„Liczyłam, że dzieci męża w końcu wybaczą mi, że rozbiłam ich rodzinę. Nie sądziłam, że te harpie tak mnie załatwią...”

Mąż mojej siostry upozorował swoje zaginięcie fot. Adobe Stock, Laurentiu Iordache
„Oni byli małżeństwem już tylko na papierze. Piotr mówił, że od dawna nic ich nie łączy, że nie rozwiedli się jeszcze tylko ze względu na dzieci. Znajomi potwierdzali tę wersję, więc nie czułam się winna. Dzieci Piotra od początku mnie nie lubiły, ale liczyłam, że z czasem przejdą im fochy i zrozumieją, że to ich matka była wiedźmą - nie ja”.
/ 31.01.2023 19:15
Mąż mojej siostry upozorował swoje zaginięcie fot. Adobe Stock, Laurentiu Iordache

Moje życie legło w gruzach nagle i nieodwracalnie. Rok temu zmarł mój wieloletni partner, Piotr. Poznałam go, gdy miałam niespełna 30 lat, on był starszy – żonaty i dzieciaty. Formalnie rzecz biorąc, rozbiłam jego związek, bo to ja przyczyniłam się do rozwodu. Z drugiej strony, oni byli małżeństwem już tylko na papierze. Piotr mówił, że od dawna nic ich nie łączy, że nie rozwiedli się jeszcze tylko ze względu na dzieci. I wierzę, że to była prawda, bo kiedy poznałam jego znajomych, oni potwierdzali tę wersję. Zresztą, nawet ich stosunek do mnie o tym świadczył – zaakceptowali mnie.

Żony Piotra nigdy nie poznałam

Z tego, co o niej słyszałam, nie żałuję. On twierdził, że to wyjątkowa materialistka, a jej ulubioną rozrywką było obgadywanie innych. Poznałam natomiast dzieci Piotra. Agata miała wtedy 16 lat, Marek 14. Nie lubili mnie od początku i wcale im się nie dziwię. Uważali, że rozbiłam małżeństwo ich rodziców i odebrałam im ojca. Co prawda, przychodzili do nas regularnie w weekendy, czasem nawet wyjeżdżaliśmy gdzieś za miasto i raz spędziliśmy wspólnie wakacje w Grecji. Ale trudno mówić o sympatii czy nawet obojętności z ich strony. Tolerowali mnie z trudem, a raczej pogodzili się z myślą, że nie mają wpływu na decyzję ojca i muszą mnie znosić. Martwiło mnie to, ale szczerze mówiąc, nie spędzało snu z powiek. Bo po co zadręczać się czymś, na co nie można nic poradzić? Czego bym nie robiła, jak bym się nie starała, to i tak byłam na straconej pozycji. Zresztą niechęć dzieci do mnie nie wpływała jakoś szczególnie na atmosferę w domu.

Na weekendy przychodzili do ojca, a ja się na to godziłam. Gdy byli, odsuwałam się, nadrabiając zaległości w czytaniu czy domowych porządkach. Poza tym dzieciaki były już wtedy duże, więc po kilku latach każde zaczęło żyć na własny rachunek, kontaktując się z nami, a właściwie z ojcem, bardzo rzadko. A ja i Piotr? No cóż, my byliśmy szczęśliwi. Co prawda, na początku naszej znajomości miałam nadzieję na powiększenie rodziny. Nie ukrywam – chciałam mieć własne dzieci. Piotr nie podchodził do tego pomysłu zbyt entuzjastycznie, ale też nie oponował. Musiałam się tylko liczyć z tym, że to ewentualne dziecko będzie nieślubne, bo Piotr wciąż nie miał rozwodu. Beata robiła wszystko, żeby uprzykrzyć mu życie, a przede wszystkim, żeby nie mógł ułożyć sobie nowego ze mną. A czekać na rozwód nie mogłam – lat mi przybywało, jeżeli chciałam mieć dziecko, musiałam się na nie decydować jak najszybciej. Zaczęliśmy więc starania o powiększenie rodziny, a ja po cichu liczyłam, że do czasu rozwiązania Piotrek będzie już wolnym człowiekiem.

Niestety, życie pisze swoje scenariusze

Piotr już dawno dostał rozwód, a ja ciągle nie byłam w ciąży. Wiedziałam, że to nie jego wina – w końcu jest ojcem. Poszłam więc do lekarza, zaczęłam robić badania. Okazało się, że mam coś nie tak z hormonami i raczej nie będę mogła mieć dzieci. Co prawda, lekarz wspominał o leczeniu, uprzedzając jednak, że trwa ono długo i nie może gwarantować sukcesu. Poza tym nawet jeżeli zajdę w ciążę, mogę mieć kłopot z jej utrzymaniem. Zrezygnowałam z marzeń o macierzyństwie. Chciałam uniknąć długiego leczenia, częstych zwolnień z pracy. No i bałam się, że starania zdeterminują moje życie, a obawiałam się, że dla Piotra to może być za dużo. Jego stracić nie mogłam!

Nie wiem, dlaczego przestaliśmy też mówić o ślubie. Tak, jakby był on ważny tylko w przypadku, gdybyśmy zostali rodzicami. Rozumiem, że dla niego było to nieistotne, ale o dziwo, mnie też jakby przestało zależeć. Nie mogę powiedzieć, na początku naszego wspólnego oficjalnego bycia razem bywały nieporozumienia, docieraliśmy się. Ale później… Wiem, że powiedzenie: „miłość aż do grobu” to sztampa i banał, ale w naszym przypadku tak właśnie było. Z każdym rokiem wzajemne uczucie rozkwitało w nas i umacniało się. Może i dlatego, że oboje byliśmy już dorośli, w pełni odpowiedzialni i w pewien sposób doświadczeni przez życie. No i nie mieliśmy problemów finansowych! Co prawda, Piotr przez kilka lat płacił dość wysokie alimenty, ale zarabiał też niemało. Ja także byłam samowystarczalna.

Kilkanaście lat temu doszliśmy do wniosku, że sprzedamy moje mieszkanie i kupimy sobie domek. Oboje kochaliśmy naturę, ja zawsze marzyłam o własnym warzywniaku, Piotrek chciał uprawiać drzewka owocowe i eksperymentować z nalewkami własnej roboty. No i liczyliśmy na to, że na starość będziemy mogli cieszyć się naszym małym, zielonym zakątkiem i przeżyjemy tu razem spokojną emeryturę. Piotr chciał, żeby domek był moją własnością, bo główny wkład na niego pochodził ze sprzedaży mojego mieszkania. Jednak ponieważ to on brał kredyt, uznałam, że będzie wygodniej, gdy oboje zostaniemy właścicielami. W ten sposób omijaliśmy formalności i nie widziałam w tym nic złego. Przecież żadne z nas nie miało zamiaru oszukać drugiej strony. A pieniądze wkładaliśmy w nasz domek sprawiedliwie, oboje.

Dopieszczaliśmy go latami

Miał być wymarzony, jedyny i taki właśnie był. Z kominkiem z płaszczem wodnym, z modrzewiowymi podłogami, z piecem kaflowym w jadalni… Nawet jego dzieci, gdy nas odwiedzały, nie kryły zachwytu. To był jedyny czas, kiedy wydawało mi się, że nawiązuję z nimi nić porozumienia. Agata tak jak ja, lubiła kwiaty i grzebanie w ziemi. Marek z uznaniem przyjął pomysł urządzenia kuchni w stylu rustykalnym i nawet kupił nam kilka gadżetów na targu staroci. Ten domek odrobinę nas zbliżył. Myślałam, że z czasem wszystko ułoży się jeszcze lepiej. My z Piotrem byliśmy już na emeryturze i całymi dniami mogliśmy rozkoszować się swoim towarzystwem i ukochaną działką.

Dzieciaki przyjeżdżały do nas rzadko, ale z wyraźną przyjemnością. Miałam nawet nadzieję, że gdy już założą własne rodziny, będą mieli dzieci, to może zaczną spędzać z nami nieco więcej czasu. Niestety, rok temu wszystkie te plany nagle runęły. Piotr zmarł, a wraz z nim umarł sens życia. Pozostały mi tylko wspomnienia, no i nasz domek, w którym jego duch mieszkał nadal. Niestety, okazało się, że i to ma mi zostać odebrane. Pewnego dni zadzwonił Marek. Powiedział, że zgodnie z prawem, po śmierci ojca należy im się spadek. I w ramach tego spadku oni przejmą połowę domu. A raczej połowę pieniędzy z jego sprzedaży. Załamałam się. Liczyłam na to, że dane mi tu będzie dożyć moich dni. Potem wszystko i tak należałoby do nich, bo komu miałabym to zapisać? Myślałam, że one też kochają ten dom i nie będą chciały go sprzedawać.

Rozmawiałam z nimi na ten temat

Proponowałam, że na razie tu pomieszkam, a wszystko zapiszę im w testamencie, u notariusza. Nie chcieli się zgodzić. Powiedzieli, że mogę ich spłacić. Ale jak? Nikt mi nie da kredytu, nawet pod zastaw domu! Nie w moim wieku! Zresztą, może by dali, dom to dobre zabezpieczenie, tyle że jego połowa należy do dzieci, a one się nie zgadzają. Wygląda na to, że na starość zostanę ze złamanym sercem, samotna i bezdomna. Owszem, ze sprzedaży domu dostanę jakieś pieniądze, ale co z tego? Nie mam już siły zaczynać wszystkiego od nowa, urządzać mieszkania… Zresztą, po co?

Tak bardzo szkoda mi tego domu. Jest tam tyle serca mojego i Piotra, tyle naszych wspomnień, miłości. Myślałam, że jego dzieci to rozumieją. Ale one kochają tylko pieniądze, zupełnie jak ich mama… 

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA