru – myślę, że może powinieneś pojechać do tych naszych lokatorów.
– Po co? Nie mam czasu – próbował się wykręcać mąż. – Przecież płacą.
– Płacą, ale zobaczyłbyś, jak dbają o mieszkanie. W końcu to są młodzi chłopcy. Chciałabym wiedzieć, czy niczego nie zniszczyli.
– Janka, zlituj się – roześmiał się Andrzej. – Niby co mieliby ci tam zniszczyć? Przecież to stare mieszkanie, ze starymi meblami. Daj spokój. Dobrze wiesz, że naprawdę nie mam czasu. Chcesz, to sama jedź na tę swoją inspekcję.
– Chyba to ty w tym domu jesteś mężczyzną – zdenerwowałam się. – Zawsze to podkreślałeś.
– Dobrze, dobrze – poddał się w końcu. – Jak tak bardzo ci zależy, to pojadę. Ale dopiero w przyszłym tygodniu, wcześniej nie dam rady.

Jakieś półtora tygodnia później, kiedy już zbierałam się, żeby przypomnieć Andrzejowi o jego obietnicy, mój małżonek wrócił do domu z bardzo niewyraźną miną. Usiadł przy stole w kuchni w milczeniu, wyraźnie widziałam, że zbiera się, aby mi powiedzieć coś, co mnie nie ucieszy.

– Stało się coś? – ubiegłam go. – Masz jakieś problemy w pracy?
– W pracy? – powtórzył.
– Nie, w pracy wszystko w porządku.
– Więc?
– Byłem w naszym mieszkaniu…
– Co się stało? – spojrzałam na męża przestraszona.
– Niby nic, wszystko jest właściwie w porządku, tylko… – znowu zamilkł.
– Tylko co? No mów w końcu! – zdenerwowałam się.
– Dobrze, że to ja tam pojechałem, a nie ty.
– Andrzej! – ponagliłam go.
– No już mówię. Ty ze swoim zamiłowaniem do porządku padłabyś trupem w progu.
– Oj tam – zlekceważyłam sprawę. – Już ci mówiłam, że to młode chłopaki, może po prostu nie posprzątali. Na te słowa Andrzej roześmiał się głośno.
Janka, oni tam chyba nie sprzątali ani razu od dnia, gdy się wprowadzili. Dobrze, że tego nie widziałaś. Obiecali mi, że doprowadzą mieszkanie do ładu. Pojadę za tydzień i sprawdzę.

Za tydzień oczywiście Andrzejowi wypadła jakaś narada w pracy, potem niespodziewana delegacja i ze sprawdzenia nici. W końcu nie wytrzymałam i pojechałam sama. Na szczęście zastałam ich w domu, bo nie pomyślałam, żeby wcześniej zadzwonić.

Bałagan? To mało powiedziane. Andrzej miał rację, omal nie padłam w progu na zawał. Któryś z naszych lokatorów hodował jakieś myszy czy świnki w ogromnej klatce. Śmierdziało od tych zwierząt w całym mieszkaniu. Podłogi były tak brudne, jakby chodzili po nich nie tylko w butach, ale chyba w ruskich walonkach od gnoju. Naczyń to tam chyba nikt nie zmywał, ale to jeszcze był mały problem, bo zawsze można to nadrobić. Ściany były czymś pochlapane i pomazane, jakby ktoś próbował malować grafitti czy coś podobnego.

Dłuższy czas rozglądałam się w milczeniu, aż w końcu zupełnie bezsilna klapnęłam na stołek w kuchni. Poderwałam się z niego jednak bardzo szybko, bo był cały upaprany czymś mokrym i klejącym.

– Rany boskie! – jęknęłam. – Panie Witoldzie, co tu się działo? Podobno mieliście posprzątać.
– Oj, pani Janino – odezwał się jękliwym tonem nasz lokator. – My mamy tak mało czasu, praca, studia… Kto by miał czas sprzątać? Ale obiecuję, doprowadzimy wszystko do ładu. Zobaczy pani, będzie tu jak w pudełeczku.

„Jak w pudełeczku, to tu było dawniej” – pomyślałam. „Gdy mieszkała tu moja babcia. Teraz jest jak w jakiejś melinie”.

– Panie Witku – rzuciłam ostro – zapuściliście mieszkanie ogromnie. Nie wierzę, że sami to ogarniecie. Zamówię firmę sprzątającą, oni tu posprzątają, a panowie za to zapłacicie. Zgoda?
– No zgoda – mruknął bez większego entuzjazmu.
I umówimy się, że później będzie już czysto, dobrze? Bo jeśli nie, no to będziemy musieli się rozstać.
– Będzie czysto, obiecuję.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – stwierdził wieczorem Andrzej. – Może powinniśmy ich wyrzucić, skoro nie dotrzymali obietnicy, a nie jeszcze im ułatwiać.
– Daj spokój, nie chce mi się szukać nowych lokatorów. Kto wie, możemy trafić na jeszcze gorszych. Dajmy im szansę.
– No jak uważasz, w końcu to twoje mieszkanie.

Zadzwoniłam do znajomej, od lat sprzątającej biura, w których pracowałam. Kobieta zgodziła się z ochotą.

– Chętnie sobie dorobię, pani Janko – cieszyła się. Ale kiedy zobaczyła mieszkanie, jej entuzjazm już trochę zmalał:
– Pani Janko, ja to wszystko posprzątam na błysk, ale to będzie sporo kosztować, bo naprawdę muszę się przyłożyć.
– Nie ma sprawy, to lokatorzy płacą. Sami są sobie winni.

Nawet wyrok sądu, nie mógł nam pomóc!

Po profesjonalnym sprzątaniu mieszkanie wyglądało jak za czasów babci. Osobiście to sprawdziłam. Okazało się jednak, że jest kolejny kłopot. Nasi lokatorzy zaczęli spóźniać się z opłatami, a jak już płacili, to nigdy nie była to pełna kwota. Witold tłumaczył się, że ma kłopoty finansowe, że współlokatorzy się wyprowadzili, a on nie może znaleźć nowych. Zapłaciłam sprzątaczce, bo było mi wstyd, w końcu to znajoma. Sądziłam, że odzyskam pieniądze, ale jakoś coraz gorzej to wyglądało. Im więcej czasu upływało, tym bardziej rosły zaległości mojego jedynego lokatora.

– Nie wiem, co robić – pożaliłam się mężowi. – Już dwa miesiące nie płacą.
– Nic nie mówiłaś.
– Nie chciałam cię martwić, jesteś ciągle taki zapracowany.
– Dzwoniłaś do nich?
– Dzwoniłam. Witold najpierw się tłumaczył, a teraz nie odbiera.
– Trzeba do niego pojechać.
– Może ty mógłbyś… – spojrzałam na Andrzeja prosząco.
– Okej, pojutrze. Jutro nie dam rady. Z inspekcji w mieszkaniu Andrzej wrócił wściekły.
Mówiłem ci już dawno, że powinniśmy ich wyrzucić – zaczął już w drzwiach. – Nie chciałaś, no to teraz wszyscy się wyprowadzili.
– Jak to wyprowadzili się? – patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć.
– Normalnie, nie ma ich. Mieszkanie jest puste. Gdy przyjechałem, było otwarte, a klucze leżały na stole.
– Jak to mieszkanie jest puste? A meble? Ukradli nam meble?
Meble są, nie ma lokatorów, ani ich rzeczy. Mieszkanie może nie wygląda tak, jak ostatnio, ale niewiele lepiej. Janka, ile oni nam są winni?
– Chyba ze dwa tysiące. Może trochę więcej – wykrztusiłam.

Szybko okazało się, że w ogólnym rozrachunku – sporo więcej. Mieszkanie wymagało generalnego sprzątania i naprawy zniszczonego sprzętu. Poza tym rozliczenie ogrzewania i zużycia wody wykazało dużą niedopłatę, którą musieliśmy pokryć. Andrzej nie miał zamiaru odpuścić Witoldowi i zdecydował o wniesieniu sprawy do sądu. Niestety, niewiele nam to pomogło. Owszem, wyrok zapadł na naszą korzyść, ale co z tego, skoro okazało się, że nasz były lokator nigdzie nie pracuje i nie ma żadnego majątku. Komornik nie miał więc z czego ściągnąć należności. Czujemy się oszukani. Nigdy więcej nie chcemy już mieć żadnych lokatorów!

Czytaj także:
Moja narzeczona jeździ na wózku. To dlatego matka nie chce naszego ślubu
Moja żona miała obsesję na punkcie wagi. Nawet w ciąży się głodziła
Nieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko samo przed sklepem. Doszło do tragedii

Redakcja poleca

REKLAMA