„Liczyłam, że wspólne wakacje wzbudzą w nas gorących kochanków. Uwodziłam i flirtowałam, a mąż i tak był zimny, jak lód”

Chciałam na nowo wzniecić ogień w naszym małżeństwie fot. Adobe Stock, zinkevych
„Cały Marek. Maruda, zrzęda i zgrzybiały zgred, choć ma dopiero czterdzieści cztery lata. Mój mąż zawsze snuje pesymistyczne scenariusze. Jak twierdzi, dzięki temu przeżywa mniej rozczarowań, a czasem nawet miło się zaskoczy. W sumie trochę racji ma, ale życie z kimś takim zabawne nie jest. Zrzędzenie ma we krwi. Te wakacje miały to zmienić”.
/ 19.11.2022 18:30
Chciałam na nowo wzniecić ogień w naszym małżeństwie fot. Adobe Stock, zinkevych

Stało się. Myśleliśmy, że nie doczekamy, a jednak się udało. Po prawie dwudziestu latach małżeństwa otworzyła się przede mną i mężem perspektywa urlopu tylko we dwoje. Dorastający synowie solidarnie ogłosili, że wyjeżdżają zorganizowaną grupą do Holandii, gdzie przez cały lipiec będą harowali jak woły, żeby wszystko, co zarobią, przepuścić w sierpniu.

Mąż podchodził do tego wyjazdu sceptycznie

Co wy tam będziecie robić, skoro tylko przed komputerem ślęczeć potraficie? – pytał, jakby nie wierzył, że dwóch licealistów poradzi sobie z pracą fizyczną.

– Niech ziemię przesiewają, byle im tylko parę euro wpadło – stwierdziłam. – Niech przelewają z pustego w próżne, byle nas trochę odciążyli. A my wreszcie wyskoczymy gdzieś sami. Czarnogóra się kłania.

Zamachałam Markowi przed nosem katalogiem biura podróży.

– To ma sens – mruknął. – Daleko. Dzieciaki nas tam nie znajdą, jak już się okaże, że do tego ich zarobkowego wyjazdu trzeba będzie jeszcze dopłacić…

Cały Marek. Maruda, zrzęda i zgred, choć ma dopiero czterdzieści cztery lata. Mój mąż zawsze snuje pesymistyczne scenariusze. Jak twierdzi, dzięki temu przeżywa mniej rozczarowań, a czasem nawet spotykają go przyjemne niespodzianki. W sumie trochę racji ma, ale życie z kimś takim zabawne nie jest. Zrzędzenie ma we krwi. Nawet przy pakowaniu bagaży nie potrafił się powstrzymać od swojej popisowej konkurencji.

– Jedziemy na osiem dni, a ty bierzesz dwanaście kostiumów kąpielowych?! – zawołał, choć tak naprawdę wzięłam tylko trzy.

– Żebym ci się zanadto nie opatrzyła – uśmiechnęłam się zalotnie, bo sobie obiecałam, że nie dam się wyprowadzić z równowagi. – A te pończochy mogą być?

Mogą, mogą… Te drugie też.

Nie ukrywam, liczyłam na to, że nasz krótki wspólny urlop nieco nas odmłodzi, przeżyjemy upojne chwile i zapomnimy na chwilę o prozie życia. Powspominamy dawne czasy, naładujemy akumulatory i wrócimy pełni energii, a Marek przynajmniej na jakiś czas pozbędzie się maniery zgryźliwego tetryka. Rzeczywistość przerosła moje najgorsze, a zarazem… najśmielsze oczekiwania. Pierwszego dnia w nadmorskim kurorcie spotkaliśmy dawnego znajomego Marka, zapalonego brydżystę, tak samo jak mąż.

Kurczę, świat jest mały

Mógł być wszędzie, a trafił akurat do naszego hotelu. Mało tego, okazało się, że mieszka tu jeszcze dwóch amatorów tej gry. Mój pech, ich szczęście. Dobry Bóg wysłuchał ich modlitw i zesłał im Marka, bo gra we trzech z „dziadkiem” to jednak nie to. W efekcie dwa pierwsze dni po prostu wypadły z naszego urlopowego życiorysu, bo Marek wraz z trzema facetami przez większość czasu okupował stolik na tarasie, gdzie moją seksowną obecność przesłaniały mu robry i forty. Plus drinki. Szlag mnie trafiał dosłownie i w przenośni.

– Może przyjechaliśmy tu, żeby dostać wylewu, co? – pytałam, zła jak osa, bo Marek stękał, że mu ciśnienie skoczyło. – Ty się przekręcisz od pijaństwa przy kartach, ja z nerwów, że mąż mnie zaniedbuje.

– Jutro ostatni raz. Muszę się odegrać.

To wy na pieniądze gracie?! – teraz już przeraziłam się nie na żarty.

– No co ty… Honorowo. Dzisiaj za często dostawałem baty. Ostatni raz, obiecuję.

– Oby! – warknęłam i poszłam na plażę.

Zdenerwowana leżałam pod parasolem, rozglądając się za jakimś mężczyzną, który zechce ze mną poflirtować, co dostrzeże z tarasu karciarzy Marek i natychmiast przybiegnie, by strzelić absztyfikanta w pysk. Chciałam, by zrobił awanturę na całego i pokazał, że nikt nie będzie bezkarnie umizgiwał się do jego żony. Nadąsałam się jak smarkula i takie też smarkate myśli chodziły mi po głowie. Jakby wyczarowany siłą sugestii zjawił się całkiem niebrzydki facet koło trzydziestki, z folderem turystycznym w dłoni. W środku pozaznaczał flamastrem na mapie lokalne zabytki, ale wziął w recepcji wersję po rosyjsku, a był Portugalczykiem. Zaczęłam więc próbę sił w konwersacji po angielsku.

Oj, było ciężko

Co innego posiadać bierną znajomość języka i rozumieć, co jest tu i ówdzie napisane, a co innego rozmawiać na żywo. Okropne doświadczenie, wręcz upokarzające. A facet, jak na Portugalczyka mocno rozbawiony, wciąż pytał o to i owo. Jakby celowo mnie dręczył, bo tak dobrze się bawił. W końcu jakoś mu pomogłam z tym przeklętym przewodnikiem, bo z rosyjskiego zdawałam maturę i nie wszystko jeszcze zapomniałam. Podziękował grzecznie, sprzedał mi kilka komplementów i odszedł. Odetchnęłam z ulgą i obiecałam sobie, że po powrocie z urlopu zapiszę się do szkoły językowej na lekcje angielskiego. Pięć minut później wyrósł przy mnie Marek. Widział wszystko z tarasu i nagle brydż przestał być taki ważny, taki wciągający. Najwyraźniej emocje na mojej twarzy, wywołane trudami rozmowy w obcym języku, pomylił z emocjami innego rodzaju.

– Co to za jeden? – spytał nerwowo, a ja już miałam ułożony w głowie plan godny domagającego się adoracji i uwagi podlotka.

Co ci będę mówić, i tak nie znasz…

– Ada, nie żartuj, tylko…

– Tylko co? Zawsze jesteś przygotowany na najgorsze, to i na egzotycznego kochanka żony powinieneś – prychnęłam.

Marek zbaraniał i dopiero po dłuższej chwili do niego dotarło, że nie stracił mnie z oczu znad kart przez cały pobyt, więc ten kochanek musiałby być wirtualny.

– Przecież… – wyjąkał. – Nie, żartujesz…

Pewnie, że żartuję – zaśmiałam się. – Żaden kochanek. Wzięty reżyser.

– Serio? Jak się nazywa? – Marek, wyraźnie uspokojony, położył się na piasku.

Nie zamierzałam okazać litości.

– Nieważne – odparłam, wzruszając ramionami. – Facet kręci amatorskie filmy erotyczne. Mieszczę się w jego profilu zainteresowań, więc powiedziałam, że to przemyślę. Ty masz swojego brydża, więc niech i ja coś mam z tego urlopu…

Przegięłam. Świadomie, ale przegięłam

Ledwo złapałam Marka, bo już się zerwał na równe nogi, niechybnie chcąc ruszyć w pościg za Bogu ducha winnym Portugalczykiem, który rzekomo chciał ze mnie zrobić gwiazdę filmów dla dorosłych. Takiej reakcji się nie spodziewałam i trochę trwało, nim zakończyliśmy małżeńskie zapasy w stylu wolnym na piasku.

Uspokój się, bo zaraz się tu zrobi zbiegowisko! – syknęłam Markowi do ucha.

Z trudem, ale się uspokoił. Wieczorem wszystko sobie wyjaśniliśmy. Nabrały racji bytu pończochy, podwiązki i kilka innych gadżetów, które zapakowałam do walizki. Pomyślałam nawet, że może zabrałam za mało kompletów zmysłowej bielizny. Przestały się liczyć licytacje, kombinacje bez atu, blefy, kontry i duble. Byliśmy tylko my. Para mentalnych dwudziestolatków, głodnych wrażeń i siebie nawzajem. I tak było do końca naszego urlopu. Nierozłączni w dzień, z wieczorną i nocną kulminacją.

– Ależ ze mnie głupek. Trzeba było wziąć kamerę… – westchnął z żalem Marek, kiedy odpoczywaliśmy po miłosnych uniesieniach. – Że też w ferworze przygotowań do wyjazdu zapomniałem o czymś tak ważnym…

Ty świnko! – ze śmiechem okładałam męża poduszką. – Jakbym ci tym reżyserem nie podziałała na wyobraźnię, to byś dalej siedział przy kartach ze swoimi zapoconymi kumplami!

– Kto wie? – Marek teatralnie rozłożył ręce. – Czasem o wszystkim decyduje szczegół. Może przedłużymy pobyt o tydzień?

– Pewnie. A do pracy pójdą za nas dublerzy. Z drugiej strony zawsze mogę rzucić robotę i się przebranżowić…

– Ani słowa! – małżonek położył mi palec na ustach. – W tej branży będziesz pracować tylko dla mnie, niedoszła aktorko…

Oczywiście nie dało się przedłużyć urlopów i pobytu. Przylecieliśmy więc do Polski, już w drodze kombinując, gdzie wybierzemy się za rok. Pod koniec lipca, umęczeni, ale szczęśliwi, stawili się nasi synowie, afiszując się zarobioną gotówką. Marek nie mógł się doczekać ich wyjazdu.

Planujesz powtórkę z wyjazdowej rozrywki? – spytałam zalotnie.

– To też – mój mąż uśmiechnął się łobuzersko. – A poza tym muszę poszukać ci w internecie kreacji na przyszłoroczny wypoczynek. A potem zacznę pisać scenariusze.

– Ja też poszukam… – odparłam. – Pistoletu, którym ukatrupię wszystkich brydżystów, jacy wejdą nam w drogę…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA